Postępowanie dyscyplinarne na KUL przeciwko ks. prof. Alfredowi Wierzbickiemu godzi w zapoczątkowany przez papieża Franciszka proces synodalny – twierdzi Kongres Katoliczek i Katolików.
Kongres Katoliczek i Katolików wystosował list otwarty do abp. Stanisława Budzika, Wielkiego Kanclerza KUL, oraz ks. prof. Mirosława Kalinowskiego, rektora tej uczelni. Powód? Dziś na KUL mają się odbyć obrady komisji dyscyplinarnej, której celem jest zbadanie zarzutów wobec ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, filozofa i pracownika Katedry Etyki KUL. Uczelnia wszczęła wobec niego postępowanie już w styczniu. Uczonemu zarzuca się, że jego wypowiedzi medialne szkodzą misji uczelni. Chodzi o publiczne wypowiedzi odnośnie osób LGBT, prawa aborcyjnego oraz postaw antyszczepionkowych.
W liście otwartym Kongres zwraca uwagę, że Kościół znajduje się obecnie w zapoczątkowanym przez papieża Franciszka procesie synodalnym. Jego celem jest dialog i szacunek wobec inaczej myślących. – Uniwersytety katolickie są naturalnym miejscem takiego dialogu i synod nie może się udać, jeżeli dyskusja o sprawach, które wymagają nowego spojrzenia i pogłębionej refleksji etycznej, będzie duszona środkami dyscyplinarnymi – czytamy w liście otwartym. – Jako katoliczki i katolicy domagamy się zaprzestania dyscyplinarnego nękania ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, jednego z najwybitniejszych polskich etyków. Domagamy się tego w interesie Kościoła, Uniwersytetu, wolności nauki i zwyczajnej przyzwoitości.
Cały list otwarty poniżej:
Warszawa, 26 listopada 2021 r.
Kongres Katoliczek i Katolików
Jego Ekscelencja
Abp Stanisław Budzik
Wielki Kanclerz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II
Jego Magnificencja
Ks. prof. dr hab. Mirosław Kalinowski
Rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II
List otwarty w sprawie ks. prof. Alfreda Wierzbickiego
Kongres Katoliczek i Katolików jako forum osób, którym leży na sercu dobro Kościoła rzymskokatolickiego, pragnie wyrazić zdecydowany sprzeciw wobec prób dyscyplinowania przez Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II pracownika tej uczelni ks. prof. Alfreda Wierzbickiego. Uniwersytet jest swojej istoty obszarem wolności, w ramach której ma być prowadzona dyskusja naukowa. Jej granicą jest szacunek do innego człowieka. Uczony nie może się bać formułować swoich poglądów, szczególnie w tak doniosłych sprawach jak stosunek do osób LGBT, czy prawnych regulacji dotyczących przerywania ciąży. Katolicki uczony musi być wolny w zastanawianiu się, jak te obszary powinny być przedstawiane w nauczaniu Kościoła. To ważne zarówno dla nauki, jak i dla Kościoła, zwłaszcza w czasie odbywającego się obecnie Synodu. Zresztą, podejmując te tematy, ks. prof. Alfred Wierzbicki w żadnym stopniu nie uchybił katolickiej ortodoksji. Pokazał jedynie, że możliwe jest, zarówno z uwagi na wymogi etyki, jak i uregulowania prawne, inne spojrzenie na te zagadnienia.
Reakcja KUL w postaci wszczynania postępowań dyscyplinarnych jest działaniem godzącym w samą istotę uniwersytetu. Wywołanie efektu mrożącego, mającego odstraszyć uczonych katolickich od podejmowania tych zagadnień w służbie prawdzie, w oczywisty sposób zaowocuje brakiem zaufania do wyników naukowych uczonych z uczelni katolickich. Sytuacja, w której nie mogą oni w sposób wolny prowadzić swoich badań i głosić ich wyników bez obaw o poniesienie odpowiedzialności przed organami dyscyplinarnymi uczelni, podważa wiarygodność wszelkich badań uczonych pochodzących z tych uczelni. Sprawa ks. prof. Alfreda Wierzbickiego jest obserwowana przez świat nauki. Może mieć dramatyczny wpływ na pozycję Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II w świecie uniwersytetów Europy.
Prowadzenie postępowań dyscyplinarnych jest niezwykle szkodliwe także dla Kościoła, znajdującego się obecnie w szczególnym okresie procesu synodalnego. Tematem Synodu jest dialog. Uniwersytety katolickie są naturalnym miejscem takiego dialogu i synod nie może się udać, jeżeli dyskusja o sprawach, które wymagają nowego spojrzenia i pogłębionej refleksji etycznej, będzie duszona środkami dyscyplinarnymi.
Jako katoliczki i katolicy domagamy się zaprzestania dyscyplinarnego nękania ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, jednego z najwybitniejszych polskich etyków. Domagamy się tego w interesie Kościoła, Uniwersytetu, wolności nauki i zwyczajnej przyzwoitości.
W imieniu Kongresu Katoliczek i Katolików
Zespół Organizacyjny
26 Komentarzy
Uczony, katolik, a zwłaszcza osoba duchowna, swój stosunek do osób LGBT oraz prawnych regulacji dotyczących przerywania ciąży (czyli mordowania dzieci nienarodzonych), powinien opierać na prawdzie wynikającej z nauki Kościoła. Jeśli tego nie robi, to znaczy, że jest szkodnikiem, który występuje przeciwko Chrystusowi. Takich nie możemy, a nawet nie mamy prawa bronić.
Dziwię się zatem stanowisku Kongresu Katoliczek i Katolików, który wystosował list otwarty do abp. Stanisława Budzika, Wielkiego Kanclerza KUL, oraz ks. prof. Mirosława Kalinowskiego, rektora tej uczelni w obronie ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, który sprzeniewierzył się nie tylko nauczaniu Kościoła, którego jest prominentnym członkiem, ale nawet dopuścił się zdrady samego Chrystusa i Słowa Bożego.
Panie Wiesławie – czy Pan rozumie, że Pan nie napisał nic o stosunku ks. prof. Alfreda Wierzbickiego do w/w spraw – tylko przedstawił to co Pan sadzi, że on sądzi, bo Pan jest o tym przekonany, że tak być musi. W zaistniałej sytuacji oceniając Pana wg Pana własnych słów można by Pana określić jako szkodnika, demagoga i kogoś kto (choć w dobrej wierze, ale jednak) występuje przeciwko prawdzie – więc i Chrystusowi.
Zamiast się dziwić wszystkim innym, może warto się zastanowić jakie rzeczywiste powody mają te wszystkie osoby (a nie Pańskie domniemania) – bo skoro to Pan rozmija się z prawdą, to choć w sposób nie zamierzony i prawdopodobnie nieświadomy: To Pan dopuszcza się odrzucenia prawdy i zdrady Chrystusa… czego jak mniemam Pan z całego serca nie chce.
Konieczność pisania tego listu pokazuje w którym miejscu jesteśmy. Czy proces synodalny sprawi, że jako wspólnota Kościoła się obudzimy? Jestem wśród tych, którzy ciągle mają taką nadzieję.
Zastanawiają mnie co najmniej trzy sprawy:
1. W liście jest zdanie: „Uniwersytet jest swojej istoty obszarem wolności, w ramach której ma być prowadzona dyskusja naukowa” – Czy zarzuty wobec ks. prof. Wierzbickiego dotyczą jego wypowiedzi w dyskusjach naukowych?
2. W liście najpierw jest zdanie: „Uczony nie może się bać formułować swoich poglądów”, a potem jest mowa o uczonych, którzy „nie mogą w sposób wolny prowadzić swoich badań i głosić ich wyników”. Czy sprawa ks. prof. Wierzbickiego dotyczy jego osobistych poglądów czy wyników jego badań naukowych?
3. List jest podpisany: „W imieniu Kongresu Katoliczek i Katolików” – to znaczy w czyim? Kogo Zespół Organizacyjny pytał o zdanie?
Dodałbym jeszcze jedną rzecz. Zespół Organizacyjny dlatego zdecydował się wystosować ten apel, bo coraz trudniej nam się pogodzić z krzywdzeniem bliźnich przez instytucje, które są nam szczególnie bliskie i ważne: Kościół, państwo, uniwersytet. Nie możemy się pogodzić z cierpieniem na granicy, dlatego też interweniowaliśmy w tamtej sprawie. Nie możemy się też pogodzić z takimi działaniami uniwersytetu, a pośrednio Kościoła przeciwko ks. Alfredowi. Nie da się tego porównać z cierpieniem na granicy, ale jednak trudno sobie wyobrazić sytuacje człowieka, dla którego Kosciół i jego uniwrrsytet jest najważniejszym, naturalnym środowiskiem i nagla zaczyna być dręczony postępowaniami dyscyplinarnymi, w których jako biegli powoływane są osoby o skrajnych i odmiennych poglądach (ks. prof. Paweł Bortkiewicz). To wskazuje, że trudno liczyć na sprawiedliwość. Jako środowisko chcemy bronić na poziomie elementarnym przyzwoitości i wzajemnego szacunku. Nasz protest wynika z przekonania, że musimy w publicznej debacie móc normalnie rozmawiać, bez obawy, że druga strona, zamiast przedstawić argumenty, uderzy nas w twarz lub wytoczy postępowanie dyscyplinarne. Nie możemy się pogodzić z tym, że tak gwałtownie zawiężają się pola normalnej publicznej dyskusji. Działaliśmy w przekonaniu, że jeżeli takie uderzenie w księda, który wobec Kościoła najwiernieszym z wiernych pozostanie niezauważone i nikt nie wyrazi sprzeciwu, to przyjmiemy wszyscy, że takie ograniczanie debaty jest normalne. I wtedy nasza delkaracja o wolności nie będzie miała żadnego znaczenia, skoro sami nie będziemy z niej wyciągać żadnych wniosków. W Kongresie można mieć rozmaite poglądy i zabiegam ciągle, aby istniała przestrzeń dla pełnego spektrum poglądów, którego granicę wyznacza szacunek do innego człowieka. I myślę, że to minimum podzielają wszyscy Kongresowicze, dlatego sformułowaliśmy nasz protest. To nie jest wyraz poparcia w imieniu Kongresu dla tego, co ks. prof. Alfred mówił (mimo, że ja osobiście w pełni jego poglądy na te sprawy podzielam), ale jest to wyraz sprzeciwu przeciwko sposobowi walki z tym co mówił. Taki sposób walki niszczy nas wszystkich jako wspólnotę. Jeśli nie będziemy mogli powiedzieć i uzasadnić co myślimy, to stajemy się hipokrytami lub zalęknionymi frustratami, tłumiącymi samych siebie. Tak nie naprawimy Kościoła i naszej wspólnoty. Rozumiem Tomku dobrze Twoje ostatnie pytanie. Mam jednak nadzieję, słuchając Ciebie w grupach, w których się spotykamy, że mimo odmiennych poglądów na wiele spraw (przy czym tę odmienność szanuję i w pełni doceniam), ten ogólny fundament, o którym Zespół w swoim proteście powiedział, jest nam wspólny.
Dziękuję Tomaszu za podniesienie tych istotnych spraw. Wolność akademicka nie obejmuje jedynie pisania artykułów naukowych i występowania na konferencjach. Jest to wolność obejmująca także wypowiedzi publiczne w dziedzinie, w której się jest specjalistą. Ks. Profesor wypowiadał się w dziedzinie etyki, czyli w tej dziedzinie, w której prowadzi badania. Były to twierdzenia profesora w dyskursie publicznym. Uczony ma obowiązek głosić swoje przekonania.
Są to twierdzenia, które mogą stać się przedmiotem polemiki, ale nigdy nie powinny się stać przedmiotem postępowań dyscyplinarnych. To nie Uniwersytet powinien podejmować tę polemikę, przy pomocy postępowania dyscyplinarnego, które z istoty uderza w godność uczonego. Powinni ją podejmować inni uczeni lub osoby, które czują się na siłach polemikę tę podjąć.
Zespół Organizacyjny bardzo rzadko występuje z apelami. Kongres jest forum dyskusji, jakotaki został też w liście tym przedstawiony. Jest też otwarty dla każdego Kongresowicza. Uznaliśmy ten przypadek za wymagający interwencji, ponieważ uważamy, że w dobie synodu nie możemy się w dyskursie wyniszczać postępowaniami dyscyplinarnymi. Niszczy to podstawy rozmowy o sprawach, które są najważniejsze. My nie zajęliśmy stanowiska w sprawie trafności wypowiedzi ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, tylko w kwestii wolności dyskursu. Tak rozumiem też naszą, przygotowywaną w grupie Duchowieństwo/Lud deklarację o wolności w Kościele. Zespół Organizacyjny powinien móc się niekiedy wypowiedzieć, gdy zagrożone są podstawowe wartości społecznej debaty, której Kongres jest częścią. Kwestię jak to należy robić, aby Kongresowicz czuł się z tym komfortowo, będziemy musieli omówić w ramach naszego Zgromadzenia Ogólnego.
Ksiądz prof. Alfred Wierzbicki jest wysokiej klasy etykiem w teoretycznym i praktycznym wymiarze. A przede wszystkim jest Duchownym o niezwykłym obecnie u nas w Polsce poczuciu wolności, uczciwości i właściwie pojętej demokracji. Po śmierci bpa Tadeusza Pieronka jest jedynym, tak odważnym Głosem Sumienia Narodu. Dlatego w pełni popieram list protestacyjny moich Kolegów z Kongresu przeciwko nękaniu prze władze uniwersyteckie KULu Księdza Profesora Alfreda Wierzbickiego.
Całą tę sprawę należałoby podzielić na szereg szczegółowych kwestii i każdą z nich zajmować się osobno. Pierwsza z nich to ocena czy komisja dyscyplinarna KUL działała zgodnie ze swoimi uprawnieniami i czy jej członkowie zostali wybrani zgodnie z regulaminem. Jeśli się twierdzi, że nie, to należałoby wskazać gdzie te uprawnienia zostały przekroczone.
Inną sprawą są wypowiedzi ks. prof. Wierzbickiego. Wolność to ostatecznie kwestia powinności, a więc należałoby każdą z nich oceniać pod kątem czy powinien coś takiego powiedzieć w danej sytuacji, czy nie. Jeśli nie powinien, to nie był wolny.
A jeśli chodzi o nasze osobiste relacje, Fryderyku, to jestem przekonany, że podstawowe przekonania i cele mamy wspólne.
Większość komentatorów powyższego artykułu, jak widać, twardo opowiada się po stronie ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, którego poglądy moralno-ideologiczne (jak sądzę) podzielają. Nie zważają, lub nie chcą brać pod uwagę tego, że zarzuty postawione księdzu Wierzbickiemu przez rzecznika dyscyplinarnego KUL, nie mają nic wspólnego z wolnością wypowiedzi, wolnością dyskursu, czy ze swobodą badań naukowych (jak sugerują jego poplecznicy i obrońcy). Zarzuty stawiane ks. Wierzbickiemu, jak on sam wyznał (łamiąc przy tym kościelną zasadę dyskrecji), dotyczą „obraźliwych wypowiedzi w stosunku do innych wykładowców; lekceważenia obowiązków wykładowcy uczelni oraz podważania fundamentów nauki Kościoła”. To są bardzo poważne zarzuty natury dyscyplinarnej, które w całej rozciągłości zasługują na wszczęcie postępowania przez komisję dyscyplinarną KUL.
Skoro ks. prof. Alfred Wierzbicki jest „wysokiej klasy etykiem w teoretycznym i praktycznym wymiarze”, jak twierdzi Pani Regina Lubas-Bartoszyńska, to tylko go obciąża, ponieważ powinien znać jak nikt inny granice krytykowania swoich oponentów, czy też osób, które mają inne zdanie niż on, powinien również przykładnie wypełniać swoje obowiązki, nie wspominając nawet o tym, że jako osoba duchowna, katolik i profesor katolickiej uczelni, winien wzmacniać, a nie podważać fundamenty nauki Kościoła.
Bardzo cynicznie i wręcz kuriozalnie brzmią słowa prof. Fryderyka Zolla, który w imieniu sygnatariuszy listu w obronie ks. Wierzbickiego peroruje: „Jako środowisko chcemy bronić na poziomie elementarnym przyzwoitości i wzajemnego szacunku […] Nie możemy się pogodzić z tym, że tak gwałtownie zawężają się pola normalnej publicznej dyskusji. […] zabiegam ciągle, aby istniała przestrzeń dla pełnego spektrum poglądów, którego granicę wyznacza szacunek do innego człowieka. […] Uczony ma obowiązek głosić swoje przekonania” itd.itp. Tymczasem, w innym swoim artykule na tym samym portalu (kongreskk.pl) pt. „Wolność uniwersytetu katolickiego i synodalność”, w sposób urągający powyższym, jakże wzniosłym własnym apelom, profesor Zoll dyskredytuje księdza prof. Tadeusza Guza, nazywając jego wypowiedzi (oparte zresztą na bogatej literaturze naukowej), jako „bzdury” i sugeruje, że ich wypowiadanie nie jest „uprawnionym udziałem w debacie naukowej”. Nie będę tu cytował wypowiedzi profesora na temat ustaleń faktycznych i naukowych, na które sam się powoływałem w polemice z tamtym jego artykułem, bo nie jest to przedmiotem niniejszej dyskusji, ale mogę jedynie nadmienić, iż przeczą one temu, co pisze on w swoich komentarzach pod artykułem powyższym. Doprawdy, większej hipokryzji trudno by szukać!
Odnośnie komentarza Pana Mirka, skierowanego bezpośrednio do mnie, to pragnąłbym zadać mu pytanie: na jakiej podstawie określa mnie Pan „jako szkodnika, demagoga i kogoś kto (choć w dobrej wierze, ale jednak) występuje przeciwko prawdzie – więc i Chrystusowi”? Co takiego nieprawdziwego napisałem, przeciwko jakiej prawdzie wystąpiłem?
https://wiez.pl/2020/10/12/ani-heretyk-ani-apostata-ani-schizmatyk-ks-alfred-wierzbicki-a-doktryna-koscielna/
Sugeruję dogłębne zapoznanie się z tym artykułem prof. Józefa Majewskiego z Więzi. Pozwoli on lepiej zorientować się, czy rzeczywiście doszło w wywpowiedziach ks. prof. WIerzbickiego do jakiegokolwiek naruszenia doktryny Kościoła i granic dyskursu o tej doktrynie i bardzo ułatwi rozmowę na tym czacie.
Tak się jakoś dziwnie dzieje, że woec uczonego, z którego poglądami Kolegium Rektorskie KUL się nie zgadza, cudownie mnożą się zarzuty. Zapewne wszyscy zdają sobie sprawę, że te związane z rzekomym naruszeniem doktryny nie mają żadnej podstawy.
„Tak się jakoś dziwnie dzieje, że woec uczonego, z którego poglądami Kolegium Rektorskie KUL się nie zgadza, cudownie mnożą się zarzuty.” – chyba nie ma czegoś takiego jak Kolegium Rektorskie KUL (nie ma czegoś takiego w statucie KUL), jest może kolegium rektorskie. Według mnie sygnowanie różnych oświadczeń przez Kolegium Rektorskie KUL świadczy o odwadze rektora.
Zapoznałem się z artykułem prof. Józefa Majewskiego, do którego prof. Fryderyk Zoll odesłał w swym komentarzu. Niestety, nie ma w nim odpowiedzi na postawione księdzu Alfredowi Wierzbickiemu przez rzecznika dyscyplinarnego KUL zarzuty, dotyczące „obraźliwych wypowiedzi w stosunku do innych wykładowców” i „lekceważenia obowiązków wykładowcy uczelni”. Autor skupił się tylko na jednym z oskarżeń, a mianowicie „podważaniu fundamentów nauki Kościoła”, którego zdaniem rzecznika KUL, miał się dopuścić ks. Wierzbicki. Domyślam się, że prof. Majewski uznał, iż trudno będzie wytłumaczyć czytelnikom lekceważenie obowiązków i obrażanie innych wykładowców przez oskarżonego, ale da się w oparciu o modernistyczny relatywizm, odeprzeć skierowany przeciwko niemu zarzut godzenia w fundament nauki Kościoła.
Tak więc autor ochoczo miesza prawdę z półprawdą, nagina fakty, a nawet posuwa się do kreowania nieistniejącej rzeczywistości, aby tylko wybielić swojego bohatera, a winę zepchnąć na Episkopat, który rzekomo wydaje dokumenty bezmyślnie i wykracza poza ramy nauczania Kościoła. Stara się prof. Majewski wyjaśnić, że stanowisko Magisterium Kościoła wobec „grzechu sodomskiego”, nie jest nieomylne, stałe i niezmienne, lecz w tej dziedzinie „dopuszcza możliwość ewolucji i zmian”, a więc ks. Wierzbicki miał rzekomo prawo krytykować Episkopat i podważać naukę Kościoła, sugerując jej zmianę.
Słusznie zauważa prof. Majewski, że „Magisterium Kościoła w dziedzinie społecznej dopuszcza możliwość ewolucji i zmian, ale muszą one być, jak nauczał JPII w „wiernej i żywotnej więzi z Ewangelią Chrystusa”. Zapomina jednak, że w kwestiach doktryny i moralności Magisterium nie może zaprzeczać samo sobie, a w przypadku homoseksualizmu, gdyby przystać na postulaty ks. Wierzbickiego, tak właśnie by było..
Prof. Majewski mija się z prawdą, głosząc tezę, że „Niektóre społeczne doktryny Magisterium Kościoła, przez długie wieki głoszone jako objawione i nieomylne, niezmienne i uniwersalne, bo opierające się na Słowie Bożym, Tradycji i prawie naturalnym, ostateczne ulegały radykalnej ewolucji, przechodziły do lamusa historii.” Podaje tu jako przykład lichwę i niewolnictwo, które,wbrew temu co mówi, nigdy nie były objęte orzeczeniami doktrynalnymi przez Kościół!!! Wydawało mi się, że utytułowany profesor teologii powinien wiedzieć, że Kościół od starożytności potępiał lichwę, stawiając ją na równi z kradzieżą. Co zaś do niewolnictwa, to Kościół chociaż nie wydał formalnej proklamacji i za jednym zamachem nie zniósł wszystkich praw pana do niewolnika, ale od samego początku i z całą siłą atakował idee i obyczaje, dążąc do przeobrażenia całego społeczeństwa i zniesienia niewoli przez odrodzenie duchowe właścicieli i niewolników. Nie było jednak niewolnictwo objęte żadną doktryną Kościoła, która nakazywałaby jego istnienie.
Wskazuje prof. Majewski także listę doktryn kard. Josepha Ratzingera, konotując: „Charakterystyczne, że na liście tej brakuje nauczania o homoseksualizmie”. Dodaje co prawda, że „nie musi to oczywiście znaczyć, że nauczanie Magisterium o homoseksualizmie nie należy do jednego z tych poziomów [nauczania nieomylnego], niemniej ów brak jest znaczący”, ale sugestia, że doktryna Kościoła odnośnie tego grzechu mogła ewoluować i zmienić się na całkiem przeciwną, została przez profesora dokonana. Należy zwrócić uwagę, że kard. Joseph Ratzinger w swojej liście doktryn nie wskazuje również innych nauk, które mają charakter doktrynalny, a jednak pozostały wciąż niezmienne, jak np. o Kościele, o zbawieniu w nim, o czyśćcu , o nierozerwalności małżeństwa, o jałmużnie czy o kanonizacji. Tak więc brak na tej liście homoseksualizmu, nie jest dowodem na to, że można ją zmieniać.
Prof. Majewski przytacza wypowiedź ks. Wierzbickiego o rzekomym prześladowaniu homoseksualistów: „Dokument biskupów wygląda jakby był pisany na księżycu, a nie w Polsce, gdzie prześladowani są na tym tle ludzie. Trudno nie zgodzić się z tą oceną, widząc na polskich ulicach, a potem w mediach ludzi poniewieranych i pobitych – na fali homofobicznych ekscesów rządzących polityków”. Słowa te są ewidentną nieprawdą, z której autor nie zdaje sobie sprawy, lub celowo pomija fakty przeczące temu twierdzeniu. Homoseksualiści w Polsce nie są przez nikogo prześladowani, posiadają identyczne prawa, jak wszyscy obywatele, a nawet więcej – mogą prowadzić wspomaganą przez władze, koncerny, media oraz liczne fundacje, nieskrępowaną działalność propagandową i edukacyjną, zmierzającą do narzucenia społeczeństwu antyludzkiej ideologii LGBT. To raczej prześladowani są teraz katolicy, kapłani i Kościół, przeciwko któremu prowadzi się coraz brutalniejszą nagonkę w niektórych środkach masowego przekazu, w mediach społecznościowych i na ulicy. Znane są przypadki atakowania księży, nawet ze skutkiem śmiertelnym, publiczne drwiny z Kościoła i księży na masowo organizowanych tzw. „marszach równości” i „strajkach kobiet”, atakowanie i dewastowanie kościołów itd. Nie spotyka się tego typu ekscesów i zorganizowanych akcji przeciwko homoseksualistom w Polsce. Krytykowanie stanowiska Episkopatu względem neomarksistowskiej ideologii LGBT, która jak przyznał otwarcie jeden z jej twórców Wilhelm Reich „ma służyć jako idealne narzędzie do zniszczenia relacji do Boga, Kościoła, tradycji, państwa, rodziców, ojca i nauczycieli, do zburzenia dotychczasowej struktury i ładu społecznego”, wpisuje się idealnie w te cele, które przyświecają wrogom Chrystusa. Tak więc wspieranie przez ks. Wierzbickiego przedstawicieli tej antyludzkiej ideologii jest podważaniem fundamentów nauki Kościoła, nie tylko w jej aspekcie społecznym, ale również moralnym i doktrynalnym.
W obronie kontrowersyjnych wypowiedzi ks. Wierzbickiego, autor artykułu przytacza cytaty, które idealnie wpisują się w herezję modernizmu, potępionego przez papieży w XIX i XX wieku, która to herezja głosi m.in. ewolucję dogmatów i nieomylnych doktryn. Cytat: „Niektóre społeczne doktryny Magisterium Kościoła, przez długie wieki głoszone jako objawione i nieomylne, ostateczne ulegały radykalnej ewolucji, przechodziły do lamusa historii” Taką wypowiedź należy uznać za herezję, implikującą twierdzenie, że Kościół w jednym wieku może zaprzeczać temu, co w poprzednich uznawał za niepodważalną prawdę. Gdyby się z tym zgodzić, to nie było żadnego stałego punktu odniesienia wiary, żadnych dogmatów, żadnych ustalonych prawd, ponieważ zgodnie z tymi założeniami dane naukowe i rozwój kulturowy społeczeństw w danym okresie historycznym, mogą i powinny dyktować to, w co wierzą ludzie.
W sprawie ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, nie chodzi więc o prawo do krytyki, polemiki, czy innego spojrzenia na nauczanie Kościoła, które nie mieści się w kategorii nieomylności, lecz o brutalną ingerencję w nienaruszalny fundament Kościoła, jakim jest jego niezmienne, niepodważalne nauczanie w sprawach wiary i moralności.
Pomijam już fakt, że artykuł prof. Józefa Majewskiego, liberalnego, postępowego teologa, ukazał się w czasopiśmie „Więź”, które od dawna jest uwikłane w rewolucję obyczajową środowisk LGBT, próbujących narzucić Polakom szkodliwe ideologie, czerpiące swoje inspiracje z marksizmu. Działania te są nie tylko sprzeczne z odwiecznym nauczaniem Kościoła, ale są również wielkim zgorszeniem, bowiem oswajają ludzi dobrej woli ze złem moralnym i relatywizują prawdę o grzechu „wołającym o pomstę do nieba”, jakim jest homoseksualizm.
„Niestety, nie ma w nim odpowiedzi na postawione księdzu Alfredowi Wierzbickiemu przez rzecznika dyscyplinarnego KUL zarzuty, dotyczące „obraźliwych wypowiedzi w stosunku do innych wykładowców” i „lekceważenia obowiązków wykładowcy uczelni”. – nie ma w nim również przepisu na pieczoną kaczkę po żoliborsku, bo artykuł prof. Józefa Majewskiego dotyczył czegoś innego.
Pisanie przychodzi Panu z łatwością, ale dobrze byłoby aby przed otwarciem upustów słowotoku trochę pomyśleć
Rozumie Pan zgodność z doktryną w sposób, który zabiją wszelką doktrynę Takie rozumienie zgodności zabiło kiedyś rozwój Islamu i zakończyło jego renesans, takie rozumienie może zniszczyć chrześcijaństwo. Mam jednak nadzieję, że to nie Pana rozumienie doktryny zwycięży i chrześcijaństwo przetrwa.
Nie będę analizował poszczególnych stanowisk: kto, na ile i w czym ma rację. Wystarczy mi jedno zdanie z artykułu prof. Majewskiego, w którym autor cytuje stanowisko KEP: „szczególna skłonność osoby homoseksualnej (…) nie jest grzechem, grzeszne są akty homoseksualne”. Takie jest nauczanie Kościoła katolickiego, a ja się z tym utożsamiam.
Odpowiadając prof. Fryderykowi Zollowi, pragnę zwrócić uwagę, że „moje rozumienie zgodności z doktryną” jest kompatybilne z Tradycją i nauczaniem Kościoła aż do Soboru Watykańskiego II. Wiem, że obecnie modernizm poczynił w tym rozumieniu wielkie spustoszenie, ale ostrzegali przed tym papieże Pius X i Pius XI (m.in. w encyklikach „Pascendi Dominici Gregis” i Mortalium Animos”), więc nie jest to dla mnie dziwne.
Takie rozumienie zgodności z doktryną, umacniało Kościół aż do XX wieku. Dziś 60 lat po SWII, gdy moderniści głoszą „ewolucję doktryny”, gdy zmiany modernistyczne zmieniły nie tylko ustrój Kościoła, liturgię, dyscyplinę, formowanie księży, ale również nauczanie (właściwie jego brak), jak i pojmowanie „zgodności z doktryną” – widzimy gwałtowny upadek tożsamości Kościoła, zagubienie wiernych, rozmywanie niezmiennych doktryn, bratanie się z wrogami Chrystusa, poganizację, protestantyzację i ateizację wiernych.
Tylko powrót do niezmiennej Tradycji, jasnego, opartego na odwiecznym Magisterium nauczania oraz odrzucenie modernistycznych błędów pustoszących Owczarnię Pańską, mogą ten negatywny trend zatrzymać, a nawet odwrócić.
Tomku, pozwól mi na trochę złośliwości: czyny heteroseksualne też są z reguły grzeszne, ale skłonności nie są. A mówiąc poważnie, bliska jest mi wypowiedź Franciszka: _kim ja jestem, żeby to oceniać”. Za dużo w Kościele zajmujemy się drzazgami w oku innych. Zajmujemy się tym, czy inni mogą przystępować do Komunii św. (dyskusja o słynnym przypisie do Amoris leatitia”), a powinniśmy raczej pilnować samych siebie i ewentualnie nosić „brzemiona innych”. Istotą rewolucji Jezusa było odejście od sztywnego prawa: „Ja jestem Panem szabatu”. Najważniejsze przykazanie to przykazanie miłości. Ale też wypełnienie prawa oznacza porzucenie jego abstrakcyjnej litery i dogłębne indywidualne spojrzenie na człowieka. Bóg jest wszystkowiedzący, tylko On może zważyć to w jakiej sytuacji człowiek znajduje się naprawdę. To chyba mówi też Franciszek, mówiąc o „czułości” i „szpitalu”. Te dwa pojęcia oznaczają indywidualne podejście do każdego człowieka. Nie wiem czy i kiedy inni grzeszą. Dość mam kłopotów ze sobą samym, Wolałbym, abyśmy w miejsce głoszenia abstrakcyjnych formuł, co jest grzeszne, nie wiedząc nic więcej o człowieku, jego sytuacji, motywacjach, cierpieniu, bardziej skoncentrowali się na ogólnoludzkiej „czułości” we Franciszkowym rozumieniu. Taki jest sens Adwentu. Abstrakcyjne stwierdzenie o grzesznych aktach powoduje, że Kościół nie zajmuje się wcale etyką partnerską, jakby ona w ogóle nie istniała. Myślę że można wobec drugiego człowieka, partnera grzeszyć i nie grzeszyć. Myślę, że rzeczy są bardziej skomplikowane niż abstrakcyjne formuły. Pisząc te słowa, chce podkreślić, że piszę o swoich odczuciach. Nie jestem teologiem moralnym, ani w ogóle teologiem. Moje uwagi nie są żadną nauką, tylko odczuciami. I proszę je za takie traktować.
Masz, bracie Fryderyku, jak najbardziej rację, że nie powinniśmy innych osądzać ani potępiać, że powinniśmy być czuli, wyrozumiali, pamiętać o własnych błędach itd. Jednak etyka (np. właśnie „partnerska”) też jest konieczna. Żeby akt seksualny był moralnie dobry, czyli uszczęśliwiał człowieka i przynosił radość, muszą być spełnione pewne warunki. O tym jakie to są warunki, można – i należy – dyskutować, aby je odkryć. A każdy, kto podejmuje aktywność seksualną, powinien te warunki znać.
Zastanawia mnie, jak niektórzy ludzie, postrzegający siebie jako katolików, mogą ulegać papolatrii, zwłaszcza przyjmując bezkrytycznie nauki papieża, które w rażący sposób odbiegają, nie tylko od tradycyjnego, ugruntowanego przez wieki nauczania Kościoła, ale również nauk samego Chrystusa, wypaczając te ostatnie do granic absurdu.
Nikt, a zwłaszcza żaden katolik, nie ma prawa odrzucać, ani zmieniać nauki Kościoła, w tym również papieża, jeśli są one spójne z wcześniejszym, niezmiennym Magisterium, jeśli nie zmieniają wcześniejszych prawd objawionych w Piśmie Świętym i Tradycji. Gdyby do tego doszło, to katolik nie ma prawa, tych błędnych, sprzecznych z wcześniejszym dogmatycznym nauczaniem słów słuchać,ale powinien je stanowczo i zdecydowanie odrzucić. Wypowiadało się na ten temat wielu świętych, teologów i kapłanów, m.in. o. Augustyn Pelanowski: „Czasem ktoś mnie pyta, jak to teraz zrozumieć w związku z tymi wszystkimi niejasnościami jakie pojawiają się w Kościele, kogo tu słuchać? Proste: zejdź mi z oczu szatanie. Inaczej mówiąc: dopóki mówisz Piotrze prawdę o Mnie – jesteś Kefasem, papieżem, ale gdy kłamiesz o mnie, gdy manipulujesz moją Prawdą, to jesteś pod wpływem szatana, a szatana się nie słucha tylko egzorcyzmuje.” [to nawiązanie słów Pana Jezusa, gdy zapowiadał swój krzyż – Piotr sprzeciwił się, chciał cenzurować i nie mówić o męce, dlatego w odpowiedzi usłyszał: Zejdź mi z oczu szatanie!].
Czy papież nie jest od oceniania, osądzania, od przestrzegania innych przed grzechem, od napominania, nauczania, a nawet karania? Wręcz przeciwnie! Takie uprawnienia dał Piotrowi (i wszystkim jego następcom) sam Pan Jezus, mówiąc „Paś owce moje!”. Tak też polecał czynić św. Paweł Apostoł wszystkim kapłanom i braciom w wierze: „głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, [w razie potrzeby] wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz” (2Tym 4,2). Gdyby papież nie miał prawa osądzać, oceniać, pouczać, to nie miałby żadnej władzy, która uprawniałaby go do określania, co jest dobrem, a co złem. Nie miałby również prawa oceniać, sądzić i karać biskupów, kapłanów i wiernych, np. usuwać nikogo z urzędów kościelnych, karać suspensą, czy ekskomuniką. Zatem słowa Franciszka: „kim ja jestem, żeby to oceniać”, należałoby uznać za umywanie rąk od odpowiedzialności, sprzeniewierzenie się misji nadanej mu przez samego Chrystusa, a nawet za dezercję z urzędu, który wymaga od niego ciągłej oceny postaw i zagrożeń, które mogłyby zaszkodzić Owczarni Pańskiej.
Owszem, nie do nas należy ocenianie innych, bez konfrontowania tego z własnym postępowaniem, aczkolwiek każdy katolik ma obowiązek upominania („grzesznych upominać” to jeden z uczynków miłosierdzia). Ostrzeżenie Pana Jezusa: „Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata.” (Mt 7,1-5) piętnuje postawę wyniosłości i obłudy, z jaką faryzeusze podkreślali grzeszność innych, nie chcąc dostrzec swojej własnej. Nie ma w nim zakazu „usuwania drzazgi z oka brata”. Pan Jezus chciał, aby sobie samemu postawić pytania: „Komu nie powinniśmy rzucać naszych pereł?”, „Kto jest tym, który nie wejdzie do Królestwa Bożego?”, „Po jakich owocach poznam, kto jest fałszywym prorokiem?”. Zatem Zbawiciel, z całą pewnością nie uważał oceniania i bycia krytycznym za coś niewłaściwego.
Czułostkowość, o której mówi Franciszek nie jest ewangeliczna. Miłość bliźniego, nie polega na wyrozumiałości dla jego grzechów, aczkolwiek prawdą jest, że do każdego człowieka trzeba podchodzić indywidualnie. Do nas jednak należy rozeznawanie, kto i w jaki sposób grzeszy, aby z miłością móc zareagować, aby odwieść bliźniego od błędu, czy złego postępowania. Nie jest bowiem żadnym miłosierdziem wobec człowieka pozostawianie go w stanie grzechu obrażającym Boga.
Aktywną postawę, wynikającą z miłości do bliźniego nakazuje nam Pismo Święte: „Badajcie, co jest miłe Panu. I nie miejcie udziału w bezowocnych czynach ciemności, a raczej piętnując, nawracajcie [tamtych].” (Ef 5,8-11) Apostoł poucza nas również: „Bracia moi, jeśliby ktokolwiek z was zszedł z drogi prawdy, a drugi go nawrócił, niech wie, że kto nawrócił grzesznika z jego błędnej drogi, wybawi duszę jego od śmierci i zakryje liczne grzechy”. (Jk 5:19-20) Na tym właśnie powinna polegać „czułość” i miłość do drugiego człowieka, wyrażona w prosty i jasny sposób, jak nakazuje Pan Jezus i Apostołowie. Nie ma tu żadnego relatywizowania, mówienia o „ogólnoludzkiej czułości”, czy rozprawiania o jakiejś „etyce partnerskiej”, która wpisuje się w modernistyczne rozmywanie Prawdy, lecz obca jest Ewangelii. Prawdy nie osiąga się poprzez odczucia, lecz przez wypełnianie nakazów Chrystusa, Apostołów oraz nauk niezmiennego Magisterium Kościoła.
To prawda, że powinniśmy upominać grzeszących. Prawdą jest też, że istnieją „grzechy cudze”, za które jesteśmy odpowiedzialni. M.in. to miałem na myśli, gdy napisałem, że etyka jest konieczna. Etyka bowiem to wskazywanie, co jest dobre, a co złe, np. w sferze seksualnej.
Panie Wiesławie, žebym to dobrze zrozumiał: odrzuca Pan z jednej strony Sobór Vaticanum Secundum, z drugiej zaś prymat papieża. Jednocześnie głosząc te dość rewolucyjne poglądy, w każdym razie nieortodoksyjne, uważa Pan, że słusznie dyscyplinowany jest ortodoksyjny w swych zapatrywaniach ks. Alfred. Mhm… Nie jest jednak też trafne zakwalifikowanie Pana jako tradycjonalisty. To co Pan przedstawił nie jest odwieczną nauka Kościoła tylko jej postacią która się kształtowała wokół Vaticanum Primum w odpowiedzi na polityczne wydarzenia tamtych czasów. Ale znowu zdaję się Pan kwestionować prymat Papieża. Jest Pan prawdziwym nowinkarzem.
Obok cytatów, które Pan Wiesław przytacza, można znaleźć też ten „nie sądźcie abyście nie byli sądzeni”. Mam wrażenie, że często chcemy się postawić w miejscu karzącego Boga. Przy czym w Boskości najbardziej fascynuje nas jej karzący aspekt a nie miłosierdzie. Etyka jest potrzebna, także nauki moralne. Ale bardziej dla nas samych, niż dla ciągłego oceniania innych. Często, jak zaczynaliśmy Kongres, słyszeliśmy o konieczności przemiany samych siebie. Była to rada złośliwa, oceniająca w istocie beż jakiegokolwiek rozeznania. Ale w istocie słuszna. Potrzebujemy wielkiej przemiany nas samych. Właśnie w duchu Franciszkowej „czułości”. Surowi dla siebie, łagodni dla innych. Świat stanie się lepszy. To indywidualne podejście, rozeznanie i zrozumienie każdego człowieka było tak rewolucyjne w chrześcijaństwie. Bardzo wiele popsuto umiłowaniem władzy nad innymi. Jezusa nie należy rozumieć przez pryzmat władzy, ale wolności. Konieczne jest patrzenie na doktrynę Kościoła oczyszczona z tych naleciałości, które miały uzasadniać władzę nad innymi. Przez rzekoma sztywność reguł i brak czułości wyrządzono wiele krzywd. Smród dymu stosów dochodzi do czasów dzisiejszych. Dymy te przesłaniają nam to co w chrześcijaństwie jest prawdziwie piękne i co pokazuje papież Franciszek.
Panie Profesorze, nie odrzucam ani Soboru Vaticanum Secundum, ani prymatu papieża. Jestem katolikiem i uznaję wszystkie prawdy głoszone przez Kościół, które zawarte są w depositum fidei i w niezmiennym jego nauczaniu. Odrzucam natomiast wszystko to, co jest sprzeczne z tym nauczaniem, co zaprzecza Słowu Bożemu i Tradycji. Traktuję tylko niektóre dekrety SWII (który, raz jeszcze podkreślam, że uznaję) jako błędne, niezgodne z wcześniejszym Magisterium i otwierające furtkę dla herezji. Podstawowym obowiązkiem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła katolickiego jest głoszenie prawdy jego członkom. Każdy świadomy katolik wie bardzo dobrze, że Kościół nie mógłby zaprzeczyć żadnemu ze swych dogmatów, czy nieomylnych doktryn, nawet jeśli w rezultacie tego zaprzeczenia miliony niekatolików miałyby się do tego dołączyć.
Przynajmniej w czterech punktach nauczanie soboru jest oczywiście sprzeczne z orzeczeniami wcześniejszego, tradycyjnego Magisterium, tak iż nie można go interpretować w zgodzie z nauczaniem zawartym we wcześniejszych dokumentach Kościoła. Nauczanie o wolności religijnej, wyrażone w 2. punkcie deklaracji „Dignitatis humanæ”, stoi w sprzeczności z nauczaniem Grzegorza XVI („Mirari vos”) i Piusa IX („Quanta cura”), Leona XIII („Immortale Dei”) i Piusa XI („Quas primas”). Nauka o Kościele, wyrażona w 8. punkcie konstytucji „Lumen gentium”, jest sprzeczna z nauczaniem Piusa XII w „Mystici Corporis” i „Humani generis”. Tezy o ekumenizmie, wyrażone w 8. punkcie „Lumen gentium” i 3. punkcie dekretu „Unitatis redintegratio”, są sprzeczne z nauczaniem Piusa IX, wyrażonym w potępieniu zdań 16. i 17. „Syllabusa”, ze słowami Leona XIII („Satis cognitum”) oraz Piusa XI („Mortalium animos”). Doktryna o kolegialności, wyrażona w 22. punkcie konstytucji „Lumen gentium”, a także w 3. punkcie dołączonej do niej noty (tzw. nota prævia), jest sprzeczna z nauczaniem I Soboru Watykańskiego o jedności przedmiotu najwyższej władzy w Kościele w konstytucji „Pastor æternus”.
Prof. Roberto de Mattei bardzo klarownie wyjaśnia, że kwestie wiary i moralności, nauczane autorytatywnie przez papieży i biskupów, muszą być uznawane za niekwestionowane i wiążące poprzez powtarzające się deklaracje. Jak tłumaczy, „powszechność” nie oznacza w tym przypadku zgody wszystkich biskupów poszczególnych epok, lecz diachroniczne pojęcie ciągłości w czasie wskazujące na istnienie konsensusu w różnych epokach Kościoła. „Nawet jeśli w pewnych kwestiach brakuje nadzwyczajnych deklaracji Kościoła, na przestrzeni wieków zwyczajne i powszechne Magisterium Kościoła wypowiedziało się jednak na ich temat w sposób spójny, stały i wiążący – powinno więc być uważane za nieomylne. (…) Inaczej ma się rzecz w przypadku innowacji doktrynalnych wprowadzonych w dokumentach Drugiego Soboru Watykańskiego. W tych kwestiach brakuje aktów dokonywanych przez papieża ex cathedra w łączności z biskupami, co więcej, żaden z tych dokumentów nie został zaprezentowany w sposób dogmatyczny z intencją definiowania prawd wiary i moralności wiążących dla wiernych. W tych dokumentach istnieć mogą jedynie fragmenty cieszące się nieomylnością, w których potwierdzana jest wieczysta doktryna Kościoła” – zauważa prof. de Mattei.
Nie przedstawił Pan jak dotąd żadnych dowodów na to, że ks. prof. Alfred Wierzbicki głosi niezmienną naukę Kościoła. Tylko wówczas można by mu było przypisać miano „ortodoksyjnego”. Owszem, jak Pan stwierdził, jest on „ortodoksyjny w swych zapatrywaniach”, ale te zapatrywania są przesiąknięte modernizmem, który jest potępiony przez Kościół.
Jeśli zaś chodzi o naukę Soboru Watykańskiego I, która rzekomo wg Pana „kształtowała się w odpowiedzi na polityczne wydarzenia tamtych czasów”, to można taką intencję przypisać każdemu Soborowi Powszechnemu, najbardziej zaś Soborowi Vaticanum Secundum, który był zwołany z powodów stricte politycznych, aby „otworzyć Kościół na świat” jak wówczas tłumaczono. Cóż więc takiego, z tego co przedstawiłem w moich komentarzach „nie jest odwieczną nauką Kościoła”, co w nich jest wg Pana „nowinkarskiego”, czyli jak rozumiem, nie spotykanego w nauczaniu Kościoła?
Co do prymatu papieża, to nie wiem na jakiej podstawie wysnuł Pan wniosek, że go odrzucam? Nic bardziej mylnego! Uznaję prymat papieski jako dogmat naszej wiary, lecz odrzucam wszystko to, co papież głosi, a co jest sprzeczne z niezmiennymi prawdami głoszonymi od zawsze przez Kościół, w tym przez wcześniejszych papieży. Mówili o tym różni święci, teologowie i teologowie. Św. Tomasz np: „W wypadku zagrożenia dla wiary, podwładni powinni upominać przełożonych nawet publicznie. I tak nawet Paweł, który był podwładnym Piotra, strofował go publicznie, a powodem tego było grożące zaburzenie w sprawach wiary. I tak to rozumie glosa Augustyna do listu do Galatów (2,14) mówiąc: „sam Piotr dał przykład przełożonym, by w wypadku zejścia z prostej drogi nie oburzali się na upomnienia podwładnych.”
św. Franciszek Salezy: „Niektórzy wielce się w tym omylili, sądząc, że cnota [posłuszeństwa] polega na tym, by na oślep spełniać wszystko cokolwiek by nam mogło być nakazane, choćby to nawet sprzeciwiało się przykazaniom Boga i Kościoła Świętego; w czym ogromnie pobłądzili… bo we wszystkim co dotyczy przykazań Bożych, podobnie jak przełożeni nie mają mocy wydania jakiegokolwiek rozkazu przeciwnego, tak samo podwładni nie mają nigdy obowiązku w takim wypadku być posłusznymi, owszem, grzeszyliby okazując posłuszeństwo.”
Ks. Enzo Boninsegna: „Wiem, że powinienem być posłuszny Papieżowi (i staram się to czynić we wszystkim), lecz nie jestem zobowiązany do posłuszeństwa wówczas, gdy to, czego się ode mnie wymaga, przez moje sumienie jest postrzegane jako nieposłuszeństwo względem Pana Boga.”
Cytat “nie sądźcie abyście nie byli sądzeni”, nie jest wezwaniem do zaprzestania oceniania, osądzania, przestrzegania innych przed grzechem, napominania, nauczania, a nawet karania, ponieważ pozbawiałby wszystkich (włącznie z papieżem) wykonywania chrześcijańskich obowiązków. Zdanie z Mt 7, 1 jest dziś mocno nadużywane, gdyż najczęściej stosuje się je w celu rozmycia jasnych i jednoznacznych ocen moralnych dotyczących różnych zachowań.
Czy panu Jezusowi chodziło o to, że chrześcijanie powinni przestać oceniać pewne ludzkie zachowania jako złe, ohydne i haniebne, bo przecież „nie należy sądzić”? Czy słowa te oznaczają, aby żadnemu człowiekowi nie mówić, iż czyni źle, podąża niewłaściwą drogą? A może oznacza to zakaz sprawowania przez chrześcijan urzędu sędziego? Gdyby faktycznie tak było, to w innych fragmentach Pisma świętego nie byłoby mowy o obowiązku nastawania „w porę, nie w porę”, wykazywaniu błędów, pouczaniu, „piętnowaniu czynów ciemności”.
Mało tego, gdyby ten cytat rozumieć literalnie, to kłóciłoby się to z innym poleceniem Chrystusa: „Nie sądźcie z zewnętrznych pozorów, lecz wydajcie wyrok sprawiedliwy” (J 7, 24), Gdyby zabronione było wszelkie osądzanie, to św. Pawła Apostoł tym bardziej, nie miałby prawa osądzać wewnętrznych intencji maga Elimasa: „O synu diabelski, pełny wszelkiej zdrady i wszelkiej przewrotności, wrogu wszelkiej sprawiedliwości czyż nie zaprzestaniesz wykrzywiać prostych dróg Pańskich!” (Dz 13, 10).
Słowa Pana Jezusa należy postrzegać łącznie, w kontekście pozostałych Jego wypowiedzi na temat oceniania innych. Słowa np. o „belce w oku” wskazują, że nie należy osądzać mniejszego grzechu swego bliźniego, gdy samemu się tkwi w większych nieprawościach. Czyli nie chodzi tu o sądzenie jako takie, ale o sądzenie pełne hipokryzji. W ten właśnie sposób święty ojciec i doktor Kościoła Jan Chryzostom wyjaśnia te słowa Chrystusa: „Widzisz zatem, że nie zabrania sądzić, lecz najpierw każe wyjąć belkę z oka swego, a dopiero potem poprawiać błędy innych (…) Tymi słowami przekazał, by ten, który sam podlega niezliczonym błędom, nie był surowym sędzią przewinień innych, gdy są one małe; nie zabrania karcić ani poprawiać, lecz nakazuje nie zaniedbywać własnych błędów i nie naigrawać się z cudzych”.
Główny problem powyższego dialogu, który sam w sobie jest pożądany, polega na tym, że Kongres powstał nie do tego, aby zmieniać doktrynę i Tradycję. On był odpowiedzią na wybiórcze stosowanie reguł wypływających z ewangelii dla poszczególnych grup we wspólnocie Kościoła. Inna miara była przykładana dla osób świeckich, nawet gdy wśród nich znalazły się osoby pokrzywdzone wymagające wsparcia, inna dla duchownych tylko z racji ich statusu. To jak się wydaje jest powodem, że tak wiele osób nie mogąc pogodzić się z tym stanem rzeczy, odeszło od praktyk lub wręcz opuściło wspólnotę Kościoła, uznając ją za niewiarygodną. Aby tym zjawiskom przeciwdziałać, powstał Kongresie. To była odpowiedź osób zatroskanych o los Kościoła.
Chciałbym jednak wrócić do punktu wyjścia – czyli „procesu” Ks. Prof. Alfreda Wierzbickiego. Nosi on w istocie znamiona procesu kafkowskiego, w którym instytucją wszechwładną (przynajmniej w swoim zamkniętym świecie) jest komisja – sąd, który przez interpretatorów „prawa” osacza i piętnuje osądzanego. W takim świecie człowiek ma być niepewny swojego losu – niezależnie od argumentów, jakie mógłby on podnosić w swojej obronie. Mnie szczególnie zaniepokoił sygnał pochodzący od samego JM Rektora KUL, że na podjęcie akademickiego postępowania dyscyplinarnego mogła mieć wpływ ilość (!) napływających z zewnątrz głosów – ponoć te krytyczne zdecydowanie dominowały nad pozytywnymi. Nadawałoby to postępowaniom niezależnych (?), statutowych ciał akademickich charakter plebiscytowy. Ponadto katalog spraw, o które uczelnie prowadzą postępowania dyscyplinarne jest katalogiem zamkniętym. Wygląda na to, że katalog ten poszerzono o zarzuty nie tyle nawet doktrynalne, co ideologiczne. Napisałem w tej sprawie list do JM Ks. Rektora, odpowiedzi nie otrzymałem – ale nie to jest najważniejsze. Ważne jest to, że pobrzmiewające w tej dyskusji głosy potwierdzają, że nasz Kościół ma problem – jest nim mylenie Tradycji z tradycjonalizmem. Celnie scharakteryzował to historyk Kościoła, Jarosław Pelikan: „Tradycja to żywa wiara umarłych. Tradycjonalizm to martwa wiara żywych”. Można dodać, że tradycjonalizm będący w istocie ideologią, przysparza Tradycji złej sławy. Niektórzy wciąż szukają spokoju wewnętrznego poprzez odrzucenie wszystkiego, co nie godzi się z ich własnymi strukturami poznawczymi – choćby ceną miały być pustoszejące kościoły. Bo religia to więź, a jak więź zanika, to usycha religia. Ja jednak wierzę w Kościół ożywiany duchem wzajemnego szacunku, wzajemnego słuchania. To właśnie kościół polifonii ludzkich postaw płynących z dobrej woli, kościół w ciągłej drodze ku człowiekowi, kościół synodalny.