Rozmowa o władzy w Kościele nie ma sensu, jeśli uważa się, że jest tak, jak powinno być, a powinno być, tak jak jest. A co, jeśli struktura władzy i sposób jej sprawowania zaprzecza samej istocie Kościoła?
Najlepiej opisującym Kościół słowem jest „wspólnota”. To centralne pojęcie występuje w eklezjologii również jako: „communio”, „więź”, „zjednoczenie” i „ciało”. Wszystkie one odnoszą się do idei społeczności, której członków — fundamentalnie równych i tak samo ważnych — łączą bliskie, życzliwe relacje. Gdzie każdy jest przyjmowany, wysłuchiwany, zaopiekowany i, jako istota rozumna, dopuszczony do informacji oraz procesów decyzyjnych. Prawo do tak opisanej wspólnoty wynika zarówno z godności Dziecka Bożego jak i godności człowieka jako osoby, gdyż tylko w takim środowisku możliwe jest jej dojrzewanie i rozwój (co w języku religijnym nazywamy odkrywaniem powołania i podążaniem za nim). Najbliższy temu postulatowi wydaje się model zdrowej, szczęśliwej, wielopokoleniowej rodziny. Taki też musi być Kościół, aby nie stał się swoim przeciwieństwem, czyli zwykłą sektą.
Obecny kryzys polega, przede wszystkim, na coraz powszechniejszym postrzeganiu Kościoła jako opresyjnej instytucji, która tłamsi, ogranicza i osłabia, krzywdzi, krytykuje, odbiera wolność i godność — a nie jako bezpiecznego domu, który gości, karmi, afirmuje, ożywia, uskrzydla i podnosi na duchu. W mojej opinii, wynika to między innymi właśnie z tego, że system władzy już nie tylko nie jest adekwatny do współczesności, nie tylko nie odpowiada na teraźniejsze potrzeby, nie tylko pozostaje ślepy na znaki czasu, ale wprost odrzuca istotę tego, co Chrystus zapoczątkował, wspiera i prowadzi. Obecny szablon zarządzania jest wprost „antykościelny” i „antykatolicki”, bo ustanowiony na podobieństwo świeckiej monarchii (w najlepszym przypadku: oświeconej), funkcjonujący w oparciu o prawo stanowione i egzekwowane na wzór prawa państwowego (Kodeks Prawa Kanonicznego) i mający charakter ekskluzywno-partykularny (władza ograniczona do wąskiej, samopowielającej się grupy jest antytezą pojęcia „powszechność”).
Swoją użyteczność ukazuje tu analogia do rodziny. Czy można czuć się dobrze, przebywać chętnie i czerpać obficie w takiej rodzinie, w której bez względu na wiek, zdolności i kompetencję pozostałych członków, to senior rodu wyłącznie, zawsze i o wszystkim decyduje? Pozyskuje i udziela informacji, poucza, ogłasza zasady, wyznacza obowiązki, egzekwuje powinności, osądza, nagradza i karze? Jak nazwalibyśmy dom, w którym pewne prawa lub przywileje zależą od płci, stanu cywilnego, czy orientacji seksualnej? Jak określilibyśmy charakter stosunków społecznych w środowisku, w którym równość w godności i różnorodność w charyzmacie polega na tym, iż posługa nielicznych polega na sprawowaniu władzy a zadanie całej reszty na okazywaniu posłuszeństwa tym pierwszym? Czy mogą zdrową rodzinę zbudować seniorzy — choćby najmądrzejsi, najlepiej wykształceni i najbardziej cnotliwi — jeśli nie będą słuchać, uwzględniać potrzeb, a, w pewnym momencie, włączać do współdecydowania pozostałych krewnych?
Słusznie mówi się, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. Jak w takim razie deprawować musi — nie poddana kontroli, nie współdzielona, nie uzyskana dzięki zaufaniu społecznemu — władza, która dotyka najintymniejszych i podstawowych potrzeb człowieka, pochodzi bezpośrednio od Boga, stanowi wyraz Jego woli i sięga wieczności? Wychowanie do posłuszeństwa deprawuje również poddanych takiej patologizującej się władzy. Jeśli wierni całe życie słyszą, że heterodoksyjne myślenie jest zabronione, samodzielne poszukiwania duchowe są zagrożeniem, krytyczne spojrzenie to wyraz niewierności, a zaufanie własnemu doświadczaniu prowadzi do niebezpieczeństw, to stają się zewnątrzsterowni. Odporni na sygnały ostrzegające o moralnej dwuznaczności, podatni na manipulację, bezbronni wobec zakamuflowanej pobożnością przemocy. W takiej sytuacji domaganie się — na jednym wdechu — posłuszeństwa wobec hierarchii i oskarżanie o uległość wobec zlaicyzowanego Zachodu, różnej maści ideologii i Netflixa, razi brakiem fundamentalnej logiki, o ile nie powoduje zażenowania kompromitacją chrześcijańskiego spojrzenia na świat.
Obecne rozumienie — a może, bardziej, odziedziczona po minionych wiekach struktura i praktyka sprawowania władzy — osłabia też sam Kościół. Kiedy wierny nie ma wpływu na żadne decyzje dotyczące jego środowiska wiary, od wyboru proboszcza po treść nauczania, jeśli dokładnie wszystko załatwia się ponad jego głową, to — poza jednostkami głośno domagającymi się zmiany takiego stanu rzeczy (z braku pozytywnych opcji często skazanych na bunt albo wewnętrzkościelną emigrację) — jedynym racjonalnym rozwiązaniem pozostaje dostosowanie się do panujących reguł, czyli przyjęcie postawy bierności, braku zainteresowania i formalizmu religijnego, które sprowadza się do traktowania Kościoła jako miejsca świadczenia usług religijnych. To obciąża sprawujących władzę, nie jej pozbawionych.
Korzystając z celnej wypowiedzi biskupa Rysia, że od wewnętrznych krytyków Kościoła należy oczekiwać pragnienia wzięcia odpowiedzialności za Kościół, głośno chcę powiedzieć, że właśnie o tym jest Kongres Katoliczek i Katolików. Wyrasta z poczucia bezradności, braku wpływu na cokolwiek, mówienia nie w ich imieniu, decyzji w kontrze do potrzeb, nauczania ignorującego rzeczywistość, odmawiania kompetencji religijnych świeckim i szeregowym duchownym, nie słuchania ich. Braku odpowiedzialności.
Chcemy wziąć odpowiedzialność za Kościół — ale tylko tyle odpowiedzialności, ile władzy.
15 Komentarzy
Aż chce się zapytać:
Czytałeś li fragmenty Pisma Świętego na temat roli biskupów i prezbiterów w Kościele, tudzież o obowiązku posłuszeństwa im?
Nawet nieudana próba zawstydzenia autora opinii, zastosowana zamiast podjęcia merytorycznej krytyki, bardzo utrudnia dialog, bo jest odmianą języka przemocy. Biorąc pomimo to komentarz za dobrą monetę odpowiadam, że posłuszeństwo jest odpowiednią, uzasadnioną i zgodną z naturą normą postępowania. Dla (małego) dziecka, żołnierza (na służbie) i psa (w każdej sytuacji). Dla dojrzałej osoby normą moralną jest posłuszeństwo sumieniu.
W regule jednego z katolickich zakonów, jest mowa o ” rozumnym posłuszeństwie”. To też warto brać pod uwagę . Andrzej
Sprawy tu poruszone wydają się fundamentalne dla całego Kościoła. Starajmy się na to spojrzeć szerzej, uwzględniając procesy długiego trwania. Pomagają w tym na przykład zamieszczane w dziale „Kościół na świecie” historyczne teksty p. Reginy Lubas-Bartoszyńskiej. Jaki był Kościół 100, jaki 300 a jaki 500 lat temu? A jaki za czasów Jezusa? Jak układały się jego relacje z władzami państwowymi, na ile był wspólnotowy?
I tu kolejna analogia do rodziny. Mówi się dziś, często także w biskupich kazaniach, że tradycyjna rodzina jest niezmienną ostoją wszelkich cnót i wartości. Podobno jest naturalną, odwieczną komórką. To zwyczajna historyczna nieprawda. Głoszenie jej świadczy o tym, jak bardzo nasze oczy uwięzione są w prywatnych doświadczeniach i subiektywnych ocenach rzeczywistości. Rodzina w obecnym kształcie jest wynalazkiem XVII wieku. Oczywiście budowanie domu i rozmnażanie odbywało się zawsze, ale na tym podobieństwa się kończą. W historii Europy panował patriarchat, ludzie łączyli się w różne konfiguracje. Przypomnijmy sobie choćby piastowskie legendy o przechodzeniu syna spod opieki matki pod opiekę ojca. Albo prześledźmy historię prawa dziedziczenia. A rozróżnienia na potomków z „prawego” i „nieprawego” łoża? To zawiłe historie i zwyczaje, które pokazują nam, jak te modele przez stulenia pracowały i jakich zmian człowiek doświadczał. Nawet same dzieci, wymyślone w podobnym czasie, 300-400 lat temu. Wcześniej to byli po prostu mali dorośli. Już nie wspominając o nastolatkach, których wymyślono lat temu 60.
Dziękuję za to uzupełnienie. Moja analogia do rodziny nie odnosi się oczywiście do jej „tradycyjnego” lecz nowoczesnego, zgodnego z osiągnięciami współczesnej humanistyki, w tym psychologii i pedagogiki, rozumienia. Więc raczej ma na względzie to, co z pewnością w wielu rodzinach ma już miejsce, ale dla większości jest marzeniem, modelem na przyszłość, tym co przed nami jako społeczeństwem.
Przeczytałem tekst z wielką uwagą. Krytyka prymatu papieża w Kościele to nic nowego, w zasadzie duch kolegialności był w Kościele zawsze obecny. Mam wrażenie, że Autor pisząc o Kościele postrzega go tylko i wyłącznie jako wspólnotę ludzi, jako swoiste stowarzyszenie. Brakuje mi, nie tylko w powyższym głosie, ale także w wielu innych aspektach debaty o „reformie Kościoła” zwrócenia uwagi na jedną ale fundamentalną kwestię – Kościół nie jest zwyczajną wspólnotą, jest Kościołem Chrystusowym, w którym obecny jest sam Zbawiciel. To zdecydowanie odróżnia Kościół od innych stowarzyszeń czy wspólnot. O ile można gruntownie zreformować każde stowarzyszenie i zmienić idee wyznawane przez jego członków to zastanawiam się czy jest to możliwe w odniesieniu do Kościoła stanowiącego Mistyczne Ciało Chrystusa? Czy możemy zupełnie odrzucić Tradycję? Czy Kościół „gruntownie zreformowany” nie stanie się czasem tylko „wspólnotą wartości”? Oczywistym jest dla mnie, że Kościół nie może zamykać oczu na „znaki czasu” ale otwarte pozostaje pytanie czy Kościół musi „godzić się ze światem”. Wszak wiemy, że jest on „znakiem któremu sprzeciwiać się będą”. Myślę, że w obecnym dyskursie nad reformą czy zmianami w Kościele trzeba wyznaczyć niewzruszalne granice: Pismo Święte, Tradycję. W istocie potrzeba nad współcześnie przede wszystkim wiary w to, że Kościół jest Kościołem Chrystusowym, a tej mam wrażenie brakuje nie tylko ludowi ale także prezbiterom i biskupom. Kościół ma być bowiem „wspólnotą wierzących w Chrystusa”. Warto też bazować w tych rozważaniach na dorobku Soboru Watykańskiego II.
Kościół jest Chrystusa i dlatego próby kształtowania, rozumienia, postrzegania, organizowania na modłę różnych instytucji z tego świata są głupie, Kościół przestanie być Kościołem. Posłuszeństwo jest bardzo ważną cnotą i pewnie nie do zgłębienia. Pytaniem jest czy posłuszeństwo zobowiązuje również do milczenie gdy przełożeni ciężko grzeszą, kłamią, czy czynią krzywdę innym (nie mnie) zwłaszcza bezbronnym. Czy posłuszeństwo zobowiązuje do usprawiedliwiania zła czynionego przez zwierzchników czy dbanie o dobre imię instytucji, społeczności także przez kłamstwa, manipulacje … W KKK jest kilku miejscach mowa o świętych pasterzach – zastanawiam się czy odpowiednie punkty odnoszą się tylko do pasterzy, którzy są święci, czy jest to przejaw klerykalizmu, że pasterze są święci „z definicji”.
W odpowiedzi na te pytania coś Ci zacytuję z wypowiedzi Chrystusa na temat tego, czy żydzi powinni słuchać uczonych w Piśmie i Faryzeuszów:
Mt 23,1-4
1 Wówczas przemówił Jezus do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: 2 «Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. 3 Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. 4 Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.
Posłuszeństwo przełożonym obowiązuje więc nawet wtedy, kiedy biskup lub prezbiter jest najgorszy na świecie (z wyjątkiem sytuacji, gdy namawia do grzechu lub przestępstwa). Zaś odnośnie milczenia, to oczywiście widząc zło popełniane przez biskupa lub prezbitera nie można milczeć, ale nasz głos musi być skierowany w odpowiednią stronę, aby je naprawić, a nie dla samego paplania jaki to biskup jest zły. Zamiast więc pisać np. na Facebooku czy do gazet, że gdzieś tam jakiś prezbiter popełnił przestępstwo, o którym wiemy, należy o tym fakcie powiadomić odpowiednie instytucje państwowe i/lub kościelne. Wtedy nasze mówienie o takich wydarzeniach ma sens, bo doprowadzi do naprawy krzywd i ukarania winnego, a nie powtarzanie gdzieś w sieci lub wśród znajomych tekstów o złych księżach.
„powiadomić odpowiednie instytucje państwowe i/lub kościelne.” – od lat „instytucje kościelnie” robią wszystko aby ograniczyć możliwość „powiadomienia”, choć niedawno jeden z biskupów powiedział, że dokonujących apostazji trzeba uważnie wysłuchać. Jakie to tragiczne, że aby być uważnie wysłuchanym trzeba dokonać apostazji.
Przy okazji, może Pan wskaże jak skutecznie „powiadomić instytucje kościelne” jaką profanacją Eucharystii są „msze smoleńskie”.
Proste pytanie, WitKaz:
Jak biskup może powstrzymać osobę pokrzywdzoną przez księdza przed pójściem na policję lub do prokuratury i złożeniem tam doniesienia w sprawie popełnienia przestępstwa?
Jakoś historia przypadków okazuje, że „może” (przynajmniej było), tym bardziej, że w większości dotyczy osób niepełnoletnich.
Ja zaś uważam, że „w szafie Kościoła jest więcej trupów”, niektóre być może gorsze od pedofilii. A z nimi jak powiedział papież Franciszek nie da się żyć. Nie ma innej drogi szczery rachunek sumienia i nawrócenie, a że często będzie temu towarzyszył wielki wstyd – jest on nie tylko „karą”, ale i leczy.
Panie Karolu, tak jak rozumiem intencje autora tekstu, właśnie chodzi o To aby być „znakiem sprzeciwu” i „nie godzić się ze światem”, w rozumieniu biblijnym, co oznacza stanięcie w prawdzie, odrzucenie wszelkiego typu patologii, naprawienie wyrządzonych krzywd. Bez tego jako Kościół, stajemy się niewiarygodni i byłbym ostrożny z powoływaniem się na Chrystusa. Tradycja, nie polega na konserwowaniu źle funkcjonujących struktur ale sięganiem do najbardziej głębokiego rdzenia myśli i doświadczenia chrześcijaństwa.
Zgodzić się można ze stwierdzeniem pana Karola, że „Kościół nie może iść ze światem”. Ale to nie dotyczy tylko naszej perspektywy, ludzi początku XXI wieku. To powinno też obowiązywać naszych poprzedników, którzy kierowali Wspólnotą w wieku V, X, XV i XX. Kłopot polega na tym, że oni właśnie za bardzo „szli ze światem”. Szli na całego, całymi sobą. Ze Wspólnoty uczniów Chrystusa zrobili monarchię autorytarną. O tym, co wyprawiali w IX czy X wieku nawet nie będę już wspominał, bo to była jakaś okrutna karykatura. Być może nadszedł czas by naprawić ich błędy i właśnie nie iść, jak oni ze światem.
Szanowni Panowie, ja się oczywiście zgodę z tezą, że Kościół musi się stale reformować. Natomiast nie zgodzę się, że hierarchia jest z gruntu zła. Prymat Piotra ma swoje twarde podstawy w Piśmie Świętym („Ty jesteś Piotr [Opoka] i na tej opoce zbuduję Kościół mój” i dalej „Cokolwiek zwiążecie na ziemi będzie związane w Niebie…), podobnie szczególna rola Apostołów w pierwotnym Kościele, co wyrażało się choćby w zwołaniu tzw. Soboru Jerozolimskiego, czy powoływaniu diakonów. Tą najgłębszą chrześcijańską tradycją była zatem pewna struktura, hierarcha.
Oczywiście chrześcijaństwo stając się religią uznaną przez państwo w 313 roku, a potem w 395 religią państwową także zmieniło swój charakter stając się bardziej „politycznym”, co szczególnie wybrzmiewa w średniowieczu. Pisząc jednak o Tradycji czy „sprzeciwie wobec świata” nie chodzi mi w istocie o struktury ale przede wszystkim o depozyt wiary, nauczanie. Mam wrażenie, że dzięki tym właśnie strukturom ten depozyt wiary został przez ponad 2000 lat zachowany, natomiast w wypadku innych wyznań chrześcijańskich różnie z tym bywało.
Jasne jest, że jeśli chodzi o strukturę, to Kościół wykształcił ją na wzór świeckich państw, bo te wzorce były w jakimś stopniu najbliższe w tamtym czasie także ludziom Kościoła. Podsumowując, w moim odczuciu sama struktura nie jest z gruntu zła. Postawiłbym tezę, że za degenerację struktur odpowiadają grzeszni ludzie i ich czysto „ziemskie” żądze: władzy, pieniądza, prestiżu ale w tym wypadku wchodzimy już na obszar formacji księży.
„WitKaz
13 CZERWCA 2021 O 05:00
Jakoś historia przypadków okazuje, że “może” (przynajmniej było), tym bardziej, że w większości dotyczy osób niepełnoletnich.”
Otóż „może” tylko wtedy, jeżeli pozwolą na to sam pokrzywdzeni lub ich rodzice, którzy nie zgłoszą przestępstwa.