Przed synodem powinniśmy dotrzeć do grup migrantów, którzy do polskiego Kościoła lokalnego wnoszą powszechność i różnorodność. Ich głos byłby niezwykle ciekawy – pisze dla portalu Kongres Katoliczek i Katolików Ignacy Dudkiewicz, redaktor naczelny Magazynu Kontakt.
ANKIETA KONGRESU KATOLICZEK I KATOLIKÓW
Już 17 października w diecezjach całego świata rozpocznie się pierwsza, przygotowawcza faza Synodu Biskupów. Zgodnie z wolą papieża Franciszka, ma to być półroczny proces szerokich konsultacji z wszystkimi wiernymi, także tymi, którzy odeszli od praktyk religijnych. Takie konsultacje to wielka operacja logistyczna, której dotąd nie było w historii Kościoła. Jak sprawić, by konsultacje w polskim Kościele były autentyczne i szerokie? Portal Kongresu Katoliczek i Katolików pyta o to działaczy i publicystów katolickich.
Portal „Kongres Katoliczek i Katolików”: Czy w konsultacjach przedsynodalnych środowiska katolików świeckich powinny się same organizować w grupy synodalne, czy też powinny one czekać na zaproszenie ze strony biskupów? Dlaczego?
Ignacy Dudkiewicz: W wielu już sprawach czekaliśmy – zatroskani i krytyczni wierni i wierne – na biskupów i w niemal równie wielu się ich realnego działania nie doczekaliśmy. Prosiliśmy, apelowaliśmy, próbowaliśmy przekonywać, diagnozowaliśmy. Opór przed przyjęciem krytycznych słów był zbyt duży. Niechęć do zmierzenia się ze spojrzeniem innym niż własne – zbyt silna. Dlatego nie ma co zakładać, że w tym wypadku biskupi w Polsce en masse zadziałają inaczej, chętnie wsłuchując się w głos świeckich. Trzeba działać oddolnie.
Nie znaczy to jednak, że należy przestać przekonywać biskupów do wychodzenia z inicjatywą. Powinni to zrobić, a jeśli zrobią – niektórzy pewnie tak – nie warto zbyt pochopnie rezygnować z zaproszenia. W Kościele jest wiele osób, które być może odpowiedzą na zaproszenie biskupa, mimo że same nie sformułują grup synodalnych. Co więcej, są to osoby, których głos jest często mało słyszany w Kościele, bo nie są reprezentowane przez żadne konkretne środowiska czy wspólnoty. Doświadczenia synodów diecezjalnych pokazują, że często w ich prace najmocniej angażują się nie ci wierni, którzy są członkami wspólnot i ruchów – części z nich ten sposób obecności w Kościele wystarcza, bez potrzeby myślenia o jego rzeczywistości diecezjalnej czy powszechnej – lecz, nazwijmy to bardzo umownie, „szeregowi” diecezjanie.
W jaki sposób dotrzeć na peryferie Kościoła? Jak wysłuchać niewysłuchanych?
Odpowiedź podzieliłbym na trzy części – żadna nie prowadzi do zbyt optymistycznych wniosków.
Można by zakładać, że przestrzenią dotarcia do „peryferii” – przyszłych lub już obecnych – Kościoła mogłaby być paradoksalnie szkolna katecheza. Nie należy jednak na to liczyć – nie sądzę, by kadry katechetyczne jako całość (rzecz jasna z wyjątkami) były przygotowane do podobnego procesu rozmowy z uczniami i uczennicami.
Druga odpowiedź to osławione – i tu traktowane czysto retorycznie – „wyjście ze swojej strefy komfortu”. Po pierwsze, pojawianie się na nieoczywistych wydarzeniach i słuchanie spontanicznie wypowiadających się ludzi. Po drugie, biskupi mogliby się wiele dowiedzieć o świecie, gdyby w nim bardziej zwyczajnie funkcjonowali: więcej podróżowali komunikacją miejską, na obrady Konferencji Episkopatu Polski jeździli pociągiem, więcej spacerowali po ulicach, będąc otwartymi na nieoczywiste spotkania. Teoretycznie umiem sobie wyobrazić biskupów siadających na krzesełku na rynkach miast i słuchających ludzi. To jednak siła mojej wyobraźni. W praktyce jestem pewien, że to się nie wydarzy.
Trzecia część odpowiedzi łączy się z drugą. Nie ma złotych rad, magicznych zaklęć, dzięki którym wszystko się odmieni na przestrzeni pół roku. Jeśli Kościół instytucjonalny w Polsce przez dekady nie był otwarty na dialog z inaczej myślącymi, jeśli blokował dialog wewnątrz wspólnoty, jeśli opierał się na klerykalizmie, to nie sposób teraz w kilka miesięcy odwrócić tych zjawisk. Kultura instytucjonalna i wspólnotowa buduje się latami. Dlatego jestem przekonany, że jest bardzo duża grupa ludzi, którym Kościół jest dziś już tak dalece obojętny i obcy, że żadne sposoby nie sprawią, aby zechcieli uczestniczyć w rozmowie o jego zmianach.
I umiem to bez kłopotu zrozumieć.
Do jakich „niewysłuchanych” grup wiernych należałoby dotrzeć przede wszystkim?
Po pierwsze, do młodzieży, wiecznie – mimo deklaracji – w Kościele niesłuchanej i upupianej, traktowanej przedmiotowo, a nie podmiotowo, głównie jako odbiorcy, a nie współtwórcy.
Po drugie, do osób LGBT+, będących przez ostatnie lata obiektem nagonki, w której ludzie Kościoła, w tym biskupi, również uczestniczyli.
Po trzecie, do grup migrantów, którzy do polskiego Kościoła lokalnego wnoszą powszechność i różnorodność. Ich głos byłby niezwykle ciekawy.
Po czwarte, do sióstr zakonnych, mimo umocowania w instytucji – systemowo niesłuchanych i marginalizowanych.
W jaki sposób przeprowadzić konsultacje, by były one możliwie szerokie?
Uczciwie rzecz mówiąc: nie wiem. Biorąc pod uwagę wcześniejsze elementy diagnozy, trudno mi w tę szerokość wierzyć. Jeśli ma ona jednak zaistnieć, musi chyba mieć źródło na dole, w działaniach nieautoryzowanych, spontanicznych, w rozmowach, które zaangażowani w rozmowy okołosynodalne ludzie podejmą z członkami i członkiniami swoich rodzin, ze znajomymi, sąsiadami i sąsiadkami, i tak dalej. Jeśli tego typu rozmów będzie wystarczająco wiele i zostaną one przekazane dalej, do całościowego opracowania, być może uda nam się sięgnąć tam, gdzie wzrok polskich hierarchów zdecydowanie nie sięga.
Jak sprawić, by efekt tych konsultacji został w Kościele potraktowany poważnie?
Nie mam nadziei, że w Polsce – z wyjątkiem paru diecezji, zawsze są wyjątki – jest na to szansa, przynajmniej w przypadku Kościoła instytucjonalnego. W tym kontekście ważniejsze są dwa inne poziomy. Pierwszy: czy efekt konsultacji zostanie potraktowany poważnie w Watykanie – i mówię tu nie tylko o konsultacjach polskich. Oraz poziom drugi, tak naprawdę najważniejszy: czy efekt konsultacji zostanie potraktowany poważnie w Kościele jako wspólnocie, a więc przez nas samych. Czy zdobędziemy się nie tylko na sformułowanie swoich głosów, ale też na to, by ich później bronić? By tego głosu nie tracić w obliczu biskupów? By słuchać siebie nawzajem i wyciągnąć realne wnioski z tego, co sobie uświadomimy? Budowanie w ramach oddolnych konsultacji samoświadomości odnośnie do stanu naszego Kościoła może nie być przyjemne, ale jest nam potrzebne. Również po to, by ową wspomnianą kulturę namysłu, dialogu, równego w prawach udziału we wspólnocie i tak dalej zacząć wreszcie budować i – oby z pomocą Ducha Świętego – odnowić oblicze ziemi. Tej ziemi, którą wielu naszych biskupów coraz wyraźniej zamienia w ugór.
Ignacy Dudkiewicz – bioetyk, filozof, publicysta i nauczyciel. Redaktor naczelny Magazynu Kontakt, członek zarządu Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie.