Spotkanie, które odbyło się w ostatnich dniach pod nazwą Forum, w Centrum Dialogu im Marka Edelmana w Łodzi, jest i będzie w przyszłości punktem odniesienia dla dalszych działań Kongresu KiK. Wydarzyło się wiele, dialog niewątpliwie miał miejsce, ale czy mimo obecności wielu znamienitych osób — również wielu duchownych, a także entuzjastycznie przyjętej młodzieży z Gdańska — symboliczny brak biskupa Grzegorza Rysia, o czym mówiło się w kuluarach, nie będzie uwierał zbyt mocno?
Czy sformułowane postulaty, które wypisano na białych planszach, nie pozostaną wyłącznie w pamięci lub na fotkach robionych przez uczestników?
Trudno na gorąco dać taką czy inną odpowiedź na zadane pytania. Czas pokaże.
W moim odczuciu jesteśmy — jako Kongres, ale także szerzej jako świeccy w Kościele — ciągle w pewnym procesie, którego dalszy ciąg trudno przewidzieć. Proces ten dotyczy odkrywania smutnych faktów z przeszłości, ale i odkrywania naszych głęboko osobistych odniesień do Boga i Kościoła.
Podobnie jak Zbigniew Rokita, autor książki „Kajś” nagrodzonej w 2021 roku Nagrodą Literacką „Nike”, szukamy prawdy o tym, kim tak naprawdę jesteśmy. Z mozołem dokopujemy się do zdjęć naszych protoplastów, skrzętnie pochowanych przez zapobiegliwe ciocie. Wiemy, że możemy wszystkie dokumenty z przeszłości spalić, tak dla „świętego” spokoju — lub wręcz przeciwnie, wydobyć je z zakurzonych pudeł, zalegających na przepastnych strychach. Nie jest to, oczywiście, miłe, zobaczyć zdjęcie wujka Roberta, wcześniej Rudolfa w mundurze Wermachtu. Jak zestawić osobę ze swastyką na ramieniu z miłą historią o niej, krążącą na wszystkich rodzinnych uroczystościach — pyta autor książki „Kajś”? Ale jest to tylko jedna strona medalu. Druga pokazuje nam, że bez prawdy o tych osobach nie odnajdziemy swoich prawdziwych historii, a może i korzeni, stając się bezpaństwowcami. Pozostanie jakaś pustka sprawiająca, że jak sieroty będziemy błąkać się w poszukiwaniu swoich bliskich.
Podobnie jak mieszkańcy niewielkiej Ostropy, w której wychował się Rokita, musimy zmierzyć się jako Kościół, indywidualnie i zbiorowo ze swoją przeszłością. Chwytamy się za głowy, słysząc o kolejnych niewiarygodnych faktach w tej czy innej wspólnocie z udziałem osoby duchownej lub z zażenowaniem obserwujemy uciekanie od prawdy, gdy jeden lub drugi dziennikarz próbuje ją odkrywać. Doniesienia stają się powtarzalne, jak niekończący się serial, których dzielni bohaterowie okazują się zwykłymi przestępcami lub, co najmniej, krętaczami. Mamy poczucie jakiejś dwoistości, wewnętrznej i zewnętrznej. Tu rodzi się frustracja, gdyż wiemy, że brak podmiotowości osób świeckich w Kościele de facto uniemożliwia podjęcie przez nie właściwych działań, zmierzających do zmiany tej sytuacji.
Przykładem jest Kongres Katoliczek i Katolików, który właściwie od swojego początku puka do kościelnych drzwi, bezskutecznie.
W tym kontekście, trudno przyjąć jako swoje doświadczenia części prelegentów Forum. Co na przykład począć, kiedy relacja na temat Synodu księdza Mirosława Tykfera, będącego koordynatorem prac w diecezji Poznańskiej, rozmija się z oglądem spotkań synodalnych w mojej diecezji?
Inni zaproszeni goście pokazują, jak działania świeckich nie przystają do sztywno nakreślonych przez Kościół ram. Opowiadają, że jak się poszuka, to da się znaleźć swoją niszę, w której można funkcjonować. Nikt im w tym, co prawda, nie przeszkadza, ale, jak zrozumiałem, też nikt szczególnie nie pomaga. Ma się wrażenie, że ten rodzaj wzajemnej niepisanej umowy, niewchodzenia sobie w drogę, ma być sposobem na neutralizację zbytniego entuzjazmu do zmian.
Okazuje się, że otwieramy oczy na to, jak pięknie mogłoby być, dopiero wówczas, gdy, tak jak to było na Forum, głos zabiera osoba z innych religii, kobieta-ksiądz luterański, wyznawczyni Buddy lub po prostu osoba deklarująca się jako ateistka.
Forum pokazało, że dalsza droga Kongresu jest na pewno pod górkę. Z jednej strony: wielkie rozczarowanie skostniałą instytucją, z drugiej nadzieja wbrew nadziei i oczekiwanie zmian. To wybrzmiało wyraźnie, gdy wszyscy wstali z miejsc, bijąc brawa młodym ludziom, domagającym się od Kościoła i społeczeństwa akceptacji ich poszukiwań oraz dokonywanych wyborów. Czy nie tego oczekują również osoby działające w ramach grup Kongresowych? Czy ignorowanie Kongresu przez hierarchów i niewielki udział księży w Kongresie, o czym mówił Fryderyk Zoll, nie jest tym samym? Wołaniem o akceptację.
Najgorszym byłoby przyjąć postawę zobojętnienia, zgodnie z zasadą, że zawsze tak było; nie jesteśmy wszak doskonali.
W tym kontekście, jak zrozumiałem, Filip Flisowski dosyć sugestywnie zachęcał Kongresowiczów do obywatelskiego sprzeciwu, przywołując przykład Rosy Parks, która nie ustępując miejsca w autobusie osobie o białej karnacji dokonała czegoś niezwykłego, wielkich mentalnych zmian myślenia o podmiotowości osób o innym kolorze skóry.
Jak zamanifestować swoją podmiotowość w Kościele? Mam wrażenie, że póki co, jesteśmy jako Kongres w przestrzeni, którą można określić słowem „Kajś”.
2 Komentarze
Znakomita refleksja, pod którą się podpisuję ! Mam poczucie, że to pod górkę będzie trwało jeszcze dekady…i nie wiem czy mam siły znosić lekceważenie kleru, obojętność, strach i niezrozumienie współbraci w mojej parafii.
Przeczytałam tekst ” Kajś – czyli w którym punkcie jest Kongres?”. Z
wszystkimi opiniami i refleksjami zawartymi w tym tekście się zgadzam.
Sądzę, że Kongres jak i wiele osób, które się zaangażowały w prace
synodalne znalazło się w zawieszeniu. Następstwem dyskusji i wniosków
wypracowanych podczas prac synodalnych powinno być podjęcie następnych
kroków przez biskupów. Niestety, nasz Episkopat robi wrażenie, że po
wykonaniu zaleceń Watykanu nie ma zamiaru dalej pracować nad wnioskami
wypracowanymi podczas prac synodalnych.
Kongres Katoliczek i Katolików powinien wypracować sposób na zmuszenie
pojedynczych biskupów i Episkopatu do dalszych prac. Gdy tego się nie
uda zrobić, to wszystkie sprawy tkwić będą w miejscu.