W życzliwym krytycznym omówieniu łódzkiego spotkania Kongresu Katoliczek i Katolików redaktor Monika Białkowska wyraziła zdumienie i zaniepokojenie treścią postulatu utworzenia (i to przez biskupa) instytucji zajmującej się sprawą imigrantów i uchodźców w Polsce. Bardzo dobrze się stało – rzecz całkowicie jasna dla osób, które od roku mówią o niej i czynią kroki, żeby ją urzeczywistnić, opisana została z konieczności hasłowo. I jak widać, zbyt wiele pozostało niejasności. Przybliżmy zatem ten zamysł szerzej niż, było to możliwe w jednozdaniowym postulacie i krótkim jego uzasadnieniu, w jedynej możliwej formie dla dwudniowego wielowątkowego spotkania.
Polityka wobec imigracji i uchodźstwa w III RP daleka była od doskonałości przez cały czas trwania państwa, wyjąwszy dwa-trzy pierwsze lata. Wtedy imigrantów i uchodźców mieliśmy nad Wisłą niewielu, ale też polityka państwa, poczynając od obowiązującego prawa, nie budziła zastrzeżeń. To temat na odrębne opracowanie. Dość, że parlament wolnej Polski zastąpił zupełnie przyzwoitą ustawę o cudzoziemcach koszmarem legislacyjnym pod tą samą nazwą, psutym zresztą kolejnymi poprawkami od swojego początku do dziś. Włos jeży się na głowie, gdy dziś czytamy o planach wprowadzenia nowej ustawy – starannie pielęgnującej to, co złe i ostatecznie wykreślającej to, co ma jakiś sens. Równie źle należy ocenić inne akty prawne, regulujące tę sferę działalności państwa. Praktyka zaś – w mojej ocenie – przekracza granice człowieczeństwa nie od siedmiu lat, nie od początku tzw. „kryzysu” na granicy z Białorusią, lecz od połowy lat dziewięćdziesiątych.
Różnica między czasami do roku 2015 i ostatnimi laty zdaje się sprowadzać do tego, że wcześniej nikogo specjalnie te sprawy nie interesowały, ostatnio zaś bezwzględność wobec cudzoziemców zyskała walor realizacji „woli politycznej” kierownictwa państwa. Polacy nie dostrzegali wcześniej obecności imigrantów i uchodźców. Dostrzegli ją później, postraszeni perspektywą bliżej nieokreślonych bakterii i pierwotniaków, roznoszonych przez przybywających do Polski oraz terroryzmem, który tą właśnie drogą rzekomo przybywa do krajów Zachodu. I około 30% z nich dało się nastraszyć.
Przecież reakcja Polaków na tragedię dziejącą się od ponad roku na pograniczu białoruskim i na tragedię Ukraińców nie pozwala wysnuć wniosku o masowej epidemii zaniku sumień wśród naszych rodaków. Ukraińcom rząd pozwolił pomagać i skala tej pomocy zadziwiła świat. Uchodźcom przybywającym przez Białoruś pomagać nie pozwala, ośmiesza, a nawet próbuje penalizować ludzkie odruchy. Ale i tu pomocy nie udało się zdławić. Polski kłopot z uchodźstwem i imigracją to nie jest kłopot z Polakami. To kłopot wynikający z durnej i bezdusznej administracji (przez ćwierć wieku przed 2015 r. w tych samych rękach!), z patologii wewnątrz służb wynikającej z łatwej dostępności bezbronnych ofiar, jakimi są uchodźcy. Humanitarna katastrofa w tym obszarze trwa od wielu, wielu lat. Tragedia na granicy z Białorusią jedynie mocno zaświeciła ludziom w oczy. Ta sama tragedia odbywa się w masowej skali, zupełnie po cichu.
Stąd postulat Kongresu, żeby się zająć sprawą uchodźstwa i imigracji. Właśnie „zająć się sprawą”, a nie powołać kolejną organizację pomocową. Takie organizacje istnieją i działają bardzo dobrze. Należy je wspierać, szukać dla nich możliwości wystarczającego finansowania, tworzyć przyjazną przestrzeń w życiu publicznym. Nie istnieje za to żadna instytucja, która byłaby po to powołana, żeby zbierać wiedzę zgromadzoną zarówno w instytucjach pomocowych, prowadzących także działalność studialną, jak ośrodkach akademickich. Żeby tę wiedzę przekładać na język konkretnego, tworzonego odpowiedzialnie, programu polityki migracyjnej i uchodźczej (bo to jest polityka, podobnie jak polityką jest każde publiczne zajmowanie się ochroną ludzkich praw). Żeby, w ostatecznym rachunku zaproponować zarówno zmianę obowiązującego prawa, jak praktyczne rozwiązania, eliminujące możliwość uprawiania patologii w zamkniętych przestrzeniach, pozbawionych jakiejkolwiek kontroli i obanderolowanych napisami „tajne” i „poufne” przez instytucje i służby państwa.
Takiej instytucji Polsce potrzeba. Zbierającej i przetwarzającej wiedzę, zdolnej do prowadzenia akcji społecznych – zarówno uświadamiających, jak propagujących pożądane postawy i informujących o istniejących możliwościach. Instytucji zdolnej do podjęcia działań na polu edukacji i kultury, także na rynku pracy oraz w innych przestrzeniach życia społecznego. Instytucji zdolnej rozpoznawać zagrożenia zewnętrzne – reżimy, przed którymi uciekają uchodźcy, są w Polsce obecne nie tylko w postaci poselstw, ale i „organizacji społecznych” równie autentycznych jak te, które wydalał z siebie dla podobnych celów reżim PRL – starsi ten fetor pamiętają.
Instytucja, której chcemy, powinna być wiarygodna społecznie. Nie możemy oczekiwać, że większość Polaków rozpocznie studia nad zawiłościami polityki, nad zagadnieniami społecznej integracji, ze współczuciem pochyli się nad losem ofiar handlu ludźmi. Nie miałem w sercu potępienia dla bezmyślnych widzów „instalacji artystycznych”, prezentowanych w naszym kraju, przedstawiających wypreparowane odpowiednio ludzkie zwłoki udrapowane tak, jak gdyby trupy grały w piłkę, biegały, tuliły się do siebie. Byłem świadom, że widzowie pojęcia nie mają, że oglądają zwłoki pomordowanych w obozach koncentracyjnych ChRL więźniów. Zapewne podobnie podchodzili do rzeczy użytkownicy abażurów z ludzkiej skóry, produkowanych w warsztatach Oświęcimia… Ten koszmar potępił ówczesny Główny Inspektor Sanitarny, znający kulisy zagadnienia, ale też pamiętający o polskim prawie, nakazującym cześć dla ludzkich szczątków. Czego mi wtedy boleśnie zabrakło? Donośnego głosu Kościoła!
Dlatego postanowiliśmy się zwrócić do biskupa, który zajmuje się migrantami. Wiemy, że, jak przypomniała red. Białkowska, możemy po prostu zarejestrować stowarzyszenie. I to właśnie chcemy zrobić (czy akurat stowarzyszenie – nad tym trzeba się jeszcze naradzić, w każdym razie nie uchylamy się od pracy, przeciwnie!). Ale głos w tej sprawie musi być donośny, a jego źródło musi budzić u oszukiwanych wątpliwości, czy aby rzeczywiście, jak się ich informuje, jest to głos „oszalałego, antychrześcijańskiego i antypolskiego lewactwa”. Dość mamy kłamstwa przebranego w ornat, dość „katolickich” odznaczeń dla oprawców bezbronnych ludzi. Potrzeba głosu czystego, jasnego i jednoznacznego! I oparcia w instytucji, która pozwoli wierzyć w to, że ambitne a niezbędne zadanie, jakie widzimy przed projektowaną instytucją, może być zrealizowane.
Taka instytucja jest Polsce potrzebna. W tej sprawie naradzali się, kilka miesięcy po pierwszym wyborze p. Andrzeja Dudy na prezydenta liderzy organizacji pomocowych, uczeni zajmujący się różnymi aspektami migracji i integracji, wreszcie politycy. Spotkanie zorganizowała warszawska Komisja Dialogu Społecznego do spraw Cudzoziemców, której prace miałem honor koordynować. Kancelarię ustępującego prezydenta reprezentował minister Henryk Wujec, kancelarię obejmującego urząd – obecny ambasador RP przy Watykanie, minister Adam Kwiatkowski. Obecni byli także czynni politycy wszystkich ważnych partii politycznych za wyjątkiem PiS, który zaproszenie przyjął, ale nikt od nich się nie pojawił. Byli też aktywni uchodźcy z PRL. Konkluzja była jasna: Polska potrzebuje instytucji analityczno-programowej, ekscentrycznej wobec instytucji państwa, żeby uniknąć jej upolitycznienia. Wtedy było dla wszystkich jasne, że zaczyna się czas wielkich wędrówek ludów, a dziś jest to tym łatwiej widoczne. Ale już po kilku miesiącach okazało się, że reguły gry w państwie się zmieniły. Że ta polityka przestaje być realizowana pod nieobecność państwa – przeciwnie, państwo wkracza w nią krokiem marszowym.
To jest sprawa polityczna, ale z gatunku takich, które przekraczają granice partyjnych projektów. Bo rzecz w szacunku dla ludzkiego życia lub braku tego szacunku. Chyba że uznamy za uprawnione w życiu publicznym Polski tezy o „supremacji białej rasy”, o „wyższości narodu ponad inne wartości”. Wtedy przywołać przyjdzie nie tylko nauczanie ostatnich papieży, ale i encyklikę „Mit brennender Sorge”. Mam nadzieję, że w obliczu zamarzających wśród drzew Polesia, w obliczu bombardowanych na Ukrainie nikt już nie zarzuci temu porównaniu, że za daleko idące…
A więc miejscem dla takiej sprawy właściwym jest Kościół. Kościół – wspólnota wiernych, ale też w tym przypadku Kościół jako hierarchia.
Tego się domagamy. I trudno mi zgodzić się na określenie takiej postawy mianem „klerykalnej”.