KONGRES Katoliczek i Katolików

Synod

Timothy Radcliffe OP: Synodalne medytacje rekolekcyjne

Timothy Radcliffe OP: Synodalne medytacje rekolekcyjne

W dniach 1 – 3 października 2023 dominikanin o. Timothy Radcliffe prowadził rekolekcje dla uczestników Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów, które rozpoczyna się 4 października 2023. Złożyło się na nie sześć medytacji, których treść przedstawiamy poniżej.

Medytacja pierwsza

Nadzieja wbrew nadziei

1 października 2023

Gdy Ojciec Święty poprosił mnie o poprowadzenie tych rekolekcji, poczułem się ogromnie zaszczycony, ale jednocześnie podenerwowany. Jestem głęboko świadomy swoich osobistych ograniczeń. Jestem starym białym mieszkańcem Zachodu i mężczyzną! Nie wiem, co jest gorsze! Wszystkie te aspekty mojej tożsamości ograniczają moje rozumienie. Dlatego proszę Was o wybaczenie nieadekwatności moich słów.

Wszyscy jesteśmy zasadniczo niekompletni i potrzebujemy siebie nawzajem. Karl Barth, wielki teolog protestancki, pisał o katolickim „oba/i”. Na przykład Pismo i tradycja, wiara i uczynki. Mówi się, że nazwał to „przeklętym katolickim „I””, das verdammte katholische „Und”. Modlę się zatem, abyśmy w nadchodzących tygodniach, gdy będziemy się wzajemnie słuchać i nie będziemy się ze sobą zgadzać, często mówili: „Tak i…” zamiast „Nie”! Taka jest droga synodalna. Oczywiście, „Nie” jest czasem konieczne!

W dzisiejszym drugim czytaniu podczas Mszy świętej św. Paweł mówi do Filipian: „Dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego”. (Flp 2,2). Zebraliśmy się tutaj, ponieważ nie jesteśmy zjednoczeni sercem i umysłem. Zdecydowana większość osób, które uczestniczyły w procesie synodalnym, była radośnie zaskoczona. Dla wielu jest to pierwszy raz, gdy Kościół zaprosił ich, aby mówili o swojej wierze i nadziei. Ale niektórzy z nas boją się tej podróży i tego, co nas czeka. Niektórzy mają nadzieję, że Kościół ulegnie radykalnej przemianie, że podejmiemy radykalne decyzje, np. dotyczące roli kobiet w Kościele. Inni boją się dokładnie tych samych zmian i obawiają się, że doprowadzą one jedynie do podziału, a nawet schizmy. Niektórzy z Was woleliby w ogóle tu nie być. Pewien biskup powiedział mi, że modlił się, aby nie zostać wybranym do przybycia tutaj. Jego modlitwa została wysłuchana! Możesz być jak syn z dzisiejszej ewangelii, który początkowo nie chciał iść do winnicy, ale poszedł!

W kluczowych momentach Ewangelii zawsze słyszymy te słowa: „Nie lękajcie się”. Św. Jan mówi nam: „Doskonała miłość usuwa lęk”. Zacznijmy więc od modlitwy, aby Pan uwolnił nasze serca od strachu. Dla niektórych jest to strach przed zmianami, dla innych strach, że nic się nie zmieni. Ale „jedyną rzeczą, której musimy się bać, jest sam strach” ’ (Franklin D. Roosevelt).

Oczywiście wszyscy się boimy, ale Tomasz z Akwinu nauczył nas, że odwaga polega na tym, aby nie dać się zniewolić strachem. Obyśmy zawsze byli wrażliwi na lęki innych, zwłaszcza tych, z którymi się nie zgadzamy. Podobnie jak Abraham wychodzimy nie wiedząc, dokąd idziemy (Hbr 11,8). Ale jeśli uwolnimy nasze serca od strachu, będzie to coś niewyobrażalnie cudownego.

Podczas tych rekolekcji prowadzić nas będzie medytacja o Przemienieniu. Takich właśnie rekolekcje Jezus udziela swoim najbliższym uczniom przed wyruszeniem na pierwszy w życiu Kościoła synod, gdy wspólnie idą (syn-hodos) do Jerozolimy. Te rekolekcje były potrzebne, ponieważ uczniowie bali się podróży, którą muszą odbyć razem. Do tej pory wędrowali po północnej części Izraela. Ale w Cezarei Filipowej Piotr wyznał, że Jezus jest Chrystusem. Wtedy Jezus zaprasza ich, aby poszli z nim do Jerozolimy, gdzie będzie cierpiał, umrze i zmartwychwstanie. Nie mogą tego zaakceptować. Piotr próbuje mu to uniemożliwić. Jezus nazywa go „Szatanem”, „wrogiem”. Mała społeczność jest sparaliżowana. Dlatego Jezus zabiera ich na górę. Posłuchajmy relacji św. Marka o tym, co się wydarzyło.

„Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie!  I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. (9,2 – 8).

Te rekolekcje dodają im odwagi i nadziei, aby wyruszyć w podróż. Nie zawsze wszystko idzie dobrze. Wkrótce nie udaje im się uwolnić młodzieńca od złego ducha. Kłócą się o to, kto jest największy. Źle rozumieją Pana. Ale idą w drogę z kruchą nadzieją.

Dlatego i my przygotowujemy się do naszego synodu, udając się na rekolekcje, podczas których niczym uczniowie uczymy się słuchać Pana. Gdy za trzy dni wyruszymy, często będziemy podobni do tamtych uczniów i nie będziemy się rozumieć, a nawet będziemy się kłócić. Ale Pan poprowadzi nas dalej, ku śmierci i zmartwychwstaniu Kościoła. Prośmy Pana, aby dał nam także nadzieję: nadzieję, że ten Synod doprowadzi do odnowy Kościoła, a nie do podziału; nadzieję, że zbliżymy się do siebie jako bracia i siostry. To jest nasza nadzieja nie tylko dla Kościoła katolickiego, ale dla wszystkich naszych ochrzczonych braci i sióstr. Mówi się o „ekumenicznej zimie”. Mamy nadzieję na ekumeniczną wiosnę.

Gromadzimy się także w nadziei dla ludzkości. Przyszłość wygląda ponuro. Katastrofa ekologiczna grozi zniszczeniem naszego domu. Tego lata pożary i powodzie ogarniały świat. Małe wyspy zaczynają znikać pod powierzchnią morza. Miliony ludzi są w drodze, uciekając przed biedą i przemocą. Setki osób utonęło niedaleko stąd w Morzu Śródziemnym. Wielu rodziców nie chce sprowadzać dzieci na świat, który wydaje się skazany na zagładę. W Chinach młodzi ludzie noszą koszulki z napisem: „Jesteśmy ostatnim pokoleniem”. Zgromadźmy się w nadziei dla ludzkości, zwłaszcza nadziei dla młodych.

Nie wiem, ilu rodziców mamy na Synodzie, ale dziękuję, że troszczycie się o naszą przyszłość. Po trudnym czasie w Sudanie Południowym, na granicy z Kongo leciałem z powrotem do Wielkiej Brytanii obok dziecka, które krzyczało bez przerwy przez osiem godzin. Ze wstydem wyznaję, że miałem myśli mordercze! Ale nie ma wspanialszej posługi kapłańskiej niż wychowywanie dzieci – dążenie do otwarcia ich umysłów i serc na obietnicę życia. Rodzice i nauczyciele są sługami nadziei.

Gromadzimy się więc w nadziei dla Kościoła i ludzkości. Ale tu pojawia się trudność: mamy sprzeczne nadzieje! Jak więc możemy mieć nadzieję razem? W tym jesteśmy podobni do uczniów. Matka Jakuba i Jana miała nadzieję, że zasiądą oni w chwale po lewej i prawej stronie Pana i wyprzedzą w ten sposób Piotra. Nawet w najbliższym kręgu przyjaciół Jezusa jest rywalizacja. Judasz prawdopodobnie liczył na bunt, który przepędzi Rzymian. Niektórzy prawdopodobnie mieli tylko nadzieję, że nie zginą. Ale idą dalej razem. Jaką więc wspólną nadzieję możemy mieć?

Uczestnicy Ostatniej Wieczerzy otrzymali nadzieję, jakiej nie mogli sobie wyobrazić: Ciało Chrystusa i Jego Krew, Nowe Przymierze, życie wieczne. W świetle tej eucharystycznej nadziei wszystkie ich sprzeczne nadzieje musiały wydawać się niczym. Jedynie Judasz popadł w rozpacz. To właśnie św. Paweł nazwał „nadzieją wbrew nadziei” (Rz 4,18), nadzieją, która przewyższa wszelkie nasze nadzieje.

My także jesteśmy zgromadzeni jak uczniowie podczas Ostatniej Wieczerzy, a nie jak sala debat politycznych rywalizująca o zwycięstwo. Nasza nadzieja jest eucharystyczna. Po raz pierwszy dostrzegłem, co to oznacza, w Rwandzie w 1993 roku, gdy kłopoty dopiero się zaczynały. Planowaliśmy odwiedzić nasze siostry dominikanki na północy, ale ambasador Belgii powiedział nam, że powinniśmy zostać w domu. Kraj stanął w ogniu. Ale byłem młody i głupi. Teraz jestem stary i głupi! Tego dnia zobaczyliśmy straszne rzeczy: oddział szpitalny wypełniony małymi dziećmi, które straciły kończyny z powodu min i bomb. Jedno dziecko straciło obie nogi, rękę i oko. Ojciec siedział obok niego i płakał. Poszedłem do buszu, żeby płakać, w towarzystwie dwójki dzieci, a każde podskakiwało na jednej nodze.

Pojechaliśmy do naszych sióstr, ale co mogłem powiedzieć? W obliczu tak bezsensownej przemocy nie ma słów. Wtedy przypomniałem sobie słowa Pana: „To czyńcie to na moją pamiątkę”. Dano nam coś do zrobienia. Podczas Ostatniej Wieczerzy wydawało się, że nie ma przyszłości. Na horyzoncie widać było tylko porażkę, cierpienie i śmierć. W tej najciemniejszej chwili Jezus wykonał najbardziej pełen nadziei gest w historii świata: „To jest Ciało moje za was wydane. To jest moja krew przelana za was”. To jest nadzieja, która wzywa nas ponad wszelkimi podziałami.

Jeden z moich braci ze wschodniej Ukrainy poszedł odprawić Mszę św. w intencji sióstr, które się przeprowadzały. Wszystko było spakowane. Jedynym, co mogło posłużyć za patenę, był czerwony plastikowy talerz. Pisał: „W ten sposób Bóg pokazał nam, że jest z nami. Siedzisz w piwnicy, w wilgoci i pleśni, ale Ja jestem z tobą – na czerwonym talerzu dla dziecka, a nie na złotej patenie”. Oto nadzieja eucharystyczna tej synodalnej podróży. Pan jest z nami.

Nadzieja Eucharystii sięga tego, co przekracza naszą wyobraźnię. „A oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w rękach ich palmy. I głosem donośnym tak wołają: Zbawienie u Boga naszego, Zasiadającego na tronie, i u Baranka” (Ap 7, 9 i n.). Tę nadzieję ujrzeli uczniowie na górze w Przemienionym Panu. Sprawia to, że konflikt naszych nadziei wydaje się niewielki, wręcz absurdalny. Jeśli naprawdę jesteśmy na drodze do Królestwa, jakie ma znaczenie, czy sprzymierzycie się z tak zwanymi tradycjonalistami, czy postępowcami? Nawet różnice między dominikanami i jezuitami stają się nieistotne! Posłuchajmy Go więc, zejdźmy z góry i idźmy dalej ufnie. Największe dary otrzymamy od tych, z którymi się nie zgadzamy, jeśli odważymy się ich wysłuchać.

W czasie naszej synodalnej podróży możemy się martwić, czy coś osiągniemy. Media zapewne uznają, że to wszystko była strata czasu, czcza gadanina. Będą sprawdzać, czy podejmowane są odważne decyzje w odniesieniu do około czterech lub pięciu kluczowych tematów. A przecież wydawało się, że uczniowie na pierwszym synodzie, którzy udali się do Jerozolimy, niczego nie osiągnęli. Próbowali nawet uniemożliwić uzdrowienie niewidomego Bartymeusza. Wyglądali na bezużytecznych. Gdy wokół Jezusa gromadzi się ogromny głodny tłum, uczniowie pytają Pana: „Jak tu, na pustyni, można nakarmić chlebem tych ludzi?”. Jezus pyta ich, co mają: tylko siedem bochenków chleba i kilka ryb (Mk 8,1 – 10). To więcej niż wystarczająco. Jeśli na tym Synodzie hojnie oddamy wszystko, co mamy, to będzie więcej niż wystarczające. Pan żniwa zaopatrzy.

Obok naszego klasztoru w Bagdadzie znajduje się dom dla opuszczonych dzieci wszystkich wyznań, prowadzony przez siostry Matki Teresy. Nigdy nie zapomnę małej Nury, około ośmioletniej, która urodziła się bez rąk i nóg, karmiącej młodsze dzieci łyżką w ustach. Można się zastanawiać, jaki jest sens małych aktów dobroci w strefie działań wojennych. Czy robią jakąś różnicę? Czy nie przyklejają plasterków na gnijące ciało? Wykonujemy małe dobre uczynki i niech Pan żniw da ich owoc, jakiego pragnie. Gromadzimy się dzisiaj w uroczystość św. Teresy z Lisieux. Urodziła się 150 lat temu. Zaprasza nas, abyśmy podążali Jej „małą drogą”, która prowadzi do Królestwa. To ona powiedziała: „Pamiętaj, że w oczach Boga nic nie jest małe”.

W Auschwitz Primo Levi, włoski Żyd, codziennie otrzymywał od Lorenza porcję chleba. Napisał: „Wierzę, że to naprawdę dzięki Lorenzo dzisiaj żyję; i nie tyle ze względu na jego pomoc materialną, ile ze względu na to, że swoją obecnością, swoim naturalnym i prostym sposobem bycia dobrym przypominał mi nieustannie o istnieniu jeszcze świata poza naszym, czegoś i kogoś wciąż czystego i całego, niezepsutego, nieokrutnego, …czegoś trudnego do zdefiniowania, możliwości dobra odległej, lecz wartej przetrwania. Dzięki Lorenzo udało mi się nie zapomnieć, że sam jestem człowiekiem”.  Mała porcja chleba ocaliła jego duszę.

Ostatnie słowa św. Dawida, patrona Walii, brzmiały: „Rób dobrze proste rzeczy”. Mamy nadzieję, że jakiekolwiek drobne uczynki, których dokonamy na tym synodzie, przyniosą owoce przekraczające naszą wyobraźnię. Tej ostatniej nocy Jezus dał siebie uczniom: „Daję wam siebie”. Podczas tego Synodu dzielmy się nie tylko naszymi słowami i przekonaniami, ale także sobą, z eucharystyczną hojnością. Jeśli otworzymy przed sobą serca, wydarzy się coś wspaniałego. Uczniowie zbierają wszystkie kawałki chleba i ryb, które pozostały po nakarmieniu pięciu tysięcy. Nic nie jest stracone.

Ostatni punkt. Piotr próbuje powstrzymać Jezusa przed udaniem się do Jerozolimy, bo nie ma to dla niego sensu. To absurd, żeby iść tam i dać się zabić. Rozpacz nie jest pesymizmem. To strach, że nic już nie ma sensu. A nadzieja nie jest optymizmem, ale pewnością, że wszystko, czym żyjemy, całe nasze zamieszanie i ból w jakiś sposób zyska sens. Ufamy temu, jak mówi św. Paweł: „Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany” (1 Kor 13,12).

Bezsensowna przemoc niszczy wszelki sens i zabija nasze dusze. Kiedy św. Oscar Romero, arcybiskup San Salvador, odwiedził miejsce masakry dokonanej przez armię salwadorską, natknął się na ciało młodego chłopca leżącego w rowie. Było to ledwie dziecko na dnie rowu, z twarzą ku górze. Widać było ślady po kulach, siniaki po ciosach, zaschniętą krew. Oczy miał otwarte, jakby pytał o powód swojej śmierci i nie rozumiał. Jednak to właśnie w tym momencie odkrył sens swojego życia i wezwanie, aby z niego zrezygnować. Tak, bał się do końca. Jego martwe ciało było mokre od potu, gdy patrzył na mężczyznę, który miał go zabić. Ale nie był już niewolnikiem strachu.

Mam nadzieję, że na tym Synodzie nie będzie przemocy! Często jednak będziemy się prawdopodobnie zastanawiać, jaki jest w tym wszystkim sens, ale jeśli będziemy Go słuchać i słuchać siebie nawzajem, zrozumiemy, jak postępować dalej. Oto nasze chrześcijańskie świadectwo w świecie, który często tracił pewność, że ludzka egzystencja ma jakikolwiek sens. W „Makbecie” Szekspira życie jest jedynie „opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, nic nieznaczącą”. Ale poprzez wspólne myślenie i modlitwę w sprawie  wielkich problemów stojących przed Kościołem i światem świadczymy o naszej nadziei w Panu, który nadaje sens każdemu ludzkiemu życiu.

Każda chrześcijańska szkoła jest świadectwem naszej nadziei pokładanej w „światłości, która w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła” (J 1,5). W Bagdadzie dominikanie założyli akademię, której motto brzmi: „Tutaj nie ma zakazu zadawania pytań”. Szkoła w środku strefy działań wojennych jest świadectwem naszej nadziei, że bezsens przemocy nie będzie miał ostatniego słowa. Homs w Syrii to miasto w dużej mierze zniszczone przez bezsensowną przemoc. Ale tam pośród ruin odkryliśmy szkołę katolicką. Holenderski jezuita Franz van der Lugt odmówił opuszczenia tego miejsca pomimo groźby śmierci. Został zastrzelony, gdy siedział w ogrodzie. Ale znaleźliśmy starego egipskiego jezuitę, który nadal nauczał. Wychowywał kolejne pokolenie dzieci, aby nadal próbowały nadać sens swojemu życiu. Tak właśnie wygląda nadzieja.

Zatem, moi bracia i siostry, mogą nas dzielić różne nadzieje. Jeśli jednak będziemy słuchać Pana i siebie nawzajem, starając się zrozumieć Jego wolę wobec Kościoła i świata, zjednoczymy się w nadziei, która przekroczy nasze nieporozumienia i zostaniemy poruszeni przez Tego, którego św. Augustyn nazwał „pięknością tak dawną a tak nową… Skosztowałem – i oto głodny jestem, i łaknę. Dotknęła mnie – i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim”. Podczas następnej sesji przyjrzymy się innemu sposobowi, w jaki możemy być podzieleni, ze względu na nasze rozumienie, jakim rodzajem domu jest Kościół.

https://www.vaticannews.va/en/church/news/2023-10/retreat-day-1-radcliffe-first-meditation.html


Medytacja druga

Zadomowieni w Bogu, a Bóg w nas

1 października 2023

Przychodzimy na ten Synod ze sprzecznymi nadziejami. Nie musi to jednak być przeszkodą nie do pokonania. Jesteśmy zjednoczeni w nadziei Eucharystii, nadziei, która obejmuje i przewyższa wszystko, czego pragniemy.

Ale jest jeszcze jedno źródło napięcia. Nasze rozumienie Kościoła jako naszego domu czasami między sobą koliduje. Każda żywa istota potrzebuje domu, jeśli ma się rozwijać. Ryby potrzebują wody, a ptaki potrzebują gniazd. Bez domu nie możemy żyć. Różne kultury mają różne koncepcje domu. Instrumentum laboris opowiada nam, że „Azja zaproponowała obraz osoby, która zdejmuje buty, aby przekroczyć próg, jako znak pokory i bycia gotowym na spotkanie z drugim i Bogiem; Oceania zaproponowała obraz łodz; Afryka podkreśliła obraz Kościoła jako rodziny Bożej, zdolnej do zaoferowania przynależności i przyjęcia wszystkim swoim członkom w całej ich różnorodności” (B 1.2). Ale wszystkie te obrazy pokazują, że potrzebujemy miejsca, w którym będziemy akceptowani i stawiani wobec wyzwań. W domu jesteśmy utwierdzani w tym, jacy jesteśmy i zachęcani do bycia kimś więcej. Dom jest tam, gdzie jesteśmy znani, kochani i bezpieczni, ale mamy wyzwanie, aby rozpocząć przygodę wiary.

Jeśli mamy przemawiać do świata dotkniętego kryzysem bezdomności, musimy odnowić Kościół jako nasz wspólny dom. Wyniszczamy nasz mały planetarny dom. Ponad 350 milionów migrantów przemieszcza się, uciekając przed wojną i przemocą. Tysiące ludzi ginie, przemierzając morza w poszukiwaniu domu. Dopóki oni są, nikt z nas nie może być całkowicie w domu. Nawet w bogatych krajach miliony śpią na ulicach. Młodych ludzi często nie stać na mieszkanie. Wszędzie panuje straszna bezdomność duchowa. Ostry indywidualizm, rozpad rodziny, coraz głębsze nierówności powodują, że uderza w nas tsunami samotności. Wzrasta liczba samobójstw, ponieważ bez domu, fizycznego i duchowego, nie można żyć. Kochać to wracać do kogoś.

Czego więc scena Przemienienia uczy nas o naszym domu, zarówno w Kościele, jak i w naszym wywłaszczonym świecie? Jezus zaprasza swój najbliższy krąg przyjaciół, aby odeszli z Nim na bok i cieszyli się tą intymną chwilą. Oni także będą z Nim w Ogrodzie Getsemani. Jest to wewnętrzny krąg tych, z którymi Jezus jest najbardziej u siebie. Na górze daje im wizję swojej chwały. Piotr chce się chwycić tej chwili. „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; zbudujemy trzynamioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Przybył i chce, aby ta intymna chwila trwała.

Ale oni słyszą głos Ojca. „Jego słuchajcie!” Muszą zejść z góry i udać się do Jerozolimy, nie wiedząc, co ich czeka. Zostaną rozproszeni i wysłani na krańce ziemi, aby być świadkami naszego ostatecznego domu, Królestwa. Widzimy więc tutaj dwa rozumienia domu: wewnętrzny krąg w domu z Jezusem na górze i wezwanie do naszego ostatecznego domu, Królestwa, do którego wszyscy będą należeć.

Podobnie zróżnicowane rozumienie Kościoła jako domu dzieli nas dzisiaj. Dla niektórych jest on definiowany przez starożytne tradycje i pobożność, odziedziczone struktury i język, Kościół, w którym dorastaliśmy i który kochamy. To daje nam wyraźną tożsamość chrześcijańską. Dla innych obecny Kościół nie wydaje się bezpiecznym domem. Jest odczuwany jako ekskluzywny, marginalizujący wiele osób, kobiet, rozwiedzionych, bedacych w nowym związku. Dla niektórych jest ona zbyt zachodni, zbyt europocentryczny. Instrumentum laboris wymienia także osoby homoseksualne i osoby pozostające w związkach poligamicznych. Tęsknią one za odnowionym Kościołem, w którym poczują się w pełni jak w domu, rozpoznane, umocnione i bezpieczne.

Niektórzy uważają, że idea powszechnego przyjęcia, w którym wszyscy są akceptowani, bez względu na to, kim są, jest destrukcyjna dla tożsamości Kościoła. Jak w XIX-wiecznej angielskiej piosence: „Jeśli każdy jest kimś, to nikt nie jest nikim”. Wierzą, że tożsamość wymaga granic. Dla innych otwartość jest istotą tożsamości Kościoła. Papież Franciszek powiedział: „Kościół jest powołany, by być domem Ojca, z drzwiami zawsze szeroko otwartymi, …gdzie jest miejsce dla każdego, ze wszystkimi jego problemami i wychodzi się naprzeciw tym, którzy czują potrzebę podjęcia na nowo swojej drogi wiary” (Evangeli gaudium, 47).

To napięcie zawsze było w sercu naszej wiary, odkąd Abraham opuścił Ur. W Starym Testamencie dwie rzeczy są w ciągłym napięciu: idea wybrania, naród wybrany przez Boga, naród, z którym mieszka Bóg. To tożsamość, którą się ceni. Ale także uniwersalizm, otwartość na wszystkie narody, tożsamość wciąż nieodkryta.

Tożsamość chrześcijańska jest jednocześnie znana i nieznana, dana i należy jej szukać. Św. Jan mówi: „Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3. 1 – 2). Wiemy, kim jesteśmy, ale nie wiemy, kim będziemy.

Dla niektórych z nas tożsamość chrześcijańska jest przede wszystkim dana – to Kościół, który znamy i kochamy. Dla innych tożsamość chrześcijańska jest zawsze tymczasowa, czeka nas w drodze do Królestwa, w którym upadną wszystkie mury. Jedno i drugie jest konieczne! Jeśli będziemy podkreślać jedynie, że dana jest nasza tożsamość i to właśnie oznacza bycie katolikiem, ryzykujemy, że staniemy się sektą. Jeśli po prostu podkreślimy podróż w kierunku tożsamości, która ma zostać jeszcze odkryta, ryzykujemy, że staniemy się niejasnym ruchem Jezusa. Kościół jest jednak znakiem i sakramentem jedności całej ludzkości w Chrystusie (Lumen gentium, 1) w byciu jednym i drugim. Mieszkamy na górze i teraz smakujemy chwałę. Ale idziemy do Jerozolimy, pierwszego synodu Kościoła.

Jak mamy przeżyć to niezbędne napięcie? Cała teologia wypływa z napięcia, które napina łuk, aby wystrzelić strzałę. To napięcie jest sercem Ewangelii św. Jana. Bóg zamieszkuje w nas: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i zamieszkamy u niego”  (J 14.23). Ale Jezus obiecuje nam także nasz dom w Bogu: „W domu Ojca mojego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce” (J 14,2).

Gdy myślimy o Kościele jak o domu, niektórzy z nas myślą przede wszystkim o Bogu, który wraca do nas, a inni o nas, którzy przychodzimy do domu w Bogu. Jedno i drugie jest prawdziwe. Musimy powiększyć namiot naszego współczucia dla tych, którzy myślą inaczej. Cenimy wewnętrzny krąg na górze, ale schodzimy i idziemy do Jerozolimy jako wędrowcy i bezdomni. „Jego słuchajcie”.

Najpierw zatem Bóg zamieszkuje wśród nas. Słowo stało się ciałem w palestyńskim Żydzie z I wieku n.e., wychowanym w zwyczajach i tradycjach swego ludu. Słowo staje się ciałem w każdej z naszych kultur. Na włoskich obrazach Zwiastowania widzimy piękne domy z marmuru, z oknami wychodzącymi na drzewa oliwne oraz ogrody róż i lilii. Malarze holenderscy i flamandzcy przedstawiają Marię przy ciepłym piecu, dobrze otuloną, aby nie zmarzła. Jakikolwiek jest twój dom, Bóg przychodzi, aby w nim zamieszkać. Przez trzydzieści cichych lat Bóg mieszkał w Nazarecie, nic nieznaczącej mieścinie. Nataniel zawołał z obrzydzeniem: „Czyż może być co dobrego z Nazaretu” (J 1,46). Filip odpowiada tylko: „Chodź i zobacz”.

„Wszystkie nasze domy to Nazaret, w którym mieszka Bóg” – powiedział św. Karol de Foucauld. „Niech Nazaret będzie dla Was wzorem w całej jego prostocie i rozciągłości… Życie w Nazarecie można przeżyć wszędzie. Żyj tam, gdzie jest to najbardziej przydatne dla Twojego bliźniego”. Gdziekolwiek jesteśmy i cokolwiek zrobiliśmy, Bóg przychodzi i zostaje: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20).

Dlatego cenimy miejsca, w których spotkaliśmy Emmanuela. „Boga z nami”. Kochamy liturgie, w których dostrzegliśmy boskie piękno, kościoły naszego dzieciństwa, nabożeństwa ludowe. Uwielbiam wspaniałe opactwo benedyktynów, w którym pracuję, gdzie po raz pierwszy poczułem, że drzwi do nieba są otwarte. Każdy z nas ma swoją górę Tabor, na której dostrzegł chwałę. Potrzebujemy ich. Gdy zmieniane są liturgie lub burzone kościoły, ludzie doświadczają wielkiego bólu, jakby niszczono ich dom w Kościele. Podobnie jak Piotr chcemy zostać.

Każdy Kościół lokalny jest domem Boga. Nasza Matka Maria objawiła się w Anglii w Walsingham, wielkim średniowiecznym sanktuarium, w Lourdes, w Guadalupe w Meksyku, w Częstochowie w Polsce, w La Vang w Wietnamie i Donglu w Chinach. Nie ma konkursu maryjnego. W Anglii mówimy: „Dobra wiadomość jest taka, że ​​Bóg cię kocha. Zła wiadomość jest taka, że ​​on też kocha wszystkich innych”. Św. Augustyn mówił: „Bóg kocha każdego z nas tak, jak gdyby nie było nikogo innego do kochania”.  W bazylice Notre Dame d’Afrique w Algierze widnieje napis: „Priez pour nous et pour les Musulmans”. „Módlcie się za nas i za muzułmanów”.

Często kapłanom najtrudniej jest podążać drogą synodalną. My, duchowni, opiekujemy się miejscami kultu i sprawujemy liturgię. Księża potrzebują silnego poczucia tożsamości, esprit de corps. Ale kim będziemy w Kościele wyzwolonym od klerykalizmu? Jak duchowieństwo może przyjąć tożsamość, która nie jest klerykalna? Jest to wielkie wyzwanie dla odnowionego Kościoła. Przyjmijmy bez lęku nowe, braterskie rozumienie kapłaństwa służebnego! Być może uda nam się odkryć, w jaki sposób ta utrata tożsamości jest w rzeczywistości nieodłączną częścią naszej tożsamości kapłańskiej. Jest to powołanie, które należy wydobyć ponad wszelką tożsamość, ponieważ „jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy” (1 J 3,2).

Bóg zamieszkuje teraz w miejscach, którymi świat gardzi. Nasz dominikański Brat Betto opisuje, jak Bóg zadomowił się w więzieniu w Brazylii. Część dominikanów była więziona za sprzeciw wobec dyktatury (1964-1985). Betto napisał: „W dzień Bożego Narodzenia, w święto powrotu Boga do domu radość jest przeogromna. Noc Bożego Narodzenia w więzieniu… Teraz śpiewa całe więzienie, jakby nasza jedyna, radosna i wolna piosenka miała rozbrzmiewać na całym świecie. Kobiety w swojej sekcji śpiewają, a my bijemy brawa… Wszyscy tutaj wiedzą, że są święta Bożego Narodzenia, że ​​ktoś się narodził na nowo. Naszą piosenką świadczymy, że my również narodziliśmy się na nowo, aby walczyć o świat bez łez, nienawiści i ucisku. To coś niesamowitego widzieć te młode twarze przyciśnięte do krat i śpiewające o swojej miłości. Niezapomniane. To nie jest widok dla naszych sędziów, prokuratora ani policji, która nas aresztowała. Piękno tej nocy uznaliby za nie do zniesienia. Oprawcy boją się uśmiechu, nawet słabego”.

Dostrzegamy więc piękno Pana na naszej własnej górze Tabor, gdzie podobnie jak Piotr chcemy rozbić namiot. Świetnie! Ale „Jego słuchajcie!” Cieszymy się tą chwilą, a potem schodzimy z góry i idziemy do Jerozolimy. Musimy stać się w pewnym sensie bezdomni. „Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” (Łk 9,58). Idą do Jerozolimy, świętego miasta, w którym mieszka imię Boże. Ale tam Jezus umiera za murami za wszystkich, którzy mieszkają za murami, tak jak Bóg objawił się swojemu ludowi na pustyni poza obozem. James Alison napisał: „Bóg jest wśród nas jak wypędzony”. „Dlatego i Jezus, aby swoją krwią uświęcić lud, poniósł mękę poza miastem. Również i my wyjdźmy do Niego poza obóz, dzieląc z Nim Jego urągania” (Hbr 13,12n).

Arcybiskup Carlos Aspiroz da Costa napisał do Rodziny Dominikańskiej, gdy był generałem zakonu: „Poza obozem, wśród wszystkich tych innych, zepchniętych do miejsca poza obozem, spotykamy Boga. Wędrówka wymaga wyjścia poza instytucję, poza kulturowo uwarunkowane wyobrażenia i przekonania, ponieważ poza obozem spotykamy Boga, którego nie można kontrolować. To poza obozem spotykamy Innego, który jest inny i odkrywamy, kim jesteśmy i co mamy robić”. Wychodząc na zewnątrz, docieramy do domu, w którym „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety; wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,26).

W latach osiemdziesiątych, zastanawiając się nad reakcją Kościoła na AIDS, odwiedziłem londyński szpital. Konsultant powiedział mi, że młody mężczyzna prosił o księdza o imieniu Tymoteusz. Dzięki Bożej Opatrzności udało mi się go namaścić na krótko przed śmiercią. Poprosił o pochówek w katedrze westminsterskiej, centrum katolicyzmu w Anglii. Otaczali go zwykli ludzie, którzy przychodzili na tę mszę w dni powszednie, a także osoby chore na AIDS, pielęgniarki, lekarze i przyjaciele geje. Ten, który był na peryferiach ze względu na chorobę, orientację seksualną, a przede wszystkim dlatego, że już nie żył, znalazł się w centrum. Otaczali go ci, dla których Kościół był domem i ci, którzy normalnie nigdy nie weszliby do kościoła.

Nasze życie karmi się ukochanymi tradycjami i nabożeństwami. Jeśli zginą, będziemy smucić się. Ale musimy także pamiętać o wszystkich tych, którzy nie czują się jeszcze w Kościele jak u siebie: o kobietach, które czują, że są nierozpoznane w patriarchacie starych białych mężczyzn, takich jak ja! O ludziach, którzy czują, że Kościół jest zbyt zachodni, zbyt łaciński, zbyt kolonialny. Musimy zmierzać w stronę Kościoła, w którym nie są już na marginesie, ale w centrum.

Gdy Thomas Merton został katolikiem, odkrył: „Odnajduje mnie Bóg, to centrum, które jest wszędzie i którego obwodu nie ma nigdzie”. Odnawianie Kościoła jest więc jak pieczenie chleba. Zbiera się brzegi ciasta do środka i rozprowadza środek do brzegów, wypełniając całość tlenem. Tworzy się bochenek, zacierając różnicę między krawędziami a środkiem i sprawiając, że Boży bochenek, którego środek jest wszędzie i którego brzegu nie ma nigdzie, odnajduje nas.

Ostatnie bardzo krótkie słowo. Podczas przygotowań do tego Synodu wielokrotnie padało pytanie: „Ale jak możemy w Kościele czuć się jak u siebie w obliczu straszliwego skandalu związanego z wykorzystywaniem seksualnym?” Dla wielu była to kropla przepełniająca czarę goryczy. Spakowali walizki i odjechali. Zadałem to pytanie na spotkaniu dyrektorów szkół katolickich w Australii, gdzie Kościół został straszliwie oszpecony przez ten skandal. Jak to pozostali? Jak mogli nadal być w domu?

Jeden z nich zacytował Carla Carretto (1910 – 1988), małego brata Karola de Foucaulda. To, co powiedział Carretto, podsumowuje dwuznaczność Kościoła, mojego domu, ale wciąż nie mojego domu, który objawia i ukrywa Boga.

„Jak bardzo muszę cię krytykować, mój Kościele, a mimo to jak bardzo cię kocham! Sprawiłeś, że cierpiałem bardziej niż ktokolwiek inny, a jednak zawdzięczam ci więcej niż komukolwiek. Chciałbym widzieć cię zniszczonym, a jednak potrzebuję twojej obecności. Przyniosłeś mi wiele zgorszenia, a jednak tylko dzięki tobie zrozumiałem twoją świętość. …Niezliczoną ilość razy miałem ochotę zatrzasnąć przed tobą drzwi mojej duszy – a jednak każdej nocy modliłem się, abym mógł umrzeć w twoich pewnych ramionach! Nie, nie mogę się od ciebie uwolnić, bo jestem z tobą jednym, nawet jeśli nie jesteś całkowicie tobą. I wtedy też – dokąd miałbym pójść? Wybudować kolejny kościół? Ale nie mógłbym go zbudować bez tych samych wad, bo to są moje wady”.

Pod koniec Ewangelii Mateusza Jezus mówi: „Oto jestem z wami aż do skończenia czasów”. Jeśli Pan zostanie, jak moglibyśmy odejść? Bóg zamieszkał w nas na zawsze, ze wszystkimi naszymi gorszącymi ograniczeniami. Bóg pozostaje w naszym Kościele, nawet przy całym zepsuciu i nadużyciach. Dlatego musimy pozostać. Ale Bóg jest z nami, aby wyprowadzić nas na szersze, otwarte przestrzenie Królestwa. Potrzebujemy Kościoła, naszego obecnego domu ze wszystkimi jego słabościami, ale także tego, aby oddychać pełnym Ducha tlenem naszego przyszłego domu bez granic.

https://www.vaticannews.va/en/church/news/2023-10/retreat-day-1-radcliffe-meditation-2.html?s=07


 Medytacja trzecia

Rozmowa w drodze do Emaus

2 paxdziernika 2023

Jesteśmy wezwani do kroczenia drogą synodalną w przyjaźni. W przeciwnym razie donikąd nie dojdziemy. Przyjaźń z Bogiem i między sobą ma swoje korzenie w radości bycia razem, ale potrzebne są słowa. W Cezarei Filipowej rozmowa się urwała. Jezus nazwał Piotra „Szatanem”, wrogiem. Na górze nadal nie wie, co powiedzieć, ale zaczynają go słuchać, dzięki czemu rozmowa może się rozpocząć od nowa, gdy będą podróżować do Jerozolimy.

Po drodze uczniowie kłócą się, źle rozumieją Jezusa i ostatecznie Go opuszczają. Powraca cisza. Ale pojawia się Zmartwychwstały Pan i daje im słowa uzdrowienia, aby mogli ze sobą rozmawiać. My także potrzebujemy uzdrawiających słów, które przekroczą dzielące nas granice: ideologiczne granice lewicy i prawicy; granice kulturowe dzielące kontynenty; napięcia, które czasami dzielą mężczyzn i kobiety. Wspólne słowa są siłą napędową naszego Kościoła. Musimy je znaleźć dla dobra naszego świata, w którym przemoc jest podsycana przez niezdolność ludzkości do słuchania. Rozmowa prowadzi do nawrócenia.

Jak powinny zaczynać się rozmowy? W Księdze Rodzaju po upadku panuje straszna cisza. Cicha wspólnota Edenu stała się ciszą wstydu. Adam i Ewa ukrywają się. Jak Bóg może dosięgnąć drugiego brzegu tej otchłani? Bóg czeka cierpliwie, aż się ubiorą, aby ukryć swoje zakłopotanie. Teraz są gotowi na pierwszą biblijną rozmowę. Ciszę przerywa proste pytanie: „Gdzie jesteś?” To nie jest prośba o informacje. Jest to zaproszenie do wyjścia w światło i stanięcia w widocznym miejscu przed obliczem Boga.

Być może jest to pierwsze pytanie, którym powinniśmy przerwać dzielącą nas ciszę. Nie: „Dlaczego utrzymujesz te absurdalne poglądy na temat liturgii?” Lub „Dlaczego jesteś heretykiem lub patriarchalnym dinozaurem?” lub „Dlaczego jesteś na mnie głuchy?” Ale „Gdzie jesteś?” „Czym się martwisz?” Oto kim jestem. Bóg zaprasza Adama i Ewę, aby wyszli z ukrycia i pokazali się. Jeśli i my wyjdziemy na światło dzienne i pozwolimy, żeby nas postrzegano takimi, jakimi jesteśmy, znajdziemy dla siebie nawzajem słowa. W ramach przygotowań do tego Synodu często właśnie duchowni niechętnie wychodzili na światło dzienne, aby dzielić się swoimi zmartwieniami i wątpliwościami. Może boimy się, że ktoś nas zobaczy nago. Jak możemy zachęcać się nawzajem, aby nie bać się nagości?

Po Zmartwychwstaniu ciszę grobu ponownie zakłócają pytania. W Ewangelii Jana: „Dlaczego płaczesz?” U Łukasza: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych?” Gdy uczniowie uciekają do Emaus, przepełnia ich gniew i rozczarowanie. Kobiety twierdzą, że widziały Pana, ale były tylko kobietami. Jak dzisiaj czasami bywa, kobiety raczej się nie liczyly! Uczniowie uciekają od wspólnoty Kościoła jak wielu ludzi dzisiaj. Jezus nie blokuje im drogi ani ich nie potępia. Pyta: „O czym mówisz?” Jakie nadzieje i rozczarowania budzą się w waszych sercach? Uczniowie mówią ze złością. Po grecku oznacza to dosłownie: „Co to za słowa, którymi rzucacie na siebie nawzajem?” Dlatego Jezus zaprasza ich, aby podzielili się swoim gniewem. Mieli nadzieję, że Jezus będzie tym, który odkupi Izrael, ale się pomylili. On poniósł porażkę. Idzie więc z nimi, otwierając się na ich gniew i strach.

Nasz świat jest pełen gniewu. Mówimy o polityce gniewu. Niedawno wyszła książka „Wściekłość Ameryki” (American Rage). Ten gniew zaraża także nasz Kościół. Uzasadniony gniew z powodu wykorzystywania seksualnego dzieci. Złość na pozycję kobiet w Kościele. Złość na tych okropnych konserwatystów i okropnych liberałów. Czy my, podobnie jak Jezus, mamy odwagę pytać siebie nawzajem: „O czym rozmawiacie?” „Dlaczego się złościsz?” Czy odważymy się usłyszeć odpowiedź? Czasami mam dość słuchania tej całej złości. Mam już tego powyżej uszu. Ale słuchajcie, muszę tak jak Jezus iść do Emaus.

Wiele osób ma nadzieję, że na tym Synodzie ich głos zostanie usłyszany. Czują się ignorowani i pozbawieni głosu. Mają rację. Ale głos będziemy mieć tylko wtedy, gdy najpierw go wysłuchamy. Bóg wzywa ludzi po imieniu. Abrahamie, Abrahamie; Mojżeszu, Samuelu. Odpowiadają pięknym hebrajskim słowem Hinneni: „Oto jestem”. Podstawą naszego istnienia jest to, że Bóg zwraca się do każdego z nas po imieniu, a my słyszymy. Nie kartezjańskie „Myślę, więc jestem”, ale słyszę, więc jestem. Jesteśmy tu po to, żeby słuchać Pana i siebie nawzajem. Jak to mówią, mamy dwoje uszu, ale tylko jedne usta! Dopiero po słuchaniu przychodzi mowa.

Słuchamy nie tylko tego, co ludzie mówią, ale także tego, co próbują powiedzieć. Słuchamy niewypowiedzianych słów, słów, których ludzie szukają. Jest takie sycylijskie powiedzenie: „La miglior parola è quella che non si dice”. „Najlepszym słowem jest to, które nie zostaje wypowiedziane”. Słuchamy, czy mają rację, czy mają ziarno prawdy, nawet jeśli to, co mówią, jest niewłaściwe. Słuchamy z nadzieją, a nie pogardą. W Radzie Generalnej Zakonu Dominikanów mieliśmy jedną regułę. To, co mówili bracia, nigdy nie było bzdurą. Może to być błędne, nielogiczne, a nawet niewłaściwe. Ale gdzieś w ich nieodpowiednich słowach kryje się prawda, którą muszę usłyszeć. Jesteśmy żebrakami podążającymi za prawdą. Pierwsi bracia mówili o św. Dominiku, że „wszystko rozumiał mądrością pokornego serca (humili cordis intelligentia)”.

Być może zakony mogą czegoś nauczyć Kościół o sztuce konwersacji. Św. Benedykt uczy nas poszukiwania konsensusu; Św. Dominik – miłości do dyskusji; św. Katarzyna ze Sieny – rozkoszowania się rozmową, a św. Ignacy Loyola – sztuki rozeznawania. Św. Filip Neri – roli śmiechu.

Jeśli naprawdę będziemy słuchać, nasze gotowe odpowiedzi wyparują. Zamilkniemy i braknie nam słów tak jak Zachariaszowi, zanim zaczął śpiewać. Jeśli nie wiem, jak zareagować na ból lub zdziwienie mojej siostry lub brata, muszę zwrócić się do Pana i poprosić o słowa. Następnie można rozpocząć rozmowę.

Rozmowa wymaga twórczego skoku w doświadczenie drugiej osoby. Widzieć oczami i słyszeć uszami. Musimy wejść w ich skórę. Z jakich doświadczeń wypływają ich słowa? Jaki ból i nadzieję niosą ze sobą? W jakiej są podróży?

Na Kapitule Generalnej dominikanów toczyła się gorąca debata o kaznodziejstwie, dotycząca natury kaznodziejstwa, co zawsze było gorącym tematem dla dominikanów! Dokument zaproponowany Kapitule rozumiał kaznodziejstwo jako dialog: głosimy naszą wiarę wchodząc w rozmowę. Jednak niektórzy uczestnicy Kapituły zdecydowanie się z tym nie godzili argumentując, że graniczy to z relatywizmem. Powiedzieli: „Musimy odważyć się śmiało głosić prawdę”. Powoli stawało się jasne, że skłóceni bracia wypowiadali się na podstawie zupełnie różnych doświadczeń.

Dokument został napisany przez brata mieszkającego w Pakistanie, gdzie chrześcijaństwo z konieczności znajduje się w stałym dialogu z islamem. W Azji nie ma głoszenia kazań bez dialogu. Bracia, którzy ostro zareagowali przeciwko temu dokumentowi, pochodzili głównie z byłego Związku Radzieckiego. Dla nich pomysł dialogu z tymi, którzy ich więzili, nie miał sensu. Aby wyjść poza granice sporu, racjonalna argumentacja była konieczna, ale niewystarczająca. Trzeba było sobie wyobrazić, dlaczego druga osoba ma swoje zdanie. Jakie doświadczenie skłoniło tę osobę do takiego poglądu? Jakie rany nosi? Co sprawia jej radość?

Wymagało to słuchania całą wyobraźnią. Miłość jest zawsze triumfem wyobraźni, tak jak nienawiść jest porażką wyobraźni. Nienawiść jest abstrakcją. Miłość jest konkretna. W powieści Grahama Greene’a „Moc i chwała” bohater, biedny, słaby ksiądz, mówi: „Kiedy zobaczyłeś zmarszczki w kącikach oczu, kształt ust, sposób, w jaki rosły włosy, nie dało się nienawidzić. Nienawiść to tylko brak wyobraźni”.

Musimy przekroczyć granice nie tylko lewicy i prawicy czy granice kulturowe, ale także granice pokoleniowe. Mam zaszczyt mieszkać z młodymi dominikanami, których droga wiary różni się od mojej. Wielu zakonników i księży mojego pokolenia wychowało się w rodzinach silnie katolickich. Wiara głęboko przeniknęła naszą codzienność. Przygoda Soboru Watykańskiego II polegała na dotarciu do świata świeckiego. Francuscy księża poszli do pracy w fabrykach. Odrzuciliśmy habit i zanurzyliśmy się w świat. Pewna rozzłoszczona siostra widząc, że mam na sobie habit, wybuchła: „Dlaczego wciąż nosisz tę staroć?”

Dziś wielu młodych ludzi – zwłaszcza na Zachodzie, ale coraz częściej wszędzie – dorasta w niereligijnym świecie jako agnostycy, a nawet ateiści. Ich przygodą jest odkrycie ewangelii, Kościoła i tradycji. Z radością zakładali habit. Nasze podróże mają przeciwne kierunki, ale nie są sprzeczne. Podobnie jak Jezus muszę chodzić z nimi i uczyć się, co pobudza ich serca. „O czym rozmawiacie?” Jakie filmy oglądacie? Jaką muzykę kochacie? Wtedy obdarzymy się nawzajem słowami.

Muszę sobie wyobrazić, jak mnie widzą! Kim jestem w ich oczach? Kiedyś jeździłem rowerem po Sajgonie z tłumem młodych wietnamskich dominikańskich studentów. Było to na długo zanim turyści spowszednieli. Poszliśmy za róg i była tam grupa zachodnich turystów. Wyglądali na dużych, grubych i w dziwnym, brzydkim kolorze. Dziwaczni ludzie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ja też tak wyglądam!

Gdy uczniowie idą do Emaus, słuchają tego obcego, który nazywa ich głupcami i sprzeciwia się im. W dodatku się złości! Ale zaczynają zachwycać się Jego słowami. Serca w nich płoną. Czy podczas Synodu możemy nauczyć się ekstatycznej przyjemności niezgody prowadzącej do wglądu?  Hugo Rahner, młodszy brat Karla (i znacznie łatwiejszy do zrozumienia!), napisał książkę „Homo ludens” o bawiącej się ludzkości. Nauczmy się rozmawiać ze sobą żartobliwie! Tak jak uczynili Jezus i Samarytanka przy studni w rozdz. 4 Ewangelii św. Jana.

W dzisiejszym pierwszym czytaniu słyszymy, że w pełni czasów: „I zaroją się place miasta od bawiących się tam chłopców i dziewcząt” (Za 8,5). Ewangelia zaprasza nas wszystkich, abyśmy stali się dziećmi: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3). Przygotowujemy się do Królestwa, bawiąc się, stając się podobni do dzieci, ale nie dziecinni. Czasami w Kościele dokucza nam nudna, pozbawiona radości powaga. Nic dziwnego, że ludzie się nudzą!

W noc nowego tysiąclecia, czekając na Wybrzeżu Kości Słoniowej na lot do Angoli, siedziałem w ciemności z naszymi dominikańskimi studentami. Popijaliśmy piwo i swobodnie rozmawialiśmy o tym, co nam najdroższe. Cieszyliśmy się przyjemnością bycia innym, posiadania innych wyobrażeń. Radość z inności! Bałem się, że spóźnię się na samolot, ale on spóźnił się trzy dni! Inność jest płodna, rodzicielska. Każdy z nas jest owocem cudownej inności mężczyzny i kobiety. Jeśli uciekniemy od inności, będziemy bezpłodni i bezdzietni w naszych domach i naszym Kościele. Jeszcze raz dziękujemy wszystkim rodzicom obecnym na tym Synodzie! Rodziny mogą wiele nauczyć Kościół o tym, jak radzić sobie z innością. Rodzice uczą się, jak dotrzeć do dzieci, które dokonują niezrozumiałych wyborów, a mimo to wiedzą, że nadal mają dom.

Jeśli odkryjemy przyjemność w wyobrażaniu sobie, dlaczego nasze siostry i bracia mają poglądy, które wydają nam się dziwne, wtedy w Kościele rozpocznie się nowa wiosna. Duch Święty obdarzy nas darem mówienia innymi językami.

Zauważcie, że Jezus nie próbuje kontrolować rozmowy. Pyta, o czym rozmawiają. Idzie tam, gdzie oni idą, a nie tam, gdzie chce. Przyjmuje ich gościnność. Prawdziwej rozmowy nie da się kontrolować. Poddajemy się jej kierownictwu. Nie możemy przewidzieć, dokąd nas to zaprowadzi – do Emaus czy do Jerozolimy. Dokąd ten Synod poprowadzi Kościół? Gdybyśmy wiedzieli z góry, nie byłoby sensu go robić! Dajmy się zaskoczyć!

Prawdziwa rozmowa jest zatem ryzykowna. Jeśli w swobodnej rozmowie otworzymy się na innych, ulegniemy przemianie. Każda głęboka przyjaźń powołuje do istnienia wymiar mojego życia i tożsamości, który nigdy wcześniej nie istniał. Staję się kimś, kim nigdy wcześniej nie byłem. Dorastałem we wspaniałej, konserwatywnej rodzinie katolickiej. Gdy zostałem dominikaninem, zaprzyjaźniłem się z ludźmi o innym pochodzeniu i zupełnie innych postawach, co było niepokojące dla mojej rodziny! Kim więc byłem, gdy wróciłem do domu, aby zostać z rodziną? Jak pogodziłem osobę, którą byłem z nimi i osobę, którą się stawałem z dominikanami?

Co roku poznaję nowo wstępujących dominikanów o różnych przekonaniach i odmiennych sposobach widzenia świata. Jeśli otworzę się na nich w przyjaźni, kim się stanę? Nawet w moim podeszłym wieku moja tożsamość musi pozostać otwarta. W powieści Madeleine Thien o chińskich imigrantach w USA „Nie mówcie, że nie mamy niczego” jeden z bohaterów mówi: „Nigdy nie próbuj być tylko jedną rzeczą, niezniszczalnym człowiekiem. Jeśli tak wielu ludzi cię kocha, czy możesz szczerze być czymś jednym?” Jeśli otworzymy się na wielorakie przyjaźnie, nie będziemy mieli porządnej, ściśle określonej tożsamości. Jeśli na tym Synodzie otworzymy się na siebie nawzajem, wszyscy ulegniemy przemianie. To będzie mała śmierć i zmartwychwstanie.

Filipiński dominikański mistrz nowicjatu miał na drzwiach kartkę: „Wybacz mi. Jestem w trakcie pracy”. W Królestwie czeka nas spójność. Wtedy wilk i baranek w każdym z nas zaznają pokoju między sobą. Jeśli mamy teraz zamkniętą, stałą tożsamość wyrytą w kamieniu, nigdy nie poznamy przygody nowych przyjaźni, które odkryją nowe wymiary tego, kim jesteśmy. Nie będziemy otwarci na wszechstronną przyjaźń Pana.

Gdy docierają do Emaus, ucieczka z Jerozolimy dobiega końca. Jezus wygląda, jakby chciał pójść dalej, ale z cudowną ironią zapraszają Pana Szabatu, aby odpoczął z nimi. „Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił” (Łk 24,29). Jezus przyjmuje ich gościnność, tak jak trzej nieznajomi z Księgi Rodzaju, rozdz. 18 przyjęli gościnność Abrahama. Bóg jest naszym gościem. My także musimy wykazać się pokorą, aby być gośćmi. W niemieckim raporcie stwierdzono, że musimy porzucić „wygodną pozycję tych, którzy udzielają gościnności, aby przyjąć zaproszenie do wejścia w życie tych, którzy są naszymi towarzyszami w ludzkiej drodze”.

 Marie-Dominique Chenu OP, dziadek Soboru Watykańskiego II, najczęściej wieczorami wychodził z domu, nawet gdy miał osiemdziesiąt lat. Wychodził, aby posłuchać przywódców związkowych, naukowców, artystów, rodzin i przyjąć ich gościnność. Wieczorem spotykaliśmy się na piwie, a on pytał: „Czego się dzisiaj nauczyłeś? Przy czyim stole usiadłeś? Jakie podarunki otrzymałeś?” Kościół na każdym kontynencie ma dary dla Kościoła powszechnego. Podam tylko jeden przykład: moi bracia w Ameryce Łacińskiej nauczyli mnie słuchać uważnie słów ubogich, zwłaszcza na naszego ukochanego brata Gustavo Gutiérreza. Czy usłyszymy je w naszych debatach w tym miesiącu? Czego możemy się nauczyć od naszych braci i sióstr w Azji i Afryce?

„Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławienstwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. (Łk 24,30 – 31). Ich oczy się otworzyły. Poprzedni raz słyszeliśmy to zdanie, gdy Adam i Ewa zjedli owoc z Drzewa Życia, a ich oczy były otwarte i wiedzieli, że są nadzy. Dlatego niektórzy starożytni komentatorzy widzieli w Kleofasie i jego żonie, małżeństwie uczniów, nowego Adama i Ewę, którzy teraz jedzą chleb życia.

I ostatnia mała myśl: Kiedy Jezus znika im z oczu, mówią: „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze?” (Łk 24,32). To tak, jakby dopiero potem uświadomili sobie radość, jaką odczuwali, chodząc z Panem. Św. Jan Henry Newman powiedział, że dopiero gdy spojrzymy wstecz na nasze życie, zdajemy sobie sprawę z tego, że Bóg był zawsze z nami. Modlę się, aby było to również naszym doświadczeniem.

Podczas tego Synodu będziemy podobni do tych uczniów. Czasami nie będziemy świadomi działania łaski Pana w nas i możemy nawet pomyśleć, że to wszystko jest stratą czasu. Ale proszę Boga, abyśmy potem, patrząc wstecz, zdali sobie sprawę, że Bóg był cały czas z nami i że nasze serca płonęły w nas.

https://www.vaticannews.va/en/church/news/2023-10/synod-retreat-meditation-conversation-on-the-way-to-emmaus.html


Medytacja czwarta

Przyjaźń

2 października 2023

W noc poprzedzającą swoją śmierć Jezus modlił się do swego Ojca, „aby tak jak My stanowili jedno” (J 17,11). Ale od początku, w prawie każdym dokumencie Nowego Testamentu, widzimy uczniów podzielonych, kłócących się, ekskomunikujących się nawzajem. Zebraliśmy się na tym Synodzie, ponieważ my również jesteśmy podzieleni i mamy nadzieję, i modlimy się o jedność serca i umysłu. To powinno być nasze cenne świadectwo w świecie rozdartym konfliktami i nierównością. Ciało Chrystusa powinno ucieleśniać ten pokój, który obiecał Jezus i za którym tęskni świat.

Wczoraj przyjrzałem się dwóm źródłom podziałów: naszym sprzecznym nadziejom i różnym wizjom Kościoła jako domu. Ale nie ma potrzeby, aby te napięcia nas dzieliły. Jesteśmy przekazicielami nadziei wykraczającej poza nadzieję i przestronnym domem Królestwa, w którym Pan mówi nam, że jest „wiele mieszkań” (J 14,1).

Oczywiście nie każda nadzieja czy opinia jest uzasadniona. Ale ortodoksja jest przestronna, a herezja wąska. Pan wyprowadza swoje stado z małej zagrody owczarni na szeroko otwarte pastwiska naszej wiary. Na Wielkanoc wyprowadzi je z małego, zamkniętego pokoiku w bezkresny ogrom Boga, w „Bożą obfitość ”.

Posłuchajmy Go więc razem. Ale jak? Pewnego niemieckiego biskupa zaniepokoił „kąśliwy ton” dyskusji synodalnych. Powiedział, że przypominały one „bardziej retoryczną wymianę słownych ciosów” niż uporządkowaną debatę.  Oczywiście potrzebne są uporządkowane, racjonalne debaty. Jako dominikanin nigdy nie mógłbym zaprzeczyć znaczeniu rozumu! Jeśli jednak mamy sięgnąć poza dzielące nas różnice, potrzeba czegoś więcej. Owce ufają głosowi Pana, ponieważ jest to głos przyjaciela. Ten Synod będzie owocny, jeśli doprowadzi nas do głębszej przyjaźni z Panem i między sobą.

W noc poprzedzającą swoją śmierć Jezus zwrócił się do uczniów, którzy mieli Go zdradzić, zaprzeć się i porzucić: „Nazwałem was przyjaciółmi” (J 15,15). Ogarnia nas uzdrawiająca przyjaźń Boga, otwierająca drzwi więzień, które sami dla siebie tworzymy. „Niewidzialny Bóg przemawia do mężczyzn i kobiet jak do przyjaciół” (Sobór Watykański II, Dei Verbum, 2). Otworzył drogę do wiecznej przyjaźni Trójcy. Tę przyjaźń ofiarował swoim uczniom, celnikom i prostytutkom, uczonym w Prawie i cudzoziemcom. To był pierwszy smak Królestwa.

Zarówno Stary Testament, jak i klasyczna Grecja i Rzym uważały, że takie przyjaźnie są niemożliwe. Przyjaźń istniała tylko pomiędzy dobrymi. Przyjaźń z niegodziwymi uważano za niemożliwą. Jak mówi Psalm 26: „Nie cierpię zgromadzenia złoczyńców, a nie przestaję z występnymi” (w. 5). Źli nie mają przyjaźni, ponieważ współpracują tylko w złych uczynkach. Ale nasz Bóg zawsze miał skłonność do szokujących przyjaźni. Kochał oszusta Jakuba, mordercę i cudzołożnika Dawida, bałwochwalcę Salomona.

Poza tym przyjaźń była możliwa tylko między równymi sobie. Ale łaska podnosi nas do Bożej przyjaźni. Akwinata mówi: solus Deus deificat, „tylko Bóg może uczynić nas podobnymi do Boga”. Dziś przypada Święto Aniołów Stróżów, którzy są znakami wyjątkowej przyjaźni, jaką Bóg darzy każdego z nas. Ojciec Święty powiedział w Święto Aniołów Stróżów: „Nikt nie podróżuje sam i nikt nie powinien myśleć, że jest sam”. Podczas podróży każdego z nas ogarnia Boża przyjaźń.

Głoszenie ewangelii nigdy nie polega jedynie na przekazywaniu informacji. To akt przyjaźni. Sto lat temu Vincent McNabb OP powiedział: „Kochaj tych, którym głosisz ewangelię. Jeśli ich nie kochasz, nie głoś. Głoś sam sobie”. Mówiono, że św. Dominik był kochany przez wszystkich, ponieważ wszystkich kochał. Św. Katarzynę ze Sieny otaczało grono przyjaciół: mężczyzn i kobiet, świeckich i zakonnych. Byli znani jako Caterinati, ludzie Katarzyny. Często przedstawia się św. Marcina de Porrès z kotem, psem i myszą jedzącymi to samo danie. Dobry obraz życia zakonnego!

W Starym Testamencie nie było łatwych przyjaźni między mężczyznami i kobietami. Królestwo wtargnęło wraz z Jezusem otoczonym przez swoich przyjaciół, mężczyzn i kobiety. Nawet dzisiaj wielu ludzi wątpi w możliwość jakiejkolwiek niewinnej przyjaźni między mężczyzną i kobietą. Mężczyźni boją się oskarżenia, kobiety boją się męskiej przemocy, młodzi boją się nadużyć. Powinniśmy ucieleśniać bezbrzeżną przyjaźń Boga.

Dlatego głosimy ewangelię poprzez przyjaźnie, które przekraczają granice. Bóg przekroczył podział pomiędzy Stwórcą a stworzeniem. Jakie niemożliwe przyjaźnie możemy nawiązać? Gdy błogosławiony Pierre Claverie w 1981 roku został wyświęcony na biskupa Oranu w Algierii, powiedział swoim muzułmańskim przyjaciołom: „Także wam zawdzięczam to, czym jestem dzisiaj. Dzięki wam, ucząc się języka arabskiego, nauczyłem się przede wszystkim mówić i rozumieć język serca, język braterskiej przyjaźni, w którym obcują ze sobą rasy i religie… Wierzę bowiem, że ta przyjaźń pochodzi od Boga i prowadzi do Boga. Zauważcie, przyjaźń uczyniła go tym, kim był!

To właśnie dla tej przyjaźni został zamordowany przez terrorystów wraz z młodym przyjacielem muzułmaninem Mohamedem Bouckichi. Po jego beatyfikacji wystawiono sztukę o ich przyjaźni Pierre et Mohamed. Matka Mohameda obejrzała sztukę o śmierci syna i pocałowała aktora, który go grał.

Dobra wiadomość, której młodzi oczekują od nas, jest taka, że ​​Bóg wychodzi do nich w przyjaźni. Oni pragną przyjaźni i szukają ich na Instagramie czy na TikToku. Gdy byłem nastolatkiem, zaprzyjaźnili się ze mną księża katoliccy. Dzięki nim odkryłem radość wiary. Niestety, kryzys związany z wykorzystywaniem seksualnym sprawił, że takie przyjaźnie stały się podejrzane. To więcej niż grzech seksualny, jest to grzech przeciwko przyjaźni. Najgłębszy krąg w Piekle Dantego był zarezerwowany dla tych, którzy zdradzają przyjaźń.

Zatem podstawą wszystkiego, co będziemy robić na tym Synodzie, powinny być przyjaźnie, które tworzymy. Nie wygląda to zbyt poważnie. Nie trafi na pierwsze strony gazet w mediach. „Przybyli aż do Rzymu, żeby zawierać przyjaźnie! Co za strata!” Ale to dzięki przyjaźni dokonamy przejścia od „ja” do „my” (Instrumentum laboris A. 1. 25). Bez tego nic nie osiągniemy. Gdy anglikański arcybiskup Canterbury Robert Runcie spotkał się ze św. Janem Pawłem II, był rozczarowany, ponieważ nie wydawało się, aby osiągnięto jakikolwiek postęp w kierunku jedności. Ale papież powiedział mu, aby był dobrej myśli. „Kolegialność afektywna poprzedza kolegialność efektywną”.

Instrumentum laboris porusza kwestię samotności wielu księży i ​​„potrzeby troski o nich, przyjaźni z nimi i wsparcia” (B 2.4 b). Sercem powołania kapłańskiego jest sztuka przyjaźni. To jest wieczna, równorzędna przyjaźń naszego Trójjedynego Boga. Wobec niej cała trucizna klerykalizmu rozpłynie się. Powołanie rodzicielskie może być także samotnością i wymaga podtrzymywania przyjaźni.

Przyjaźń to twórcze zadanie. Po angielsku mówimy, że zakochujemy się (we fall in love), ale nawiązujemy przyjaźń (we make friends). Po zakończeniu przypowieści o dobrym Samarytaninie Jezus pyta uczonego w Pawie: „Któryż z tych trzech okazał się bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” (Łk 10,36). Mówi uczniom, że muszą pozyskiwać sobie przyjaciół niegodziwą mamoną (Łk 16,9). Na Synodzie mamy twórcze zadanie nawiązywania nieprawdopodobnych przyjaźni, zwłaszcza z ludźmi, z którymi się nie zgadzamy. Jeśli uważasz, że opowiadam bzdury, przyjdź i zaprzyjaźnij się ze mną!

To może brzmieć okropnie! Wyobraź sobie, że napieram na ciebie z ponurą determinacją, by uczynić cię przyjacielem. Będziesz chciał uciec! Ale podstawą przyjaźni jest po prostu bycie ze sobą. To radość z obecności drugiego człowieka. Jezus zaprasza wewnętrzny krąg, Piotra, Jakuba i Jana, aby byli z Nim na górze, tak jak będą z Nim w ogrodzie Getsemane. Po Wniebowstąpieniu szukają innego na miejsce Judasza, kogoś, kto był z Panem i z nimi. Piotr powiedział, że powinien być „jednym z tych, którzy towarzyszyli nam przez cały czas, kiedy Pan Jezus przebywał z nami, począwszy od chrztu Janowego aż do dnia, w którym został wzięty od nas do nieba” (Dz 1,21) Niebo będzie po prostu przebywaniem z Panem. Cztery razy podczas Eucharystii słyszymy słowa: „Pan z wami”. To jest Boża przyjaźń. Siostra Wendy Becket opisała modlitwę jako „bycie bez ochrony w obecności Pana”. Nic nie trzeba mówić.

W swojej książce o przyjaźni duchowej św. Aelred z Rivaulx, opat cystersów z XII wieku, napisał: „Oto jesteśmy ty i ja, i mam nadzieję, że Chrystus stanie się trzecim z nas. Nikt nie może nam teraz przeszkodzić… Przyjdź więc teraz, najdroższy przyjacielu, odkryj swoje serce i powiedz, co myślisz”. Czy odważymy się powiedzieć, co myślimy?

Oczywiście na Kapitułach Generalnych Dominikany debatujemy i podejmujemy decyzje. Ale modlimy się też razem, jemy razem, chodzimy na spacery, pijemy i odpoczywamy. Dajemy sobie nawzajem najcenniejszy dar – nasz czas. Budujemy wspólne życie. Wtedy rodzą się nieprawdopodobne przyjaźnie. Idealnie byłoby, gdybyśmy tak robili podczas tych trzech tygodni Synodu, zamiast rozchodzić się na koniec dnia. Miejmy nadzieję, że będzie to możliwe na najbliższej sesji tego Synodu.

Twórcza miłość Boga daje nam przestrzeń. Herbert McCabe OP napisał: „Moc Boża to przede wszystkim moc pozwalająca rzeczom istnieć. ‘Niech stanie się światłość’ – twórcza moc to właśnie ta moc, która ponieważ skutkuje tak, iż rzeczy są tym, czym są, a osoby są tym, kim są, nie może ingerować w stworzenia. Oczywiście twórczość nie zmienia rzeczy, lecz pozwala im być sobą. Tworzenie polega po prostu i wyłącznie na pozwalaniu rzeczom być, a nasza miłość jest tego słabym obrazem”.

Często nie trzeba słów. Młoda Algierka imieniem Yasmina zostawiła kartkę w pobliżu miejsca męczeństwa Pierre’a Claverie. Napisała na niej: „Dziś wieczorem, Ojcze, nie mam słów. Ale mam łzy i nadzieję”.

Jeśli będziemy ze sobą w ten sposób, zobaczymy się jak gdyby po raz pierwszy! Gdy Jezus jadł obiad z faryzeuszem Szymonem, weszła kobieta, być może miejscowa prostytutka i płacząc, obmyła Mu stopy łzami. Szymon jest zszokowany. Czy Jezus nie widzi, kim ona jest? Ale Jezus odpowiada: „Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu; a nie podałeś Mi wody do nóg: ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła” (Łk 7,44).

Izrael pragnął ujrzeć oblicze Boga. Przez wieki śpiewał: „Ukaż Twe pogodne oblicze, abyśmy doznali zbawienia” (Ps 80). Ale nie można było zobaczyć Boga i żyć. Izrael tęsknił za tym, co było nie do zniesienia – za widokiem oblicza Boga. W Jezusie to oblicze zostało objawione. Pasterze mogli patrzeć na Niego jak na śpiące w żłobie niemowlę i żyć. Oblicze Boga stało się widoczne, ale to Bóg umarł z zamkniętymi oczami na krzyżu.

W Drugiej Modlitwie eucharystycznej modlimy się, aby zmarli zostali przyjęci do światłości Bożego oblicza. Wcielenie jest uwidacznianiem się Boga. Starożytny teolog, być może św. Augustyn, wyobraża sobie dialog z Dobrym Łotrem, który umarł wraz z Jezusem. Mówi: „Nieszczególnie studiowałem święte pisma. Byłem cały czas złodziejem. Ale w pewnej chwili w bólu i osamotnieniu odkryłam, że Jezus na mnie patrzy i dzięki Jego spojrzeniu zrozumiałam wszystko”.

W czasach pomiędzy pierwszym a drugim przyjściem Chrystusa musimy być dla siebie nawzajem tym obliczem. Widzimy tych, którzy są niewidzialni i uśmiechamy się do tych, którzy się wstydzą. Amerykański dominikanin Brian Pierce odwiedził wystawę zdjęć dzieci ulicy w Limie w Peru. Pod zdjęciem jednego z małych dzieci widniał podpis: „Saben que existo pero no me ven”. „Wiedzą, że istnieję, ale mnie nie widzą”. Wiedzą, że istnieję jako problem, utrapienie, statystyka, ale mnie nie widzą!

W Republice Południowej Afryki powszechnym powitaniem jest „SAWABONA”, „widzę cię”. Miliony ludzi czują się niewidzialne. Nikt nie patrzy na nich z uznaniem. Często ludzie ulegają pokusie popełnienia przemocy tylko po to, aby przynajmniej ich zobaczono! Spójrz, jestem tutaj! Lepiej być postrzeganym jako wróg, niż nie być widzianym wcale.

Thomas Merton wstąpił do zakonu, ponieważ chciał uciec przed niegodziwością świata. Ale kilka lat życia cysterskiego otworzyło mu oczy na piękno i dobroć ludzi. Któregoś dnia na ulicy łuski spadły mu z oczu. Zapisał w swoim pamiętniku: „Wtedy było tak, jakbym nagle ujrzał sekretne piękno ich serc, głębię ich serc, gdzie nie dociera ani grzech ani pragnienia, ani samopoznanie, rdzeń ich istnienia, osobę, którą każdy jest w oczach Boga. Gdyby tylko mogli zobaczyć siebie takimi, jakimi są naprawdę. Gdybyśmy tylko mogli się tak widzieć przez cały czas. Nie byłoby więcej wojen, nienawiści i chciwości”.

Nasz świat pragnie przyjaźni, ale zostaje ona zniweczona przez destrukcyjne trendy. Wzrasta populizm, w którym ludzi łączą uproszczone narracje, powierzchowne hasła, ślepota tłumu. Jest też ostry indywidualizm, co oznacza, że wszystkim, co ​​mam, jest moja historia. Terry Eagleton napisał: „Podróże nie są już wspólne, ale dostosowywane do własnych potrzeb i bardziej przypominają autostop niż wycieczkę autokarową. Nie są to już produkty masowe, lecz w większości podejmowane samodzielnie. Świat nie jest już kształtowany przez opowieści, co oznacza, że ​​możesz kreować swoje życie na poczekaniu”. Ale „moja historia” to nasza historia, historia ewangelii, którą można opowiedzieć na cudownie różne sposoby.

Ostatnia krótka uwaga. C.S. Lewis powiedział, że kochankowie patrzą wzajemnie na siebie, a przyjaciele patrzą w tym samym kierunku. Mogą się ze sobą nie zgadzać, ale przynajmniej mają te same pytania. Cytuję: „’Czy zależy Ci na tej samej prawdzie?’ Ten, kto zgadza się z nami, że jakaś kwestia, przez innych mało brana pod uwagę, ma ogromne znaczenie, może być naszym Przyjacielem. Nie musi się z nami zgadzać co do odpowiedzi”.

Najodważniejszą rzeczą, jaką możemy zrobić na tym Synodzie, jest szczere mówienie sobie nawzajem o wątpliwościach i pytaniach, na które nie mamy jasnych odpowiedzi. Wtedy zbliżymy się jako współposzukiwacze, żebracy o prawdę. W „Don Kichocie” Grahama Greene’a hiszpański ksiądz katolicki i komunistyczny burmistrz spędzają razem wakacje. Pewnego dnia odważają się podzielić swoimi wątpliwościami. Ksiądz mówi: „To dziwne, jak dzielenie się wątpliwościami potrafi zbliżyć ludzi, może nawet bardziej niż dzielenie się wiarą. Wierzący będzie walczył z innym wierzącym z powodu cienia różnicy; wątpiący walczy tylko ze sobą”.

Papież Franciszek powiedział w dialogu z rabinem Skorką: „Wielcy przywódcy ludu Bożego byli ludźmi, którzy pozostawiali miejsce na wątpliwości… Kto chce być przywódcą ludu Bożego, musi dać Bogu swoją przestrzeń, a zatem kurczyć się, zamykać się w sobie z wątpliwościami, wewnętrznym doświadczeniem ciemności i niewiedzy, co robić. Wszystko to ostatecznie jest bardzo oczyszczające. Zły przywódca to ten, który jest pewny siebie i uparty. Jedną z cech złego przywódcy jest nadmierna normatywność wynikająca z jego pewności siebie” (W niebie i na ziemi).

Jeśli nie ma wspólnej troski o prawdę, to na czym opiera się przyjaźń? Przyjaźń jest trudna w naszym społeczeństwie po części dlatego, że społeczeństwo albo straciło wiarę w prawdę, albo trzyma się wąskich fundamentalistycznych prawd, o których nie można dyskutować. Sołżenicyn powiedział: „Jedno słowo prawdy ma większą wagę niż cały świat”. Jeden z moich braci, jadąc autobusem, podsłuchał dwie kobiety na siedzeniach przed nim. Jedna z nich skarżyła się na cierpienia, jakie musiała znosić. Druga powiedziała: „Moja droga, musisz podejść do tego filozoficznie”. „Co oznacza słowo: ‘filozoficznie’?””To znaczy, że o tym nie myślisz”.

Przyjaźń rozkwita, gdy odważymy się dzielić naszymi wątpliwościami i wspólnie szukać prawdy. Jaki sens ma rozmowa z ludźmi, którzy już wszystko wiedzą lub którzy całkowicie się zgadzają? Ale jak mamy to zrobić? To temat kolejnej konferencji.

https://www.vaticannews.va/en/church/news/2023-10/synod-retreat-meditation-friendship.html

W noc poprzedzającą swoją śmierć Jezus modlił się do swego Ojca, „aby tak jak My stanowili jedno” (J 17,11). Ale od początku, w prawie każdym dokumencie Nowego Testamentu, widzimy uczniów podzielonych, kłócących się, ekskomunikujących się nawzajem. Zebraliśmy się na tym Synodzie, ponieważ my również jesteśmy podzieleni i mamy nadzieję, i modlimy się o jedność serca i umysłu. To powinno być nasze cenne świadectwo w świecie rozdartym konfliktami i nierównością. Ciało Chrystusa powinno ucieleśniać ten pokój, który obiecał Jezus i za którym tęskni świat.

Wczoraj przyjrzałem się dwóm źródłom podziałów: naszym sprzecznym nadziejom i różnym wizjom Kościoła jako domu. Ale nie ma potrzeby, aby te napięcia nas dzieliły. Jesteśmy przekazicielami nadziei wykraczającej poza nadzieję i przestronnym domem Królestwa, w którym Pan mówi nam, że jest „wiele mieszkań” (J 14,1).

Oczywiście nie każda nadzieja czy opinia jest uzasadniona. Ale ortodoksja jest przestronna, a herezja wąska. Pan wyprowadza swoje stado z małej zagrody owczarni na szeroko otwarte pastwiska naszej wiary. Na Wielkanoc wyprowadzi je z małego, zamkniętego pokoiku w bezkresny ogrom Boga, w „Bożą obfitość ”.

Posłuchajmy Go więc razem. Ale jak? Pewnego niemieckiego biskupa zaniepokoił „kąśliwy ton” dyskusji synodalnych. Powiedział, że przypominały one „bardziej retoryczną wymianę słownych ciosów” niż uporządkowaną debatę.  Oczywiście potrzebne są uporządkowane, racjonalne debaty. Jako dominikanin nigdy nie mógłbym zaprzeczyć znaczeniu rozumu! Jeśli jednak mamy sięgnąć poza dzielące nas różnice, potrzeba czegoś więcej. Owce ufają głosowi Pana, ponieważ jest to głos przyjaciela. Ten Synod będzie owocny, jeśli doprowadzi nas do głębszej przyjaźni z Panem i między sobą.

W noc poprzedzającą swoją śmierć Jezus zwrócił się do uczniów, którzy mieli Go zdradzić, zaprzeć się i porzucić: „Nazwałem was przyjaciółmi” (J 15,15). Ogarnia nas uzdrawiająca przyjaźń Boga, otwierająca drzwi więzień, które sami dla siebie tworzymy. „Niewidzialny Bóg przemawia do mężczyzn i kobiet jak do przyjaciół” (Sobór Watykański II, Dei Verbum, 2). Otworzył drogę do wiecznej przyjaźni Trójcy. Tę przyjaźń ofiarował swoim uczniom, celnikom i prostytutkom, uczonym w Prawie i cudzoziemcom. To był pierwszy smak Królestwa.

Zarówno Stary Testament, jak i klasyczna Grecja i Rzym uważały, że takie przyjaźnie są niemożliwe. Przyjaźń istniała tylko pomiędzy dobrymi. Przyjaźń z niegodziwymi uważano za niemożliwą. Jak mówi Psalm 26: „Nie cierpię zgromadzenia złoczyńców, a nie przestaję z występnymi” (w. 5). Źli nie mają przyjaźni, ponieważ współpracują tylko w złych uczynkach. Ale nasz Bóg zawsze miał skłonność do szokujących przyjaźni. Kochał oszusta Jakuba, mordercę i cudzołożnika Dawida, bałwochwalcę Salomona.

Poza tym przyjaźń była możliwa tylko między równymi sobie. Ale łaska podnosi nas do Bożej przyjaźni. Akwinata mówi: solus Deus deificat, „tylko Bóg może uczynić nas podobnymi do Boga”. Dziś przypada Święto Aniołów Stróżów, którzy są znakami wyjątkowej przyjaźni, jaką Bóg darzy każdego z nas. Ojciec Święty powiedział w Święto Aniołów Stróżów: „Nikt nie podróżuje sam i nikt nie powinien myśleć, że jest sam”. Podczas podróży każdego z nas ogarnia Boża przyjaźń.

Głoszenie ewangelii nigdy nie polega jedynie na przekazywaniu informacji. To akt przyjaźni. Sto lat temu Vincent McNabb OP powiedział: „Kochaj tych, którym głosisz ewangelię. Jeśli ich nie kochasz, nie głoś. Głoś sam sobie”. Mówiono, że św. Dominik był kochany przez wszystkich, ponieważ wszystkich kochał. Św. Katarzynę ze Sieny otaczało grono przyjaciół: mężczyzn i kobiet, świeckich i zakonnych. Byli znani jako Caterinati, ludzie Katarzyny. Często przedstawia się św. Marcina de Porrès z kotem, psem i myszą jedzącymi to samo danie. Dobry obraz życia zakonnego!

W Starym Testamencie nie było łatwych przyjaźni między mężczyznami i kobietami. Królestwo wtargnęło wraz z Jezusem otoczonym przez swoich przyjaciół, mężczyzn i kobiety. Nawet dzisiaj wielu ludzi wątpi w możliwość jakiejkolwiek niewinnej przyjaźni między mężczyzną i kobietą. Mężczyźni boją się oskarżenia, kobiety boją się męskiej przemocy, młodzi boją się nadużyć. Powinniśmy ucieleśniać bezbrzeżną przyjaźń Boga.

Dlatego głosimy ewangelię poprzez przyjaźnie, które przekraczają granice. Bóg przekroczył podział pomiędzy Stwórcą a stworzeniem. Jakie niemożliwe przyjaźnie możemy nawiązać? Gdy błogosławiony Pierre Claverie w 1981 roku został wyświęcony na biskupa Oranu w Algierii, powiedział swoim muzułmańskim przyjaciołom: „Także wam zawdzięczam to, czym jestem dzisiaj. Dzięki wam, ucząc się języka arabskiego, nauczyłem się przede wszystkim mówić i rozumieć język serca, język braterskiej przyjaźni, w którym obcują ze sobą rasy i religie… Wierzę bowiem, że ta przyjaźń pochodzi od Boga i prowadzi do Boga. Zauważcie, przyjaźń uczyniła go tym, kim był!

To właśnie dla tej przyjaźni został zamordowany przez terrorystów wraz z młodym przyjacielem muzułmaninem Mohamedem Bouckichi. Po jego beatyfikacji wystawiono sztukę o ich przyjaźni Pierre et Mohamed. Matka Mohameda obejrzała sztukę o śmierci syna i pocałowała aktora, który go grał.

Dobra wiadomość, której młodzi oczekują od nas, jest taka, że ​​Bóg wychodzi do nich w przyjaźni. Oni pragną przyjaźni i szukają ich na Instagramie czy na TikToku. Gdy byłem nastolatkiem, zaprzyjaźnili się ze mną księża katoliccy. Dzięki nim odkryłem radość wiary. Niestety, kryzys związany z wykorzystywaniem seksualnym sprawił, że takie przyjaźnie stały się podejrzane. To więcej niż grzech seksualny, jest to grzech przeciwko przyjaźni. Najgłębszy krąg w Piekle Dantego był zarezerwowany dla tych, którzy zdradzają przyjaźń.

Zatem podstawą wszystkiego, co będziemy robić na tym Synodzie, powinny być przyjaźnie, które tworzymy. Nie wygląda to zbyt poważnie. Nie trafi na pierwsze strony gazet w mediach. „Przybyli aż do Rzymu, żeby zawierać przyjaźnie! Co za strata!” Ale to dzięki przyjaźni dokonamy przejścia od „ja” do „my” (Instrumentum laboris A. 1. 25). Bez tego nic nie osiągniemy. Gdy anglikański arcybiskup Canterbury Robert Runcie spotkał się ze św. Janem Pawłem II, był rozczarowany, ponieważ nie wydawało się, aby osiągnięto jakikolwiek postęp w kierunku jedności. Ale papież powiedział mu, aby był dobrej myśli. „Kolegialność afektywna poprzedza kolegialność efektywną”.

Instrumentum laboris porusza kwestię samotności wielu księży i ​​„potrzeby troski o nich, przyjaźni z nimi i wsparcia” (B 2.4 b). Sercem powołania kapłańskiego jest sztuka przyjaźni. To jest wieczna, równorzędna przyjaźń naszego Trójjedynego Boga. Wobec niej cała trucizna klerykalizmu rozpłynie się. Powołanie rodzicielskie może być także samotnością i wymaga podtrzymywania przyjaźni.

Przyjaźń to twórcze zadanie. Po angielsku mówimy, że zakochujemy się (we fall in love), ale nawiązujemy przyjaźń (we make friends). Po zakończeniu przypowieści o dobrym Samarytaninie Jezus pyta uczonego w Pawie: „Któryż z tych trzech okazał się bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” (Łk 10,36). Mówi uczniom, że muszą pozyskiwać sobie przyjaciół niegodziwą mamoną (Łk 16,9). Na Synodzie mamy twórcze zadanie nawiązywania nieprawdopodobnych przyjaźni, zwłaszcza z ludźmi, z którymi się nie zgadzamy. Jeśli uważasz, że opowiadam bzdury, przyjdź i zaprzyjaźnij się ze mną!

To może brzmieć okropnie! Wyobraź sobie, że napieram na ciebie z ponurą determinacją, by uczynić cię przyjacielem. Będziesz chciał uciec! Ale podstawą przyjaźni jest po prostu bycie ze sobą. To radość z obecności drugiego człowieka. Jezus zaprasza wewnętrzny krąg, Piotra, Jakuba i Jana, aby byli z Nim na górze, tak jak będą z Nim w ogrodzie Getsemane. Po Wniebowstąpieniu szukają innego na miejsce Judasza, kogoś, kto był z Panem i z nimi. Piotr powiedział, że powinien być „jednym z tych, którzy towarzyszyli nam przez cały czas, kiedy Pan Jezus przebywał z nami, począwszy od chrztu Janowego aż do dnia, w którym został wzięty od nas do nieba” (Dz 1,21) Niebo będzie po prostu przebywaniem z Panem. Cztery razy podczas Eucharystii słyszymy słowa: „Pan z wami”. To jest Boża przyjaźń. Siostra Wendy Becket opisała modlitwę jako „bycie bez ochrony w obecności Pana”. Nic nie trzeba mówić.

W swojej książce o przyjaźni duchowej św. Aelred z Rivaulx, opat cystersów z XII wieku, napisał: „Oto jesteśmy ty i ja, i mam nadzieję, że Chrystus stanie się trzecim z nas. Nikt nie może nam teraz przeszkodzić… Przyjdź więc teraz, najdroższy przyjacielu, odkryj swoje serce i powiedz, co myślisz”. Czy odważymy się powiedzieć, co myślimy?

Oczywiście na Kapitułach Generalnych Dominikany debatujemy i podejmujemy decyzje. Ale modlimy się też razem, jemy razem, chodzimy na spacery, pijemy i odpoczywamy. Dajemy sobie nawzajem najcenniejszy dar – nasz czas. Budujemy wspólne życie. Wtedy rodzą się nieprawdopodobne przyjaźnie. Idealnie byłoby, gdybyśmy tak robili podczas tych trzech tygodni Synodu, zamiast rozchodzić się na koniec dnia. Miejmy nadzieję, że będzie to możliwe na najbliższej sesji tego Synodu.

Twórcza miłość Boga daje nam przestrzeń. Herbert McCabe OP napisał: „Moc Boża to przede wszystkim moc pozwalająca rzeczom istnieć. ‘Niech stanie się światłość’ – twórcza moc to właśnie ta moc, która ponieważ skutkuje tak, iż rzeczy są tym, czym są, a osoby są tym, kim są, nie może ingerować w stworzenia. Oczywiście twórczość nie zmienia rzeczy, lecz pozwala im być sobą. Tworzenie polega po prostu i wyłącznie na pozwalaniu rzeczom być, a nasza miłość jest tego słabym obrazem”.

Często nie trzeba słów. Młoda Algierka imieniem Yasmina zostawiła kartkę w pobliżu miejsca męczeństwa Pierre’a Claverie. Napisała na niej: „Dziś wieczorem, Ojcze, nie mam słów. Ale mam łzy i nadzieję”.

Jeśli będziemy ze sobą w ten sposób, zobaczymy się jak gdyby po raz pierwszy! Gdy Jezus jadł obiad z faryzeuszem Szymonem, weszła kobieta, być może miejscowa prostytutka i płacząc, obmyła Mu stopy łzami. Szymon jest zszokowany. Czy Jezus nie widzi, kim ona jest? Ale Jezus odpowiada: „Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu; a nie podałeś Mi wody do nóg: ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła” (Łk 7,44).

Izrael pragnął ujrzeć oblicze Boga. Przez wieki śpiewał: „Ukaż Twe pogodne oblicze, abyśmy doznali zbawienia” (Ps 80). Ale nie można było zobaczyć Boga i żyć. Izrael tęsknił za tym, co było nie do zniesienia – za widokiem oblicza Boga. W Jezusie to oblicze zostało objawione. Pasterze mogli patrzeć na Niego jak na śpiące w żłobie niemowlę i żyć. Oblicze Boga stało się widoczne, ale to Bóg umarł z zamkniętymi oczami na krzyżu.

W Drugiej Modlitwie eucharystycznej modlimy się, aby zmarli zostali przyjęci do światłości Bożego oblicza. Wcielenie jest uwidacznianiem się Boga. Starożytny teolog, być może św. Augustyn, wyobraża sobie dialog z Dobrym Łotrem, który umarł wraz z Jezusem. Mówi: „Nieszczególnie studiowałem święte pisma. Byłem cały czas złodziejem. Ale w pewnej chwili w bólu i osamotnieniu odkryłam, że Jezus na mnie patrzy i dzięki Jego spojrzeniu zrozumiałam wszystko”.

W czasach pomiędzy pierwszym a drugim przyjściem Chrystusa musimy być dla siebie nawzajem tym obliczem. Widzimy tych, którzy są niewidzialni i uśmiechamy się do tych, którzy się wstydzą. Amerykański dominikanin Brian Pierce odwiedził wystawę zdjęć dzieci ulicy w Limie w Peru. Pod zdjęciem jednego z małych dzieci widniał podpis: „Saben que existo pero no me ven”. „Wiedzą, że istnieję, ale mnie nie widzą”. Wiedzą, że istnieję jako problem, utrapienie, statystyka, ale mnie nie widzą!

W Republice Południowej Afryki powszechnym powitaniem jest „SAWABONA”, „widzę cię”. Miliony ludzi czują się niewidzialne. Nikt nie patrzy na nich z uznaniem. Często ludzie ulegają pokusie popełnienia przemocy tylko po to, aby przynajmniej ich zobaczono! Spójrz, jestem tutaj! Lepiej być postrzeganym jako wróg, niż nie być widzianym wcale.

Thomas Merton wstąpił do zakonu, ponieważ chciał uciec przed niegodziwością świata. Ale kilka lat życia cysterskiego otworzyło mu oczy na piękno i dobroć ludzi. Któregoś dnia na ulicy łuski spadły mu z oczu. Zapisał w swoim pamiętniku: „Wtedy było tak, jakbym nagle ujrzał sekretne piękno ich serc, głębię ich serc, gdzie nie dociera ani grzech ani pragnienia, ani samopoznanie, rdzeń ich istnienia, osobę, którą każdy jest w oczach Boga. Gdyby tylko mogli zobaczyć siebie takimi, jakimi są naprawdę. Gdybyśmy tylko mogli się tak widzieć przez cały czas. Nie byłoby więcej wojen, nienawiści i chciwości”.

Nasz świat pragnie przyjaźni, ale zostaje ona zniweczona przez destrukcyjne trendy. Wzrasta populizm, w którym ludzi łączą uproszczone narracje, powierzchowne hasła, ślepota tłumu. Jest też ostry indywidualizm, co oznacza, że wszystkim, co ​​mam, jest moja historia. Terry Eagleton napisał: „Podróże nie są już wspólne, ale dostosowywane do własnych potrzeb i bardziej przypominają autostop niż wycieczkę autokarową. Nie są to już produkty masowe, lecz w większości podejmowane samodzielnie. Świat nie jest już kształtowany przez opowieści, co oznacza, że ​​możesz kreować swoje życie na poczekaniu”. Ale „moja historia” to nasza historia, historia ewangelii, którą można opowiedzieć na cudownie różne sposoby.

Ostatnia krótka uwaga. C.S. Lewis powiedział, że kochankowie patrzą wzajemnie na siebie, a przyjaciele patrzą w tym samym kierunku. Mogą się ze sobą nie zgadzać, ale przynajmniej mają te same pytania. Cytuję: „’Czy zależy Ci na tej samej prawdzie?’ Ten, kto zgadza się z nami, że jakaś kwestia, przez innych mało brana pod uwagę, ma ogromne znaczenie, może być naszym Przyjacielem. Nie musi się z nami zgadzać co do odpowiedzi”.

Najodważniejszą rzeczą, jaką możemy zrobić na tym Synodzie, jest szczere mówienie sobie nawzajem o wątpliwościach i pytaniach, na które nie mamy jasnych odpowiedzi. Wtedy zbliżymy się jako współposzukiwacze, żebracy o prawdę. W „Don Kichocie” Grahama Greene’a hiszpański ksiądz katolicki i komunistyczny burmistrz spędzają razem wakacje. Pewnego dnia odważają się podzielić swoimi wątpliwościami. Ksiądz mówi: „To dziwne, jak dzielenie się wątpliwościami potrafi zbliżyć ludzi, może nawet bardziej niż dzielenie się wiarą. Wierzący będzie walczył z innym wierzącym z powodu cienia różnicy; wątpiący walczy tylko ze sobą”.

Papież Franciszek powiedział w dialogu z rabinem Skorką: „Wielcy przywódcy ludu Bożego byli ludźmi, którzy pozostawiali miejsce na wątpliwości… Kto chce być przywódcą ludu Bożego, musi dać Bogu swoją przestrzeń, a zatem kurczyć się, zamykać się w sobie z wątpliwościami, wewnętrznym doświadczeniem ciemności i niewiedzy, co robić. Wszystko to ostatecznie jest bardzo oczyszczające. Zły przywódca to ten, który jest pewny siebie i uparty. Jedną z cech złego przywódcy jest nadmierna normatywność wynikająca z jego pewności siebie” (W niebie i na ziemi).

Jeśli nie ma wspólnej troski o prawdę, to na czym opiera się przyjaźń? Przyjaźń jest trudna w naszym społeczeństwie po części dlatego, że społeczeństwo albo straciło wiarę w prawdę, albo trzyma się wąskich fundamentalistycznych prawd, o których nie można dyskutować. Sołżenicyn powiedział: „Jedno słowo prawdy ma większą wagę niż cały świat”. Jeden z moich braci, jadąc autobusem, podsłuchał dwie kobiety na siedzeniach przed nim. Jedna z nich skarżyła się na cierpienia, jakie musiała znosić. Druga powiedziała: „Moja droga, musisz podejść do tego filozoficznie”. „Co oznacza słowo: ‘filozoficznie’?””To znaczy, że o tym nie myślisz”.

Przyjaźń rozkwita, gdy odważymy się dzielić naszymi wątpliwościami i wspólnie szukać prawdy. Jaki sens ma rozmowa z ludźmi, którzy już wszystko wiedzą lub którzy całkowicie się zgadzają? Ale jak mamy to zrobić? To temat kolejnej konferencji.

https://www.vaticannews.va/en/church/news/2023-10/synod-retreat-meditation-friendship.html

Medytacja piąta

Wiarygodność

3 października 2023

Nie może być między nami owocnej rozmowy, jeśli nie uznamy, że każdy z nas mówi wiarygodnie. Wszyscy jesteśmy ochrzczeni w Chrystusie: ksiądz, prorok i król. Międzynarodowa Komisja Teologiczna w sprawie sensus fidei cytuje św. Jana: „Wy natomiast macie namaszczenie od Świętego i wszyscy jesteście napełnieni wiedzą”, „To namaszczenie, które otrzymaliście od Niego, trwa w was i nie potrzebujecie pouczenia od nikogo, ponieważ Jego namaszczenie poucza was o wszystkim” (1 J 2,20.27).

Podczas przygotowań do Synodu wielu świeckich ze zdumieniem odkryło, że po raz pierwszy ktoś ich wysłuchał. Wątpili we własną wiarygodność i pytali: „Czy naprawdę mogę coś zaoferować?” (B.2.53). Ale nie tylko świeckim brakuje wiarygodności. Cały Kościół dotknięty jest kryzysem wiarygodności. Azjatycki arcybiskup skarżył się, że nie jest wiarygodny. Powiedział: „Wszyscy księża to niezależni baronowie, którzy nie zwracają na mnie uwagi”. Wielu księży także twierdzi, że stracili wszelką wiarygodność. Kryzys związany z wykorzystywaniem seksualnym nas zdyskredytował.

Cały nasz świat przeżywa kryzys wiarygodności. Wszystkie instytucje straciły wiarygodność. Politycy, prawo i prasa odczuli spadek wiarygodności. Wiarygodność zawsze wydaje się należeć do innych ludzi: albo dyktatorów, którzy dochodzą do władzy w wielu miejscach, albo nowych mediów , albo celebrytów i influencerów. Świat pragnie głosów, które wiarygodnie będą mówiły o sensie naszego życia. Niebezpieczne głosy zagrażają wypełnieniem próżni. To świat zasilany nie wiarygodnością, ale kontraktami – nawet w rodzinie, na uniwersytecie i w Kościele.

Jak zatem Kościół może odzyskać wiarygodność i przemówić do naszego świata pragnącego głosów, które brzmią prawdziwie? Łukasz mówi nam, że gdy Jezus nauczał, „zdumiewali się jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne mocy” (Łk 4,32). Rozkazuje demonom, a one są posłuszne. Nawet wiatr i morze są mu posłuszne. Ma nawet władzę przywołać do życia zmarłego przyjaciela: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz” (J 11,43). Niemal ostatnie słowa ewangelii Mateusza: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi”.

Ale w połowie ewangelii synoptycznych, w Cezarei Filipowej, następuje tak wielki kryzys wiarygodności, że przy nim nasz współczesny kryzys wydaje się niczym! Jezus mówi swoim najbliższym przyjaciołom, że musi udać się do Jerozolimy, gdzie będzie cierpiał, umrze i zmartwychwstanie. Nie przyjmują Jego słów. Zabiera ich więc na górę i przemienia się w ich oczach.

Jego wiarygodność objawia się przez pryzmat Jego chwały oraz świadectwa Mojżesza i Eliasza. Jest to wiarygodność, która trafia do ich uszu i oczu, do ich serc i umysłów. Do Ich wyobraźni! Teraz wreszcie Go słuchają!

Piotr jest pełen radości: dobrze, że tu jesteśmy. Jak mawiał Teilhard de Chardin: „Radość jest nieomylnym znakiem obecności Boga”. To jest radość, o której mówiła dziś rano s. Maria Ignazia, radość Marii. Bez radości nikt z nas nie jest wiarygodny. Nikt nie wierzy przygnębionemu chrześcijaninowi! W Przemienieniu ta radość wypływa z trzech źródeł: piękna, dobra i prawdy. Moglibyśmy wspomnieć o innych formach wiarygodności. W Instrumentum laboris położono nacisk na wiarygodność ubogich. Istnieje wiarygodność tradycji i hierarchii z jej posługą wspólnocie.

Dziś wskazałbym na to, że wiarygodność jest wieloraka i wzajemnie się wzmacnia. Nie ma potrzeby rywalizacji, aby świeccy mogli mieć większą wiarygodność tylko wtedy, gdy biskupi mieliby mniejszą lub ady tak zwani konserwatyści rywalizowali o władzę z postępowcami. Możemy ulec pokusie, aby rzucić ogień na tych, w których widzimy naszych przeciwników, jak uczniowie z dzisiejszej ewangelii (Łk 9, 51 – 56). Ale w Trójcy nie ma rywalizacji. Ojciec i Syn i Duch Święty nie rywalizują o władzę, tak jak nie ma konkurencji między naszymi czterema ewangeliami.

Będziemy przemawiać wiarygodnie do naszego utraconego świata, jeśli na tym Synodzie przekroczymy konkurencyjne sposoby istnienia. Wtedy świat rozpozna głos pasterza, który przywołuje go do życia. Przyjrzyjmy się tej scenie na górze i zobaczmy, jak między sobą oddziałują różne formy wiarygodności.

Piękno

Po pierwsze, jest piękno i chwała. Te dwa słowa są praktycznie synonimami w języku hebrajskim. Biskup Robert Barron powiedział gdzieś – i proszę mi wybaczyć, biskupie Robercie, jeśli błędnie cytuję – że piękno może dotrzeć do ludzi, którzy odrzucają inne formy wiarygodności. Wizja moralna może być postrzegana jako moralistyczna: „Jak śmiecie mówić mi, jak mam żyć?” Wiarygodność doktryny można odrzucić jako opresyjną. „Jak śmiecie mówić mi, co mam myśleć?” Ale wiarygodność piękna dotyka naszej wewnętrznej wolności.

Piękno otwiera naszą wyobraźnię na transcendencję – ojczyznę, za którą tęsknimy. Jezuicki poeta Gerard Manley Hopkins nazywa Boga „jaźnią piękna i dawcą piękna” (The Golden Echo).  Akwinata mówi, że odsłania ono ostateczny kres naszego życia, niczym cel, do którego celuje łucznik (Suma teologiczna III, 45).

Nic dziwnego, że Piotr nie wie, co powiedzieć. Piękno przenosi nas poza słowa. Twierdzi się, że wszyscy nastolatkowie przeżywają pewne doświadczenie transcendentnego piękna. Jeśli nie mają przewodników, tak jak uczniowie mieli Mojżesza i Eliasza, chwila przemija. Gdy byłem szesnastolatkiem w szkole benedyktyńskiej, przeżyłem taki moment w wielkim kościele opactwa i miałem mądrych mnichów, którzy pomogli mi to zrozumieć.

Ale nie każde piękno mówi o Bogu. Przywódcy nazistowscy kochali muzykę klasyczną. W święto Przemienienia Pańskiego na Hiroszimę zrzucono bombę atomową jako ohydną parodię boskiego światła. Piękno potrafi oszukać i uwieść. Jezus powiedział: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobowców pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa” (Mt 23, 27).

Ale boskie piękno na górze zajaśnieje poza świętym miastem, gdy chwała Pana objawi się na krzyżu. Piękno Boga promienieje najbardziej w tym, co wydaje się najbbrzydsze. Trzeba udać się do miejsc cierpienia, aby dojrzeć piękno Boga.

Etty Hillesum, żydowska mistyczka, którą pociągało chrześcijaństwo, znalazła to piękno nawet w nazistowskim obozie koncentracyjnym: „Chcę być tam, w samym środku tego, co ludzie nazywają horrorem, a mimo to móc powiedzieć: Życie jest piękne”. Każdej odnowie Kościoła towarzyszyło odrodzenie estetyczne: ikonografia prawosławna, chorał gregoriański, barok kontrreformacyjny (nie mój ulubiony!). Reformacja była po części starciem wizji estetycznych. Jakiej odnowy estetycznej potrzebujemy dzisiaj, aby pozwolić na przebłysk transcendencji, zwłaszcza w miejscach opuszczenia i cierpienia? Jak możemy odsłonić piękno krzyża?

Dominikanom, którzy po raz pierwszy przybyli do Gwatemali w XVI wieku, piękno otworzyło drogę do dzielenia się ewangelią z rdzenną ludnością. Nie chcieli, aby ochraniali ich hiszpańscy konkwistadorzy. Bracia uczyli miejscowych, rdzennych kupców pieśni chrześcijańskich, które mieli śpiewać, podróżując po górach i sprzedając swoje towary. To z kolei otworzyło drogę braciom, którzy mogli bezpiecznie dotrzeć do regionu wciąż znanego jako Vera Paz, Prawdziwy Pokój. Ale w końcu przybyli żołnierze i zabili nie tylko rdzenną ludność, ale także naszych braci, którzy próbowali ją chronić.

Jakie piosenki mogą pojawić się na nowym kontynencie młodych? Kim są nasi muzycy i poeci? Piękno otwiera wyobraźnię na niewysłowiony koniec podróży. Ale możemy, podobnie jak Piotr, ulegać pokusie, aby tam pozostać. Dla sprowadzenia nas z góry na pierwszy synod w drodze do Jerozolimy potrzebne są inne rodzaje zaangażowania wyobraźni. Uczniowie otrzymują dwóch tłumaczy tego, co widzą: Mojżesza i Eliasza, Zakon i Proroków. Albo Dobro i Prawdę.

Dobro

Mojżesz wyprowadził Izrael z niewoli do wolności. Izraelici nie chcieli iść. Pragnęli egipskiego bezpieczeństwa. Obawiali się wolności pustyni, tak jak uczniowie obawiali się udać do Jerozolimy. W „Braciach Karamazow” Dostojewskiego Wielki Inkwizytor stwierdza, że ​​„nie ma nic bardziej nie do zniesienia dla ludzkości i społeczeństwa niż wolność… W końcu złożą swoją wolność u naszych stóp i powiedzą nam: Lepiej nas zniewólcie, ale nakarmcie”.

Święci mają wiarygodność wypływającą z odwagi. Rzucają nam wyzwanie, abyśmy wyruszyli w drogę. Zapraszają nas, abyśmy wyruszyli z nimi w ryzykowną przygodę świętości. Święta Teresa Benedykta od Krzyża urodziła się w religijnej żydowskiej rodzinie, ale jako nastolatka została ateistką. Gdy jednak przypadkiem sięgnęła po autobiografię św. Teresy z Avili, czytała ją całą noc. Powiedziała: „Gdy skończyłam książkę, powiedziałam sobie: To jest prawda”. To doprowadziło ją do śmierci w Auschwitz. To jest wiarygodność świętości. Zaprasza nas, abyśmy przejęli kontrolę nad naszym życiem i pozwolili Bogu być Bogiem.

Najpopularniejszą książką XX wieku był „Władca Pierścieni J.R.R. Tolkiena. To powieść głęboko katolicka. Tolkien twierdził, że istnieje romantyzm Eucharystii. Męczennicy byli najwcześniejszymi autorytetami w Kościele, bo odważnie dawali z siebie wszystko. G.K. Chesterton powiedział: „Odwaga jest niemal sprzecznością samą w sobie. Oznacza silne pragnienie życia, które wyraża się w gotowości na śmierć”. Czy boimy się stawić czoła niebezpiecznemu wyzwaniu naszej wiary? Herbert McCabe OP powiedział: „Jeśli kochasz, zostaniesz zraniony, a może nawet zabity. Jeśli nie kochasz, już jesteś martwy”. Młodzi ludzie nie są zainteresowani naszą wiarą, jeśli ją oswajamy.

„Doskonała miłość usuwa lęk” (1 J 4,18). Brat Michael Anthony Perry OFM, były minister generalny Franciszkanów powiedział: „Podczas chrztu wyrzekliśmy się prawa do lęku”. Powiedziałbym, że wyrzekliśmy się prawa do bycia zniewolonymi przez lęk. Odważni znają lęk. Będziemy wiarygodni w naszym pełnym lęku świecie tylko wtedy, gdy będzie widać, że ryzykujemy wszystko. Gdy czterysta lat temu nasi europejscy bracia i siostry udali się głosić ewangelię w Azji, połowa z nich zmarła, zanim tam przybyli, na skutek chorób, katastrof morskich lub piractwa. Czy mielibyśmy ich szaloną odwagę?

Henri Burin de Roziers (1930-2017) był francuskim dominikaninem, prawnikiem mieszkającym w brazylijskiej Amazonii. Pozywał do sądu wielkich właścicieli ziemskich, którzy często zniewalali biednych, zmuszając ich do pracy w swoich rozległych posiadłościach i zabijając, jeśli próbowali uciec. Henri otrzymywał niezliczone pogróżki. Zaoferowano mu ochronę policji, ale wiedział, że to oni najprawdopodobniej go zabiją. Gdy gościłem u niego, zaproponował mi swój pokój na noc. Następnego dnia powiedział mi, że nie może spać: gdyby przyszli po niego, to by przypadkowo mnie dopadli!

Zatem wiarygodność piękna mówi o końcu podróży, ojczyźnie, której nigdy nie widzieliśmy. Wiarygodność świętości mówi o drodze, którą należy odbyć, jeśli mamy tam dotrzeć. To wiarygodność tych, którzy oddają swoje życie. Irlandzki poeta Pádraig Pearse oświadczył: „Zmarnowałem wspaniałe lata, które Pan Bóg dał mojej młodości, próbując dokonać rzeczy niemożliwych i uznając, że tylko one są warte trudu. Panie, gdybym miał te lata, znów bym je zmarnował. Odrzucam je od siebie”.

Prawda

Potem jest Eliasz. Prorocy są głosicielami prawdy. Eliasz przejrzał fantazje proroków Baala i usłyszał bardzo łagodny głos ciszy na górze. Veritas, Prawda, motto zakonu dominikanów. Przyciągnęło mnie to do dominikanów, zanim jeszcze któregoś spotkałem, co było może opatrznościowe!

Nasz świat przestał kochać Prawdę. Fałszywe wiadomości, niedorzeczne twierdzenia w Internecie, szalone teorie spiskowe. W ludzkości jednak kryje się nieusuwalny instynkt prawdy, a gdy dochodzi do głosu, pozostają w nim resztki wiarygodności. Instrumentum laboris nie boi się mówić prawdy o wyzwaniach, którym musimy stawić czoła. Mówi otwarcie o nadziejach i smutkach, gniewie i radości Ludu Bożego. Jak możemy przyciągnąć ludzi do Tego, który jest Prawdą, jeśli nie mówimy prawdy o sobie?

Wspomnę tylko, że ta prorocza tradycja mówienia prawdy jest potrzebna z dwóch względów. Przede wszystkim trzeba mówić zgodnie z prawdą o radościach i cierpieniach świata. Na Hispanioli Bartolome de Las Casas wiódł przeciętne życie, gdy przeczytał kazanie wygłoszone przez Antonia de Montesinos OP w czasie Adwentu 1511 roku, konfrontujące konkwistadorów ze zniewoleniem przez nich rdzennej ludności: „Powiedzcie mi, jakim prawem lub według jakiej interpretacji sprawiedliwości utrzymujecie tych Indian w tak okrutnej i straszliwej niewoli? Jakim prawem prowadziliście tak obrzydliwe wojny przeciwko ludziom, którzy kiedyś żyli cicho i spokojnie na swojej ziemi?” Las Casas przeczytał to, wiedział, że to prawda i pożałował. Toteż podczas tego Synodu będziemy słuchać ludzi, którzy zgodnie z prawdą będą mówili o „radościach i nadziejach, smutkach i trwogach ludzi współczesnych” (Gaudium et spes 1).

Prawdę mówiąc, potrzebujemy także metodycznej nauki, która oparłaby się naszej pokusie używania Słowa Bożego i nauk Kościoła do własnych celów. „Bóg musi mieć rację, bo się ze mną zgadza!” Na przykład bibliści sprawiają, że wracamy do tekstów oryginalnych w ich obcej, innej postaci. Gdy byłem w szpitalu, pielęgniarz powiedział mi, że chciałby znać łacinę, aby móc czytać Biblię w oryginale. Nic nie odpowiedziałem! Prawdziwi uczeni sprzeciwiają się wszelkim uproszczonym próbom wykorzystania świętych pism lub tradycji w naszych osobistych zmaganiach. Słowo Boże należy do Boga. Jego słuchajcie. Nie posiadamy prawdy. Prawda posiada nas.

Wszelka miłość otwiera nas na prawdę o innych. Odkrywamy, że pozostają oni w pewnym sensie niepoznawalni. Nie możemy ich wziąć w posiadanie i wykorzystać do naszych celów. Kochamy ich w ich inności, w ich niekontrolowalnej wolności.

Tak więc na górze Przemienienia widzimy, jak przywoływane są różne formy wiarygodności, aby wyprowadzić uczniów poza wielki kryzys wiarygodności z Cezarei Filipowej. One wszystkie i jeszcze inne są niezbędne. Bez prawdy piękno może być próżne. Jak ktoś powiedział: „Piękno ma się do prawdy tak, jak smakowitość ma się do jedzenia ”. Bez dobra piękno może zwodzić. Dobro bez prawdy popada w sentymentalizm. Prawda bez dobra prowadzi do Inkwizycji. Św. John Henry Newman pięknie mówił o różnorodnych formach wiarygodności, o zarządzaniu, rozumie i doświadczeniu.

Wszyscy jesteśmy wiarygodni, ale na różne sposoby. Newman napisał, że jeśli zabsolutyzujemy wiarygodność zarządzania, dojdzie do tyranii. Jeśli rozum stanie się jedynie wiarygodny, popadniemy w jałowy racjonalizm. Jeśli doświadczenie religijne będzie jedynie wiarygodne, wówczas zwycięży zabobon. Synod jest jak orkiestra, w której różne instrumenty grają własną muzykę. Dlatego jezuicka tradycja rozeznania jest tak owocna. Prawdy nie można osiągnąć większością głosów, tak samo jak orkiestrą czy drużyną piłkarską kierować przez głosowanie!

Wiarygodne przywództwo z pewnością zadba o to, aby rozmowa w Kościele była owocna, aby żaden głos nie dominował i nie zagłuszał innych. Dostrzeże ukrytą harmonię. Jonathan Sacks, naczelny rabin Wielkiej Brytanii napisał: „W niespokojnych czasach przywódcy religijni odczuwają prawie nieprzepartą pokusę podjęcia konfrontacji. Należy nie tylko głosić prawdę, ale także potępiać fałsz. Wybory muszą przedstawiać się jako wyraźne podziały. Nie potępiać znaczy zaakceptować”. Twierdzi jednak, że „prorok słyszy nie jeden imperatyw, ale dwa: kierownictwo i współczucie, miłość do prawdy i trwałą solidarność z tymi, dla których ta prawda została przyćmiona. Zachowanie tradycji i jednoczesna obrona tych, których potępiają inni, jest trudnym i koniecznym zadaniem przywódców religijnych w niereligijnym wieku”.

Wszelka moc pochodzi od naszego Trójjedynego Boga, Tego, w którym wszystko jest współdzielone. Włoski teolog Leonardo Paris twierdzi: „Ojciec dzieli się swoją władzą. Z każdym. I kształtuje całą władzę jako współdzieloną… Nie można już cytować Pawła – „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28) – i wzywać do synodalności, nie uznając, że oznacza to znalezienie konkretnych form historycznych, aby każdy mógł zostać uznany za posiadającego moc, którą Ojciec chciał jemu lub jej powierzyć”. 

Jeśli Kościół stanie się naprawdę wspólnotą wzajemnego wzmacniania się, będziemy mówić z wiarygodnością pochodzącą od Pana. Stawanie się takim Kościołem będzie bolesne i piękne. Zajmiemy się tym podczas ostatniej konferencji.

https://www.vaticannews.va/en/church/news/2023-10/synod-retreat-meditation-authority.html


Medytacja szósta

Duch Prawdy

3 października 2023

Uczniowie widzą chwałę Pana oraz świadectwo Mojżesza i Eliasza. Teraz mają odwagę zejść z góry i udać się do Jerozolimy. W dzisiejszej Ewangelii (Łk 9,51 – 56) widzimy ich w drodze. Spotykają Samarytan, którzy sprzeciwiają się im, ponieważ idą do Jerozolimy. Natychmiastową reakcją uczniów jest sprowadzenie ognia z nieba i zniszczenie ich. Cóż, właśnie widzieli Eliasza, który tak postąpił wobec proroków Baala! Ale Pan ich karci. Nadal nie zrozumieli drogi, którą Pan ich prowadzi.

W ciągu najbliższych trzech tygodni możemy ulec pokusie sprowadzenia ognia z nieba na tych, z którymi się nie zgadzamy! Nasze społeczeństwo przepełnione jest palącą wściekłością, ale Pan wzywa nas, abyśmy wyrzucili z naszych spotkań takie niszczycielskie zapędy.

Ta wszechobecna wściekłość wypływa z lęku, ale nie musimy się bać. Pan obiecał Ducha Świętego, który doprowadzi nas do całej prawdy. W noc poprzedzającą swoją śmierć Jezus powiedział: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. (J 16, 12 – 13).

Niezależnie od konfliktów, jakie napotykamy w drodze, jesteśmy pewni, że Duch Prawdy prowadzi nas do całej prawdy. Ale to nie będzie łatwe. Jezus ostrzega uczniów: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz znieść nie możecie”. Piotr w Cezarei Filipowej nie mógł znieść wiadomości, że Jezus musi cierpieć i umrzeć. W ostatni wieczór przed śmiercią Jezusa Piotr nie mógł znieść prawdy, że wyprze się Jezusa. Być doprowadzonym do prawdy oznacza słyszeć rzeczy, które są nieprzyjemne.

Z jakimi prawdami dzisiaj trudno nam się zmierzyć? Stawienie czoła rozmiarom wykorzystywania seksualnego i korupcji w Kościele było niezwykle bolesne. Wydawało się to koszmarem, z którego pragnęlibyśmy się obudzić. Ale jeśli odważymy się stawić czoła tej haniebnej prawdzie, prawda nas wyzwoli. Jezus obiecuje: „Będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość” (J 16,20), podobnie jak bóle porodowe kobiety rodzącej. Te dni Synodu będą niekiedy bolesne, ale jeśli pozwolimy się prowadzić Duchowi, będą to bóle porodowe odrodzonego Kościoła.

To jest nasze świadectwo wobec społeczeństwa, które także ucieka od prawdy. Poeta T.S. Eliot powiedział: „Rodzaj ludzki nie może znieść zbyt dużej porcji rzeczywistości”. Zmierzamy ku katastrofie ekologicznej, ale nasi przywódcy polityczni przeważnie udają, że nic się nie dzieje. Nasz świat jest ukrzyżowany biedą i przemocą, ale bogate kraje nie chcą widzieć milionów naszych braci i sióstr, którzy cierpią i szukają domu.

Zachodnie społeczeństwo boi się zmierzyć z prawdą, że jesteśmy bezbronnymi, śmiertelnymi istotami, mężczyznami i kobietami z krwi i kości. Uciekamy od prawdy o naszej cielesnej egzystencji udając, że możemy określać swoją tożsamość, jak chcemy, jak gdybyśmy byli tylko umysłami. Kultura unieważniania oznacza, że ​​osoby, z którymi się nie zgadzamy, należy uciszyć i wykluczyć z debaty, tak jak uczniowie chcieli rzucić ogień na Samarytan, którzy nie przyjęli Jezusa. Z jakimi bolesnymi prawdami boją się zmierzyć nasi bracia i siostry z poszczególnych kontynentów? Nie do mnie należy o tym mówić.

Jeśli odważymy się mówić prawdę o tym, kim jesteśmy – śmiertelnymi, bezbronnymi istotami ludzkimi oraz braćmi i siostrami w Kościele, który zawsze był bohaterski i zepsuty – będziemy przemawiać wiarygodnie do świata, który wciąż pragnie prawdy, nawet jeśli obawia się, że jest ona nieosiągalna. Wymaga to odwagi, która dla Akwinaty była fortitudo mentiis, siłą umysłu pozwalającą widzieć rzeczy takimi, jakie są, aby żyć w realnym świecie. Poetka Maya Angelou powiedziała: „Odwaga jest najważniejszą ze wszystkich cnót, ponieważ bez odwagi nie można konsekwentnie praktykować żadnej innej cnoty”.

Gdy św. Oskar Romero wrócił do domu w Salwadorze, urzędnik imigracyjny powiedział: „Nadchodzi prawda”. W obliczu śmierci Romero był prawdomówny. Siedząc na ławce, zapytał przyjaciela, czy boi się umrzeć. Przyjaciel powiedział, że nie. Na to Romero: „Ale ja tak. Boję się umrzeć”. To właśnie ta prawdomówność uczyniła jego męczeństwo pięknym. Odkąd spojrzał na okaleczone ciało swojego przyjaciela, jezuity Rutilio, wiedział, co go czeka. Kiedy zginął śmiercią męczeńską, stwierdzono, że jego ciało było pokryte potem. Wydaje się, że widział człowieka, który miał go zabić, ale nie uciekł.

Ostatniej nocy Jezus ostrzegł swoich uczniów, że jeśli należą do Niego, prawdziwej winorośli, zostaną przycięci, aby wydali więcej owocu. Na tym synodzie możemy czuć się przycinani! Dzieje się tak, abyśmy mogli wydać więcej owoców. Może to oznaczać, że będziemy oczyszczeni ze złudzeń i uprzedzeń, które mamy na swój temat, oczyszczeni z naszych lęków i wąskich ideologii.  Zostanie przycięta nasza duma.

Jeden z moich młodych braci zachęcał mnie, abym w tej sprawie wypowiedział się osobiście, choć waham się, czy to zrobić. Kilka lat temu przeszedłem rozległą operację z powodu raka szczęki. Zajęło to siedemnaście godzin. Przez pięć tygodni leżałem w szpitalu, nie mogąc jeść ani pić. Często zdezorientowany, gdzie jestem i kim jestem. Pozbawiony godności i całkowicie zależny od innych ludzi w nawet najbardziej podstawowych potrzebach. To było straszne przycinanie. To było także błogosławieństwo. W tej chwili bezradności nie mogłem rościć sobie pretensji do znaczenia ani osiągnięć. Byłem po prostu kolejną chorą osobą na oddziale, niemającą niczego do zaoferowania. Nie mogłem nawet się modlić. Wtedy moje oczy otworzyły się trochę bardziej na całkowicie bezinteresowną, niezasłużoną miłość Pana. Nie mogłem zrobić nic, żeby na nią zasłużyć i to było cudowne, że nie musiałem tego robić.

Duch jest w każdym z nas i prowadzi nas razem do całej prawdy. Zostałem wyświęcony przez wielkiego biskupa Butlera, jedyną osobę na Soborze Watykańskim II, która mówiła doskonałą cycerońską łaciną! Uwielbiał mawiać: „Nie lękajmy się, że prawda może zagrozić prawdzie”. Jeśli to, co mówi ktoś inny, jest rzeczywiście prawdą, nie może zagrozić prawdzie, którą cenię. Muszę otworzyć swoje serce i umysł na przestrzeń Bożej prawdy. Jeśli uważam, że to, co mówi inny, nie jest prawdą, muszę to oczywiście powiedzieć z należytą pokorą. W języku niemieckim istnieje urocze słowo Zwischenraum. Jeśli rozumiem, to znaczy, że pełnia prawdy jest w przestrzeni między nami, gdy rozmawiamy. Tajemnica Boga objawia się zawsze w pustych przestrzeniach, począwszy od pustej przestrzeni pomiędzy skrzydłami cherubinów na Arce Przymierza, aż do pustego grobu.

Zderzenie pozornie niezgodnych prawd może być bolesne i groźne. Pomyślcie o relacji św. Pawła na temat jego konfliktu ze św. Piotrem w Antiochii, opisanej w Liście do Galatów: „Gdy następnie Kefas przybył do Antiochii, otwarcie mu się sprzeciwiłem!” (Ga 2,11). Ale podali sobie nawzajem prawe dłonie na znak wspólnoty, a Stolica Apostolska uważa obydwóch za założycieli! Połączyli się w śmierci jako męczennicy.

Musimy szukać sposobów mówienia prawdy tak, aby druga osoba mogła ją usłyszeć, nie czując się zniszczona. Pomyślcie o tym, jak Piotr spotkał Jezusa na brzegu w 21. rozdziale Ewangelii Jana. Ostatniego wieczoru przed śmiercią Jezusa Piotr przechwalał się, że kocha Pana bardziej niż wszyscy inni. Ale wkrótce potem trzykrotnie zaparł się Pana, co było najbardziej haniebnym momentem w jego życiu. Na brzegu Jezus nie dobija go z powodu porażki. Trzy razy pyta delikatnie, może z uśmiechem: „Czy kochasz mnie bardziej niż ci inni?” Z nieskończoną łagodnością trzykrotnie pomaga Piotrowi cofnąć jego potrójne zaprzeczenie. Z najczulszą miłością wzywa go, aby zmierzył się z prawdą. Czy możemy rzucać sobie nawzajem wyzwania z tak delikatną prawdomównością?

Amerykańska poetka Emily Dickinson daje dobrą radę:

Mów całą Prawdę – lecz stopniowo –
Ostrożnie i okrężnie.

Przepraszam, że cytuję poezję. Tłumaczenie może być bardzo trudne. Zdaniem Dickinson czasami prawdę można powiedzieć najskuteczniej, gdy robi się to pośrednio, tak aby druga osoba mogła ją usłyszeć. Jeśli powiesz komuś, że jest patriarchalnym dinozaurem, prawdopodobnie mu w tym nie pomożesz! Oczywiście czasami będzie to nadal bolesne. Ale papież Franciszek powiedział: „Mówcie prawdę, nawet jeśli jest niewygodna”.

Będzie to wymagało od nas wszystkich pewnej utraty kontroli. Jezus mówi do Piotra: „Zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz. To powiedział to, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga” (J 21,18 – 19).

Jeśli Synod będzie miał dynamikę modlitwy bardziej niż parlamentu, będzie wymagał od nas wszystkich pewnego rodzaju odpuszczenia sobie kontroli, a nawet pewnego rodzaju umierania. Pozwolić Bogu być Bogiem. W Evangelii Gaudium Ojciec Święty napisał: „Nie ma większej wolności od tej, by pozwolić się prowadzić Duchowi, rezygnując z kalkulowania i kontrolowania wszystkiego, oraz pozwolić, aby On nas oświecał, prowadził nas, kierował nami i pobudzał nas tak, jak On pragnie” (280). Odpuszczenie kontroli nie oznacza bezczynności! Ponieważ Kościół był tak bardzo kontrolowaną strukturą, czasami potrzebne są zdecydowane interwencje, aby Duch Święty zabrał nas tutaj, o czym nigdy nie myśleliśmy.

Mamy głęboki instynkt trzymania się kontroli i dlatego wielu boi się Synodu. W dniu Pięćdziesiątnicy Duch Święty zstąpił z mocą na uczniów. Którzy zostali posłani na krańce ziemi. Lecz apostołowie osiedlili się w Jerozolimie i nie chcieli wyjeżdżać. Trzeba było prześladowań, aby wyfrunęli z gniazda i opuścili Jerozolimę! Trudna miłość! Nad moim biurem w Santa Sabina co roku pustułki budują swoje gniazdo. Nadszedł czas, gdy rodzice wyrzucali młode ptaki z gniazda, tak że musiały odlecieć lub zginąć. Siedząc przy biurku, widziałem, jak usiłują utrzymać się w powietrzu! Czasem Duch Święty wyrzuca nas z gniazda i każe latać! Trzepotamy się w panice, ale polecimy!

W Getsemani Jezus oddaje kontrolę nad swoim życiem i powierza je Ojcu. Nie tak, jak ja chcę! Gdy byłem młodym zakonnikiem, we wspólnocie przebywał francuski dominikanin, który był księdzem robotnikiem. Udawał się do Indii, aby służyć najbiedniejszym z biednych i przyjechał do Oksfordu, aby uczyć się bengalskiego. Zapytałem go, co zamierza zrobić: „Jaki jest twój plan?” Odpowiedział: „Skąd mogę wiedzieć, dopóki biedni mi nie powiedzą?”

Jako młody prowincjał odwiedziłem klasztor dominikanów, który chylił się ku upadkowi. Pozostały tylko cztery wiekowe zakonnice. Towarzyszył mi poprzedni prowincjał Piotr. Gdy powiedzieliśmy zakonnicom, że przyszłość klasztoru wydaje się bardzo niepewna, jedna z nich powiedziała: „Tymoteusz, nasz kochany Pan, nie pozwoliłby, aby nasz klasztor umarł, prawda?” Piotr natychmiast odpowiedział: „Siostro, On pozwolił swojemu synowi umrzeć. Możemy więc pozwolić rzeczom umrzeć nie w rozpaczy, ale w nadziei, że dadzą miejsce na nowe”.

Św. Dominik próbował przekazać kontrolę nad zakonem braciom, gdyż każdy z nich otrzymał Ducha Świętego. Zatem bycie prowadzonym przez Ducha Świętego oznacza wyzwolenie się z kultury kontroli. W naszym społeczeństwie w przywództwie chodzi o to, aby trzymać ręce na dźwigniach władzy. Papież św. Jan XXIII zażartował, że co wieczór mówi do Boga: „Papież musi już iść spać, a Ty, Boże, musisz przez kilka godzin opiekować się Kościołem”. Jak dobrze rozumiał, przywództwo czasami polega na odpuszczeniu kontroli.

Instrumentum laboris wzywa nas do „opcji preferencyjnej na rzecz młodych” (np. B.2.1.). Co roku przypominamy sobie, że Bóg przyszedł do nas jako nowo narodzone dziecko. Zaufanie do młodych jest nieodłączną częścią chrześcijańskiego przywództwa. Młodzi nie są po to, żeby zająć miejsca nas, starych ludzi, ale po to, by robić to, czego nie potrafimy sobie wyobrazić. Gdy św. Dominik wysyłał swoich młodych nowicjuszy, aby głosili kazania, niektórzy mnisi ostrzegali go, że ich straci. Dominik odpowiedział: „Wiem na pewno, że moi młodzieńcy odejdą i przyjdą z powrotem, zostaną wysłani i wrócą. Ale wasi młodzieńcy pozostaną w zamknięciu i wciąż będą odchodzić”.  

Być doprowadzonym przez Ducha do całej prawdy oznacza porzucić teraźniejszość i zaufać, że Duch zrodzi nowe instytucje, nowe formy życia chrześcijańskiego, nowe posługi. Przez ostatnie dwa tysiąclecia Duch Święty działał, tworząc nowe sposoby bycia Kościołem, począwszy od ojców i matek pustyni po zakony mnisze w XIII wieku, a nawet jezuitów w okresie kontrreformacji! I nowe ruchy kościelne ostatniego stulecia. Musimy pozwolić Duchowi Świętemu twórczo działać pośród nas, wprowadzając nowe sposoby bycia Kościołem, których teraz nie możemy sobie wyobrazić, ale być może młodzi mogą! Jego słuchajcie, powiedział głos na górze. Obejmuje to słuchanie młodych, w których Pan żyje i przemawia (Mt 11,28).

Doprowadzenie do prawdy nie jest, jak widzieliśmy, jedynie kwestią racjonalnej argumentacji. Nie jesteśmy tylko mózgami. Otwieramy się na siebie nawzajem, na to, kim jesteśmy, na nasze bezbronne człowieczeństwo. Św. Tomasz z Akwinu uwielbiał powiedzenie Arystotelesa: ​​„Anima est quodammodo omnia”, „Dusza jest w pewnym sensie wszystkim”. Poznajemy głęboko, otwierając naszą istotę na to, co inne. Pozwalamy się dotykać i zmieniać poprzez wzajemne spotkania. Pełnia prawdy, do której prowadzi nas Duch Święty, nie jest wiedzą beznamiętną, sprawdzającą z daleka. To coś więcej niż wiedza wyrażona w zdaniach. Jest ona nierozerwalnie związana z miłością przemieniającą (Instrumentum laboris A.1 27). Droga dominikańska polega na tym, że poprzez poznanie dochodzimy do miłości. Franciszkańska metoda polega na tym, że kochając poznajemy. Obydwie są słuszne.

Tajemnica, w którą zostajemy wprowadzani, dotyczy miłości całkowicie pozbawionej rywalizacji. Wszystko, co ma Ojciec, jest dane Synowi i Duchowi Świętemu. Nawet równość. Udział w Boskim życiu oznacza wyzwolenie się od wszelkiej rywalizacji i współzawodnictwa. Taką samą wolną od wszelkiej rywalizacji Boską miłością powinniśmy się miłować podczas tego Synodu. Św. Jan napisał: „Jeśli by ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20).

Podróż do pełni prawdy jest nierozerwalnie związana z nauką miłości. Głęboka zmiana nastąpi tylko wtedy, gdy poszukiwanie zrozumienia woli Pana zostanie wplecione w podwójną spiralę nauki kochania tych, którzy sprawiają nam kłopoty. Trudno będzie to przekazać osobom, których tu nie ma. Czy ci wszyscy ludzie naprawdę przebyli taką długą drogę wielkim kosztem tylko dla wzajemnej miłości? Praktyczne decyzje są oczywiście nieuniknione i konieczne. Muszą jednak wynikać z osobistej i wspólnotowej przemiany tego, kim jesteśmy, bo w przeciwnym razie będą tylko administracją.

 Wyobraźcie sobie radość wyzwolenia się od wszelkiej wzajemnej rywalizacji: to, że święccy mają więcej głosu, nie oznacza, że biskupi odeszli: to, że kobietom zostaje zagwarantowana większa wiarygodność, nie oznacza, że ​​mężczyźni mają jej mniej; większe uznanie, jakie zyskują nasi afrykańscy bracia i siostry, nie umniejsza wiarygodności Kościoła w Azji i na Zachodzie.

Wymaga to od każdego z nas głębokiej pokory, gdy z ufnością oczekujemy na dary Boże. Simone Weil, francuska mistyczka żydowska, zmarła w 1943 roku, na swojej drodze do prawdy doszła do tego, że powiedziała: „Wierzę w Boga, Trójcę, Odkupienie, Eucharystię i naukę Ewangelii”. Pisała, że ​​„najcenniejszych darów nie zdobywa się, poszukując ich, ale czekając na nie… Ten sposób patrzenia jest przede wszystkim uważny. Dusza opróżnia się z całej swojej zawartości, aby przyjąć człowieka, na którego patrzy, takim, jakim jest, w całej jego prawdzie”.

Jeśli pozwolimy się prowadzić Duchowi Prawdy, niewątpliwie będziemy się spierać. Czasami będzie to bolesne. Będą prawdy, którym wolelibyśmy nie stawić czoła. Ale zagłębimy się nieco bardziej w tajemnicę Boskiej miłości i poznamy taką radość, że ludzie będą nam zazdrościli bycia tutaj i będą tęsknili za kolejną sesją Synodu!

https://www.vaticannews.va/en/church/news/2023-10/synod-retreat-meditation-the-spirit-of-truth-radcliffe.html

Tłum. Małgorzata Frankiewicz
O autorze

admin

1 Komentarz

    Bardzo dziękuję za tłumaczenie! Naprawdę „great job”! Dzięki niemu znalazłem w ogóle Waszą stronę! Dziękuję i pozdrawiam serdecznie z USA!

Zostaw komentarz