Nie można przeprowadzić udanych konsultacji synodalnych z grupką ludzi, którą i tak widzi się na co dzień. Potrzeba odwagi i otwarcia tam, gdzie wierzący tłumnie przychodzą.
Staram się uważnie śledzić docierające z różnych stron głosy, opisujące konsultacje synodalne w parafiach całej Polski. Słyszę też o próbach takich rozmów z wierzącymi w innych środowiskach, spotykaniu się w miejscach mniej związanych z Kościołem, bardziej neutralnych. I choć nie da się odmówić dobrych chęci ich organizatorom, to jeden zasadniczy szczegół jest dla tych spotkań wspólny i niestety pesymistyczny: niska frekwencja. I tak, jak ciężko jest coś doradzić organizatorom spotkań w przestrzeni miejskiej, tak już zaradzenie temu problemowi w parafiach wydaje się dość proste.
Nie można powiedzieć o prawdziwych konsultacjach synodalnych Ludu Bożego, gdy w parafii liczącej kilkanaście albo kilkadziesiąt tysięcy osób na rozmowach pojawia się kilkanaście postaci. Nawet zakładając naiwnie, że nie są to znajomi, pracownicy czy inni zaufani księdza proboszcza, to i tak mamy odzew na poziomie jednego promila. Jeżeli wyliczymy ten odsetek z 25-40% ludzi chodzących do kościoła (w zależności od rejonu Polski), to i tak obracamy się w przestrzeni 3-4 promili aktywnych katolików. Co tu dużo mówić: to klęska. To nie są konsultacje synodalne. Mieliśmy ambicje wychodzić na peryferie, rozmawiać z ludźmi na ulicach, a my we własnych świątyniach wzbudzamy zainteresowanie promili wierzących. Pisząc „my”, mam na myśli tych, którzy w ogóle Synodem są zainteresowani. Nie brakuje przecież środowisk, jak choćby Stowarzyszenie Księdza Piotra Skargi, które cały proces sabotują i traktują jako wojnę ideologiczną z nieprawymi „lewakami” wątpliwej konduity.
Co zatem można zrobić? Jedynym wyjściem, wymagającym jednak sporej odwagi od księdza proboszcza, jest konsultowanie parafian bezpośrednio po Mszach św. Należy ogłosić, że na zakończenie każdej Mszy przez najbliższe 3-4 niedziele w parafii będą się odbywać publiczne konsultacje. Po błogosławieństwie, ale przed pieśnią na wyjście, ludzie zostaliby w ławkach na 20-30 minut, aby porozmawiać. Oczywiście wyszliby śpieszący się albo nie przejawiający ochoty na rozmowę – nic na siłę. Jestem przekonany, że większość, choćby z ciekawości by została. Wówczas należałoby zanieść mikrofon do ostatnich rzędów – to kluczowa sprawa: nie oddać go siedzącym najbliższej prezbiterium, ale właśnie przenieść do tytułu – a jedynie w przypadku braku głosów przenosić taką możliwość do zgromadzonych bliżej ołtarza. I dać ludziom mówić o Kościele, o swoich doświadczeniach, o problemach i radościach, o tym, jak przeżywają swoją religijność, o władzy w Kościele, o proboszczu, o biskupach, o papieżu, o sakramentach, o religii w szkole… bez ograniczeń!
Jestem absolutnie przekonany, że działyby się rzeczy nowe i niesłychane. Na pewno popłynęłaby niejedna łza i wyzwoliłaby się niejedna zła emocja. Ale usłyszano by także niespotykane dotąd głosy, bogate świadectwa, świeże pomysły, dużo nadziei. Zaczęłyby się tworzyć relacje, przyjaźnie. Grupy parafialne zyskałyby nowych członków, a proboszcz aktywnych do współpracy parafian. Mielibyśmy Synod, o jaki chodzi papieżowi Franciszkowi.
Potrzeba tylko trochę odwagi nielicznych, by wielu zyskało tak wiele.
3 Komentarze
Wydaje się, że sprawa rozbija się o hierarchiczną wizję Kościoła. Ona jest centralnym punktem, który nie pozwala duchownym na autentyczne partnerskie spotkania ze świeckimi. Lęk, że laikat stanie się współodpowiedzialnym za sposób przekazywanej Prawdy, jest nie do akceptacji. To co proponuje Papież Franciszek, czyli synodalność, jest niezrozumiałe i dlatego skutecznie mniej lub bardziej oficjalnie blokowane. Druga strona to świeccy, którzy w tym samym kluczu zostali wychowani. Dlatego w moim odczuciu, forma spotkań nie zmieni jej zasadniczych przeszkód, które są znacznie głębsze. Jeśli cokolwiek się wydarzy, będzie to zasługą w 100% Ducha Świętego.
Tekst bardzo mądry, oraz pełen zapału i przekonania, że coś można. Nie można, przynajmniej ze strony ludu Bożego, jeśli słowo „synod” nie padło z ust kapłanów w homiliach do tej pory w mojej parafii, poza ogłoszeniem możności pobrania w przedsionku ankiet w sprawie synodu, którego znaczenie nie zostało wyjaśnione. Mimo że właśnie w tych ankietach proponowałam wyjaśnienia słowa „synod” i jakieś działania w tym kierunku. Jeśli kapłani nie otrzymają polecenia mówienia na ten temat i właściwych działań, nie uczynią nic. A pojedynczy, zapalony Kongresowicz nie może w przedsionku wygłaszać swych idei, tym bardziej, ze nie bvłyby one pochwalne pod adresem proboszczów. Może tam, gdzie działa więcej tak zapalonych jak TY i młodych, MIły Filipie, może coś lud Boży osiągnąć. Dziękujmy Bogu, ze mamy choć trochę takich jak Ty.
Niestety muszę zgodzić się w zupełności z Reginą. Także co do tego, że jest wspaniale, że są ludzie, którzy chcieliby się wypowiedzieć dla dobra Kościoła, że protestują słowem i myślą, przeciw temu, jak te konsultacje są zorganizowane. Może jest takich osób, jak ty Filipie więcej niż myślimy? Może z samego rozczarowania tych osób coś się dobrego narodzi? Dzięki za pełen energii tekst, który budzi taką nadzieję.