Na początku credo. Wojnę na Ukrainie wywołała Rosja, kierowana przez zbrodniczego dyktatora Władimira Putina, wspieranego przez uzależnionego od władzy i własnych obsesji patriarchę Cyryla. Ten pierwszy jest politycznie i karnie odpowiedzialny za popełniane przez żołnierzy rosyjskich zbrodnie, ten drugi – moralnie. Wojska rosyjskie dokonały na terytorium Ukrainy straszliwych zbrodni, które muszą zostać ujawnione, a winni ukarani. Aby nastał pokój, Ukraina musi tę wojnę wygrać. Aby wygrała, musi otrzymać odpowiednie wsparcie militarne z Zachodu. Innej drogi nie ma. Kropka.
Nie napisałem tego, by ktoś przypadkiem nie posądził mnie o sympatie prorosyjskie albo chociaż o towarzyszący wielu zachodnim komentatorom symetryzm. Napisałem to po to, aby wszyscy emocjonalnie zaangażowani w obecną sytuację mogli odetchnąć z ulgą i dać sobie szansę na przeczytanie dalszego ciągu tego felietonu.
Skoro część oficjalną mamy już za sobą, pora na gorzką prawdę o naszej duchowej kondycji. Od początku wojny z uwagą obserwuję dyskurs medialny, komentarze w mediach społecznościowych, wysłuchuję opinii moich znajomych. Większość głosów przesiąknięta jest przemocą i wezwaniami do jej stosowania. Zaczęło się od masowego zapisywania się Polaków na ćwiczenia w strzelnicach (czy dziś już widzimy, jaki to był absurd?). Później podniosły się głosy wzywające do liberalizacji prawa do posiadania broni. Pomijam absurdalność także tych głosów (na Ukrainie walczą regularne, świetnie uzbrojone i szkolone w państwach NATO wojska obronne, a nie bandy amatorów z przypadkowo zakupionymi pukawkami) oraz ich szkodliwość (wystarczy zerknąć na statystyki strzelanin w amerykańskich szkołach i ile dzieciaków każdego roku traci życie z powodu posiadania broni przez ich rówieśników – w ciągu ostatnich 20 lat w USA zginęło więcej dzieci od broni palnej, niż policjantów i żołnierzy na służbie razem wziętych, co bezpośrednio obciąża sumienia zwolenników jej posiadania). Z niedowierzaniem obserwowałem ciąg do przemocy, który przejawiali także spokojni i pokojowo nastawieni ludzie. Później ruszyła cała fala dehumanizowania Rosjan, nieuważania ich za ofiary wojny – jednoznacznie odbierająca im człowieczeństwo. W taki sam sposób jak propagandyści Kremla odbierają człowieczeństwo Ukraińcom, a nazistowscy ideolodzy odbierali je w latach 30. ubiegłego wieku Żydom. Radość pod zdjęciami obrazującymi zmasakrowane rosyjskie ciała, nawoływania do eksterminacji – nie tylko żołnierzy, ale Rosjan jako takich. Nie wierzycie? Nie widzieliście? Wujek Google niedowiarkom pomoże. Hasła i stwierdzenia, przy których „orki” (przecież właśnie nie-ludzie) brzmią niewinnie.
W ostatnich dniach doszło do eskalacji konfliktu zbrojnego na inne kraje. Azerbejdżan zaatakował Armenię, niespokojnie jest także na granicach innych postradzieckich republik. Doszło do napięcia wokół Tajwanu. Czytam w internecie setki głosów kibicujących Azerom i wzywających do pognębienia Ormian. Tylko dlatego, że są w sojuszu z Rosjanami. A z kim z drugiej strony mają być? Z Turkami, którzy sto lat temu urządzili im ludobójstwo, do którego do dziś mają czelność się nawet nie przyznawać? Widziałem zdjęcia i filmy z zabitymi Ormianami, pod którymi rozweseleni polscy internauci zamieszczali niewybredne komentarze, zagrzewając do dalszych postępów militarnych.
Zostaliśmy podstępnie zarażeni wirusem przemocy. Tak, przez Putina. Ale już jesteśmy jego nosicielami i zamiast być przekonani o własnej świetności, należałoby poddać się leczeniu dusz.
I to jest prawdziwie dramatyczny skutek tej wojny dla nas – degradacja naszych serc, obsunięcie się standardów moralnych, wzięcie za oczywistość, że życie ludzkie nie jest równoważne. Dramatem i tragedią stało się przyjęcie poglądu, że Rosjan (i ich sojuszników) należy wytępić jako naród, że nie ma równości pomiędzy ludźmi, że godność człowieka może być jakkolwiek uzależniona od jego uczynków. Wreszcie – że najlepszą odpowiedzią na przemoc jest zadawanie jej innym. Stało się i dzieje na co dzień dokładnie to, przed czym przestrzegał nas papież Franciszek, gdyśmy drwili z niego, że niedouczony, zagubiony, opłacony czy zestarzały. A on starał się nam przekazać pewną ewangeliczną prawdę. Jak Jezus piszący palcem po ziemi, unikający potępień, a już na pewno stosowania wobec kogokolwiek przemocy. Uważający każdego człowieka… za człowieka. Kochający, a nie pogardzający. Gdy zatraceni w prześmiewaniu Franciszka i oczekiwaniu od niego, jak przedszkolaki od kolegi z grupy starszaków, by ten w końcu wskazał oficjalnie, kto jest winien tej wojnie, nie dostrzegaliśmy tych prostych praw i zagrożeń, jakie przed nami stają.
Po co jest mi papież? Do oceny stosunków międzynarodowych? Znam kilku wybitnych ekspertów od tej tematyki, wiedzą od niego znacznie więcej. Sam co nieco czytałem. Od ekonomii? Mamy tu wielu profesorów, sam jestem ekonomistą. Papież jest mi potrzebny do wskazania fundamentalnych prawd, jakie kształtują relację człowieka z Bogiem. Nieoczywistych, trudnych, wymagających. Czy wymagające byłoby wskazanie winnego wojny? Wystarczy otworzyć byle jaką gazetę i jest tam napisane. To nic nie kosztuje. Wymagające jest zwrócenie mojej uwagi na grzech nienawiści, który podstępnie zakradł się do mojego serca i dzień po dniu zatruwa resztę mnie i świata wokół. Ufam Franciszkowi, że wskazuje tę drogę dobrze, najlepiej jak potrafi. Po pół roku wojny widać, że przewidział pewne procesy, z których my nie zdajemy sobie do dziś jeszcze sprawy, ale które będą miały fundamentalny wpływ na nasze życie. Także to wieczne.
3 Komentarze
Dzięki Filipie za ten tekst. W stu procentach zgadzam się z Twoimi spostrzeżeniami. Wojna jest złem, a pokój dobrem i darem od Boga. Zła złem przezwyciężyć się nie da, o tym już dobrze wiedzieli pierwsi Chrześcijanie… i my o tym wiemy, lecz wydaje się za trudne, a może nawet bez sensu.
Artykuł niezmiernie ważny. Jako chrześcijanka widzę sens w stwierdzeniu „zło dobrem zwyciężaj”, ale jako człowiek, w obliczu zbrodni dokonanych przez agresora w Ukrainie, jest dla mnie za trudne (patrz komentarz Wojciecha Mittelstaedt SVD) nie czuć nienawiści do rosyjskiego dyktatora i rosyjskich żołnierzy, którzy w bestialski sposób znęcają się nad ukraińską ludnością cywilną, w tym dziećmi. Refleksje płynące z artykułu stawiają mnie „do pionu”, uzmysławiają co jest istotą chrześcijaństwa i pozwalają wyzwalać się z nienawiści. Dziękuję za podzielenie się refleksjami, które otwierają oczy i serce.
Przed obroną Franciszka powinna być obrona prawdy, Bardzo przykre jest, że trzeba było tłumaczyć Papieża, że nie trzeba nazywać agresji agresją, ani agresora agresorem, bo „każdy to wie”. Być może w Europie większość(?) to wie, ale w reszcie świata? Może „ufający Franciszkowi” będą się zastanawiać nad powściągliwością Papieża: może jest coś na rzeczy, może ta agresja nie do końca jest agresją, a agresor agresorem. Może naśladując powściągliwość Franciszka będą prowadzić prowadzić „business as usual”.
„Po co jest mi papież?” – jeszcze mocniej podobne pytanie należałoby zadać w stosunku do polskich biskupów. Po co nam ta sól zwietrzała? Do noszenia pontyfikali?
„Zostaliśmy podstępnie zarażeni wirusem przemocy. ” – raczej wirusem nienawiści. O wiele, wiele dłużej polski Kościół i społeczeństwo niszczy wirus pychy, głupoty i kłamstwa.