Dyspensa od udziału w Eucharystii — niezrozumiała i niepotrzebna na czas epidemii — oznacza przyznanie się biskupów do totalnej porażki w dziedzinie kształtowania sumień powierzonych sobie wiernych. W takim stanie rzeczy, jej pochopne odwołanie naraża ich z kolei na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Katolik jest zwolniony z obowiązku uczestnictwa w Mszy Świętej z bardzo wielu przyczyn. Przepisy prawa kościelnego mówią ogólnie o „ważnym powodzie”, przy czym istotnym kluczem interpretacyjnym jest norma, iż grzech ciężki popełnia jedynie osoba, która „dobrowolnie zaniedbuje ten obowiązek”. Oznacza to tyle, że osądowi wiernego pozostawia się decyzję w sprawie, która przeszkoda w jego przypadku wyłącza lub redukuje odpowiedzialność (bo sytuacje nie są zawsze jednoznaczne). Oczywiście, można wyróżnić uniwersalne typy okoliczności usprawiedliwiających — takich jak, choćby, choroba, obowiązek sprawowania opieki nad niesamodzielną osobą lub duża odległość od najbliższego miejsca sprawowania Eucharystii — ale, na szczęście, nikt już nie kusi się o ustandaryzowanie listy chorób „wyłączających” lub kilometrażu „usprawiedliwiającego”. Nie ma też wezwania do heroizmu, a tylko zachęta do pokonywania trudności.
Dlatego niezrozumiałe były dyspensy w obliczu pandemii, skoro sytuacja moralna nie budziła wątpliwości, czyli każdy wierny mógł pozostać w domu, bez poczucia winy korzystając z prawa kościelnego w zwykłym trybie. W przypadku, gdyby biskupi nie mieli pewności co do wiedzy swoich wiernych o odpowiednich regulacjach (czyja to wina?), można było wydać zwykłe komunikaty lub listy pasterskie, które usunęłyby ewentualne skrupuły. Z jakiś powodów biskupi nie skorzystali z tej wyjątkowej okazji do właściwego ukształtowania sumień, których z kolei tak energicznie domagają się w innych okolicznościach (np. w przypadku szczepień). Zamiast tego zdecydowali się pójść na skróty i uchylili obowiązek Mszy Świętej w dni nakazane. Trzeba jednak sprawiedliwie oddać, że w niektórych dekretach biskupich pojawiły się sensowne, potrzebne i nieoczekiwanie postępowe (jak na polskie przyzwyczajenia) warunki korzystania z dyspensy, np. „obawa przed zarażeniem”.
Powstała więc taka sytuacja, że dyspensa była zbędna dla ludzi z prawidłowo ukształtowanym sumieniem i rozumnie korzystających z prawa kościelnego, kamieniem obrazy dla tych, których przywiązanie do Mszy Świętej wykazuje pozaracjonalny lub niechrześcijański charakter (kulturowy, nawykowy, nerwicowy, magiczny) oraz wygodną wymówką dla całej reszty, której posłuszeństwo normom zewnętrznym wystarcza za życie duchowe. Z kolei odwołanie dyspens nadal pozostaje obojętne dla tych pierwszych (bo zagrożenie epidemiczne nie ustało), tym drugim daje zaszczytny tytuł do oskarżeń tych, którzy nie wrócili póki co do świątyń o brak wiary, katolicyzm bezobjawowy i ogólną degrengoladę moralną, natomiast dla tych trzecich powrót do starej normalności, w której papierosek wypalony pod dzwonnicą, byle w zasięgu głosu proboszcza, jest tyle samo warty, co uczestnictwo młodych rodziców, którzy najpierw godzinę poświęcają na przygotowanie się do wyjścia, następnie przez godzinę ogarniają dokazującą na Eucharystii progeniturę, by kolejną godzinę spędzić na opatrywaniu guzów, rozwiązywania sporów o to, kto dostał po Mszy większą gałkę lodów i praniu dokumentnie uświnionych niedzielnych ubranek.
Jest dużo gorzej. Część wiernych wróci, bo uzna, że jest już po pandemii (ci, którzy zaprzeczają pandemii lub ją lekceważą, nie opuścili świątyń) a część w konflikcie sumienia i stresie, nadal odczuwając uzasadniony lęk przed zachorowaniem. W efekcie nastąpi wzrost zachorowań, dalsza erozja zaufania do własnych kompetencji duchowych (w przypadku uniknięcia zarażenia) i utrata zaufania do biskupów, jeśli do zakażenia dojdzie. Tak się kończy upodobanie do promocji posłuszeństwa zamiast do wspierania sumień. Do tego prowadzi lęk przed upodmiotowieniem wiernych, którzy – tak najwyraźniej biskupi myślą – natychmiast pogrążą się w jakimś straszliwym moralnym bagnie, jeśli przez jakiś czas, stosownie do własnego rozeznania, odstąpią w odpowiedzialności za siebie i innych od udziału w Eucharystii. Zastępowanie Ewangelii Kodeksem Prawa Kanonicznego skutkuje obroną pedofilów w sutannach, zastępowanie formacji kapłańskiej tresurą oportunistów prowadzi do zamiany powołania w karierę zawodową. Zastępowanie sumień odgórnymi zarządzeniami powoduje przemianę Kościoła w sektę a wiernych w poddanych.
Protezy są potrzebne, a czasem konieczne. Ich dostępność, przydatność i skuteczność nie daje jednak prawa do amputacji zdrowej, choć może nawet mało sprawnej kończyny. Raczej stanowi wezwanie do jej wyćwiczenia. To samo dotyczy wyspecjalizowanego w zakresie oceny moralnej organu ludzkiej duszy, usprawnienia rozumu, powiedziałby tomista, jakim wszyscy z woli Boga dysponujemy – sumienia.
7 Komentarzy
Tekst ten uchwycił istotę problemu: próby zarządzania przez hierarchię wiarą przez prawo są w dzisiejszych czasach skazane na niepowodzenie.
Zawsze mnie fascynuje, kiedy ktoś uważa, że lepiej od biskupów wie co powinni, a czego nie powinni ogłosić…
przy poziomie większości biskupów, to że świeccy, także lewacy i inny „drugi sort” w wielu sprawach lepiej widzą niż biskupi nie jest niczym nadzwyczajnym
Na tym polega ta inicjatywa – żeby dać wiernym świeckim udział w decyzjach o drodze kościoła, który w znacznej przewadze tworzą. Oddać im – w tym Tobie – należny im głos.
Tak, na tym polega dyskusja i krytyka. Nikt nie zastąpi biskupów w podejmowaniu decyzji, ale nie oznacza to wolności katoliczek i katolików w ocenianiu tych decyzji i sposobu ich podejmowania. Tego luksusu już nie będzie.
Braku wolności
Papież Franciszek mówi o ” wyizolowanym sumieniu”, jest to sytuacja, gdy sumienie funkcjonuje wyłącznie w pewnych obszarach w pozostałych musi uzyskać zgodę przełożonego.