Stajemy jako wierzący na rozdrożu: widząc różne drogowskazy ustawiane przez Kościół Powszechny oraz nasz lokalny, dochodzimy do przekonania, że trzeba samemu, jak proponuje Gabriel Marcel, podjąć trud „odchwaszczania pola”.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst
Więc rzucamy się do wyjścia na perony
Ale w miejscu na zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk
„To nie wasz pociąg!”, ogłosiły megafony
/ Jacek Kaczmarski „Poczekalnia”/
W tych słowach refrenu piosenki Jacka Kaczmarskiego, jak w zwierciadle odbija się nasza rzeczywistość. Przypomina ona w wielu aspektach czasy PRL-u oraz atmosferę z poczekalni dworcowej. Czy jako Kościół rozumiemy przyczyny panującego wśród wielu wierzących smutku, zniechęcenia a czasem nieukrywanej złości? Z czego one wynikają? Z bierności wspólnoty, milczenia osób odpowiedzialnych za zaniedbania, czy niezrozumiałych komunikatów docierających od hierarchów?
Prawdopodobnie suma tych czynników sprawia, że świeccy sami co jakiś czas wybiegają na peron i wypatrują pociągu. Słyszą co prawda „lokomotywy gwizd”, jednak „stukot kół” nie oznacza, że pociąg wjeżdża na peron. Może stoi w miejscu? Zapewne jest wiele możliwych interpretacji, czym jest wyczekiwany pociąg. Jedna z nich to miejsce spotkania różnych osób, które łączy wspólny cel i dlatego chcą podróżować razem.
Ponieważ we wrześniu 2021 r. ma odbyć się beatyfikacja Prymasa Stefana Wyszyńskiego, może warto zastanowić się, czy i w jakim zakresie jego osoba będzie impulsem do wyjścia z kryzysu, w którym jesteśmy.
Na pewno tak, jeśli chodzi o myślenie wychodzące w przyszłość, a wyrażone w znanym liście do biskupów niemieckich z przesłaniem „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Czy jednak wizja, którą Prymas Tysiąclecia promował w odmiennej sytuacji niż dzisiejsza, polegająca w dużym uproszczeniu na scaleniu katolicko-narodowych wartości w jedno, jest tym do czego należy wracać? Prof. Paweł Stachowiak zwraca uwagę na ciekawy fragment zapisków Stefana Wyszyńskiego w „Pro memoria”, dotyczących obchodów milenijnych chrztu Polski. Prymas żali się, że długo musiał do swojej koncepcji przekonywać młodego biskupa Karola Wojtyłę. To pokazuje dwie odmienne wizje Kościoła. Jedną budującą wiarę w narodzie za pomocą dużych uroczystości religijnych, drugą na fenomenie spotkania dwóch osób: człowieka z Bogiem.
Tak pisze o tej drugiej ks. prof. Alfred Wierzbicki: „U źródeł humanizmu JPII znajduje się jego personalizm, dostrzegający fakt, że osoba jest kimś a więc niepowtarzalną i jedyną istotą poszukującą w swym sercu, nie bez właściwego dla tych poszukiwań niepokoju Pełni…”
W tym kontekście byłoby ważne poznać, jaką wizję na najbliższe lata ma Kościół w Polsce? Czy wybiega ona w przyszłość, czy cofa się w przeszłość? Czy propozycje duszpasterskie uwzględniają w jakieś mierze wspólne rozeznanie ludu, czy wyłącznie duchowieństwa?
Stajemy jako wierzący na rozdrożu: widząc różne drogowskazy ustawiane przez Kościół Powszechny oraz nasz lokalny, dochodzimy do przekonania, że trzeba samemu, jak proponuje Gabriel Marcel, podjąć trud „odchwaszczania pola”. W jego przekonaniu ustalenie w którym punkcie się znajdujemy, daje szansę odkrycia właściwej drogi.
Możemy to zrobić wspólnie — wystarczy aby Kościół zredefiniował paradygmaty dotyczące sprawowania władzy, zobaczył inne możliwe perspektywy relacji lud-duchowieństwo. Nie ma potrzeby wchodzić przez duchownych w rolę recenzenta.
Być może prace Kongresu staną się pomocne, aby w nieco innym wymiarze niż dotychczas zobaczyć sukcesję apostolską. Kto wie, czy zastąpienie skośności relacji polegającej na przewadze jednej ze stron na rzecz równowagi nie stanie się przełomowe? Trudno wyobrazić sobie budowanie przyjaźni z Bogiem bez prawdziwego spotkania pomiędzy ludem i duchowieństwem.
Wracam do tekstu Kaczmarskiego:
I gorzko się zapatrzyliśmy
W zabrane nam dalekie strony
I w duszach swych przeklinaliśmy
Tę łatwą wiarę w megafony
Byłoby fatalnie, gdyby słowa Jacka Kaczmarskiego stały się puentą powyższych rozważań.
Ciągle jesteśmy pełni nadziei, że znajdą się biskupi, którzy myśląc o przyszłości, będą chcieli zaryzykować i spotkać się ze świeckimi. Kongres daje taką przestrzeń, ale rozumiemy, że trzeba odłożyć „megafony” i zacząć rozmawiać — twarzą w twarz.
Zdjęcie główne: Lucas Souza/Pexels
5 Komentarz
Strasznie „lubię” takie teksty. Dużo lania wody, ale zero konkretów.
Skoro napisałeś „a” o „zredefiniowaniu paradygmatów dotyczących sprawowania władzy” jako propozycji rozwiązania kwestii kryzysu w Kościele, to napisz również „b” wskazując co wg. Ciebie należy zmienić, a także „c”, czyli jak ta zmiana powinna wyglądać.
To nie jest konieczne. Prowadzenie ideowego wywodu nie musi przybierać charakteru instrukcji składania krzeseł w jadalni – bez prawidłowego skręcenia wszystkich części nie da się na nich usiąść. Namysł nad ważnymi kwestiami może trwać, zatrzymywać się i wznawiać bieg. Mogą się do niego przyłączać też inne osoby. Wielu filozofów nigdy nie przełożyło swoich rozmyślań na grunt praktyczny, co nie stanowiło o ich niekompletności. Co więcej, wiele pytań, jak na przykład relacje dobra i zła, prawdopodobnie nigdy nie spotkają się z kompletną i ostateczną odpowiedzią.
Świetny tekst. Zastanawiam się, czy każdy pociąg jest wart tego, by do niego wsiąść i co zrobić, by nie przegapić tego właściwego. Łącząc te przemyślenia z tekstem Fryderyka Zolla o Synodzie, uważam, że nadjeżdża ku tam wielka szansa na zmianę. Być może już ostatnia. W najbliższym czasie będą odzywać się różne megafony. Moja rada: ignorować i wsiadać! Nawet w biegu.
Dlaczego mój poprzedni komentarz nie został opublikowany?
Został 😉 Pozdrawiam, MF