KONGRES Katoliczek i Katolików

Nasze opinie

Zbawienie ostatnim tchem

Zbawienie ostatnim tchem

Jezus umierający na krzyżu, cierpiący i umęczony, zdobywa się na jeszcze jeden ostatni gest miłości i bezgranicznej łaski. Obiecuje zbawienie. Temu, który zdawałby się go zupełnie niegodzien, pozbawiony szansy na odkupienie grzechów, stracony. A jednak to on, który przegrał życie ludzkie, wygrywa życie wieczne. Ostatnim swym tchem.

Wspomnienie Dobrego Łotra, św. Dyzmy, przypada na 26 marca. Jednak ja sama w sposób szczególny myślę o nim w Wielki Piątek. Dzień śmierci Jezusa, ukrzyżowanego pomiędzy złoczyńcami, co opisuje nam ewangelista Łukasz. 

Kiedyś wewnętrznie buntowałam się wobec tego faktu, czułam złość. Nie dość, że Syn Boży ponosi straszną śmierć na krzyżu, to jeszcze wydaje ostatnie tchnienie u boku łotrów, postawiony na równi z nimi? 

Ta złość w pewnym sensie zdaje się być uzasadniona — pragniemy przecież podkreślić godność, wagę śmierci, wyróżnić jakoś zmarłego. Szczególnie, gdy zmarłym jest sam Chrystus, Zbawiciel świata. Razi nas stawianie obok Niego, na tym samym wzgórzu, przestępców, chuliganów i bandytów. I razić powinno. 

A jednak, paradoksalnie, to ukrzyżowanie nie mogło się dokonać nigdzie indziej; to miejsce, obok łotrów, było właściwym. I tak też Jezus Zbawca, zbawia jeszcze na krzyżu. Jezus miłosierny, wybacza i przygarnia do serca. Jezus umierający podarowuje raj, składa jego obietnicę.

 


 

„A jeśli drzewo upadnie — na południe czy też na północ — na miejscu, gdzie upadnie, tam leży1 głosi Księga Koheleta. A jednak Bóg, który stworzył świat, niebo i gwiazdy, podnieść może nie tylko drzewo, ale i upadłego człowieka. 

Upadłego jak Dyzma, łotr, który zmarnował całe swoje życie i został skazany na śmierć. Śmierć bolesną, trudną. A jednak dokonującą się, przedziwnym zbiegiem okoliczności, obok Wybawiciela. Tego Samego, który ma moc uratować się przed czekającym go losem, a jednak pokornie godzi się na cierpienie. Dla ludzi wokół to dziwny obraz i fałszywy Mesjasz. Zły Łotr, Gestas, szydzi więc z Jezusa, zaś Dyzma karci go i ucisza. Przyznaje słuszność kary, która ich spotyka i, jednocześnie, niesprawiedliwość śmierci, na którą skazany jest Jezus. „«Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił».2” — mówi do drugiego łotra. 

Co jednak ciekawe, tę wymianę zdań i reakcję Dyzmy wspomina spośród ewangelistów wyłącznie Łukasz — inni piszą niemalże tylko o samej obecności dwóch krzyżowanych z Jezusem złoczyńców. Św. Mateusz, przywołując szykany, jakie spotkały na krzyżu Jezusa, dodaje: Tak samo lżyli Go i złoczyńcy, którzy byli z Nim ukrzyżowani3„, wtóruje mu także Marek, w słowach: „Również przestępcy, wiszący obok Jezusa, naśmiewali się z Niego.4

I, w pewnym sensie, ta historia jest jeszcze bardziej rozbrajająca. Dyzma nie szedł na krzyż wierzący, uduchowiony, gotów bronić Jezusa przed drwinami. Dyzma przybijany jest do niego jeszcze jako człowiek przegrany, zagubiony, zły. I gdzieś tam na Golgocie, niemalże ostatnim tchnieniem, uzyskuje zbawienie.

 


 

Apokryfy ukazują Dobrego Łotra — zwanego w nich także Titusem lub Demasem — jako tego, który poznał Syna Bożego jeszcze w dzieciństwie. Według Ewangelii Dzieciństwa Arabskiej z VI wieku po Chrystusie, opartej na Protoewnagelii św. Jakuba oraz Ewangelii Dzieciństwa św. Tomasza, to on uratował Świętą Rodzinę przed bandą podczas ucieczki do Egiptu. Wtedy też Jezus miał już zapowiedzieć jego — ich wspólną — śmierć. Inne księgi sugerują, że wbrew własnej woli przyszło mu stać się przestępcą, że sam był — w przeciwieństwie do jego brata, Getasa — dobry. Postać Dyzmy pojawia się także w Opowiadaniu Józefa z Arymatei wchodzącym w skład cyklu Akta Piłata, gdzie dowiadujemy się, że, choć być złodziejem, „ubogim dobrze czynił”, grzebiąc ich ciała. W Legendzie o drzewie Krzyża przeczytać zaś możemy, że matka późniejszych łotrów, wówczas niemowląt, nie mogła karmić piersią ich obu — Maryja pomagała jej więc, oddając swoje mleko Dyzmie. Oznaczałoby to, że jego życie już na długo przed ukrzyżowaniem scalone była z historią Jezusa.

A jednak ewangeliści nie zdradzają nam więcej, nie opisują wzruszającego obrazu spotkania młodzieńców po latach. Ukazują — tylko i aż — człowieka przepełnionego poczuciem klęski, wstydu, także gniewu na własny los. Obok niego zaś wisi Jezus — spokojny i cichy, pokorny. Jezus, modlący się do Ojca o przebaczenie dla tych, którzy zaprowadzili Go na Wzgórze Czaszki i drwili z Jego bólu. W tej postawie Dyzma nagle odkrywa nowy wymiar człowieczeństwa.

I w jednej chwili przyjmuje Jezusa do swojego serca, uznaje go za Zbawiciela. Zwraca się do niego, towarzysza swojego cierpienia i udręki, po imieniu, mówiąc: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego Królestwa5„. Przychodzi do Niego, w sytuacji tak dramatycznej, jak zbliżająca się do nich obu śmierć, z całą swoją ufnością i wiernością. A także lękiem przed tym, co czeka go „po drugiej stronie” — lub właśnie, że nie czeka go tam nic. Dobry Łotr, równie samotny na krzyżu co Chrystus, potrzebuje w tej chwili przede wszystkim przyjaciela — bo na zbawienie nawet nie liczy; nie potrafi wyobrazić sobie, że po całym życiu w grzechu ma on szanse na odkupienie. Nie prosi więc o nie — chce tylko, by Jezus o nim wspomniał, by go zapamiętał i o nim pomyślał. By, wszedłszy do Królestwa Bożego, wypowiedział imię tego, któremu przyszło z nim umierać. I o to tylko ośmiela się poprosić.

Jezus daje mu więcej — gwarancję raju, wspominanego w Biblii nader rzadko. Nie czeka na gesty skruchy, nie rozmyśla nad sytuacją łotra, nie wymaga wielkich słów, wyznania win. Zna grzechy Dyzmy, w końcu jest Bogiem. Wie doskonale, gdzie się pogubił, co zrobił; jak kręte i wyboiste były jego ścieżki. Nie chce od złodzieja zadośćuczynienia — bo zbawia nie za jego czyny, a dzięki Swojej łasce. Ona zaś jest większa niż wszystko, co złe popełnił Dyzma. Jezus bierze go więc ze sobą do Nieba, czyniąc pierwszym chrześcijańskim świętym; dokonuje jego kanonizacji jeszcze wisząc na krzyżu. Bowiem żadne przewinienie łotra nie może równać się z Bożym miłosierdziem, żaden jego grzech nie potrafi przysłonić ogromu Bożej miłości.

Św. Teresa z Lisieux, skądinąd także na łożu śmierci, zapewniała:


„Nawet gdybym miała na sumieniu każdy grzech, jaki można popełnić, rzuciłabym się, 

z sercem złamanym ze smutku,
w ramiona Jezusa, bo wiem, jak kocha On dziecko marnotrawne, które do Niego powraca.”

W swoich rozważaniach szła też nieco dalej, mówiąc, że Bóg „jest ślepy i ignoruje arytmetykę”. „Gdyby był dostatecznie dobrze widzący, by zobaczyć wszystkie nasze grzechy; gdyby był na tyle dobry w liczbach, by je policzyć, wyrzuciłby nas z powrotem w skrajną nicość. Ale Jego miłość do nas czyni Go ślepym. Aby uczynić Go ślepym i niezdolnym policzyć nasze grzechy, musimy zbliżyć się do Niego sercem. Po tej stronie jest bezbronny”.

Bezbronny był w swojej miłości — i jednocześnie tak w niej potężny — Jezus, dając szansę temu, który myślał, że jest bez szans. Który w ostatnich chwilach życia rzucił się ku Bogu — ale nie jak do drzwi z napisem „wyjście awaryjne” podczas pożaru kina, a jak do kogoś bliskiego, kogo prosić chcemy o zapewnienie, że o nas nie zapomni. O nas, zgubionych i pełnych żalu. Cierpiących i samotnych. O nas, którzy patrzą wstecz na swoje życie i łapią się za głowę, widząc swoje błędy, grzechy i zaniedbania. Po czym patrzą przed siebie i widzą czułą twarz Tego, który czekał. Tyle, ile czekać musiał, aż Go odnajdziemy. Cierpliwie i wytrwale. Z niesłabnącą miłością i żarliwym pragnieniem obdarowania nas łaską — jeśli tylko zechcemy ją przyjąć, obmyć się w niej. Dać Mu otrzeć swoje łzy i opatrzyć rany. Nawet te głębokie, najgłębsze, które wciąż jeszcze krwawią.

 

 

Nie jest to, oczywiście, sugestia, że warto zwlekać z pogodzeniem się z Bogiem i nawróceniem. Jednak jest coś tak potężnego, a jednocześnie tak kojącego w świadomości, że Boże miłosierdzie otacza nas zawsze, nawet gdy wydajemy ostatnie tchnienie. Gdy sądzimy, że jesteśmy straceni, że nie ma dla nas nadziei — otóż jest, bo Bóg jest nadzieją. Jeśli wzbudzimy w sobie szczery żal; jeśli zwrócimy się — w całym naszym bałaganie błędów — do Boga, mamy szansę na zbawienie. Dyzma uznaje Jezusa, wspomina Go z imienia, mówi do niego — więc Jezus mu odpowiada, bierze w ramiona i prowadzi wraz ze sobą do raju. Nie rozlicza Dyzmy z błędów, nie wypomina mu przeszłości, nie karci za zło, jakie wyrządził, podążając ścieżką swojej wolności — a cieszy się, że ta ścieżka, choćby i trudna, zaprowadziła do Niego.

Dyzma ukazuje, że do Boga można wracać zawsze. Jego ufność nie ma granic, więc i bezgraniczna jest zbawcza moc, która go ogarnia, bezgraniczna jest miłość Jezusa, wyrażona w tym krótkim zapewnieniu: „Dziś będziesz ze mną w raju6„. Nie jutro, nie za miesiąc. Nie gdy rozpatrzę Twój wniosek, zrobię rachunek korzyści i strat; zbadam, czy odtąd będziesz mi wierny. Tu i teraz. Kochałem Cię, zanim się pojawiłeś; tęskniłem za Tobą, nim mnie poznałeś. Czekałem, aż wypowiesz te słowa, by móc dać Ci na nie odpowiedź.

Obecnie Dobry Łotr — czego nie mógłby sobie wówczas, na krzyżu, wyobrazić — jest ważnym symbolem Kościoła. Patronem skruszonych złodziei, umierających, skazanych na śmierć, pokutujących i nawróconych grzeszników. 26 marca, dzień jego wspomnienia liturgicznego, jest w Polsce także Dniem Modlitw za Więźniów. W Bolonii oddawano cześć relikwiom jego krzyża, jest także patronem półwyspu Gallipoli w Turcji. Kościół wschodni, nadawszy mu imię Rach, czci go jako męczennika. Trzecia, dolna belka prawosławnego krzyża ma symbolizować właśnie skazańców ukrzyżowanych z Chrystusem — jej lewy koniec, skierowany w dół, wskazuje piekło, do którego trafił Zły Łotr, zaś prawy, uniesiony do góry, Niebo, do którego poszedł Dobry, skruszony i nawrócony.

 

 

Uspokaja mnie myśl, że nawet gdybym stała się Dyzmą — pogubiła, zbłądziła, zepsuła sobie życie — Boża miłość wciąż na mnie czeka. Ba, wciąż ze mną jest, wszędzie, dokąd pójdę. A Ojciec wygląda mnie z otwartymi ramionami aż przybiegnę do Niego, zmęczona długą podróżą pełną zawirowań i popełnionych błędów. Jezus nie odwróci się ode mnie, nawet gdy ja to zrobię. Nie zrezygnuje ze mnie, nawet gdy ja odpuszczę, gdy się poddam. Wystarczy Mu jedno moje słowo, jedna łza skruszenia, jedno zabicie wołającego do Niego serca — i bierze mnie do siebie. Całą, wraz z moją nieczystością i milionem błędów, które jednak — znów za św. Teresą z Lisieux — są, w porównaniu do Jego łaski, niczym mała kropla wrzucona do rozżarzonego, płonącego pieca. Nie ugaszę żaru Jego miłości, bo jest ona zbyt wielka. Bo to właśnie dzięki tej miłości Jezus umiera za nas na krzyżu.

 

Umiera pomiędzy złoczyńcami — choć może to razić. I zrobiłby to wszystko jeszcze raz, by móc odkupić, ostatnim tchnieniem, Dyzmę.

 



 

1 Koh 11,3
2 Łk 23,40-43
3 Mt 27, 44
4 Mk 15, 31
5 Łk 23, 42
6 Łk 23, 43

O autorze

Barbara Balicka

Studentka II roku Dyplomacji europejskiej oraz Dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim. Aktywistka społeczna i miłośniczka kultury wysokiej i tej nieco niższej. Od lat zaangażowana w życie swojej parafii i archidiecezji, członkini wielu grup i wspólnot chrześcijańskich. W Kongresie włącza się w pracę kilku grup, w tym "Relacje Państwo-Kościół", "Duszpasterstwo młodzieży we współczesnym świecie", "Spojrzenie na małżeństwo i związki partnerskie" oraz "Relacje międzywyznaniowe". Pana najbardziej kocha sławić pieśnią.

Zostaw komentarz