Często duchowni na fakt opuszczania przez wiernych Kościoła odpowiadają jednak: Kościół się oczyszcza. Problem w tym, że sytuacja wygląda zgoła odmiennie.
Młodzież odchodzi od Kościoła.
To jedno z niewielu twierdzeń, co do którego w polskim Kościele katolickim (czyli, swoją drogą, powszechnym) panuje powszechna zgoda. Pewnie dlatego, że dziś już nie sposób zamknąć na to oczu.
Wiele razy słyszałem od znajomych (i nieznajomych): jestem wierząca/wierzący, ale przestałam lub przestałem chodzić do Kościoła. Widać w tych słowach wyraźnie, że Kościół nie zdołał przekonać młodych ludzi, że jest on niezbędny — lub choćby przydatny — dla relacji z Bogiem. Bo przekonać nie da się bez dialogu, zaś polscy duchowni (rzecz jasna nie wszyscy, myślę tu o postawie grupy) postanowili nie rozmawiać. Postanowili komunikować tylko swoje stanowisko i wymagać posłuszeństwa. Dotyczy to nie tylko kwestii dogmatycznych, ale szeroko pojmowanej nauki moralnej, jak również zagadnień społecznych, a także politycznych. Dotyczy to również problemów Kościoła, wśród których jest zwłaszcza pedofilia. Czyli słuchaj, wierz (nie tylko w Boga i dogmaty, ale we wszystko co mówimy), nie dyskutuj, a czasem nie pomyśl o sprzeciwianiu się.
Kościół zatem swoim zamknięciem na wolność słowa z jednej strony zraża do siebie oraz popada w różne patologie (wolność słowa pełni niezwykle ważną funkcję kontrolną — już w zarodku pozwala zwalczyć zło, gdzieś się rozwijające, bo wyciąga je na światło dzienne). Z drugiej zaś strony, Kościół, nie podejmując realnego dialogu, nie potrafi przekonać, że mimo swoich grzechów i wad Kościół jest dziełem Chrystusa i, że Chrystus jest w nim najważniejszy. Dlatego tak wielu ludzi, zwłaszcza młodych, opuszcza tę wspólnotę albo przynajmniej rezygnuje z aktywnego w niej partycypowania.
Często duchowni na fakt opuszczania przez wiernych Kościoła odpowiadają jednak: Kościół się oczyszcza. Problem w tym, że sytuacja wygląda zgoła odmiennie. Narzucanie kagańca przez duchowieństwo prowadzi, owszem, do pewnej selekcji, ale skutkuje ona tym, że w Kościele zostają ci, którzy wytrwale przed tym kagańcem się bronią oraz ci, którzy przyjmą mentalność klerykalnego konformizmu. I niestety, ta druga postawa jest całkiem powszechna. Sprawia to, że powstająca często w naszych umysłach heurystyka związana z katolicką młodzieżą często wcale nie jest dla tej młodzieży korzystna, zaś to napędza niechęć do Kościoła.
Czy nic nie da się z tym zrobić? Czy Kościół — dysponując przecież bardzo silnymi argumentami — dalej musi tracić tylu wiernych i tworzyć z siebie środowisko zatęchłego klerykalizmu? Jestem przekonany, że nie. Wystarczy pozwolić ludziom mówić, pozwolić mówić nawet gdy się mylą i przekonywać ich, a nie odrzucać czy potępiać.
Przy czym może się czasem okazać, że mylącymi się są duchowni. Niewykluczone, że właśnie ze względu na obawę przed falsyfikacją własnych twierdzeń stronią oni od otwartego dialogu, a wybierają postawę ex cathedra, czasem ubraną tylko w pseudo-nowoczesną formę i niby-młodzieżowe zwroty. Ale brak prawdziwego dialogu, brak wolności słowa to fatalna droga. I antyewangeliczna. Czy Kościół w Polsce — mimo oporów — to zrozumie? Według mnie w końcu tak. Pytanie tylko: kiedy?
7 Komentarzy
Ten tekst dotyka istoty rzeczy i bardzo dobrze wyjaśnia, po co powstał Kongres. Rozmowa oczyszcza, pozwala zrozumieć, także motywacje i perspektywy drugiej stronie. W dzisiejszych czasach kontynuacja tradycji monologu skończyć się musi bardzo źle.
Czy rozmowa oczyszcza? Może czasami. Problem z polskim Kościołem, episkopatem i klerem (i masą świeckich) jest ten, że nie chce zrobić szczerego rachunku sumienia, nie chce się nawrócić. I pierwszym, i najważniejszym działem, „grupą” Kongresu powinien być dział pytań, których nie da się „wymoderować”, pozostawić bez odpowiedzi, zbyć wymijającą odpowiedzią. Pytaniami, które „byłyby wrzodem na d..” i nie pozwalałyby wygodnie siedzieć, które byłyby wyrzutem sumienia w trakcie sprawowania Eucharystii.
Zasadą Kongresu jest, że grupy tworzą się oddolnie. Można stworzyć grupę, której przedmiotem będą tego rodzaju tematy. Tylko ważne jest też, żebyśmy szli do przodu, starali się wspierać tworzenie takich struktur, które okażą się odporne na kryzys.
Ja uważam, że wolność słowa jest w kościele ale dla wybranych. Dla przykładu zauważę, że w tamtym tygodniu po polskich kościołach swoje tournee miała rzekomo mająca objawienia maryjne Gizella z ks. Blizniakiem. Więcej o tym na swoim facebooku pisał ojciec Dariusz Piórkowski. Oczywiście te widzenia stały w oczywistej contrze do nauczania kościoła np Gizella uważa, że komunia tylko do ust na klecząco. Co na to kuria szczecińska ? Kuria niczym piłat umyła ręce i uznała, że skoro proboszczowie na to się zgodzili to nie ma problemu. Ciekawe czy by tak pisano gdyby proboszcz zaporosił by np Nergala. Wolność słowa w wydaniu kościoła to wolność do zabobonu, głupoty i fanatyzmu. Niestety. Obecnie w dużej mierze wiara z tym się kojarzy. Serdecznie Państwa pozdrawiam Artur Grabowski
Dialog jest podstawą i właśnie z jego braku wynika wiele podstawowych czynników, które składają się na problem odchodzenia młodzieży z Kościoła. Z moich wieloletnich obserwacji i doświadczeń to traktowanie młodych ludzi przedmiotowo lub jako zadanie do wypełnienia powodowało często poczucie odrzucenia u młodych ludzi. Jednak za kluczowy czynnik porażki, którą przypisuję księżom i katechetom jest „wlewanie młodego wina do starych bukłaków”. Przerobiłem to zjawisko na sobie i swoich dzieciach. Porażką dla mnie jako ojca było to, że musiałem swego czasu bronić moje dzieci przed machiną zwyczjów i tradycji, którą próbowano zidoktrynować moje dzieci. Gdybym wówczas na to pozwolił dzisiaj moje córki nie byłyby osobami wierzącymi. Waga problemu jest duża i ma ogromne znaczenie dla przyszłości Kościoła, dlatego pokładam pewne nadzieje, że Kongres przebije się przez ten mur skostniałości. Można było już dawno temu zacząć coś z tym robić ale tak zwani Pasterze nie bardzo chcieli słuchać, bo przecież wiedzą lepiej. Pozdrawiam i życzę powodzenia.
„Porażką dla mnie jako ojca było to, że musiałem swego czasu bronić moje dzieci przed machiną zwyczjów i tradycji, którą próbowano zidoktrynować moje dzieci.”
Bardzo mnie zaintrygowało o jakie to zwyczaje i tradycje chodzi.
Od lat widać, że polski Kościół słucha tylko dwóch: spowiedzi i pochlebstw. I to zamknięcie się nasila. Przed laty amerykański biskup odnosząc się do raportu o pedofilii w amerykańskim Kościele, na pytanie jakie jest na to lekarstwo odpowiedział: cnota, a jak jej nie starcza to szczerość. W polskim Kościele funkcjonuje zasada: cnota, a jak jej nie starcza to kłamstwo. Zakłamanie w rożnej formie. A kłamstwo pociąga następne kłamstwa, i w końcu czyni to co wydawało się cnotą, złem. Polski Kościół w swojej pysze nie chce odczytywać znaków czasu, na przykład tego, że problem pedofilii i nadużyć seksualnych został podniesiony przez ludzi wrogich czy dalekich od Kościoła, przez ateistów, lewaków i inny „drugi sort”. Polscy biskupi przepraszali Pana Boga za grzechy pedofilii bo dowiedzieli się o tym, że trzeba za to przepraszać Pana Boga od ateistów – tak to wygląda.