Czy Kościół w Polsce jest fideistyczny? Czy ogania się od rozumu jak od natrętnej muchy?
Pierwotnie felieton miałem zatytułować: Czy Kościół w Polsce jest Kościołem heretyckim?Zrezygnowałem jednak z tego, aby nie kierować uwagi Czytelników w stronę sensacji i na sprawy teologiczno-ortodoksyjne (oraz możliwe stąd spory), ale skupić się tylko na zjawisku niechęci (może nawet bardziej praktycznej niż teoretycznej) do rozumu w naszej krajowej religijności.
Sam termin „fideizm” jest XIX-wieczny, ale problem jest równie stary jak chrześcijaństwo (a może nawet starszy). Fideizm można rozumieć bardzo szeroko lub dość wąsko. Bardzo szeroko – jako postawę (pogląd), w której:
- przyjmuje się pewien zespół poglądów (opis rzeczywistości) jako pewny (a czasami i jako zupełny), czyli zawierza się autorytetowi tego, kto ten opis rzeczywistości przedstawia;
- równocześnie zabrania się (odrzuca się) możliwości krytycznego analizowania go przez rozum.
W tym sensie mogą istnieć (i istnieją!) różne fideizmy laickie (świeckie). Dobrym przykładem są zwolennicy ugrupowań politycznych – spróbujcie Państwo przekonać kogoś do krytycznego rozważenia stanowiska jego ugrupowania.
Zasadniczo jednak (w wąskim rozumieniu) fideizm związany jest z chrześcijaństwem i towarzyszy mu od samego początku. Dotyczy głównie stosunku wiary i rozumu: od skrajnego zanegowania rozumu aż do przekonania o dopełniającej roli czynników pozaracjonalnych w poznaniu umysłowym. Jego źródłem były różne próby „wydobycia” z Objawienia tego, co nie jest w nim wprost napisane. Jedni chrześcijanie próbowali rozumieć chrześcijaństwo na modłę stoicką, drudzy platońską (neoplatońską); ale jeszcze inni odrzucali wręcz jakiekolwiek próby interpretacyjne „w świetle” jakichś systemów myślowych – nakazywali kierować się tylko treścią Objawienia. Klasycznym przedstawicielem (dziś powiedzielibyśmy: fideizmu) był Tertulian (II/III w.), z najbardziej syntetyczną formułą jego poglądów – credo quia absurdum (wierzę, bo to jest absurdalne) [W. Tatarkiewicz jednak podaje, że dosłownie takiego zdania nie ma w pismach Tertuliana].
Zagadnienie relacji między wiarą a rozumem (w średniowiecznej terminologii – dialektyką) było jednym z wiodących problemów klasycznej filozofii średniowiecznej (scholastyki). Od Piotra Abelarda (XI/XII w.) – „rozum może obejść się bez wiary, ale wiara nie może bez rozumu”; poprzez św. Anzelma z Canterbury (XI/XII w.) ze swą dewizą credo, ut intelligum (wierzę, aby zrozumieć); aż do Ockhama (XIV w.), który był klasycznym fideistą (rozum nie jest w stanie tworzyć niezawodnej wiedzy, stąd źródłem wiedzy jest wiara).
Kościół katolicki wielokrotnie potępiał fideizm. Stąd (chyba?) wynika, że kto jest zdecydowanym fideistą, jest w konsekwencji heretykiem.
Na temat fideizmu warto przytoczyć uwagi wybitnej postaci w Kościele polskim, dominikanina o. Jacka Woronieckiego (etyka, autora Katolickiej etyki wychowawczej – zachęcam do spokojnego poczytania!). „Fideizm przy pozorach wywyższania wiary nie ufa jej siłom, obawiając się zawsze, że w zatargu z rozumem musi ona ulec. Stąd dąży on do uniezależnienia wiary od rozumu i kopie między nimi głęboki rów, mający na celu zabezpieczyć wiarę od destrukcyjnych wpływów rozumu”. Fideizm obniża też jakość modlitwy. „I cóż dziwnego, że wtedy modlitwa kuleje i ciąży! (…) Modlitwa przetwarza się wówczas w czcze marzycielstwo, od czasu do czasu okraszone wzruszeniami natury uczuciowej. Dusza się w niej rozmazgaja, traci hart i zrozumienie służby Bożej; z czasem nawet – gdy uczucia w inną stronę się zwrócą i przestaną modlitwę zasilać – potrafi ona o Bogu zupełnie zapomnieć”.
Hasło w Encyklopedii Katolickiej wskazuje także na inną konsekwencję fideizmu. „Występuje często w postaci praktycznej jako bezkrytyczne przyjmowanie jakiejkolwiek treści podawanej za prawdę religijną”. To świetne pole dla różnych manipulatorów świeckich czy duchownych (ostatnimi czasy trochę się takich namnożyło).
I tu już przechodzę z pola rozważań teoretycznych na bardziej praktyczne. Jakkolwiek katolicyzm zawsze teoretycznie (doceniał) podkreślał wartość rozumu dla wiary (wyraźnie to widać w ośrodkach naukowych, specjalnych duszpasterstwach itp.,) to jednak w praktyce różnie to bywa. Na poziomie „powiatowym” widzę wyraźną niechęć do elementu intelektualnego, jakieś „oganianie się” przed nim. I to na różnych stopniach „personelu”. Dwa przykłady: Jednemu z proboszczów zaproponowałem zorganizowanie cyklu spotkań na temat myśli Jana Pawła II. „A nie lepiej się pomodlić?” – odpowiedział. Drugiemu zaproponowałem przygotowanie cyklu spotkań na temat Soboru i jego dokumentów. Był chętny, ale na szczeblu diecezjalnym wymyślono, że 50-tą rocznicę Soboru „załatwi się” przez wyłożenie na ołtarzach dokumentów soborowych – i tyle! Cóż za wspaniały sposób na zapoznanie z dorobkiem Soboru. Domyślacie się pewnie Państwo, jakie tworzyły się kolejki chętnych do czytania na stojąco przy ołtarzach.
I to jest przykładowy obraz tego faktycznego, praktycznego, a nie teoretycznego fideizmu w Kościele polskim.
Może nawet częściowo rozumiem obawy przed otwarciem drzwi dla czynnika intelektualnego w polskim Kościele. Ale czas sprzyjający został zmarnowany, a trwanie w stanie praktycznego fideizmu jest wątpliwym lepszym wyjściem.
Problem z fideizmem na swój głębszy (może nawet nie tylko niewypowiedziany, co nieuświadamiany) podkład – przekonanie o źródłach pewnego poznania. Czy jest ich wiele, czy tylko jedno? To bardzo ciekawe zagadnienie (jak wiele innych pochodnych), ale ze względu na brak miejsca nie może tu być rozwijany.
Już zupełnie na zakończenie trzy cytaty (dwie zachęty i jedna przestroga):
- Jeszcze starożytny, ze św. Augustyna (IV/V w.): „Wierz, abyś zrozumiał, zrozum, abyś wierzył”.
- Poetycki z „naszego” Papieża: „Wiara i rozum (Fides et ratio) są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”.
- Trafna przestroga Jana Sztaudyngera (skądinąd znanego z frywolnych fraszek) przed możliwymi skutkami fideizmu: „Mistyk, wystygł / wynik, cynik”.
2 Komentarze
Bardzo dziękuję za ten tekst. Ja także spotykam się z niechęcią do intelektualnej analizy problemów w swojej parafii. Albo nie ma czasu, albo atmosfery… A jest wielu, którzy zaczynają się czuć jakby wypychani poza wspólnotę, bo nie mogą się z nią na płaszczyźnie rozumowej, intelektualnej porozumieć. Księża (w dużej części) nie tworzą właściwego klimatu, ale też (w dużej części) wierni wolą proste hasła i emocjonalne wzloty niż namysł, „rozkminianie” ….
Miałkość intelektualna jest obustronna – kler nie stawia wyzwań wiernym, wierni nie wymagają od księży, kiedy zaś wymagają, spotykają się ze ścianą lub oskarżeniami o bunt, odstępstwo, lub, co gorsze, „niepolskość”, jakby narodowość miała w wierze jakikolwiek duchowy udział.