Filmowi maniacy pamiętają ten tytuł oraz dwie główne postacie: ambitnego adwokata, który bez skrupułów broni złej sprawy oraz jego pracodawcę, właściciela firmy prawniczej, zagranego fenomenalnie przez Al Pacino. Co to ma wspólnego z tekstami publikowanymi na stronie Kongresu Katoliczek i Katolików?
Jesteśmy w Nowym Roku, ale ktoś zapyta, czy w nowym przemienionym Kościele. Czy jesteśmy we wspólnocie, która w jakiejś mierze wyciąga wnioski z przeszłości i w oparciu o przykład swojego Mistrza stara się budować właściwe relacje pomiędzy sobą? Jest to pytanie retoryczne wobec kolejnych informacji o traktowaniu ofiary molestowania p. Janusza Szymika w diecezji bielsko-zywieckiej. Ma się wrażenie, jakbyśmy wrócili do sytuacji sprzed ponad dwóch lat, tuż po projekcji filmu już nie komercyjnego, ale polskiego dokumentu braci Sekielskich „Zabawa w chowanego”.
Czy mam jako katolik ponownie na opisane zjawiska pozostać obojętny?
Pamiętam dobrze tamten czas, prawie rok przed pandemią. Będąc członkiem wspólnoty modlitewnej, w imię lojalności z pasterzami nie stanąłem po stronie ofiar i słuchałem ze spuszczoną głową wezwania do modlitwy za tych, co zohydzają Kościół.
Obecnie jestem wśród grupy ludzi, katoliczek i katolików, którzy w pełnej wolności, ale także w poczuciu odpowiedzialności za wypowiadane słowa mogą wyrażać głos sprzeciwu, „non possumus”.
Trudno uwierzyć, aby adwokat biskupa diecezji bielsko-żywieckiej była nieświadoma swoich działań. Podobnie jak czymś mało prawdopodobnym jest, aby wniosek pani prawnik o zbadanie p. Janusza pod kątem jego skłonności homoseksualnych, co uzasadniałoby brak niewinności ofiary, był poza wiedzą mocodawcy. Ta próba unikania odpowiedzialności za wszelką cenę jest przykładem zagubienia drogi, z którym mamy do czynienia od pewnego czasu.
Obserwujemy sytuację, że część zarówno świeckich, jak i duchownych, nie dopuszcza do siebie informacji niepokojących, które zaburzają ukształtowany przez lata obraz, co oznacza, że mimo upływającego czasu, pozostają niezmiennie w swoich przekonaniach. Fakty jak za czasów Galileusza są wypierane chociażby z tej racji, że ich głosicielami są osoby często spoza Kościoła.
Postępująca sekularyzacja ludzi młodych nie bierze się jednak znikąd. To zaniedbania konkretnych osób sprawiają, że świadectwo staje się antyświadectwem, a słowa przestają cokolwiek znaczyć.
Przerzucanie głównej winy za odejścia osób od Kościoła na czynniki zewnętrzne lub wiązanie ich z bezstresowym wychowaniem, co interpretuje się jako rezygnację z tradycyjnych wzorców w rodzinie, jest niemal powszechne. Coraz częściej słyszy się o tym na katechezach oraz w różnego typu publikatorach katolickich, a jest to w istocie zamykanie uszu i oczu na to, co się dzieje. Z kolei redukowanie emocji, które są przedstawiane jako niewłaściwe, to rezygnacja z ostatniego być może bastionu, jakim ciągle pozostaje głos sumienia.
To ono podpowiada nam, że odbudowanie głębszych relacji, również tych zerwanych z powodów innych, niezależnych od nas, jest dziś nie opcją, a koniecznością. Tylko, jak podążyć za marzeniami o wspólnocie serc, jeśli pozostajemy oddzieleni niewidzialnym murem? Jest on coraz wyższy, gdy słyszymy słowa, skądinąd słuszne, które z punktu widzenia świeckich są anachroniczne lub drętwe. Takim częstym wezwaniem kierowanym do wiernych z ambon jest dbanie o swoje zbawienie, które bez wcześniejszej rozmowy z matką samotnie wychowującą dziecko pozostaje zawieszone na tyle wysoko, że staje się nieosiągalne, a przez to odczytywane wyłącznie jako slogan. Dlaczego? A to z tego powodu, że dla rodzica dobro dziecka jest priorytetem. Jak trudno przejść wielbłądowi przez ucho igielne, tak ma się wrażenie, trudno duchownym odczytać marzenia, rodzące się w sercach świeckich. Widzi to Papież Franciszek i dlatego z uporem namawia do dialogu prowadzącego do zrozumienia. Bez niego bezpowrotnie oddalamy się od siebie, co oznacza, że oddalamy się również od Boga.
Nie odzyskamy utraconego światła, jeśli jako wspólnota ludu i duchowieństwa nie wysłuchamy się wzajemnie. To może skutkować w dalszej perspektywie, że pozostaniemy w tym samym punkcie jak tragiczna postać adwokata broniącego złej sprawy.
1 Komentarz
Andrzeju, pełna zgoda – podzielam Twoje refleksje o konflikcie poczucia lojalności z wiernością sumieniu. To jednak sumienie (w sensie biblijnym – serce) powinno być arbitrem w tym konflikcie, czasem wbrew posłuszeństwu, które przecież szanujemy.