Każda rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego jest szczególną okazją do refleksji i pozostawienia następnym pokoleniom przesłania z punktu widzenia rodzin 14 tysięcy powstańców, którzy polegli, a także rodzin ofiar cywilnych – około 130 tysięcy mieszkańców Warszawy. Refleksja jest ważna przede wszystkim, gdy wnioski z doświadczeń są aktualne dla następnych pokoleń.
Z rodziny Rodowiczów oprócz Janka – „Anody” w Powstaniu brał udział jego starszy brat Zygmunt, który zginął 30 sierpnia. Po śmierci Janka 7 stycznia 1949 roku w trakcie przesłuchania w UB na Koszykowej ta linia Rodowiczów została przerwana. W ataku na budynek „Pasty” w trzecim dniu Powstania zginął inny nasz kuzyn Staś Iwanicki, mając zaledwie 17 lat. Nigdy nie odnaleziono jego szczątków. Niewiele starszy, bo 23-letni kuzyn Kazimierz Sierakowski poległ 27 sierpnia w walce o klasztor Sióstr Nazaretanek. Jego szczątków również nie odnaleziono. Były też w rodzinie ofiary cywilne. Strzałem w głowę niemiecki żołnierz dobił ciężko ranną Krystynę Rodowicz, która osierociła 5-letniego Wojtka.
Właśnie z uwagi na ogromną liczbę niewinnych ofiar – w tym kobiet i dzieci – często słyszy się opinie, że decyzja o wybuchu Powstania była błędem politycznym dowództwa Armii Krajowej, a winą za tę hekatombę obciąża się powstańców. Nie odmawiając nikomu prawa do prezentowania swojego zdania chcielibyśmy, aby w tej sprawie zapamiętany był również głos powstańców i rodzin poległych.
Powstanie Warszawskie wybuchło w konsekwencji oporu społeczeństwa polskiego przed zalewającym Europę faszyzmem i komunizmem. Ten opór stawiali we wrześniu i październiku 1939 roku porzuceni przez sojuszników żołnierze wojska polskiego, zmobilizowani rezerwiści i ludność cywilna. O ile dwadzieścia lat wcześniej odradzające się po 123 latach od III rozbioru państwo polskie zdołało powstrzymać ekspansję bolszewików na Europę, to wzięte w kleszcze układu Ribbentrop–Mołotow i porzucone przez sojuszników nie miało szans się obronić. W toku kampanii wrześniowej bardzo szybko Polacy przekonali się, że nawet jeśli się poddadzą, to nie mogą liczyć na przestrzeganie reguł prawa międzynarodowego wobec ludności cywilnej czy wobec jeńców wojennych. Jeden najeźdźca bez skrupułów strzelał do uciekających cywilów na drogach, drugi organizował masowe wywózki całych rodzin na Syberię (w sumie deportacja dotknęła ok 1 mln osób, a odbywała się w skrajnie trudnych warunkach w których zesłani umierali po drodze z zimna chorób i głodu). Jeden okupant budował obozy koncentracyjne, a drugi rozstrzeliwał masowo oficerów rezerwy.
Znając ideologie hitlerowską i stalinowską, które nie przewidywały istnienia państwa polskiego, a mieszkańców kraju nad Wisłą skazywały na role parobków i gastarbeiterów, elity, które przeżyły kampanię wrześniową, rozumiały, że aby przetrwać ten kataklizm, trzeba stworzyć ruch oporu, osłabiać okupantów i czekać na dogodny moment do kontrataku. Inicjatorami budowania podziemnych struktur wojskowych byli powracający z frontu oficerowie, żołnierze zawodowi i rezerwiści. Można postawić tezę, że decyzja o wybuchu powstania w bliżej nieokreślonej przyszłości zapadła pod koniec 1939 roku. Dzięki tej filozofii powstało państwo podziemne, które przez pięć lat skutecznie paraliżowało działania okupantów i wiązało ich potencjał wojskowy. Fenomen na skalę światową tej podziemnej struktury polegał na tym, że oprócz rządu i premiera na uchodźctwie w kraju funkcjonowały nie tylko komórki wojskowe zajmujące się wywiadem i sabotażem, ale istniały wszystkie odpowiedniki normalnego państwa: od sądów przez służbę zdrowia po szkolnictwo (funkcjonował nawet Instytut Teatralny), była prasa podziemna i łączność ze światem.
Przez cały okres II wojny światowej Polacy walczyli na wszystkich frontach od Tobruku przez Monte Cassino po Narvik, od Lenino po Berlin i Londyn, nie szczędząc daniny krwi. Były jednak co najmniej trzy wybitne zasługi Polaków, niezwykle istotne dla losów aliantów i II wojny światowej. Pierwsza to udział polskich pilotów w walkach z Luftwaffe i niedopuszczeniu do opanowania przestrzeni powietrznej nad Anglią – co powstrzymało inwazję niemiecką na Wyspę. Druga to wykrycie przez wywiad Armii Krajowej prac Niemców nad rakietami V1 i V2 (a nawet zdobycie i przekazanie aliantom istotnych części rakiety), oraz zlokalizowanie miejsc ich produkcji w Peenemünde. Zbombardowanie tej fabryki uniemożliwiło Hitlerowi uzyskanie przewagi strategicznej nad aliantami. Jest też trzeca – bodajże mająca najważniejszy wkład w pokonanie Niemców: udział Polaków, a konkretnie polskich matematyków kryptologów w złamaniu sposobu szyfrowania rozkazów i meldunków wojsk niemieckich i przekazanie kopii maszyny szyfrującej Enigma najpierw Francuzom, a później Anglikom. Udoskonalając wynalazek Polaków, alianci przez całą wojnę znali plany wojskowe Niemców! Wszystko to było możliwe dzięki funkcjonowaniu Państwa Podziemnego w kraju, a Rządu RP na uchodźctwie.
Gdy dotychczasowi sojusznicy – Niemcy i Rosjanie – rozpoczęli walkę między sobą, na jaw wyszły fakty o zbrodni katyńskiej, a alianci zaczęli układać się z wyrachowanym Stalinem, dla dowództwa podziemnej Polski był to jasny sygnał, że nadchodzi czas przygotowania się do ogólnonarodowego powstania. Na terenach okupowanej Polski mnożą się więc akcje sabotażowe i szkoleni są młodzi partyzanci. W tym czasie generał Anders w Rosji tworzy armię, której rekrutami są głównie zesłańcy syberyjscy, a generał Sosabowski w Anglii szkoli polskich komandosów, którzy mają być zrzuceni nad Polską, aby wesprzeć przyszłe powstanie.
W Teheranie i Jałcie Stalinowi udaje się „ograć” Roosevelta i Churchilla, co pozwala mu rozpocząć budowę sowieckiej strefy wpływów w Europie. Emigracyjny rząd w Londynie nie wie jeszcze, że Polska została poświęcona dla dobra współpracy aliantów ze Stalinem, więc konsekwentnie sądzi, że warunkiem odzyskania suwerennej i niepodległej Polski jest wywołanie powstania, które pozwoli wystąpić dowództwu podziemnego państwa w roli gospodarza wobec zbliżającej się ze wschodu Armii Czerwonej wraz z marionetkowym „rządem lubelskim” i opracowaną przez Stalina nową konstytucją dla Polaków. Radio armii Berlinga informuje, kiedy front dotrze do Warszawy i zachęca do wywołania powstania.
Jak podkreślają uczestnicy Powstania (prof. Tytus Karlikowski), decyzję o momencie jego wybuchu podejmuje ludność Warszawy, masowo bojkotując rozkazy niemieckie z 27 lipca 1944 roku, wzywające mieszkańców do prac przy budowie umocnień obronnych. Warszawiacy mieli pełną świadomość, że albo zginą pod gruzami „Festung Warschau”, albo konsekwencją nieposłuszeństwa będą masowe egzekucje. Nasza mama Anna Dembowska ps. „Kaja”, sanitariuszka w „Baszcie” opowiadała, że determinacja warszawiaków była powszechna – tak wszyscy mieli dosyć 5 lat okupacji, łapanek, ulicznych egzekucji, aresztowań, tortur czy wreszcie upokorzeń ze strony „nadludzi”.
Gdy Powstanie wybucha, Armia Czerwona zatrzymuje się i czeka – aż powstanie się wykrwawi. Równocześnie Stalin nie zezwala na lądowanie za wschodnią linią frontu i tankowanie samolotów transportowych aliantów, co skutecznie uniemożliwia wspomaganie Powstania bronią i amunicją. Zamiast zrzutu nad Polską komandosi Brygady gen. Sosabowskiego zostają zdziesiątkowani w nieprzygotowanym desancie pod Arnhem i Driel w Holandii.
Mimo braku istotnej pomocy z zewnątrz powstańcy walczą przez 63 dni. Przez kolejne 100 dni Armia Czerwona obserwuje, jak Niemcy mordują ludność cywilną i palą Warszawę na specjalny rozkaz Hitlera, aby to miasto nigdy się nie odrodziło.
Z punktu widzenia losów II wojny światowej Powstanie Warszawskie dzięki bohaterstwu jego uczestników było brzemienne w skutkach . Zabito lub wyeliminowano z walki kilka tysięcy żołnierzy okupanta. Związano ogromne środki hitlerowskiej armii i zatrzymano na 5 miesięcy pochód Armii Czerwonej, co pozwoliło zachodnim aliantom zająć pół Europy i uchroniło wiele państw przed radziecką sferą wpływów.
Dzisiaj wiemy już, jakie z kolei spowodowało ofiary wśród ludności cywilnej. Ale czy dowództwo Armii Krajowej było w stanie przewidzieć perfidię Stalina i bestialstwo Hitlera? Czy można obciążać odpowiedzialnością dowództwo państwa podziemnego za masowe mordy okupantów na jeńcach wojennych w Katyniu albo ludobójstwo cywilów na Woli? Jeśli tak będziemy myśleć, to nie namawiajmy Ukraińców do stawiania oporu prezydentowi Rosji i jego najemnikom.
Podważając sens wybuchu Powstania Warszawskiego, należałoby konsekwentnie zanegować prawo ludności do stawiania oporu wobec okupanta, a zorganizowanie państwa podziemnego jako zbędny akt narażający ludność cywilną na represje. Tylko ile lat dłużej trwałaby II wojna światowa, ile by pochłonęła dodatkowych ofiar, gdyby nie walka polskich żołnierzy, marynarzy i lotników, gdyby nie wywiad Armii Krajowej i polscy matematycy?
Może warto też oszacować straty ludności cywilnej w całej Europie spowodowane nieprzystąpieniem przez Anglię i Francję do kontruderzenia na Niemcy w pierwszych dniach września 1939 roku? A jakie szanse miałoby Powstanie Warszawskie, gdyby Stalin zezwolił na lądowanie samolotów transportowych za linią frontu i powstańcy dzięki masowym zrzutom dysponowaliby wystarczającą ilością broni i amunicji, a do tego zostaliby wzmocnieni Brygadą Komandosów gen. Sosabowskiego?
Pisząc te refleksje, liczymy na obiektywne oceny przyczyn i skutków wybuchu Powstania Warszawskiego ze strony historyków i opiniotwórczych dziennikarzy. Prosimy o prawo do wyrażenia naszego zdania, które być może uchroni następne pokolenia od mylenia katów z ofiarami (tak jak wielu przypisuje Polsce odpowiedzialność za holokaust tylko dlatego, że hitlerowcy budowali obozy koncentracyjne i komory gazowe na terenie okupowanej Polski).
Nawet jeśli inni lekceważą nasz wkład w zwycięstwo nad hitlerowskimi Niemcami – to nie powód, żebyśmy się sami nisko cenili. Z drugiej strony bohaterstwo i ofiara życia jednych nie może usprawiedliwiać i prowadzić do przemilczania podłości innych – kolaborantów, szmalcowników czy morderców. Dzisiaj wiemy, że sytuacja zewnętrzna była beznadziejna i Powstanie Warszawskie nie miało szans. Ale czy nie wyglądała równie beznadziejnie w 1981 roku? A jednak się udało i to bezkrwawo! Więc może jednak warto było próbować? A co by było, gdyby „Solidarność Walcząca” doprowadziła do konfrontacji i wybuchła wojna domowa albo gdyby wkroczyli Sowieci i krwawo stłumili „polską kontrrewolucję”? Czy publicyści napisaliby, że to kolejny przypadek „szalonego polskiego romantyzmu” albo następne „zbiorowe samobójstwo”? Jeśli się udało w drodze dialogu i kompromisu dokonać zmiany ustroju – może warto to cenić i kontynuować, budując ład społeczny i lepszą przyszłość.
Jesteśmy dumni, że uczestnicy Powstania Warszawskiego konsekwentnie podtrzymali Polską tradycję lojalności wobec sojuszników (mimo braku wzajemności), a przede wszystkim, że wraz z ludnością cywilną miasta brali udział w walce o godność człowieka, o niepodległość ojczyzny i prawo samostanowienia. Tak jak było to ważne 79 lat temu – tak jest ważne i dzisiaj.
Mądrością narodów jest wyciąganie wniosków z doświadczeń historycznych, a na nas katolikach ciąży obowiązek wynikający z Ewangelii – aby wszelkie nawet najtrudniejsze problemy rozwiązywać na drodze dialogu i porozumienia. Ze szczególną troską o ład społeczny musimy dbać o trwałość zawartych sojuszy i porozumień międzynarodowych gwarantujących nam bezpieczeństwo, aby osamotnienie z 1939 i 1944 roku się nie powtórzyło.
W imieniu rodziny – Jan Rodowicz