KONGRES Katoliczek i Katolików

Nasze opinie

Ksiądz

Ksiądz

Zastanawiamy się w ramach Kongresu KK nad parafiami, relacjami pomiędzy duchowieństwem a świeckimi, strukturą Kościoła, jego nauczaniem itp. Często jednak to osoba księdza sprawia, że jesteśmy w Kościele lub na zewnątrz. Przedstawiony  poniżej wizerunek księdza ma stać się polem do zastanowienia,  jakiego poszukujemy duszpasterza.

Ksiądz Andrzej Szpak był salezjaninem, zajmującym się młodzieżą z marginesu. Prowadził od początku lat 80-tych, pielgrzymki. W jednej z nich brałem udział. Trafiłem do najliczniejszej grupy czarno-białej, stanowiącej część Pielgrzymki Warszawskiej, prowadzonej przez ks. Szpaka. Jej nazwa nie była przypadkowa, o czym za chwilę.

Uczestniczyłem także w zlotach, tzw. „szpakowiskach” m. in. w Przemyślu, gdzie mogłem obserwować sposób bycia księdza Andrzeja z młodymi.

Większość z nich, których miałem okazję poznać, stanowili ludzie inteligentni, o dużej wrażliwości i silnym poczuciu niezależności, wynikającym z ich indywidualnych, nie zawsze dobrych doświadczeń. Znakiem rozpoznawczym były zakładane na szyję tzw. „pacyfy”, symboliczne odniesienie do idei pokoju oraz koraliki noszone przez dziewczyny, które w swoim ubiorze miały pewien rys orientalny. Manifestację odrębności stanowiły „pióra” – długie włosy chłopaków, nawiązujące w jakiejś mierze do swoich ideowych protoplastów z lat 60-tych z filmu „Hair”.

Brak akceptacji, zrozumienia, może okazywanej tym młodym ludziom miłości zarówno w  rodzinach, jak i w środowiskach, w których żyli, sprawił, że byli niezwykle krytyczni wobec opresyjnych sposobów wychowawczych, serwowanych w szkole. Ich ucieczki z domów lub bunt skierowany w stosunku do świata były naturalną odpowiedzią na konformistyczne zachowania starszych, nazywanych przez nich żartobliwie ”krawaciarzami”.

Będąc świadkiem licznych spotkań, zapamiętałem ks. Andrzeja jako człowieka dialogu. Poprzez traktowanie drugiej osoby z całym bagażem jej lęku, często odrzucenia, ale także grzeszności,  dawał szansę na prawdziwe nawrócenie. Chciał, aby młodzi wrócili do swych trudnych relacji rodzinnych i je przemienili, tak jak Chrystus przemienia ich.

Idąc na czele pielgrzymki, ksiądz Andrzej stawał przed nimi jak Mojżesz wytyczający drogę przez morze do Ziemi Obiecanej. To zalewające morze  niezrozumienia dla nietypowych sposobów duszpasterstwa księdza Andrzeja sprawiało, że zmieniono formułę pielgrzymowania.  Prowadzona przez lata grupa czarno-biała, tzw. hipisów w ramach Pielgrzymki Warszawskiej z czasem wydzieliła się, jako Pielgrzymka Młodzieży Różnych Dróg i Kultur.

Choć nigdy nie był klerykałem, odnajdywał sposoby na przyciąganie młodych do Kościoła.  Niebagatelną rolę odgrywała muzyka, której słuchała młodzież, ale również ta, którą proponował w ramach wyjazdów na festiwale muzyki religijnej. Ks. Szpak był założycielem i promotorem chóru i orkiestry Echo Sacrosong. Sam też, idąc na czele pielgrzymkowej grupy, grał na gitarze i mocno szarpał struny. Ten rodzaj energii zdradzał jego charakter. Miał mocny tubalny głos, który po kilku godzinach eksploatacji na pełnych obrotach zmieniał swoją barwę i stawał się jeszcze bardziej ekspresyjny.

Nigdy w trakcie pielgrzymkowego szlaku nie spało się w pokojach, gdzie gospodarze wynajmujący je zapewnialiby ład i porządek. Najczęściej były to łąki lub nieużytki, na których powstawały obozowiska z dziesiątkami indywidualnych namiotów. Część spała pod przysłowiową chmurką. Pamiętam wieczorami niewielkie grupy, rozmawiające półgłosem  przy namiotach lub nieco głośniejsze muzyczne spotkania z motywami wschodnich mantr. Czy byli to wyznawcy Buddy, Kryszny, czy po prostu ludzie poszukujący na swój sposób prawdy, nikt tego nie dochodził. Widziałem twarze osób, których oczy były przepełnione Bogiem, a były też takie, które przeorały zażywane prochy. Ci budzili współczucie. Ksiądz Andrzej próbował inicjować rozmowy o Bogu, czasem pytał: kim On jest dla ciebie? W taki spontaniczny sposób potrafił przechodzić od dialogu z grupą do indywidualnej, niemal intymnej konwersacji. 

Faktycznie był ich liderem, a jego autorytet brał się ze świadectwa życia oraz wiary. Podobnie jak oni miał swoje trudne doświadczenia, oraz umiłowanie wolności, odkrywanej ciągle na nowo z kart Ewangelii, wolności w Chrystusie. To było wyznacznikiem jego działań. Szukanie ludzi pogubionych z marginesu stało się  jego pasją.                          

Mam w pamięci wiele zdarzeń, które pokazują jego człowieczeństwo oraz kapłaństwo, choć już wtedy sam stawiał się niejako w kontrze do łatwego niedzielnego duszpasterstwa. W trakcie pielgrzymek po całodziennym marszu, gdy ks. Andrzej grał, śpiewał, głosił katechezy oraz spowiadał, często też to on musiał organizować żywność. Najczęściej wraz z kierowcą ciężarówki, którą transportowano plecaki, jechał po kilkadziesiąt bochenków chleba, smalec i dżem. Zakupy w dużej mierze pochodziły z jego prywatnych funduszy. Zastanawiałem się, jak to narzucone sobie tempo wytrzymuje.

Stosunek ks. Andrzeja do innych sprawiał, że spontanicznie odpowiadał na potrzeby napotkanych ludzi. Potrafił zmienić plan pielgrzymki, aby rezygnując z zaplanowanego etapu drogi, pomóc rolnikom w żniwach. To był jeden z jego licznych pomysłów na resocjalizację tej nietypowej ekipy..

To, co w innych grupach byłoby niewyobrażalne, tu miało miejsce. Pielgrzym wstrzykujący sobie dawkę narkotyku to były wyzwania, z którymi  ks. Andrzej musiał się mierzyć. Mieliśmy wyruszać na kolejny etap, gdy niespodziewanie wszystkich zwołał do kościoła. Siedzieliśmy w ławkach, niektórzy z nas na posadzce i tak przez około 40 minut czekaliśmy na jego słowo. W końcu jeden  nie wytrzymał i niemal wykrzyczał: Andrzej, powiedz, o co ci chodzi!

Ks. Andrzej stał niewzruszony przy ambonce z zamkniętymi oczami. Nawet ten krzyk nie zrobił na nim wrażenia. On się cały czas modlił. Ta rozmowa z Bogiem zaowocowała chyba najlepszym kazaniem, jakie w życiu słyszałem.

Niesiony obraz z Jezusem Miłosiernym  nie tylko wyznaczał drogę. Bywał też ustawiony przez ks. Andrzeja na przykład na polu pełnym dojrzałych makówek, które  znalazły się nieopodal miejsca noclegu. Tam sam Jezus miał bronić przed  podszeptami złego. 

Były też inne sytuacje, jak modlitwa nad ćpunem, którego wlekli pod rękę idący pielgrzymi. Pamiętam prowadzoną przez księdza modlitwę za tych, co przedwcześnie odeszli z powodu przedawkowania. Wymieniał ich imiona, to było wiele bliskich mu osób. Jego działanie nie ograniczało się wyłącznie do roli księdza, stawał się także terapeutą, a gdyby nie to, ta lista zaćpanych byłaby znacznie dłuższa.

Były, owszem, ołtarze z plecaków. Na takiej improwizowanej mszy w trakcie kazania brał dziecko na ręce, może pięcioletnie, bo i pojedyncze rodziny się tam odnajdywały. Proponował zastanowić się, co jest w tym dziecku takiego szczególnego, że Jezus mówi: „Jeśli nie staniecie się jak one nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” ( Mt 18, 1-5).

Duszpasterstwo proponowane przez ks. Andrzeja było nierozłącznie związane z terapią, w której raz brała górę wypracowana metoda, innym razem spontaniczna intuicja. Ten rodzaj poruszania się na linie miał również krytyków (zob. Anna Golus, „Dlaczego miałby kłamać”, „Tygodnik Powszechny” nr 34/2020). Z artykułu wynika, że w grupach pielgrzymkowych pojawiali się starsi panowie wykorzystujący sytuację do łatwego seksu z nieletnimi dziewczętami. Autorka pyta, czy ksiądz mógł tego nie widzieć. Będąc świadkiem wielu sytuacji,  mam wrażenie, że jego działanie było skoncentrowane na ratowaniu życia każdego młodego człowieka, który sięga po narkotyki, co być może miało również swoją cenę. Trudno mi sobie wyobrazić zgodę grupy na ingerowanie kogoś w ich przestrzeń wolności. W tym aspekcie wszyscy byli bezkompromisowi. Oczekiwanie od ks. Andrzeja, że będzie ich przesiewał, oddzielając plewy od ziaren, to wyobrażenie kogoś, kto nie  rozumie, że poruszał się po krawędzi.

Pytanie pozostawiam otwarte: jakiego poszukujemy duszpasterza?

O autorze

Andrzej Kozielski

Zostaw komentarz