Mimo mego sędziwego wieku, żołnierza II Wojny Światowej, należę do pokolenia Dzieci Soboru. W latach 1958-62 obudziła się nadzieja, że Lud Boży otrząśnie się z kontrreformacyjnej podległości i przestanie być laicorum genus bestiale, czyli prymitywnym gatunkiem świeckich. Konstytucje soborowe: Lumen Gentium i Gaudium et Spes otwarły drogę dla Ludu Bożego. A to był właśnie zamysł Dobrego Papieża Jana, aby z biernych chrześcijan uczynić chrześcijan aktywnych, zdolnych do uświęcania świata.
Jednakże zasiedziałe struktury naszego Kościoła stawiły dość silny opór. Próbował go przełamywać III Kongres Apostolstwa Świeckich w 1967 r. w Rzymie. Polska wystawiła silną, 30-osobowa delegację pod przewodnictwem Jerzego Turowicza. Moderatorem naszym z ramienia władz Kościoła był ksiądz abp. Karol Wojtyła, z którym byliśmy już zżyci. Był z nami, otwierał nasze spotkania i śpiewał z nami na sacrosongach. Bywało jednak, żeśmy się ostro spierali. Raz na przykład, z Cywińskim przez pół nocy przekonywaliśmy go, że parafia nie jest na ogół wspólnotą, bo w jej ramach nie ma jeszcze dostatecznych doświadczeń i więzi między ludźmi. Był żywo zaangażowany w odnowę soborową, jak żaden inny polski biskup. Niestety, w jednej sprawie był uparty — w sprawie antykoncepcji. W rozmowach z przyjaciółmi — z prof. Tarnowskim, a także ze mną — stwierdzał, że hołubił od dawna swoją wizję fizycznego współżycia w małżeństwie jako współdziałania ze Stwórcą, więc sztuczne metody były dla niego nie do przyjęcia.
III Kongres Apostolstwa Świeckich prowadził szef naszej federacji Pax Romana, Hiszpan, prof. Ruiz Gimenez Cortez, nasz serdeczny przyjaciel. Byliśmy bardzo zaangażowani w prace Kongresu: Jacek Woźniakowski był szefem Komisji Wnioskowej, a ja szefem Komisji ds. Mediów. Turowicz, Bortnowska i ja przemawialiśmy na plenum Kongresu. Był on przede wszystkim manifestacją promocji laikatu, a także promocji kobiet w Kościele. Niespodziewani, w połowie naszych zaprogramowanych prac Kuria Rzymska zawiesiła prace Kongresu. Mówiono o niedojrzałości wniosków, ale nawet gazety pisały, że to Anglosasi chcą z Kościoła zrobić coś w rodzaju parlamentu. Była to groźna, potężna blokada — blokada wielkiej odnowy, podjętej przez Jana XXIII. Wkrótce po tym Paweł VI uległ naciskom konserwatystów i ogłosił encyklikę Humanae Vitae, która głęboko podzieliła Kościół i opóźniła ową Wielką Odnowę.
Była jednak jeszcze jedna wyraźna próba promocji odnowy i zmian w Kościele. W październiku 1975 r. zebrał się w Meksyku Kongres naszej federacji Pax Romana. Z ramienia Polski uczestniczyliśmy w nim we dwójkę z Markiem Skwarnickim. Wybrany ponownie na prezesa prof. Felix Marti z Barcelony, resumując prace Kongresu, wypunktował dość precyzyjnie problemy i postulaty wielkiej odnowy.
Odtwarzam je z pamięci:
1. Centralizacja w Kościele i system monarchiczno-episkopalny,
2. Wolność badań teologicznych,
3. Status laikatu w Kościele (ubezwłasnowolnienie, bierność),
4. Status kobiety w Kościele, kapłaństwo kobiet,
5. Celibat księży,
6. Sprawa ludzi opuszczonych w małżeństwie,
7. Regulacja urodzeń (poczęć),
8. Szacunek dla osób LGTB+
Siedzieliśmy z Markiem blisko nuncjusza papieskiego, który bardzo dokładnie notował, co mówił Marti. Skutki nie dały na siebie długo czekać. Watykan odmówił zatwierdzenia wybranych władz Naszej Federacji oraz jej kapelana. Sytuacja była bardzo trudna. Interwencje naszych działaczy u dygnitarzy watykańskich nie dawały rezultatów.
Ja też dwukrotnie w tej sprawie jeździłem do Watykanu. Nie szukałem watykańskich osobistości, choć miałem do ich dostęp. Udało mi się jednak dotrzeć do prałatów, którzy odpowiadali za bieżący Zarząd spraw Kościoła. Miałem już przyjazne stosunki z msgr. Miano, odpowiedzialnym za stosunki z niewierzącymi. Parę lat wcześniej zawiozłem mu esej Leszka Kołakowskiego: Jezus Chrystus – prorok i reformator, publikowany w „Argumentach”. Ukazywał on znamienną drogę Kołakowskiego ku chrześcijaństwu. Tekst spotkał się w Watykanie z zainteresowaniem, a ja miałem odtąd z Miano przyjazne relacje. Poszedłem więc do niego po radę i pomoc. Po namyśle i wahaniach msgr. Miano zaprowadził mnie do swego kolegi: msgr. Schotte, Flamanda odpowiedzialnego za organizacje katolickie. Odwiedzałem go dwa razy, z tekstami uchwał Pax Romana w ręku. Analizowaliśmy je punkt po punkcie.
Schotte był mądrym, otwartym człowiekiem. Umiał spojrzeć niezależnym okiem na aktualne spory. Nie ujawniał wszystkich swoich, osobistych poglądów, ale traktował poważnie sprawy ustroju Kościoła, statusu w nim kobiet, czy etyki małżeńskiej. W każdym razie przyjął spokojnie moje powołanie się na o. Yves Congara OP, wybitnego eksperta Soboru, który, nagabywany przez młodzież kikowską w Warszawie na temat kapłaństwa kobiet, odpowiedział: „Przyjdzie czas, że Kościół się w tej sprawie opamięta”. Schotte różnił się w wielu sprawach od swych kolegów w Kurii. Nie potępiał kontestacji, ale podkreślał znaczenie sposobu i czasu przeprowadzania reform. Godził się tez w końcu, że problemy przedstawiane przez prof. Marti są istotne i powinny być podejmowane, a Pax Romana zasługuje na zaufanie. Sam też byłem tym zaskoczony: kilka tygodni po naszych rozmowach Felix Marti jako prezes, a także nowy kapelan otrzymali akceptację Kurii Rzymskiej. Msgr Schotte otrzymał kilka lat potem kapelusz kardynalski od Jana Pawła II, z którym blisko współpracował (pisał przemówienia) w jego podróżach.
Dziś — po 45 latach — papież Franciszek kontynuuje odnowę. To jednak dalej ciężka droga pod górę…
Andrzej Wielowieyski
b. w-prez. I sekr. KIK w Warszawie
b. działacz „Solidarności” i parlamentarzysta
2 Komentarze
Bardzo dziękuję za ten artykuł. Jest on ważnym świadectwem tego, jak Duch zsyła(ł) natchnienie do dalszych zmian, a watykańska kuria usiłowała i nadal usiłuje „zawracać Tyber pastorałem”. I pomyśleć, że gdyby nie zła wola, tyle ważnych kwestii mogłoby być już rozwiązanych od ponad czterech dekad… Oby tym razem udało się proces reform doprowadzić do końca.
Też mam ogromna nadzieję, że się uda