Uważam polemikę pomiędzy prof. Fryderykiem Zollem a red. Pawłem Chmielewskim z Polonia Christiana za rzecz niezwykle ważną i cenną. Jest bowiem w obecnych czasach dość niezwykłe, że dwie osoby o poglądach dość rozbieżnych potrafią w merytoryczny sposób, z dużym wobec siebie szacunkiem i cierpliwie wysłuchując argumentów, dyskutować na tematy istotne. Warto podkreślić, że obu Panom leży na sercu dobro Kościoła, zauważają poważne mankamenty w Jego funkcjonowaniu i poświęcają sporo czasu i energii na próbę pozytywnej zmiany otaczającego ich świata. Trzeba zauważyć, że nie tylko prof. Zoll wskazuje na konieczność zmian strukturalnych. Robi to także red. Chmielewski pisząc, chociażby, że „zreformowanie struktur Kościoła może częściowo pomóc”, albo „będzie to [świętość kapłanów – przyp. FF] łatwiejsze, jeżeli będą im pomocniejsze struktury kościelne”. Prof. Zoll z kolei dostrzega i podkreśla wartość modlitwy i konieczność wiary, bez których Kongres byłby „banalnym forum dyskusyjnym”, a nie religijnym przeżyciem.
Na tym jednak podobieństwa w poglądach obu Panów się kończą. Dostrzeżony przez nich obu kryzys znajduje diametralnie różne postulaty przezwyciężenia. Oczywiście nigdy dosyć podkreślania, że Kongres nie walczy z nikim o władzę. Że jest płaszczyzną dialogu, także z biskupami, których rolę i pozycję szanuje. Takie stwierdzenie znalazło się przecież w liście skierowanym do członków Episkopatu, jest także powtarzane w felietonach i publicznych wypowiedziach kongresowiczek i kongresowiczów, także prof. Zolla. Zgadzam się z nim, że o strukturach należy rozmawiać, ale nie na zasadzie przełożenia świeckiego modelu demokratycznego na płaszczyznę kościelną, ile upodmiotowienia wszystkich członków Wspólnoty. Paradoksalnie to nie rozmowa o strukturze władzy w Kościele może stanowić przejaw pychy, co często zarzuca się postulatorom zmian, ale zanurzenie się w prywatną kontemplację, odrzucenie publicznej pracy na rzecz naprawy opłakanego stanu rzeczy.
Problem tekstu red. Pawła Chmielewskiego polega na tym, że choć dostrzega Autor poważny kryzys Kościoła, nie przedstawia konkretnego pomysłu na jego przezwyciężenie. Mówienie o konieczności odnowy moralnej jest bowiem pewnym truizmem. Tak, ludzie powinni być dobrzy. Nie, nie powinni grzeszyć. Tylko taki ogólnik nie posuwa sprawy do przodu. Gdyby to było takie proste, to świat byłby pełen świętych, a Kościół przeżywałby nieustanną świetność. To jednak materia znacznie bardziej złożona. Podobnie ma się sprawa konstatacji, jakoby przyczyną utraty wiary była… utrata wiary. Po prostu nie sposób się w tych kwestiach nie zgodzić z red. Chmielewskim, ale stawianie tego typu diagnoz świadczy o braku pomysłu środowisk konserwatywnych na wyjście z obecnej sytuacji. Drodzy Konserwatyści, my wiemy doskonale, że ludzie powinni być dobrzy i potrzeba wielu świętych. To podstawa egzystencji Kościoła jako takiego. W Kongresie staramy się jednak zastanowić nad konkretnymi i szczegółowymi rozwiązaniami dość zawiłych problemów. I choć zgadzam się, że przywołany w pierwszym tekście red. Chmielewskiego przykład św. Tomasza świadczy o potrzebie żywej wiary, to tak samo dobitnie wskazuje na potrzebę dogłębnego zastanowienia nad kwestiami merytorycznymi.
Jeszcze gorzej sprawy się mają, gdy sięgniemy głębiej w argumentację red. Chmielewskiego. Otóż czytamy w pozornie pobocznym wątku, że gdy „surowiej karać będą sądy, utrudniony będzie dostęp do pornografii i prostytucji, a w społeczeństwie rozwiązłość będzie postrzegana jako poważny grzech”, to społeczeństwo, a co za tym idzie kapłani, staną się lepsi. Surowość kar (bez względu na to, czy mówimy o sądach świeckich czy kościelnych), nie jest żadnym rozwiązaniem problemu przestępczości, czy grzechu, o czym mówi obszerna literatura prawnicza. Czy utrudnienie dostępu do pornografii i prostytucji spowoduje, że ludzie staną się lepsi, czy po prostu będziemy udawać, że niemoralne zjawiska nie istnieją, kiedy chowają się tylko przed naszym wzrokiem? A nawet gdyby tymi metodami faktycznie udało się ograniczyć ludzki występek, czy z tego powodu wzrośnie w społeczeństwie wiara? Czy społeczeństwo karne i prowadzone w sposób autorytarny jest społeczeństwem bardziej uduchowionym? Nie ma żadnych dowodów na to, że tak by było. Historia dostarcza nam za to całe księgozbiory obserwacji dokładnie odwrotnych – w takich systemach ludzie tracą ducha i wiarę.
Red. Paweł Chmielewski przekonuje nas, że „dzisiaj wierzyć się nie chce, bo wierzyć nie trzeba”. Jakaż słaba i bezsensowna byłaby wiara, którą wyznawać trzeba. Wiara, podobnie jak uczucia wyższe, nie znosi przymusu. Wierzę i praktykuję, bo tak podpowiada mi moje serce i w ten sposób ukształtowała się moja świadomość. Bo jako człowiek dorosły, z pełną odpowiedzialnością i wewnętrznym rozeznaniem podejmuję taką decyzję. I napotyka ona na Bożą łaskę, która, jak wiadomo, do zbawiania jest koniecznie potrzebna. Co chcielibyśmy wywołać przymusem albo quasi rynkową potrzebą? Bożą łaskę czy ludzkie uczucia? Jeżeli szukamy dziejowej przyczyny laicyzacji, to upatrywałbym ją właśnie w systemie przedrewolucyjnym, który nie tylko sam nie wytrzymał próby czasu, co położył się cieniem na następne stulecia. Laicyzacja to końcowa odpowiedź na opresję a nie wolność.
Do powyższych argumentów dochodzi problem dzisiejszego świata. Kongres Katoliczek i Katolików przygląda się otaczającej go rzeczywistości nie dlatego, by się komuś przypodobać, być „fajniejszym” czy bardziej kolorowym. Zauważa po prostu, że epoki się zmieniają i nie mamy na to wpływu. Na współczesnego człowieka nie można patrzeć tak, jak się go widziało tysiąc, dwieście, pięćdziesiąt czy nawet dziesięć lat temu. I nie chodzi o naginanie doktryny, ale zmianę języka. Mechanizmy działania monarchii absolutnych, przedwojennych państw narodowych, społeczeństw nowoczesnych czy nawet ponowoczesnych nie są dziś adekwatne. Spotykamy innego człowieka i inaczej należy z nim rozmawiać – i o strukturze i o wierze.
Na zakończenie chciałbym podzielić się pewną obserwacją, która przyszła mi do głowy po lekturze nie tylko tekstu red. Pawła Chmielewskiego, ale także kilku artykułów w innych portalach. Otóż wzywając Kongres do modlitwy, osobistego nawrócenia i pogłębienia własnej wiary, paradoksalnie to Państwo, a nie my, idą z duchem logiki współczesnego świata. Stawiają Państwo na promowany powszechnie indywidualizm, zamieniając sferę prywatną z publiczną. Rachunek sumienia każdej osoby jest jej i jego prywatną sprawą. Modlitwa i wiara to bardzo intymne sfery jej i jego relacji z Bogiem. Należy je pielęgnować. Ale my nie chcemy być indywidualistami. Naszą misją jest zmiana Wspólnoty, kościelnej sfery publicznej. Odciąganie naszej uwagi od tej polityczności stanowi próbę odebrania nam głosu w sprawach dla naszej Wspólnoty fundamentalnych. Bez niego, bez wspomnianego przez prof. Fryderyka Zolla upodmiotowienia, odbieramy sobie szansę na niezbędne zmiany.
Wierzmy zatem, módlmy się i nawracajmy. Ale we Wspólnocie rozmawiajmy o tym, co dotyczy Wspólnoty!
Uważam, że merytoryczna dyskusja z red. Pawłem Chmielewskim mogłaby z powodzeniem przenieść się na pole Kongresu, do uczestnictwa w którym raz jeszcze serdecznie Pana redaktora zapraszamy!