Czy słowo rewolucja w odniesieniu do Kościoła, jest nieuprawnione? Co ono ma oznaczać?
Coraz częściej słyszy się w kościelnej katechezie nawiązania do rewolucji francuskiej lub bolszewickiej. Fenomenem jest fakt, jak wielu młodych Amerykanów nosi koszulki z podobizną Che Guevary. Czyżby w nowym pokoleniu następowała rehabilitacja słowa „rewolucja”? Sięgnijmy do definicji — rewolucja to znacząca zmiana, która zazwyczaj zachodzi w stosunkowo krótkim okresie.
Czy w temacie dogłębnej reformy Kościoła właśnie czas nie odgrywa decydującej roli? Kryzys, określany przez publicystów jako największy od czasów reformacji, nie jest wyłącznie tematem obecnym w mainstreamowym medialnym przekazie. Wielu zaangażowanych katolików mówi o niezbędnej przebudowie jego przestarzałych, źle funkcjonujących struktur. Widząc brak reakcji hierarchów na opuszczanie Kościoła przez coraz liczniejsze grono do niedawna wiernych, podejmuje próbę Jego naprawy. W jakim czasie reforma, która jest nieunikniona, ma się dokonać? Czy jest to rok, dwa, czy mówimy o perspektywie kolejnego pokolenia?
Znany polski teolog Sebastian Duda twierdzi, że galopujące zmiany w wielu obszarach, których jesteśmy świadkami, powiązane z dewaluacją autorytetów sprawiają, że jedynym sensownym wyjściem jest zwołanie kolejnego Soboru Trydenckiego. W nim lud powinien mieć swój równoprawny głos.
W tym kontekście, wypowiedziane przez abp Grzegorza Rysia słowa ,,biskupi nie są w stanie wyprowadzić Kościoła z kryzysu”, są zbieżne z opinią Sebastiana Dudy.
Jak przekonuje w/w teolog, kolejny Trydent może dać nowy impuls do koniecznej odnowy zmurszałej budowli, jaką jest Kościół — nie tylko w przestrzeni zewnętrznej, ale bardziej głębokiej, obejmującej teologię. Czy to nie jest zapowiedź rewolucji?
Zachęta do holistycznego patrzenia na świat z realistyczną oceną jego zagrożeń, wołanie o konieczne nawrócenie ekologiczne i radykalna krytyka klerykalizmu nie stawiają Papieża Franciszka w roli rewolucjonisty? Co oznaczają słowa „Arka czeka , aby przenieść nas w nowe jutro”, które wypowiedział Ojciec Święty?
Niedawna niedziela Dobrego Pasterza była dobrym czasem do zastanowienia, czym jest oraz czym ma być Kościół oraz jego członkowie, lud i duchowieństwo. Kluczem jest zobaczenie różnicy w postawie pasterza i najemnika. Wielu duchownych z racji swojej funkcji, sytuuje się w roli pasterzy bez wcześniejszej refleksji, co w dzisiejszej rzeczywistości to oznacza.
Aby zrozumieć kim jest pasterz, a kim najemnik, trzeba postawić problem inaczej. Czy osoba pretendująca do roli pasterza jest obok owcy zagubionej i pokaleczonej? Czy raczej przebywa wśród swoich, bez ryzyka i w poczuciu swojej dominującej roli?
Rewolucyjna myśl Jezusa wskazującego konieczność opuszczenia przez pasterza stada w poszukiwaniu owcy zagubionej, jest dla wielu mentalnie nie do przejścia. Zdania z Ewangelii traktuje się jako rodzaj figury literackiej, niemającej wiele wspólnego z pragmatyzmem oraz rolą, do której każdy, czy świecki czy duchowny, jest przypisany.
Wracając do tytułu felietonu, warto przypomnieć ruch francuskich „księży robotników” w latach 50-tych ubiegłego wieku, która była odpowiedzią na odejście od Kościoła proletariatu. Przypomnę, co pisał o tym fenomenie młody Karol Wojtyła:
„Wytwarza się pewien styl, pewien sposób myślenia i ujmowania zagadnień i posłannictw. Powstające tu kierunki zdają się rozrastać w nową szkołę, w pewną szkołę apostolstwa. Szkoła ta jest – jak bywały wszystkie nowe prądy w Kościele – wysiłkiem, by wrócić do prostoty Ewangelii, do jej źródła i żarliwości”.
W dyskusjach o Kościele zawsze zastanawia mnie ,, milczenie owiec”. Jak to się dzieje, że ktoś ze stada trzymającego się niezmiennych religijnych aksjomatów, nie wyjdzie zapytać o powody opuszczenia Kościoła przez tych określanych protekcjonalnie jako pogubionych? Samo odejście sprawia, że owca do niedawna biała, zamienia się w czarną. Tu nie ma znaczenia jej indywidualne — czytaj subiektywne — przekonanie o swojej wartości, bo ta podlega nieomylnej ocenie grupy.
Czytaj też: Milczenie pasterzy
Stawiany zarzut, jakoby ktoś z Kongresu zamierzał przejąć władzę w Kościele, o czym ze zdumieniem słyszę, jest oczywiście absurdalny. Czy jest to obrona przed wyczekiwanym dialogiem, o który bezskutecznie apelują tak zwani „zwykli” w Kościele? Może przejście do działania przez spontaniczną inicjatywę osób zaniepokojonych o los Kościoła, po długim wyczekiwaniu, że zmiany zainicjują hierarchowie, jest traktowane jak rewolucja?
Coraz bardziej świat przypomina sytuację z filmu „Underground” w reżyserii Emira Kusturicy. Część z nas, być może w dobrej wierze, zachowuje się jak bohaterowie komediodramatu. Ich odcięcie od świata stało się pułapką. Nie wiedzą, że na powierzchni jest zupełnie inna rzeczywistość i ciągle produkują broń na nieistniejącego przeciwnika.
Nie trzeba się obawiać, Kongres nim nie jest.
Pozostaje pytanie. Czy potrzebujemy rewolucji w Kościele? Moim zdaniem, czas na zmiany ewolucyjne został zmarnowany.
Zdjęcie główne: Sora Shimazaki/Pexels