KONGRES Katoliczek i Katolików

Nasze opinie

Decyzyjna obecność zamiast diakonatu

Decyzyjna obecność zamiast diakonatu

Podczas inauguracji II Sesji Synodu Biskupów (1.10.2024) dowiedziałyśmy się – piszę w imieniu kobiet, że „nie ma zgody Magisterium na dostęp kobiet do diakonatu” i że przygotowywany jest dokument, który „ma poszerzyć przestrzeń dla bardziej decyzyjnej obecności kobiet w Kościele”. To słowa kard. Fernandeza, prefekta Dykasterii Nauki Wiary. W gronie kobiet obecnych wtedy w Rzymie, aby zaznaczyć swoją determinację w upominaniu się o święcenia kobiet, a także tych nieobecnych, lecz mających podobne poglądy, również w Polsce, rodzi się poczucie głębokiej niesprawiedliwości i zawodu, nawet bunt.

Dlaczego tak to odczuwamy i dlaczego, naszym zdaniem, Magisterium nie ma racji nie dopuszczając kobiet do diakonatu, w zamian usiłując dać im „decyzyjną obecność”, cokolwiek to znaczy. Jesteśmy bardzo ciekawe, co takiego znalazły aż dwie komisje, że zdecydowano, żeby pomimo wszystkich argumentów za święceniami diakonatu dla kobiet, sprawę załatwić odmownie.  A przecież argumenty te są mocne, kobiety były święcone  jako diakoni na Wschodzie i pełniły funkcję diakonis na Zachodzie w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Znajdujemy na to dowody w pismach św. Pawła i w ikonografii. Na przykład, kobiety diakoni chrzciły inne kobiety, gdy chrzest wymagał zanurzenia całego ciała. Diakonat wprowadzono we wspólnocie pierwotnego Kościoła, gdy zdecydowano, że potrzeba kogoś do „obsługiwania stołów”.

Ponadto współczesne kobiety są dobrze wykształcone, również teologicznie, a rozwój teologii, historii i biblistyki, a także psychologii i biologii uświadomił nam względność dawnego obrazu świata z jego patriarchalizmem. Patriarchalizm odchodzi do lamusa, a kobietom nadal Magisterium, czyli wyświęceni mężczyźni z papieżem na czele mówią, że ich role są określone przez biologię, a są to przede wszystkim role żon i matek, ewentualnie sióstr zakonnych.

Jednak jest faktem, że nie tylko biologia określa role kobiet. Kobiety, jak i mężczyźni, pełnią różne role i mają różne potrzeby i zainteresowania. Niektóre odnajdują się wyłącznie w roli żon i matek, inne łączą te role z pracą zawodową, jeszcze inne poświęcają się tylko pracy zawodowej, a niektóre znajdują swoje miejsce we wspólnotach zakonnych. Niektóre odczuwają powołanie do posługi diakonatu. Ta rola jest dla nich w Kościele rzymsko-katolickim zamknięta, choć inne Kościoły już dopuściły kobiety do wszystkich święceń.

Co takiego by się stało, gdyby dopuścić kobiety do święceń diakonatu? Oczywiście po odpowiednim przygotowaniu,  pod pewnymi warunkami.Dawniej kobiety, zwłaszcza mężatki, uznawano za nieczyste i nie pozwalano im zbliżać się do ołtarza. Obecnie kobiety podają Komunię św. Niestety nie w Polsce. Również dawniej kobiety nie były dopuszczane do Czytań, a obecnie czytają Słowo Boże. I to także w Polsce. Co by się stało, gdyby kobieta włożyła albę i stułę i chrzciła dzieci, błogosławiła małżeństwa i prowadziła ceremonie pogrzebowe? Przecież chrzcić może każdy, sakramentu małżeństwa udzielają sobie sami nowożeńcy, a pogrzeb nie jest sakramentem. Oczywiście, wierni powinni być na to przygotowani. Niewykluczone, że część ludzi byłaby niezadowolona i prosiła o księdza mężczyznę. Ale to tylko kwestia obyczaju i, nazwijmy to brutalnie, „podaży”. Tam gdzie księży mężczyzn nie ma, kobiety spełniają już te posługi, np. w Amazonii.

Kard. Fernandez daje za przykład współczesnym kobietom święte mniszki ze średniowiecza, Hildegardę z Bingen i Katarzynę ze Sieny, które nie były diakonami, a wywierały duży wpływ na ówczesny Kościół. Czy musimy jednak sięgać do całkowicie innej rzeczywistości, aby ukazać współczesnym kobietom ich drogę w Kościele? Obecnie, gdy kobieta ma szansę zostać prezydentem supermocarstwa i gdy nikogo nie dziwi, ze kobiety są premierami, dyrektorami i prezesami. Co się takiego dzieje w Kościele, że tak boi się kobiet? 60 lat temu był Sobór Watykański II, który w odważny sposób otworzył Kościół na zmiany, które zaszły i nadal zachodzą we współczesnym świecie. Jednak zmiany te dotyczą roli kobiet w Kościele tylko w niewielkim stopniu, a jeśli dotyczą, to proponuje się im jedynie wspomnianą „bardziej decyzyjną obecność” w Kościele, a nie święcenia. Dlaczego?

Odpowiedź sama się nasuwa. Otóż jest w Kościele utrwalone od wieków przekonanie i płynąca z niego praktyka, że święcenia utożsamia się z władzą, choć przecież nie jest to zgodne z Ewangelią. Pan Jezus wyraźnie powiedział, że Jego uczniowie (i zapewne uczennice) mają służyć ludziom, a nie sprawować na nimi władzę. Wydaje się, że opór Magisterium przed wyświęcaniem kobiet na diakonów jest oporem przed podzieleniem się władzą. Chociaż przytacza się oczywiście inne argumenty, takie na przykład, że bliskość kobiet diakonów mogłaby kusić duchownych mężczyzn. Przyznajmy, że argument ten jest niepoważny i uwłaczający mężczyznom. Mówi się, że to zwariowane feministki chcą być diakonami, a większość kobiet wcale tego nie pragnie, że są one zadowolone ze swoich ról i potrzebują kierownictwa mężczyzn. Z pewnością jest w tym jakaś cząstka prawdy, ale gdy przypatrzymy się historii emancypacji kobiet w przecież nie tak znów dalekiej przeszłości, to widzimy, że również wtedy mówiło się o zwariowanych babach chcących wykonywać zadania, do których się nie nadają z samej swojej natury.

Oczywiście samo wprowadzenie diakonatu kobiet nie byłoby panaceum na bieżący kryzys w Kościele, w tym na utożsamianie święceń z władzą, lecz stworzyłoby realne pole odpowiedzialności w Kościele dla kobiet, które czują powołanie i wprowadziłoby pożądane zróżnicowanie wśród wyświęconych mężczyzn i kobiet, odpowiadające potrzebom współczesnego świata. Na przykład, kobiety diakoni mogłyby służyć pacjentkom w szpitalach i zakładach opiekuńczych, pensjonariuszkom domów pomocy społecznej, kobietom osadzonym w więzieniach, kobietom żołnierzom, a także w parafiach, gdzie kobiety stanowią zwykle większość wiernych.

Mamy nadzieję, że Magisterium ponownie przemyśli tę sprawę i zacznie traktować nas jako równe partnerki w dyskusji, zamiast stosować wobec nas tzw. mansplaining. Ten nieprzetłumaczalny angielski termin oznacza częsty męski sposób traktowania kobiet w rozmowie czy dyskusji, gdy mężczyźni wszystko wiedzą lepiej i patrzą na kobiety z góry. Obiecujemy, że już nie damy się zagadać.

O autorze

Anna Niżegorodcew

prof. dr hab. Anna Niżegorodcew, emerytowana profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, anglistka; zainteresowana komunikacją międzykulturową i rolą kobiet w społeczeństwie i w Kościele katolickim.

Zostaw komentarz