Popędzać, zaganiać, przymuszać, czy zachęcać, ukazywać piękno, porywać perspektywą? Jak dziś ukazywać chrześcijaństwo?
Od pewnej liczby lat pada, dość niecierpliwe, pytanie: jak ukazywać chrześcijaństwo? W Polsce ostatnich lat występuje ono szczególnie w formie: jak go bronić?
Propozycje tych, którzy chcą go bronić, mają zwykle charakter „militarno-propagandowy”. W ich projektach Polska jest traktowana jako ostatni skrawek „zdrowego” chrześcijańskiego obszaru — w odróżnieniu od zachodniego „chrześcijaństwa upadłego”.
Jako człowiek „prowincjonalny”, „powiatowy”, który nie bywał na Zachodzie, nie mogę się wypowiadać na temat porównań Polski z Zachodem. Ale wielokrotnie słyszałem w wypowiedziach „personelu” naszego, krajowego, Kościoła ton wyższości wobec tamtych kościołów (w domyśle: nie radzą sobie, a my radzimy sobie świetnie — gdyby nas naśladowali, to nie byliby w tak opłakanej sytuacji). Bo my, w Polsce, jesteśmy takimi współczesnymi „Okopami Świętej Trójcy”. Jak te dawniejsze miały nas bronić od „nawały” turecko-mahometańskiej, tak te dzisiejsze bronią zdobyczy „zdrowego chrześcijaństwa” polskiego przed zachodnimi podstępnymi działaniami lewacko-terrorystyczno-islamskimi.
Kto obecnie zwiedzał Okopy Świętej Trójcy (szczególnie wiosną), ten z łatwością zauważył duże nasilenie rosnących tam piołunów. Ziele to jest bardzo gorzkie, ale umiejętnie stosowane daje dobre rezultaty lecznicze. Jak „Profesor Internet” poucza: „bylica piołun (…) choć wykazuje szereg właściwości prozdrowotnych, [to] należy pamiętać, że podczas jego stosowania należy zachować zdrowy rozsądek i przestrzegać zalecanych ilości jego spożycia”. Myślę, że tę zasadę można by z pożytkiem odnieść tak do moich uwag, jak i działania samego Kongresu.
Wydaje się, że Kościół w Polsce — jego „personel” — mając tak znakomitą „pozycję wyjściową” po wyborze Jana Pawła II, w dużej mierze zmarnował czas Jego pontyfikatu. Zamiast myśleć perspektywicznie i ewangelicznie, widząc sytuację Kościoła na Zachodzie, nie zdobył się na roztropne myślenie o przyszłości. Bardziej oparł się na elemencie socjologicznym (nie zmieniać tego, co może nie jest najdoskonalsze, ale jakoś się trzyma i daje utrzymanie), niż na elemencie ewangelicznym (zaufać Opatrzności, opiece Chrystusa nad swoim Kościołem, „wypłynąć na głębię”). W swoim samouwielbieniu, nadymając się pychą, mocniej zaufał Komisji Majątkowej („miał bowiem posiadłości wiele”) niż Ewangelii; założył, że „nie przyjdzie to na niego”, aby Pan Bóg nie uchronił Kościoła w Polsce przed tym, co spotkało ten „upadły” na Zachodzie.
Ale pod tą przyczyną jest chyba jeszcze druga, głębsza: zlekceważenie (z wyjątkiem liturgii) dorobku Soboru Watykańskiego II. Przyjęcie patrzenia na Kościół raczej w duchu przedsoborowym. Według tamtego widzenia Kościół to raczej suma „personelu” niż Lud Boży; zaś jego zadaniem jest popędzać, zaganiać, przymuszać wiernych, aby realizowali wszelkie wskazania „personelu”. A jeśli ktoś jest oporny, to można nawet wezwać brachium saeculare (czyli władzę świecką), aby go przymusiła.
Sobór Watykański II mówi o „znakach czasów” — pewnych charakterystycznych cechach współczesności. A „Kościół zawsze ma obowiązek badać znaki czasów i wyjaśnić je w świetle Ewangelii” (Gaudium et spes nr 4). Próbując naszkicować „ważniejsze cechy dzisiejszego świata”, Sobór zauważa, że „nigdy ludzie nie mieli tak wyczulonego jak dziś poczucia wolności” (tamże). Ponad 30 lat później, to samo przypomina Jan Paweł II. „Ludzkie problemy najszerzej dyskutowane i rozmaicie rozstrzygane we współczesnej refleksji moralnej sprowadzają się wszystkie — choć na różne sposoby — do zasadniczej kwestii: do kwestii wolności człowieka. Można z całą pewnością stwierdzić, że w naszych czasach ukształtowała się szczególna wrażliwość na kwestię wolności” (Veritatis splendor, nr 31). [Nawiasem – w encyklice ciekawie przedstawione są relacje między wolnością, prawdą i dobrem; zachęcam do poczytania!]
Wydaje się więc zasadnym, aby chrześcijaństwo ukazywać jako wielkie, pociągające ku sobie dobro, które jest oferowane wolnym ludziom, do wolnego wyboru. Według Soboru: „Człowiek jednak może zwracać się do dobra tylko w sposób wolny […] godność człowieka wymaga, aby działał ze świadomego i wolnego wyboru, to znaczy osobowo, od wewnątrz poruszony i naprowadzony, a nie pod wpływem ślepego popędu wewnętrznego lub zgoła przymusu zewnętrznego” (Gaudium et spes nr 17). Należy ukazywać atrakcyjność przesłania ewangelicznego, porywającego perspektywą błogosławieństw. Przesłanie to proponuje wychowanie człowieka (wg terminologii nieodżałowanego red. T. Żychiewicza) kośćcowe a nie gorsetowe. Kośccowe, czyli budujący w człowieku głęboką i trwałą wewnętrzną świadomość (taki właśnie „kościec”) tego, co jest cenne, dobre, wartościowe; osoba taka, nawet w warunkach niesprzyjających, nie będzie ulegała opiniom środowiska zewnętrznego. Nie gorsetowe, czyli nie oparte na normach o charakterze zewnętrznym — właśnie „gorsetowym” — pochodzących z dostosowania się do przekonań otoczenia; gdzie zmiana otoczenia prowadzi także do zmiany norm. Tak ukształtowany (wychowany) człowiek potrafi być obecny w kulturze („na współczesnych areopagach”), ale w sposób nie napastliwy; potrafi głosić Ewangelię „ze spokojną odwagą” (J.P. II), gdzie obrona, może i słuszna, nie powinna górować nad pozytywnym przekazem.
Gdyż — co za piękne zdanie! — „prawda nie inaczej się narzuca jak tylko siłą samej prawdy, która wnika w umysły jednocześnie łagodnie i silnie” (Deklaracja o wolności religijnej, nr 1).
Aby jednak zmienić pierwszy sposób ukazywania chrześcijaństwa na drugi, trzeba chyba już być w drodze z Emaus do Jerozolimy. Wtedy dopiero można „wypłynąć na głębię” („Duc in altum!” – Jan Paweł II, Novo millennio ineunte, nr 15).
2 Komentarze
Świetny tekst. Odpowiedział na kilka pytań, które pojawiły się w mojej głowie podczas dyskusji ze znajomymi lefebrystami.
„Wydaje się więc zasadnym, aby chrześcijaństwo ukazywać jako wielkie, pociągające ku sobie dobro, które jest oferowane wolnym ludziom, do wolnego wyboru.” Właśnie takim chciałabym widzieć chrześcijaństwo i właśnie tak chciałabym, żeby je ukazywał Kościół, którego jestem częścią. Wychowanie „kośćcowe” a nie „gorsetowe”, dokładnie tak.
Aby ” wypłynąć na głębię” trzeba przygotować sprzęt, (mieć sprawną łódź, w dobrym stanie sieci) oraz wspólnie ustalić kierunek. Jak na razie nie widzę, ani jednego ani drugiego. Kilka ostatnich lat pokazało, że przecieków jest zbyt dużo aby przekonać kogoś do celowości wybierania wody z dna łódki.
Coraz więcej osób w tym także biskupów ma przekonanie, że generalny remont łodzi jest nie opcją a koniecznością.