KONGRES Katoliczek i Katolików

Nasze opinie

Gietrzwałd, czyli dlaczego się nie przyłączę

Gietrzwałd, czyli dlaczego się nie przyłączę

Każdy broni się takimi narzędziami, do jakich ma dostęp. Prawdziwą przyczyną problemu jest ewidentny brak upodmiotowienia ludzi.

Podobno jest takie powiedzenie, niektórzy twierdzą, że francuskie, że Pan Bóg najbardziej śmieje się wtedy, gdy człowiek myli przyczyny pewnych zjawisk z ich skutkami. No to rzucając okiem nad Wisłę, musi być Mu bardzo wesoło. W sprawie, o której zaraz napiszę, pękają ze śmiechu także ludzie – głównie my, dobrze wykształcone mieszczuchy, ale także ci gorzej wyedukowani, za to uważający się za lepszych od „zabobonnej tłuszczy”, najczęściej podnoszący swój status społeczny zasobnością portfela. Tyle tylko, że ten nasz śmiech, w odróżnieniu od Boskiego, nie jest serdeczny, ale drwiący i złośliwy.

Otóż przez cały ostatni tydzień liczni dziennikarze, prezenterzy radiowi (pierwszy raz usłyszałem o sprawie właśnie w radiu, i to muzycznym, rockowym, nie zaangażowanym na co dzień w kwestie społeczne czy polityczne) rozpisywali się i wypowiadali na temat protestu przeciwko budowie magazynów jednej z sieci supermarketów w miejscowości Gietrzwałd na Warmii. Jak wiadomo, jest to miejsce maryjnych objawień, jedyne w Polsce uznane przez Kościół. Protestujący mieszkańcy używali w swym akcie sprzeciwu wobec inwestycji dość specyficznych haseł o „odorze niemieckich śmieci spowijających Tron Matki Bożej”, oskarżeń wobec miejscowego biskupa, że jest „judeoprotestantem”, a nie katolikiem, a także wspominali zaangażowanie „obcych sił” (trochę diabelskich, trochę niemieckich, choć rozróżnienie to było mgliste) w atak na Gietrzwałd.

I choć absurdalność tych głosów była rażąca, być może nawet szkodliwa, niesprawiedliwa wobec projektujących inwestycję, a dodatkowo heretycka (co wykazywał na łamach „Gazety Wyborczej” jeden uczony ksiądz), to ja nie przyłączę się do śmiejących się i drwiących. Przede wszystkim dlatego, że mamy tu, moim zdaniem, do czynienia z klasycznym przykładem pomylenia przyczyn ze skutkami. Protest mieszkańców nie jest bowiem akcją, a reakcją. To nie treść wznoszonych haseł jest problemem, ale powód ich wyrażania. Być może forma protestu jest nieładna, może dziwaczna, ale każdy broni się takimi narzędziami, jakie są pod ręką. I dlatego nie razi mnie okrzyk o „odorze niemieckich śmieci spowijających Tron Matki Bożej”, podobnie jak nie oburzały mnie okrzyki „w******alać!”, którymi posługiwały się uczestniczki protestów po wiadomym orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego. Taka właśnie jest rola protestów, by przekraczać granice debaty parlamentarnej – zgodnie z zasadą, że gdyby takie wystąpienia były parlamentarne, to nie musiałyby odbywać się na ulicy.

Wracając zaś do mieszkańców Gietrzwałdu, trzeba uznać, że dostępnym dla nich narzędziem sprzeciwu, argumentem, który zwyczajnie mieli pod ręką, był kult Matki Boskiej. Prawdziwą zaś przyczyną problemu jest ewidentny brak upodmiotowienia ludzi, którzy przecież mają prawo decydować, co dzieje się w ich społeczności lokalnej, gminie, parafii. Nie żadna „niewidzialna ręka rynku” ani „święta własność prywatna” (skądinąd są to hasełka nie mniej zabawne od tych wznoszonych przez warmińskich protestujących, nieprawdaż?). Żaden z tych złotych cielców. Podmiotem musi być lud, parafianie, obywatele gminy – w zależności od specyfiki problemu. Prawdopodobnie nie byłoby całej tej sprawy, gdyby władze samorządowe, kościelne i sam prywatny inwestor dołożyli wszelkich starań, aby z ludźmi porozmawiać, wytłumaczyć, rozwiać wątpliwości, uleczyć lęki. Ale po co? – lepiej wyśmiewać się później z klasy ludowej, a cele polityczne i biznesowe osiągać bez względu na społeczne ich koszty.

Nie będę się także przyłączał do drwiących przedstawicieli klas średniej i wyższej, którzy upatrzyli sobie w klasach ludowych łatwy cel do punktowania. Uważam to za wyjątkowo niegodną postawę, której szczególnie my, katolicy, powinniśmy unikać jak ognia. I z której powinnyśmy się często spowiadać. Jaka zatem powinna być nasza reakcja? Powinna być nią presja na władze państwowe, samorządowe, kościelne i biznesowe, by zaczęły zauważać zwykłego człowieka. Nie traktowały go jak problem, koszt swojej działalności, do którego zwracają się tylko wtedy, gdy jest kampania wyborcza, trzeba zebrać niedzielną tacę albo zapędzić klientów pomiędzy sklepowe regały. To oczywiście wszystko truizmy, ale należy je powtarzać do znudzenia, aż staną się rzeczywistością. Bo władzy najczęściej nie zależy na odwróceniu tego mechanizmu, trzeba ją do tego zmusić. Przyglądanie się ze śmiechem wznoszonym w Gietrzwałdzie hasłom, zamiast zastanowić się nad powodem ich formułowania, stanowi bowiem modelowy przykład strategii odwracania uwagi od rzeczywistych problemów – jest pomyleniem skutków z przyczynami.

O autorze

Filip Flisowski

Ekonomista, absolwent Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, były samorządowiec. Od początku związany z warszawskim środowiskiem ojców jezuitów. Obecnie doktorant Wydziału Socjologii UW, felietonista i członek redakcji Magazynu Kontakt. Interesuje się biopolityką, wpływem procesów historycznych na imaginarium współczesnych obywateli i polskim społeczeństwem. W Kongresie pracuje w Zespole Organizacyjnym i grupach "Władza" oraz "Duchowieństwo - Lud".

20 Komentarzy

    Dziękuję za ciekawe i trafne spojrzenie na reakcję lokalnej społeczności rozżalonej za brak uczestnictwa w podejmowaniu ważnych decyzji. Felieton uzmysłowił mi, że ludzie w poczuciu bezsilności, sięgają nawet po absurdalne argumenty.

      Cieszę się i dziękuję! Wydaje się, że naszym zadaniem jest odnajdywanie tych ludzi i wskazywanie im możliwych rozwiązań,

    Podobny mechanizm braku podmiotowości dostrzegam w Kościele, tu się nikt nad nikim nie rozczula, trudno dostrzec próby odnajdywania ludzi aby wskazać im możliwe rozwiązania. Osoby pozostawia się samym sobie. Można powiedzieć, że nic się nie zmienia, jedynie na kolejnej niedzielnej mszy kogoś ważnego brakuje, odchodzą pojedynczo, bez nadziei, w poczuciu jakiegoś wielkiego zawodu.

      Tak, brak podmiotowości stanowi zasadniczy problem. Z tego samego powodu z Kościoła odchodzi młodzież. Na świecie zrozumiano to już jakiś czas temu – warto przewertować chociażby wnioski z konferencji biskupów południowoamerykańskich w Puebla z 1979 roku (!). Minęły 44 lata, a u nas wciąż nie odkryto tamtych recept.

    Mysl przewodnia felietonu doniosła, zważywszy, że do jedynego miejsca w Polsce, gdzie postawienie swej stopy przez Matkę Boską potwierdziła Stolica Apostolska, – mimo wielu odejść z Kościoła – jednak ciągną tłumy. I to nie tylko z Polski północnej. A temat odejść z Kościoła, nie tylko tych cichych, ale i szumnych, zyskał u nas niesłusznie rangę tematu a/ la
    mode, W przeciwieństwie do Francji np., gdzie już jest tematem demod,e, co nie oznacza, że
    wierzący stanowią większość społeczństwa.

    We Francji jak donosi ksiądz filozof Krzysztof Paczos na niedzielną mszę świętą niedzielną chodzi 1%lub 2% populacji, mówiąc kolokwialnie tam sprawa jest już „pozamiatana”. Tu nie chodzi o modny czy też nieco przebrzmiały news, spór dotyczy spraw pryncypialnych, być albo nie być osób nam bliskich w Kościele. Z mojego najbliższego kręgu przestało praktykować 6 osób powód, brak podmiotowości z jednej strony oraz bierność z drugiej.

      Mnie najbardziej martwi reakcja Wspólnoty na odchodzenie. Ile razy słychać „a niech sobie idzie”, albo „co nas to obchodzi”. Ot, jednego „odmieńca” mniej. Najczęściej, jak napisał Andrzej, nawet takiego odejścia się nie zauważa.

    Jeszcze w sprawie stawiania stopy przez Matkę Boską i potwierdzeń tego faktu przez kościelne gremia. Nie wiem dlaczego ale jakoś mam przekonanie, że jest ona bliska w równej mierze wszystkim katolikom, szczególnie tym, którzy zostali w Kościele pokrzywdzeni.

    Zadziwia mnie w artykule afirmacja głupoty, a pośrednio i pychy, która poprzedza głupotę.

    „trzeba uznać, że dostępnym dla nich narzędziem sprzeciwu, argumentem, który zwyczajnie mieli pod ręką, był kult Matki Boskiej.” – to właśnie, że religia, Matka Boża, Pan Bóg, Ewangelia, Eucharystia … są narzędziami do różnych przyziemnych celów, często również niegodziwych, często służących kłamstwu, manipulacji, i jeszcze gorzej – budowaniu nienawiści, to właśnie sprawia, że polski Kościół wprost spada w przepaść.

    Co do Gietrzwałdu, chciałbym powiedzieć: jest wzgórze i las, dalej miejscowość, dalej obwodnica – obejście, i dopiero za nią miały powstać magazyny.

      Panie Witoldzie, zachęcam do ponownego przeczytania artykułu. Nikt nie uznaje, że przedstawiane przez protestujących argumentu są merytorycznie słuszne. Stąd też Pana informacja o faktycznej lokalizacji magazynów jest trochę nie na temat. Zależało mi, aby wskazać, że faktycznym problemem jest niewysłuchanie, brak podmiotowości, lekceważenie człowieka przez różne formy władzy. Nazwanie obserwowanego zjawiska „głupotą” prowadzi do niedostrzegania istoty sprawy, czyli właśnie pychy.

        Przeczytałem. A ja proponuję zapoznanie się z licznymi materiałami, relacjami, sponsorami protestów, językiem … Gdyby to był przynajmniej nie niemiecki Lidl, a katolicki Polski Holding Spożywczy.
        A tak, może lepiej byłoby wprowadzić nową kategorię parków krajobrazowo katolickich, albo skansenów religijnych (w tym jeszcze parlamencie i przy tym rządzie można byłoby to bardzo sprawnie przeprowadzić) i ustanowić w Gietrzwałdzie i okolicy odpowiednią strefę i załatwić sprawę.

          Właśnie w tym rzecz, że takie ustanawianie parków i stref (przyjmując przez chwilę, że nie jest to pomysł ironiczny) znów odbywać by się miało nad głowami tych ludzi, bez uznania ich podmiotowości. Ponownie staliby się narzędzie w czyichś rękach. Mój tekst nie neguje absurdalności niektórych używanych przez protestujących argumentów, ani nie rozstrzyga kwestii stawiania hal spożywczych tej czy innej firmy. Jego celem było wyłącznie zwrócenie uwagi na człowieka, który ma prawo mieć swoje zdanie i powinien zostać wysłuchany. A nie wyśmiany.

            Co znaczy być „wysłuchanym”? W polskim języku słuchać ma dwa znaczenia, te od słyszenia i te od posłuszeństwa. Sprawa w Gietrzwałdzie ciągnie się od miesięcy i protestujący i tym razem przedstawili swoje postulaty, żądania władzom gminy, tak jak zapewne wielokrotnie wcześniej. Tak że w pierwszym znaczeniu zostali „wysłuchani”, a w drugim – realizacji postulatów – nie. Na marginesie: ilu z protestujących było z lokalnej społeczności, a ilu pielgrzymów zorganizowanych przez RM i TvT?

            Panie Witoldzie, podniósł Pan bardzo ważną kwestię: co to znaczy być wysłuchanym. Wyrażanie to nabrało rumieńców w Kościele przy okazji odbywającego się od półtora roku Synodu o synodalności. Wysłuchanie nie stanowi jedynie możliwości przedstawienia swojego zdania (pierwsza definicja z dwóch przez Pana wskazanych), ale nie oznacza koniecznie przyjęcia stanowiska wyrażającego swoje zdanie (definicja druga). Udało nam się w Kościele odnaleźć, choć być może na chwilę, takie przedstawienie swojego głosu, które w odbiorcach wywołuje określone reakcje. Zmusza ich do refleksji, rewizji swojego stanowiska, krytycznego spojrzenia, wreszcie wsłuchania się w Głos Ducha. To szalenie ważny i skomplikowany proces, na końcu którego przedstawiający swoje zdanie ma poczucie uczestniczenia w podejmowanych decyzjach. Nawet jeśli finalnie nie są one po jego myśli, wszak nikt nie ma nigdy 100% racji.
            Jednocześnie przestrzegałbym przed odnajdywaniem w protestach jakichś spisków, ingerencji obcych sił. To po pierwsze ślepa uliczka, bo zawsze prowadzi do krzywdzenia faktycznie protestujących, a po drugie musimy zachować uczciwość intelektualną. Jeżeli krytykujemy niejednego hierarchę za próbę odbierania nam głosu poprzez wskazywanie rzekomych „niemieckich opcji”, sami nie możemy stosować tego mechanizmu wobec osób mających od nas odrębne zdanie.

    Tekst Filipa stał się okazją do podjęcia tematu najbardziej bolesnego dla praKtykujących katolików. Liczby w dużym stopniu wyglądają tak, jak byśmy sobie życzyli. Faktem jest, że w ostatnim czasie, przynajmniej w bardziej centralnych dzielnicach Paryża, kościoły j e d n a k są wypełnione. Oczywiście, inaczej wyglądają one w dzielnicach robotniczych Paryża i w takiż regionach całej Francji. Media odnotowują liczne nawrócenia, zwłaszcza przejścia na chrześcijaństwo z islamu. I gdyby znaleźć odpowiedzialne statystyki, sądzę, że stereotypy i m o d y uległyby zmianom.

      Interesujące wydaje się Twoje spostrzeżenie na temat niskiej frekwencji w kościołach położonych w dzielnicach robotniczych. Ciekawe, jakie to ma podłoże w dzisiejszej Francji. Byłbym zainteresowany sięgnięciem do badań preferencji religijnych w zależności od klasy pochodzenia, miejsca zamieszkania i poziomu wykształcenia Francuzów.

    Na pewno ludzie wykształceni przeważają wśród katolików i dzielnice bardziej inteligenckie stanowią większość wiernych w kościołach. Ale i serce rośnie, gdy ogląda się liczne pielgrzymki młodzieży do różnych miejsc kultu we Francji, których tam wiele. Nasz ojciec Paweł kiedyś rozwinął historycznie moje obserwacje na zebraniu grupy „Duchowni i świeccy”.

    Cały tekst zabrzmiałby zapewne inaczej, gdyby autor miał świadomość, że w Gietrzwałdzie nie protestują mieszkańcy, tylko przyjezdni z całej Polski zwołani przez niewielką (dosłownie niewielką – bo liczącą 4-5 osób, łącznie 2-3 rodziny) grupę osób z gminy skonfliktowanych z wójtem. Z gminy – bo z samego Gietrzwałdu protestuje może jedna osoba.
    Mieszkańcy natomiast byli nakłaniani do dołączenia do protestu niezbyt etycznymi metodami – podsuwano im listy poparcia z nieprawdziwymi informacjami, jakoby dotyczyły one np. kwestii czystości wody, przebiegu obwodnicy czy innych rzeczy, w zależności od szansy na poparcie przez konkretną osobę. Sprawę bada prokuratura.
    Mieszkańcy nie chcą dołączyć do tej wojenki, wspiera ich też proboszcz – rektor sanktuarium. I całe szczęście, że w Gietrzwałdzie mieszkają kulturalni ludzie, bo inni cały ten protest już dawno by widłami pogonili.

      Dziękuję za to sprostowanie, choć wersji, kto tam tak naprawdę protestuje, słyszałem już kilka.
      To nie ma jednak większego znaczenia. Celem powyższego felietonu było ukazanie pewnego mechanizmu społecznego, zjawiska braku empatii, konfliktu pomiędzy władzą, a ludem. To wcale nie musiał być Gietrzwałd.

        Tu nie było problemu „niewysłuchania”, dlatego rozważanie go na przykładzie Gietrzwałdu jest mocno chybione. Jeśli mieszkańcy czują się tam niewysłuchani, to raczej przez organizatorów protestu… Którzy zresztą na swoim profilu FB piszą o mieszkańcach w bardzo niewybrednych słowach. Tylko dlatego, że ci ich nie popierają.

Zostaw komentarz