W 2009 roku, podczas podróży-pielgrzymki do Ziemi Świętej, przeżyłem w Mieście Trzech Religii aż dwa szabaty. W stosunku do tysięcy lat trwania Izraela w Ziemi Obiecanej — to niezauważalny kwant czasu. Dla nas, grupy „zwykłych katoliczek i katolików”, obecność w tym świętym mieście była doświadczeniem niezapomnianym. Dziś — gdy znów zbliżamy się do rocznicy Wielkiej Nocy — dzielę się nim, jednocześnie myśląc (w duchu kongresowym) o relacjach mojego Państwa z moim Kościołem i stosunku mojego wyznania do innych wyznań i religii monoteistycznych.
Gdy „zwykły wyznawca Chrystusa” po raz pierwszy przybywa do Jerozolimy, zazwyczaj oczekuje wielkich religijnych uniesień związanych z wędrowaniem śladami ziemskiego życia Zbawiciela. Chce także, aby „nasza Jerozolima” okazała się taka, jaką sobie wyobrażał, czytając choćby książki o historii chrześcijaństwa czy słuchając relacji z podróży tych, którzy odwiedzili ją wcześniej. Często zapominamy, że jest to także Jerozolima żydowska i muzułmańska, a przebywający w niej chrześcijanie reprezentują co najmniej kilka różnych nurtów.
W naszym przypadku wyjątkowe było także to, że mieszkaliśmy w ortodoksyjnej dzielnicy żydowskiej Mea Szearim, w pensjonacie zakonnym sióstr elżbietanek. W domu podarowanym im po drugiej wojnie światowej przez generała Andersa, w podziękowaniu za opiekę nad rannymi żołnierzami Armii Polskiej. Duchowym, ale i kulturoznawczym opiekunem grupy był zakonnik, wybitny znawca Ziemi Świętej, ksiądz Tadeusz Nosal- zmartwychwstaniec. Wsparcie duchowe i intelektualne było doskonałe, a treści religijne uzupełniane o wiedzę archeologiczną i kulturoznawczą. Mieliśmy szczęście przeżywać w Mieście Dawida aż dwa szabaty. Jak się okazało, każdy z nich dostarczył niesamowitych i niespodziewanych zdarzeń (szabat zaczyna się w piątek po zachodzie słońca i trwa do wieczoru w sobotę).
Pierwszy szabat, za namową księdza Tadeusza, przeżyliśmy pod słynną Ścianą Płaczu — pozostałością po Trzeciej Świątyni odbudowanej przez Heroda Wielkiego, a zburzonej przez Rzymian w kilkadziesiąt lat po ukrzyżowaniu Jezusa – co zresztą Chrystus przepowiedział. To, jak religijni Żydzi kochają swoją zburzoną świątynię, nie sposób opowiedzieć, jeśli nie widziało się naocznie. Nie jest to „religijność faryzejska” czy odpowiednik „katolicyzmu kucanego”, znanego z naszych świątyń, a autentycznie przeżywany szabat – dzień spotkania z Bogiem. Pamiętając o tej wieczornej modlitwie, doświadczyliśmy ogromnego zdziwienia następnego poranka, kiedy zobaczyliśmy „wojnę szabatową”, która toczyła się w pobliżu domu sióstr elżbietanek. Nasz przewodnik później wyjaśnił, że nie był to początek kolejnej palestyńskiej intifady, tylko zwykła w tym miejscu potyczka na słowa, pięści, a nawet kamienie o to, czy … wpuścić do naszej dzielnicy wezwany do chorej osoby ambulans medyczny. Ortodoksyjni Żydzi tak rygorystycznie przestrzegają zasad szabatu, że jakakolwiek praca, w tym prowadzenie samochodu lub udzielanie pomocy przez medyków mają … poczekać do jego końca. Historia skończyła się interwencją jerozolimskiej policji, która „pokonała” broniących szabatu ortodoksów i ambulans mógł dojechać do rodziny potrzebującej pomocy. Dyskusje na temat „obchodzenia dnia Pańskiego” wypełniły nam niemal cały sobotni dzień.
Drugi szabat był także ekscytujący, po części dzięki nam samym. Ksiądz Tadeusz otrzymał możliwość odprawienia dla nas Mszy Świętej przy Ołtarzu Ukrzyżowania, jednym z dwóch ołtarzy bazyliki Grobu Pańskiego, przy którym katoliccy księża mogą sprawować Liturgię. Ściśle wyznaczona godzina rozpoczęcia była bardzo wczesna, o świcie sobotniej części szabatu. Niemal jak w „Niedzielę Zmartwychwstania”, co jeszcze bardziej „podkręcało” nasze oczekiwanie przeżycia doświadczenia wiary. Ksiądz Tadeusz zaprosił chętnych na „prywatną drogę krzyżową” ulicami Jerozolimy, której zakończenia miała być wspomniana Eucharystia. Ze względu na ścisłe przepisy wyznaniowe obowiązujące w Jerozolimie, miała ona przypominać „zwiedzanie miasta”, a nasz kapłan – przewodnika turystycznego. Było jeszcze ciemno, gdy wyruszyliśmy, wspominając to, co zdarzyło się w tamten Wielki Piątek. Przy jednej ze stacji zostaliśmy jednak dość obelżywie zrugani przez żydowskiego wyznawcę, śpieszącego się na modlitwę poranną pod Ścianę Płaczu. Ksiądz Tadeusz wyjaśnił nam, że zasadniczo to nasz adwersarz miał rację, ponieważ katolikom wolno odprawiać publicznie drogę krzyżową tylko w każdy piątek. Powinna ona zakończyć się przed rozpoczęciem szabatu. Czas szabatu „zarezerwowany” jest dla Żydów. Trochę mieliśmy pecha, bo śpieszący się wyznawca judaizmu… znał język polski, więc nasz „polski zmysł sprytu” został zdemaskowany. Na szczęście skończyło się na przeprosinach i mogliśmy dalej kontynuować modlitwę, choć jak można się domyśleć, z religijnego nastroju niewiele zostało. Ale szabat trwał dalej — a my dotarliśmy do Bazyliki Grobu Pańskiego. I tutaj kolejne zdziwienie, a nawet … zniesmaczenie. Przy ołtarzu modlili się włoscy księża pod przewodnictwem swojego biskupa, których liturgia poprzedzała naszą. Obok na krześle siedział starszy, prawosławny zakonnik pilnujący, czy aby katolicy przestrzegają ustalonych reguł sprawowania kultu. Po udzieleniu Komunii Świętej biskup zaczął śpiewać końcowe błogosławieństwo. W tym momencie staruszek zakonnik zerwał się z krzesła, krzycząc na cały głos: „no parę, no sing”. Biskup przeprosił i… wyrecytował błogosławieństwo, a my nie mogliśmy zrozumieć, o co chodziło. W Bazylice katolicy byli jedynymi, którzy o tak wczesnej porze sprawowali liturgię. Ks. Tadeusz znów musiał nam wyjaśniać, że nam — rzymskim katolikom- nie wolno odprawiać w Bazylice mszy św. śpiewanej — ale mogą to czynić chrześcijanie prawosławni. I tylko bolesny wizerunek Jezusa patrzącego z góry na swoich uczniów z dwóch wyznań był jakby jeszcze bardziej zasmucony. Przecież tak bardzo prosił, abyśmy byli zjednoczeni.
W naszym posoborowym myśleniu staramy się wszystkich wierzących w Jednego Boga, a także niewierzących traktować jak siostry i braci. Nie zawsze jednak to przekłada się na język praktycznych relacji pomiędzy wierzącymi w tego samego Boga.
Może dzięki wspólnej pracy uda się nam choć trochę zmniejszyć dzielące nas „szabatowe różnice”. Przecież Jezus uczył nas, że „szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”.
2 Komentarze
Bardzo dziękuję za te relację. Kiedyś zostałem zaproszony na szabasową kolację w Tel Awiwie. Było to niezwykłe przeżycie. I wtedy dopiero zrozumiałem jak wiele czerpiemy z tej tradycji. Wino, łamanie chleba. Niezwykłe.
Nie miałem takiego szcześcia, aby wspólnie obchodzić szabat, ale byłem pod Ścianą Płaczu świadkiem bar micwy jednego z żydowskich chłoców wstępujacych w wiek męski. Senior rodu (po wyglądzie go tak oceniłem) po wspólnej rodzinnej modlitwie pod Murem Świątynnym wyjął z biblioteki (także umiejscowionej pod Ścianą Płaczu) zabytkowy egzemplarz Tory, a młody adept po raz pierwszy publicznie odczytał wybrany fragment. Potem była owacja rodzinna i przypadkowo obecnych, mnóstwo słodyczy rzucanych zza dzielącej dziedziniec modlitewny przegrody. Cukierki rzucały panie, które podczas modlitwy musza być odseparowane od męższczyzn. Najważniejszesz jednak co zapapmiętałem to wzruszenie seniora, który juniorowi przekazywał „w sztafecie pokoleń ” troskę o dalsze kultywowanie poznanawanie i głoszenia Tory i powagę z jaka tem młody chłopak to czynił. Trudno to porównownać z naszym bierzmowaniem, które jak sami kapłani czasem określają, staje sie często „Sakramentem Pożegnania z Kościołem”