Kongres trwa już od kilku miesięcy, w niektórych grupach wykluwają się zarysy raportów z poszczególnych zespołów. Rozmowy są intensywne i niezwykle ciekawe. Jednak ciągle niepokoi niewystarczające zaangażowanie osób duchownych w Kongres.
Duchowni są w Kongresie i pracują w grupach, jednak stanowią nieliczną grupę. Ten stan rzeczy musi niepokoić. Od samego początku podjęliśmy rozmowy z biskupami, a na dodatek już trzech z nich — biskupi Jarecki, Galbas i Bab — uczestniczyli w spotkaniach Zespołu Organizacyjnego. Byłoby optymalnie, gdyby biskupi spotkali się także z naszymi grupami roboczymi. Jednak brak intensywniejszego zaangażowania duchownych w działania KKiK martwi z kilku zasadniczych powodów i daje też pole do przemyśleń na temat sytuacji Kościoła w Polsce, a także roli duchowieństwa, którą ono odgrywa, chce i będzie odgrywać. Jest to także powód do przemyśleń na temat gotowości Kościoła w Polsce do dialogu z tymi wiernymi, którzy uznali, że w Kościele bardzo wiele spraw wymaga naprawy. Naprawy odpowiednio przygotowanej, która będzie rezultatem nie tylko narzucenia woli przez hierarchów, ale i wynikiem wspólnej, aktywnej troski o Kościół.
Niewystarczające zaangażowanie duchownych może mieć bardzo wiele źródeł, które warto zdiagnozować. Kongres stanowi nowe zjawisko, które wymaga oswojenia. Duchowni, żyjący w strukturze bardzo zhierarchizowanej, mają być może problem w dialogu poziomym, w którym uczestniczą w rozmowie na równi ze świeckimi. Tego typu „pozioma” rozmowa o religii jest inna niż nauczanie oparte o monolog. Monolog jest też bezpieczniejszy dla monologizującego, ale jego siła sprawcza jest często o wiele mniejsza niż rezultat głębokiego dialogu.
Zaangażowanie w dialog wymaga czasu i często słychać od duchownych, że właśnie tego czasu nie mają. To jednak dotyczy wszystkich nas. Kongres jest wyzwaniem dla naszej organizacji dnia, choć można w nim uczestniczyć na bardzo różnych poziomach intensywności. Jednak argument dotyczący czasu w przypadku duchownych niepokoi. W Kongresie dyskutujemy o Kościele i jest martwiące, że duchowni nie są nadmiernie zainteresowani nie tylko tym, co mamy do powiedzenia, ale także nie podejmują zaangażowania się we wspólnotę, którą mogliby współtworzyć i mieć na nią realny wpływ. Można mieć wrażenie, że informacja o rzeczywistym stanie Kościoła w samym Kościele rozchodzi się słabo lub jego kryzys traktowany jest jako coś, co będzie można w sposób pasywny przetrwać.
To złudzenie jest bardzo niebezpieczne. Często zapominamy, jak wiele kryzysów w Kościele brało się nie z powodu sformułowania przez kogoś istotnych postulatów, ale z braku dialogu na ich temat. Historia reformacji jest tego najlepszym dowodem. Ale teraz, wyzwanie, przed którym stanął Kościół, jest znaczenie poważniejsze niż to z XVI w. Wtedy ludzie zmieniali konfesję, a dzisiaj często odchodzą całkowicie z Kościoła. Kongres jest próbą przeciwdziałania temu zjawisku.
Można mieć jednak wrażenie, że Kościół w Polsce na razie samozadowolony śpi. Symbioza z władzą państwową usypia czujność, choć jej pogłębianie jest procesem niszczącym zarówno Kościół, jak i państwo. Nie postulat dialogu jest niebezpieczny — o wiele bardziej niebezpieczne jest przespanie chwili, w której dialog można jeszcze podjąć, zanim uruchomią się procesy, których biegu nie da się potem okiełznać. Być może także w zaangażowaniu przeszkadza strach o to, na pewno udział w Kongresie nie ściągnie negatywnych reakcji przełożonych.
Episkopat zastanawia się publicznie, jak okiełznać aktywność duchownych w mediach elektronicznych. Samo to zastanawianie się mocno szokuje, bo pokazuje brak rozeznania realiów czasu dzisiejszego wśród tych, którzy takie rozważania snują. Nie cierpimy na nadmiar dialogu, tylko na jego brak. Ale także znacznie korzystniejsze byłoby zaangażowanie się w Kongres i w budowanie struktur „międzybańkowego dialogu”, któremu media społecznościowe często nie sprzyjają. Brak uczestnictwa duchownych, o które tak w Kongresie zabiegamy, skłania też do zadania pytania, po co duchowni są, jeśli nie chcą rozmawiać o Kościele. To z kim ostatecznie taka rozmowa ma się toczyć? Bardzo chciałbym, żeby dialog Kongresu Kościołowi realnie pomógł.
Niekiedy bywało już w historii tak, że niektórym grupom się wydawało, że nie uczestnicząc w dialogu, utrzymają swoją nienaruszone pozycje. Efekt był przeciwny, ciężar przesuwał się właśnie tam, gdzie toczył się dialog (tak np. polskie miasta zrezygnowały z udziału w Sejmach, bojąc się zdominowania i łudząc się tym, że utrzymają swoją pozycję – i tak pozostały z niczym).
Żyjemy w czasie gwałtownych zmian i musimy się na nie przygotować. Zmiany i tak nadejdą, ale jakie będą, zależy od wielu czynników — także od tego, czy włączymy się wszyscy w dialog. Niepokoi również fakt, że duchowni nie chcą towarzyszyć świeckim, gdy ci ich proszą o zaangażowanie i udział. W Kongresie podkreśla się rolę duchownych, uczestnicy dyskusji zastanawiają się, jaką rolę powinni oni odgrywać we wspólnocie i czego od nich oczekujemy, ale ich samych właściwie (poza bardzo ważnymi wyjątkami) nie ma.
Kongres jest na razie niewielki i nie odgrywa wielkiej roli w dziejach Kościoła, także w Polsce. Może się okazać sezonowym wydarzeniem, ale może także rozwinąć się w istotny ruch. Będzie miało ogromne znaczenie, czy duchowni będą w tym obecni. Są zaproszeni do pełnego udziału we wszystkich gremiach Kongresu z możliwością jego kształtowania. To jest czas, w którym można jeszcze wszystko kształtować. Kongres jest szansą, a nie wiadomo, ile jeszcze takich szans będzie danych. Czasami, żeby wygrać na loterii, trzeba kupić los.
Zdjęcie główne: Mart Production/Pexels
7 Komentarzy
W moim odczuciu, boją się ośmieszenia, odrzucenia i „wyjścia przed szereg”, dlatego dostosowują się do zachowań innych w grupie. Andrzej Kozielski
Być może mało księży naprawdę wierzy w Chrystusa. Może wielu w ślad za biskupami bardziej jest urzędnikami, aktorami niż kapłanami. Może sprawując Eucharystię bardziej stoją przed publicznością niż przed Bogiem?
Przed tymi wszystkimi grupami tematycznymi Kongres powinien być dla polskiego Kościoła wezwaniem do rachunku sumienia i nawrócenia.
A może po prostu nie chcą pchać się w coś, o czym nic nie wiadomo? Ja np. chciałem znaleźć informacje o wynikach prac w grupach tematycznych (jakieś artykuły z podsumowaniem ustaleń itp.), ale nic takiego nie znalazłem. To jak tu wchodzić w ciemno? Ryzykowne.
Dialog jest zawsze ryzykowny. Nie wiadomo, co z niego wyniknie, gdzie dojdziemy. Tylko wtedy dialog ma sens. Ale jest to dialog wewnątrz Kościoła. Można przyjść, zobaczyć i jeżeli okaże się że to nie jest odpowiednie, to można wyjść. Wczoraj grupa Duchowieństwo Lud analizowała teksty patrystyczne aby zobaczyć, kim powinien być duchowny. I wczoraj było na szczęście też kilku duchownych, co było bardzo ważne. Trudno, żeby wyniki dialogu poprzedzały sam dialog. Jak wielokrotnie o tym pisałem, przygotowanie stanowisk w ramach grup to jest długi proces, bo chodzi uniknięcie bardzo częstej powierzchowności. W materiałach na naszych Teamsach są dokumenty robocze, sprawozdania ze spotkań. Nie wiem co może być więcej. Przyjście do dialogu po dialogu chyba nie ma wielkiego sensu.
To są hasła, a ludzie chcą konkretów. Nie informacji, że gdzieś tam toczy się dialog czy są robocze dokumenty, ale konkretów na temat tego, czego dotyczą rozmowy w tych grupach. Co z tego, że na Teamsie są „są dokumenty robocze, sprawozdania ze spotkań”, skoro nie ma do nich dostępu? One powinny się znaleźć tutaj, na tej stronie, w opisach poszczególnych grup, aby każdy mógł się przekonać czego konkretnie dotyczą rozmowy i co na nich ustalono.
Dołączenie do Kongresu to jest firmowanie go swoim nazwiskiem. Nie dziwi mnie, że księża i biskupi podchodzą do tego ostrożnie, skoro, jak wskazałem, nie mają możliwości sprawdzenia w co się wpakują.
Konkrety mogą się pojawić dopiero wtedy, gdy zostaną w długim i żmudnym dialogu wypracowane w grupach. Ideą Kongresu nie są konkretne hasła, tylko zmiana sposobu rozmowy o Kościele. Żeby stanowisko można było opublikować musi ono istnieć i być skończone. Musi być dogłębnie przedyskutowane, a każdy pogląd musi mieć uzasadnienie, w tym teologiczne. W Kongresie nie chcemy rzucić prostych haseł. Nie jesteśmy organizacją „polityczną” w ramach Kościoła ze swoim programem. Mam nadzieje, że pierwsze grupy tuż przed wakacjami ogłoszą pierwsze stanowiska. Będą one dotyczyć konkretnych zagadnień, wokół których mamy nadzieję rozpocząć szerszą dyskusję. Dostęp do Teamsów jest banalny – trzeba napisać na adres [email protected] i tam się go otrzyma. Tylko trzeba pamiętać, że tam są dokumenty robocze, materiały. Jak w każdej tego rodzaju pracy. Rezultalt nie przychodzi od razy, żeby miał sens, musi być wynikiem ciężkiej pracy. Proszę wejść na grupy robocze i się przekonać.
Długoletnie doświadczenie dotyczące dialogu w polskim kościele każe mi potwierdzić obawy Fryderyka Zolla. W swoim wielkim czasie (lata 80-te) Kościół instytucjonalny stał się dla części społeczeństwa dążącego do wolności oparciem, w naturalny sposób pojawiła się również przestrzeń dla dialogu i współpracy, zwłaszcza tam gdzie istnieli po obu stronach partnerzy wysokiej próby. Należy pamiętać, że autorytet Kościoła był wtedy niepodważalny. Niestety, po odzyskaniu wolności, dyskontując niewątpliwe zresztą zasługi, Kościół wszedł w rolę dominatora (coraz bardziej także w wymiarze politycznym). Obawa przed utratą doktrynalnej integralności, lęk wobec prądów kulturowych dopływających ze świata zewnętrznego wywołały niechęć wobec wewnętrznego i zewnętrznego dialogu. Z tej przyczyny rola świeckich jest wciąż postrzegana w kategoriach posłuszeństwa i podporządkowania – stąd między innymi słabość tradycyjnych form organizacji świeckich. Z kolei wobec otwartego obiegu informacji z jednej strony i braku odwagi w konfrontacji z własnymi błędami z drugiej strony ten odziedziczony autorytet zaczął ulegać zaskakująco szybkiej erozji, co jeszcze bardziej nakręciło pokusy postaw integrystycznych. Cieszy fakt, że znalazło się w naszym Kongresie znalazło się grono zacnych duchownych (którzy zresztą powstanie Kongresu wywołali swoim listem), a trzech mądrych biskupów podjęło dialog. Musi jednak chyba minąć więcej czasu aby szerokie kręgi Kościoła dostrzegły w Kongresie szansę, a nie kolejne zagrożenie.