KONGRES Katoliczek i Katolików

Kobiety w Kościele Nasze opinie

Być kobietą w Kościele

Być kobietą w Kościele

Pośród wielu palących kwestii, z którymi mierzy się obecnie Kościół Rzymskokatolicki w Polsce, podnoszonym często tematem jest rola kobiet w Kościele. Wiele z nas wskazuje na to, że kobiety są w strukturach tej instytucji wciąż marginalizowane, że ich głos nie odbija się wcale głośnym echem strzelistych ścian kościołów, a raczej milknie gdzieś, nim dojdzie do uszu hierarchów. Kobiety podejmują w ostatnich latach szereg inicjatyw, mających na celu podkreślenie wagi kobiet w tworzeniu wspólnoty katoliczek i katolików. Jednak pojawia się pytanie — jak walczyć, aby walczyć nie z czymś a o coś? Jak, i czy, zmieniać pewne utarte schematy i przyzwyczajenia? Jak odnaleźć się w świecie zbudowanym przez mężczyzn i dla nich? Co należy zaakceptować, a co warto zmienić? Zastanawiamy się nad tym i my, kobiety dwóch różnych pokoleń — 20+ i 50+, kobiety dwóch postaw. Ale jednego, ukochanego przez nas obie, choć miłością trudną, Kościoła.

***

Basia — studentka, działaczka społeczna, miłośniczka kultury

Sytuacja: kilka lat wstecz, lato, ciepły wieczór. Ja, nastolatka w scholce, ubrana w proste czarne dżinsy i jakąś ładniejszą koszulkę. Po mszy podchodzi do mnie jedna z współparafianek (skądinąd, bardzo dobra, pobożna i zaangażowana kobieta) i zwraca uwagę: „Basiu, Ty tak ładnie śpiewasz, i te psalmy i pieśni… ale ubieraj się może nobliwiej — a nie takie obcisłe to, widać wszystkie kształty… A tam przy ołtarzu przecież są MĘŻCZYŹNI, więc nie wypada, żebyś tak do nich podchodziła”. Opowiedziałam o tym później mojemu Księdzu, na co on odparł: „Wiesz, Basia, sorry, ale ja mam podczas mszy ważniejsze sprawy na głowie niż oglądać Twoje spodnie czy koszulka”. Wypowiedź tej Pani zupełnie zbiła mnie z tropu. Zazwyczaj (w świecie przedpandemicznym, kiedy chodziłam do Kościoła fizycznie) staram się na msze ubierać odświętniej, godnie, ale wówczas byłam w takim akurat stroju — zdawało mi się, że Pana Boga to nie uraża. I nie chodziło o samą uwagę dotyczącą bardziej godnego, Pani zdaniem, ubioru, a argumentacji odwołującej się nie do sfery sacrum, a do wyobrażenia świata, gdzie ja, kobieta w Kościele, obrażam, oburzam czy gorszę tegoż MĘŻCZYZNĘ.

Jestem kobietą z pokolenia Z, żyjącą w czasach ponowoczesnych. Podobnie jak większość moich rówieśniczek, nie odczuwam potrzeby odegrania roli kobiety skolonizowanej. Moje koleżanki wiedzą, jak wygląda świat wokół, nie potrzebują męskich, kościelnych, autorytarnych drogowskazów, które potrafią prowadzić na manowce, a, niestety, bardzo często zmierzają do dominacji, krzywdy i niesprawiedliwości. Nie chodzi mi o to, by Kościół zupełnie nie wskazywał mi drogi — przecież także po to w nim jestem — ale byśmy podążali tą drogą wspólnie. Bym nie była tylko tą niemą, potulną owcą prowadzoną ślepo w dal.

Życie w czasach niepewnych, w epoce ciągłych zmian i wstrząsów nauczyło mnie, że nie wszystkie stare schematy są słuszne i potrzebne. Że część z nich zaakceptowaliśmy dlatego, że nie potrafimy wyobrazić sobie, że mogłoby być inaczej. I, że „inaczej” byłoby lepiej.

Zdarza się, że zarzucacie nam, drogie starsze koleżanki, nieznajomość życiowych realiów, które niegdyś wymusiły na was być może zbyt daleko idący konformizm, godzący w wasze poczucie przyzwoitości. A my po prostu chcemy godnie żyć. Chcemy czuć się widziane, usłyszane i ważne. Bo jesteśmy ważne i potrzebne, także — a może, dziś: zwłaszcza — w Kościele. W Kościele, w którym kobiet, jak żartują niektórzy, słucha się tylko w konfesjonale. Ale dziś my, kobiety podnoszące dziś temat naszego miejsca w Kościele, nie posługujemy się wstydliwym szeptem konfesjonału. Dziś krzyczymy — tak aby nie dało się nas zagłuszyć. Popełniamy przy tym, oczywiście błędy, czasem mówimy coś za ostro, czasem zdajemy się zbyt radykalne w naszym spojrzeniu na świat. Ale to nie jest świat „nasz”, „wasz” lub ” — a wspólny, który możemy razem zbudować.

Ten właśnie krzyk to moja — nasza — walka o nas i o Kościół. To wyraz tego, że nam na nim zależy, że nie chcemy, by zupełnie runął — pragniemy tylko zburzyć w nim mur, który wciąż stawiany jest na naszej drodze. Lub przynajmniej zrobić w nim wyrwę, jeśli burzenie to zbyt naiwna myśl. A może bądźmy, choć raz, naiwne. I bądźmy w dżinsach.

__________________________________________________________________________________________

Małgorzata — filozof, tłumaczka, businesswoman

Jestem kobietą skolonizowaną przez męski szowinizm – podobnie jak większość moich rówieśniczek w Polsce. I nie będę udawać, że jest inaczej. Wpływa to oczywiście na moje poglądy i codzienne zachowania. Wiem, że niegrzeczne dziewczynki trafiają tam, gdzie chcą, ale w gruncie rzeczy staram się być grzeczną dziewczynką. (Na szczęście nie zawsze mi to wychodzi).

Co robi grzeczna dziewczynka w Kościele? Ano mniej więcej to samo, czego nauczyła się w patriarchalnym domu w ramach ćwiczeń survivalowych. Robi swoje, myśli (naprawdę myśli!) swoje, ale zachowuje się tak, jakby marzyła wyłącznie o spełnianiu oczekiwań swoich życiowych przewodników. Ileż ja razy słyszałam od znajomych kobiet: „Do kościoła trzeba chodzić, ale co mi tam ksiądz będzie opowiadał o planowaniu rodziny czy wychowaniu dzieci”…

No więc przyjdzie kobieta do tego kościoła, posprząta, kwiatki przy ołtarzu postawi, w chórze czasami zaśpiewa albo wygłosi parę okrągłych zdań z okazji przyjazdu biskupa i… I na wszelki wypadek nie zapyta, co mogłaby jeszcze zrobić w parafii, zdusi w zarodku swój pomysł na nową wspólnotową inicjatywę, bo przecież wie, bo tak została wytrenowana, że niewiele od niej zależy. Skupiając się zatem na działaniach drugoplanowych, pracując w tle, coraz bardziej ma za złe, z roku na rok doskonali się w technikach biernej agresji i gorzknieje, zwłaszcza gdy widzi, że młodsze koleżanki wcale nie chcą powtarzać „odwiecznych” schematów i mają inne pomysły na siebie, na życie, na Kościół.

Otóż, drogie młodsze koleżanki, nie mylcie takiej smutnej autoanalizy z potrzebą buntu czy rewolucyjnym zapałem. Nie liczcie na to, że przestanę uśmiechać się głupawo i udawać, że nic się nie stało, gdy według was trzeba uderzyć pięścią w stół i krzyknąć, że tak dalej być nie może. Co więcej, będę najprawdopodobniej przekonywała was, że warto stosować łagodniejsze metody, bo przecież kobieta zwycięża uległością i sprytem. Będę uzasadniała, że w imię wyższych racji nie należy pochopnie niszczyć zastanych struktur, zmieniać utrwalonych zasad czy domagać się realizacji nierealistycznego postulatu równości płci… Krótko mówiąc, przejmę wcześniej czy później męską narrację. I tak postąpi większość kobiet z mojego pokolenia 50+.

O autorze

Dwugłos

BARBARA BALICKA - studentka, działaczka społeczna MAŁGORZATA FRANKIEWICZ - filozof, tłumaczka, businesswoman

2 Komentarze

    Jestem kobietą wyzwoloną, zarówno z mlodzieńczego buntu, jak i z męskiego szowinizmu. Zajęło mi to trochę czasu, ale było warto. Jestem przekonana, że w Kościele nastał czas kobiet i że zmieszczą się w nim i dwudziestki w obcisłych dżinsach, i „skolonizowane” pięćdziesiatki, a zresztą nikt nie będzie nikogo krytykował za ubiór.
    Anna 70+

      Takie kobiety, o których piszesz, to mają swoje protestanckie zbory, w Kościele nie muszą szukać przygód.

Zostaw komentarz