„Twoje życie jest na samym początku i błagam Cię:
bądź cierpliwy, pamiętając, że w Twoim sercu jeszcze
nie wszystko jest rozwiązane – pokochaj nawet swoje wątpliwości. Twoje pytania są jak zamknięte pokoje na klucz, lub książki napisane w całkowicie obcym języku.
Nie szukaj teraz odpowiedzi, które nie mogą być ci dane, ponieważ te odpowiedzi nie mogą stać się dzisiaj twoim życiem. Żyj pytaniami. Być może powoli, sam tego nie zauważając, w jakiś bardzo odległy dzień dojdziesz do Odpowiedzi”.x
— Rainer Maria Rilke, 16 lipca 1903 r.,
Listy do młodego poety
Z dystansu wiele rzeczy jest trudnych do zrozumienia. Jeśli chcemy poznawać siebie, szukać sensu wydarzeń w życiu osobistym, czy tych na świecie, nie pozostaje nic innego jak „podejść bliżej”. W przypadku chrześcijanina niezwykle istotnym, centralnym miejscem tego bezpośredniego kontaktu, doświadczenia pozostaje krzyż. Także ten w wymiarze powszednim. Od początku chrześcijaństwa kwestia codziennego krzyża jako symbolu bliskiego życiu interesowała wielu ludzi. Dla mnie krzyż jest żywym znakiem. Symbolem, który skrywa ukryte poziomy swego znaczenia. Według jednego z najbardziej wpływowych teologów XX w., Paula Tillicha, symbol zawsze „wskazuje poza siebie” — na rzeczywistość, która nie podlega jednoznacznej ocenie; na coś tajemniczego, co ujawnia „głębszy wymiar rzeczywistości”.
Symbole są często złożone, a ich znaczenie może ewoluować między innymi wraz z rozwojem jednostki lub określonej kultury, tradycji, regionu. Wyjątkowość symbolu polega na tym, że umożliwia on dostęp do głębszych wymiarów rzeczywistości. Tej zewnętrznej, która jest większa ode nas samych (duchowość, system wartości), ale także rzeczywistości wewnętrznej, która w innym przypadku może pozostać niedostępna czy po prostu niezrozumiała. Symbol krzyża może pomóc człowiekowi wyjść poza znaczenie tego, co jest znane oraz zobaczyć i przeżyć więcej, tworząc połączenie między różnymi koncepcjami i różnorodnym doświadczeniem. Krzyż w swoim kształcie może pomóc skupić się na tym, co nas łączy, a nie na tym, co dzieli.
Jak zatem ten widziany z bliska symbol interpretowany jest w naszej osobistej rzeczywistości? Biorąc pod uwagę podejście do symbolu codziennego krzyża w kontekście Europy Wschodniej i analizując go, mam spore wątpliwości co do „pomysłu” pielęgnowania „duchowego masochizmu” pośród wiernych Kościoła i nie tylko. Po pierwsze, chrześcijaństwo nie jest doświadczaniem smutku, tragedii, zgrzytania zębami. Promowanie nakładania na siebie niepotrzebnych krzyży i cierpiętnictwa jako największych cnót jest karykaturą chrześcijaństwa. Po drugie, nikt nie powinien godzić się na cierpienie. Jezus przyszedł, ponieważ nie chciał, żebyśmy dłużej cierpieli. To dlatego wziął na siebie wszelkie cierpienie. Oczywiście, czasami nie możemy uniknąć w naszym życiu cierpienia1, ponieważ w sposób tajemniczy jest ono wpisane w naszą
drogę. W takim sensie jest ono nieraz częścią życia. Jednak nawet w tych trudnych sytuacjach Jezus nas wspiera. Bierze na siebie część naszego ciężaru, aby był on dla nas możliwy do udźwignięcia. Pragnie, by te doświadczenia nie złamały naszego człowieczeństwa, lecz uczyniły nas silniejszymi. Ponadto, wierzę, że Bóg nie mógłby chcieć, aby ktokolwiek cierpiał „z miłości do Niego”. Gdy uważamy inaczej, paradoksalnie staramy się wznieść na Jego pozycję, wywyższyć przez cierpienie. W tym naszym potencjalnym „chcę być taki jak Ty” przejawia się duży egocentryzm, skupienie na sobie.
Być podobnym do Jezusa nie oznacza dążenia do cierpienia w celu udowodnienia swojej miłości do Boga. Jezus cierpi z miłości do świata i nigdy nie mówi: „Boże, chcę tak bardzo cierpieć, bo tak bardzo Cię kocham”. Jego modlitwa w Ogrodzie Getsemani brzmiała zupełnie inaczej: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich” (Łk 22,42). Taka postawa Jezusa pokazuje, że był On normalnym, zdrowym człowiekiem, posiadającym instynkt samozachowawczy i nie szuka na siłę śmierci, ran, cierpienia. Stąd sedno miłości nie tkwi w samym cierpieniu, ale w gotowości oddania życia za bliźniego. Ewentualna gotowość przyjęcia cierpienia z powodu miłości do Jezusa może być wyrazem miłości do świata, który pokochał Bóg. Kiedy twoje i Jego serce biją zgodnie, współodczuwasz z Bogiem także w cierpieniu, wobec bólu, udręk i niesprawiedliwości.
Po Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa Jego krzyż pozostaje pusty, oświetlony promieniem radości i nadziei. Nie ma w nim smutku i cierpienia. Możemy zadać sobie pytanie: Jak długo Chrystus niósł swój krzyż? Nie więcej niż kilka godzin. Pojawia się dylemat: Dlaczego zatem
powinniśmy cierpieć przez całe życie? Dlaczego tak bardzo polubiliśmy smutek Wielkiego Piątku i chcemy w nim trwać? To fatalistyczne podejście może być konsekwencją niedojrzałego rozumienia chrześcijaństwa i wypaczonego nauczania tych, którzy winni być głosicielami Dobrej Nowiny. W tym miejscu mówię nie tylko o osobach duchowych ale też o katechetach/katechetkach, rodzicach, osobach świeckich i innych. Moim zdaniem takie podejście wynika z kontekstu czasu i miejsca, w którym nauczanie miało czy ma miejsce. Zrozumiawszy to, dobrze jest pozostać otwartym na zmiany. Winni takiego stanu rzeczy (osoby duchowne, świeckie, katecheci, rekolekcjoniści) powinni przeprosić za błędy w nauczaniu, za niewłaściwie położone akcenty.
Wielu z nich niestety jeszcze nie doświadczyło radosnego smaku ”wina wspólnoty”, nie poznało „dobrego wina z Kany”. Chrześcijańska nadzieję i radość można odnaleźć w zwykłej szklance wody, i kiedy dzielimy się tą radością i Miłością, która „zbudowała gwiazdy”. Paul Tillich, ukazując w symbolu jego tajemniczość i złożoność, przenosi nasze myślenie pomiędzy dosłownością a ukrytą tajemnicą Chrystusowego Krzyża. Ku Zmartwychwstaniu.
Żyć w ten sposób to nie tylko mieć życie, ale mieć je w obfitości.
Czego Wam życzę.
1Czym innym jest branie na siebie cierpienia, a czym innym jego celowe szukanie.
2 Komentarze
Bardzo piękny tekst
Pieknie dziekuje!