Simone Weil (ur. 1909, zm. 1943) – francuska filozof, działaczka społeczna i mistyczka. Szczególnie interesowała się problematyką pracy. Swoją refleksję starała się opierać na doświadczeniu, co doprowadziło ją do przyjęcia roli robotnicy w paryskich fabrykach. W ostatnim okresie życia, nie porzucając problematyki społecznej, rozwinęła myśl religijną bliską chrześcijaństwu, inspirowaną przede wszystkim filozofią Platona. Jej w większości wydane pośmiertnie pisma wywarły znaczący wpływ na twórczość m. in. Alberta Camusa i Czesława Miłosza.
W 1941 r. poznała dominikanina o. Josepha-Marie Perrin, z którym przyjaźń doprowadziła ją do pogłębienia zainteresowania katolicyzmem i do rozważenia przyjęcia chrztu. Starając się przekonać o. Perrin o autentyczności swojego powołania do pozostania poza Kościołem, krótko przed swoim wyjazdem z Francji do Stanów Zjednoczonych skierowała do niego list autobiograficzny, którego fragment zamieszczam poniżej.
Ten napisany blisko 80 lat temu tekst, mimo wszystkich pozytywnych zmian, jakie zaszły po Soborze Watykańskim II, pozostaje niepokojąco aktualny. Prawdopodobnie nie jestem jedyną osobą, która borykała się z poczuciem winy w związku z odkryciem prawdy niezgodnej lub wydającej się niezgodną z obowiązującym wszystkich katolików nauczaniem Kościoła. A przecież ostatecznym kryterium przyjęcia jakichkolwiek poglądów musi być to, co człowiek w danym momencie rozpoznaje jako prawdę. To prawdę i dobro możemy rozpoznać jako cel ludzkiego życia, który odnajdujemy w prawdziwym Bogu – jak to wyraziła Weil we fragmencie zacytowanego poniżej listu: „Chrystusowi podoba się, kiedy wolimy od niego prawdę, bo jest najpierw prawdą, a dopiero potem Chrystusem”.
Misja Kościoła polega na wspieraniu ludzi w ich wypływającym z miłości dążeniu do prawdy i dobra poprzez posługę sakramentalną, nauczanie i wspólną modlitwę. Tłamszenie sumień i osłabianie miłości do prawdy przez wzbudzanie nieuzasadnionego poczucia winy i lęku są z tą misją w oczywisty sposób sprzeczne. Za dokumentami potępiającymi dawne nadużycia władz kościelnych musi iść zmiana myślenia wszystkich członków Kościoła tak, aby instytucja nigdy nie była stawiana ponad szacunkiem dla indywidualnego sumienia. To dzięki sumieniu człowiek może, zwłaszcza przy wsparciu drugiego, rozpoznać głos Boga i odróżnić go od innych głosów – także od tego, co wydaje się Bożym nakazem, a w rzeczywistości jest wykreowanym w wyniku źle pojętej formacji zniewalającym bóstwem opiekuńczym Kościoła, każącym uznać widzialną wspólnotę wierzących za dobro absolutne i postawić ją ponad jednostką.
Simone Weil – List pożegnalny do ojca J. M. Perrin, dominikanina, 1942 (fragment)
[…]
Chciałabym zwrócić Ojca uwagę na jeden punkt. Mianowicie wcieleniu chrześcijaństwa stoi na drodze przeszkoda absolutnie nie do przezwyciężenia. Jest nią użytek robiony z dwóch drobnych słówek anathema sit[1]. Nie ich istnienie, ale użytek, jaki z nich robiono do tej pory. To także nie pozwala mi przekroczyć progu Kościoła. Pozostaję po stronie wszystkich rzeczy, które z powodu tych dwóch drobnych słówek nie mogły wejść do Kościoła, tam, gdzie wszystko ma swoje miejsce. Tym bardziej, że zalicza się do nich mój własny intelekt.
Wcielenie chrześcijaństwa zakłada harmonijne rozwiązanie problemu relacji między jednostkami a zbiorowością. Mam tu na myśli] harmonię w sensie pitagorejskim, [to znaczy] właściwą równowagę przeciwieństw. Oto, czego ludzie są spragnieni właśnie dzisiaj.
Sytuacja intelektu jest kamieniem probierczym tej harmonii, bo intelekt jest rzeczą swoiście i bezwzględnie indywidualną. Ta harmonia jest wszędzie tam, gdzie gra intelektu pozostającego na swoim miejscu odbywa się bez zakłóceń tak, że całkowicie spełnia on swoją funkcję. Właśnie to przepięknie wyraża święty Tomasz, mówiąc o wszystkich częściach duszy Chrystusa odnośnie do Jego wrażliwości na ból podczas ukrzyżowania.
Spełnianie przez intelekt właściwej mu funkcji wymaga totalnej wolności, implikującej prawo do zaprzeczenia wszystkiemu, bez jakiejkolwiek dominacji. Wszędzie, gdzie intelekt stawia siebie ponad przykazaniem, jest nadmiar indywidualizmu. Wszędzie, gdzie czuje się skrępowany, jest przynajmniej jedna opresyjna zbiorowość.
Kościół i państwo powinny go karać, każde na właściwy sobie sposób, kiedy zaleca niedozwolone przez nie czyny. Kiedy pozostaje w dziedzinie czysto teoretycznych spekulacji, mają jeszcze obowiązek w razie konieczności zastosować wszelkie skuteczne środki, aby ostrzec społeczeństwo przed praktycznym wpływem pewnych spekulacji na postępowanie w życiu. Ale jakie by te [czysto] teoretyczne spekulacje nie były, Kościół i państwo nie mają prawa ani usiłować ich zdusić, ani wyrządzać im twórcom jakiejkolwiek szkody materialnej lub moralnej. W szczególności nie należy pozbawiać ich sakramentów, jeżeli ich pragną – bo czegokolwiek by nie powiedzieli, choćby publicznie zaprzeczyli istnieniu Boga, być może nie popełnili żadnego grzechu. W takim przypadku Kościół powinien oznajmić, że są w błędzie, ale nie ma prawa wymagać od nich niczego, co przypominałoby odwołanie ich wypowiedzi ani pozbawiać ich Chleba Życia.
Zbiorowość stoi na straży dogmatu – a dogmat jest przedmiotem kontemplacji dla miłości, wiary i intelektu, trzech bezwzględnie indywidualnych władz duszy. Stąd skrępowanie jednostki w chrześcijaństwie niemal od samego początku, a zwłaszcza skrępowanie intelektu. Nie można temu zaprzeczyć.
Sam Chrystus, który jest samą Prawdą, przemawiając przed zgromadzeniem takim jak sobór, nie wypowiedziałby tych samych słów, co podczas spotkania sam na sam z ukochanym przyjacielem, i zestawiając ze sobą poszczególne zdania, można by Go dorzecznie oskarżyć o zaprzeczanie sobie i kłamstwo. Działoby się to dlatego, że na mocy jednego z tych praw natury, których sam Bóg przestrzega, bo ich odwiecznie chce, istnieją dwa zupełnie odrębne języki, chociaż złożone z tych samych słów: język zbiorowy i indywidualny. Pocieszyciel, którego Chrystus nam posyła, Duch Prawdy, mówi zależnie od okazji jednym albo drugim językiem i z konieczności natury nie ma między nimi zgodności.
Kiedy autentyczni przyjaciele Boga – tacy, do których na moje wyczucie należał mistrz Eckhart – powtarzają słowa usłyszane w ukryciu, wśród ciszy, podczas miłosnego zjednoczenia i te słowa są niezgodne z nauczaniem Kościoła, wynika to po prostu z tego, że język placu publicznego nie jest językiem komnaty małżeńskiej.
Wszyscy wiedzą, że naprawdę bezpośrednia rozmowa jest możliwa tylko we dwóch albo trzech. Już kiedy jest nas pięcioro albo sześcioro, język zbiorowy zaczyna dominować. Dlatego stosowanie do Kościoła słów „Wszędzie, gdzie dwóch albo trzech będzie zebranych w moje imię, będę wśród nich”[2], jest kompletnym nieporozumieniem. Chrystus nie powiedział „dwustu” ani „pięćdziesięciu”, ani „dziesięciu”. Powiedział: „dwóch albo trzech”. Powiedział właśnie to, że jest zawsze obecny jako trzeci w bliskości przyjaźni chrześcijańskiej, w bliskości spotkania sam na sam.
Chrystus złożył obietnice Kościołowi, ale żadna z tych obietnic nie posiada mocy wyrażenia „wasz Ojciec, który jest w ukryciu”. Słowo Boga jest słowem ukrytym. Kto nie usłyszał tego słowa, choćby uznawał wszystkie dogmaty nauczane przez Kościół, jest pozbawiony kontaktu z prawdą.
Przechowanie dogmatu jest niezbędną funkcją Kościoła jako zbiorowości. Kościół ma prawo i obowiązek karać pozbawieniem sakramentów każdego, kto go otwarcie atakuje w dziedzinie tej szczególnej funkcji.
[…]
Ale popełnia nadużycie władzy, kiedy rzekomo zmusza miłość i intelekt do przyjęcia swojego języka za normę. To nadużycie władzy nie pochodzi od Boga. Wynika ono z naturalnej tendencji do nadużywania władzy [właściwej dla] każdej zbiorowości bez wyjątku.
Obraz Mistycznego Ciała Chrystusa jest bardzo pociągający. Jednak wagę, jaką obecnie przywiązuje się do tego obrazu, odbieram jako jedną z najpoważniejszych oznak naszego upadku. Nasza prawdziwa godność nie polega na byciu częścią ciała, nawet mistycznego, nawet Chrystusa. Zasadza się ona na tym, że w stanie doskonałości, do którego każdy z nas jest powołany, już nie [my] żyjemy w nas samych, ale żyje w nas Chrystus[3] – w tym stanie Chrystus w swojej integralności, w swojej niepodzielnej jedności staje się w pewnym sensie każdym z nas tak, jak jest cały w każdej hostii. Hostie nie są częściami jego ciała.
To obecne znaczenie obrazu Mistycznego Ciała pokazuje, jak chrześcijanie są żałośnie podatni na wpływy z zewnątrz. Z pewnością [myśl o] byciu członkiem Mistycznego Ciała Chrystusa budzi euforię. Ale dzisiaj wiele innych ciał mistycznych, które za głowę nie mają Chrystusa, dostarcza swoim członkom euforii moim zdaniem tej samej natury.
Jest moją słodyczą, póki wymaga tego ode mnie posłuszeństwo, pozostać pozbawioną radości należenia do Mistycznego Ciała Chrystusa – bo jeśli Bóg zechce mnie wspomóc, zaświadczę, że i bez tej radości można pozostać wiernym Chrystusowi aż do śmierci. Uczucia społeczne mają dzisiaj taką władzę [nad ludźmi], tak skutecznie wynoszą [ich] aż na najwyższy stopień heroizmu w cierpieniu i śmierci, że myślę, iż dobrze będzie, jeśli kilka owiec pozostanie poza owczarnią i zaświadczy, że miłość do Chrystusa jest w swojej istocie czymś zupełnie innym.
Kościół dzisiaj broni nienaruszalnych praw jednostki przeciw opresyjnej zbiorowości i wolności myśli przeciw tyranii. Ale te sprawy często znajdują orędowników wśród tych, którzy chwilowo nie są najsilniejsi. To dla nich jedyny sposób, aby być może kiedyś znowu nimi się stać. To dobrze znana [prawidłowość].
[…]
Aby obecna postawa Kościoła przyniosła skutki i naprawdę wniknęła jak klin w rzeczywistość społeczną, Kościół musiałby otwarcie powiedzieć, że się zmienił albo że chce się zmienić. Inaczej kto mógłby brać go na poważnie, pamiętając o Inkwizycji? Przepraszam, że piszę[4] o Inkwizycji – moja przyjaźń do Ojca, która rozciąga się na cały Ojca zakon, sprawia, że wspomnienie o niej jest dla mnie bardzo bolesne. Ale ona istniała. […]
Tlum. Teresa Piechowiak
Źródło: S. Weil, Lettre IV. Autobiographie spirituelle, w: taże, Attente de Dieu, Le livre de poche chrétien, Fayard 1966, ss 37-65 (I wydanie w: Attente de Dieu, La Colombe-éditions du Vieux Colombier 1950).
[1]Łac. “niech będzie wyklęty”
[2]Zniekształcony cytat z Mt 18, 20: „οὗ γάρ εἰσιν δύο ἢ τρεῖς συνηγμένοι εἰς τὸ ἐμὸν ὄνομα, ἐκεῖ εἰμὶ ἐν μέσῳ αὐτῶν” („gdzie bowiem są dwaj lub trzej zebrani w Moje imię, tam jestem pośród nich”)
[3]Por. Ga 2, 20
[4]Dosł. “mówię”
2 Komentarze
Niezwykle piękny i mądry tekst. Bardzo dziękuję.
Po wielu tekstach próbujących dokonywać diagnoz kryzysu w Kościele, tu pojawia się droga wyjścia. Tak odczytuję fragmenty mówiące, nie tylko o wolności sumienia ale także o wrażliwość i bezwarunkowej akceptacji . Jej zaprzeczeniem, jest wiele rodzajów bezdusznego doktrynerstwa.