Wydaje się, że przesłanie Ewangelii jest proste. Jezus Chrystus, trubadur Bożej miłości opowiadający o tym, jaki jest Ojciec oraz co mamy zrobić, aby być dziećmi Boga, potwierdzający to swoim życiem. Jaki jest Bóg Jezusa Chrystusa?
To miłosierny Ojciec wyglądający marnotrawnego syna, którego z czułością wita i cieszy się jego powrotem; to pasterz, który pozostawia dziewięćdziesiąt dziewięć, aby szukać tej jedynej; to kobieta, która znajduje zagubioną drachmę i sprasza sąsiadki, aby z nią cieszyły się z odnalezionej zguby; to właściciel winnicy, który umawia się z każdym z robotników na tę samą wypłatę — nawet z tymi, którzy przychodzą na koniec dnia; wreszcie to Ojciec Nasz, absolutnie wszystkich ludzi.
Jak mamy odpowiedzieć na miłość Boga? Mamy uwierzyć Dobrej Nowinie, której streszczeniem jest Kazanie na Górze. Błogosławionym jest się wtedy, gdy odwrócimy logikę tego świata: gdy przebaczymy naszym wrogom nie siedem, a siedemdziesiąt siedem razy. „I jeśli pozdrawiacie tylko swoich bliskich, to cóż szczególnego czynicie? Czy i poganie tego nie czynią?”(Mt 5;48).
Kto jest moim bliskim? Odpowiedzią jest z pewnością przypowieść o miłosiernym samarytaninie. Samarytanin ujrzał, ulitował się, podszedł, opatrzył rany, zalał oliwą i winem, wsadził na zwierzę, zawiózł do gospody, opiekował się, zapłacił za opiekę — obcy człowiek dostrzegł pobitego.
Jezus Chrystus swoim życiem potwierdził to, co głosił. Rozmawiał z Samarytanką, pochwalił wiarę Syrofenicjanki i setnika, biesiadował z celnikami, uzdrawiał, nakarmił głodnych, przebaczył jawnogrzesznicy, rozmawiał z uczonymi w Piśmie, zawsze ważniejszy był człowiek niż litera prawa, poniósł śmierć męczeńską bo popadł w zatarg z ówczesna władzą, a zmartwychwstając, polecił uczniom, aby głosili Ewangelię całemu światu, że Bóg Jest Miłością.
Ale Kościół niesie swoją historię czasem bardzo okrutną, wręcz nieludzką.
Myślę, ze musimy ponieść na sobie pytanie – solidarnie — co takiego wydarzyło się, że z Ewangelii wyprowadziliśmy przekonanie, ze można sprzedać ludzi, aby spłacić długi uniwersytetu czy odebrać matkom dzieci, które urodziły się z naruszeniem moralności chrześcijańskiej albo tuszować przestępstwa.
A może z Kościoła wyrzucaliśmy Boga, zajmując Jego miejsce, cenzurując Ewangelię, wydobywając z niej tylko tyle, aby „straszyć” Bogiem? Może cała instytucja Kościoła, zamiast służyć Chrystusowi i ludziom, dawała tylko poczucie urojonej władzy nad ludźmi czy wręcz nad Ewangelią? Może w rytach, obrzędach nie spotykaliśmy Jezusa Chrystusa i nie przyjmowaliśmy zaproszenia do przygody świętości?
Myślę, że to podstawowe i fundamentalne pytanie, a odpowiedź na nie warunkuje naszą dalszą drogę.
Zdjęcie główne: veeterzy/Pexels
1 Komentarz
Napisałeś:
„Myślę, ze musimy ponieść na sobie pytanie – solidarnie — co takiego wydarzyło się, że z Ewangelii wyprowadziliśmy przekonanie, ze można sprzedać ludzi, aby spłacić długi uniwersytetu czy odebrać matkom dzieci, które urodziły się z naruszeniem moralności chrześcijańskiej albo tuszować przestępstwa.”
Ja zaś sądzę, że powinieneś zadać to pytanie osobom, które wyznają takie poglądy, a nie wprowadzać uogólnienia jakoby takie przekonania były wyznawane przez ogół katolików. Jest to bowiem nie tylko bardzo krzywdzące, ale wręcz tworzeniem czarnej legendy Kościoła.