Miałem tą możliwość i radość uczestniczenia w spotkaniach ekumenicznych, zorganizowanych przez grupę Kongresu w Łodzi w lipcu br.
Końcowym akcentem naszych spotkań było nabożeństwo w kościele polskokatolickim odprawiane przez ks. Jacka Zdrojewskiego. Ewangelię o dyskusji Jezusa z faryzeuszami na temat szabatu (Mt 12,1-8) odczytał ks. Stanisław Bankiewicz ze Starokatolickiego Kościoła Mariawitów, a homilię wygłosił o. Maciej Biskup, dominikanin. Rozważał on pojęcie szabatu w kontekście miłosierdzia Bożego. Jego zdaniem podczas przeżywania szabatu powinniśmy skupiać się na relacjach z Bogiem i relacjach z drugim człowiekiem, bo największym dziełem miłosierdzia jest bycie przy drugim człowieku. A odnosząc się do naszych spotkań zauważył, że ekumenizm to jest czynienie sobie miłosierdzia poprzez bycie razem pośród braci, bycie przy sobie z szacunkiem dla drugiej osoby, z szacunkiem dla jej/jego inności i wrażliwości. Bardzo wyraźnie podkreślał, iż nie może to być czynienie łaski, że my jako rzymscy katolicy tu przyszliśmy, bo przecież w tych spotkaniach to my również otrzymujemy Boże miłosierdzie poprzez m.in. naszych braci starokatolików czy polskokatolików.
Zapis tego nabożeństwa i kazania jest dostępny na witrynie łódzkiej parafii polskokatolickiej:
Odebrałem słowa o. Macieja jako bardzo trafne podsumowanie atmosfery naszych spotkań. Wzajemny szacunek był wyczuwalny podczas każdej naszej rozmowy w Łodzi. I wielokrotnie padały stwierdzenia, jak wiele się zmieniło przez ostatnie kilkadziesiąt lat w naszych relacjach międzychrześcijańskich. Kapłani, którzy nam towarzyszyli, nie zwracali się do siebie słowami: „heretycy”, „odszczepieńcy”, „papiści”.
Myślę, że właśnie ta refleksja o okazywaniu sobie szacunku powinna nam pozostać po naszych spotkaniach w Łodzi. Nie od nas zależy tworzenie kolejnych dokumentów teologicznych, ale od nas zależy, jakich słów używamy z rozmowach z braćmi z innych Kościołów. Od nas zależy również, jak opowiadamy o naszej grupie kongresowej.
Czy naszym dzieciom i znajomym powiedzieliśmy:
byliśmy u żydów i heretyków w Łodzi?
Czy też powiedzieliśmy:
spotkaliśmy w Łodzi wierzących w Boga, którzy gromadzą się w innych świątyniach?
Przecież słuchają naszych słów nasze dzieci i nasi koledzy w pracy. Czy zdajemy sobie sprawę, że pośród naszych współpracowników są też chrześcijanie innych wyznań? Ich nasze słowa mogą ranić, a mogą też umacniać.
O tym, jak ważne i jak raniące mogą być słowa, po raz kolejny przekonałem się również w Łodzi. Przed Centrum Dialogu im. Marka Edelmana widziałem wystawę plenerową poświęconą Alinie Margolis- Edelman, lekarce, która po uratowaniu z Holokaustu poświęciła swoje życie pomocy prześladowanym na całym świecie.
Po wydostaniu się z warszawskiego getta używała fałszywych dokumentów.
Fragmenty jej wspomnień:
„Kiedy paliło się getto, byłam po stronie aryjskiej. Stałam w tłumie. Słyszałam, co ludzie mówili. To były potworne rzeczy”.
A potem podczas antysemickiej nagonki w latach 60-tych:
„Mnie nie wyrzucili z pracy, nie dopuścili tylko do obrony habilitacji, ale można przecież żyć bez tego. Poszło o dzieci. Ania ryczała w nocy, bo usłyszała w szkole, że my mamy czarną krew i pójdziemy do piekła”.
A Marek Edelman wspominał:
„Na moją córkę dzieci wołały w przedszkolu ‘Żech, żech’, bo nawet nie potrafiły dobrze wymówić słowa ‘Żyd’, ale już wiedziały, że to wyzwisko. A na górce na placu zabaw stała zupełnie sama, bo rodzice innych dzieci nie chcieli, żeby one się z nią bawiły. Co miałem jej powiedzieć?”
Niestety, na koniec smutne stwierdzenie, że nadal spotykam rzymskokatolickich księży, którzy opowiadają o wyimaginowanym tzw. „żydowskim spisku”, wzywają do bojkotu kontaktów z „heretykami” i walczą z „protestanckimi wpływami” w Kościele. Nie mam na myśli jedynie prostych proboszczów, ale również wykładowców katolickich uczelni.
Ale to, jakich my używamy słów, czy mówimy z szacunkiem o naszych braciach Żydach i o naszych braciach z innych Kościołów chrześcijańskich, zależy tylko od nas.