Po niedawnych wydarzeniach w Sejmie pośród innych pytań pojawiło się i to, czy postawienie świecznika chanukowego w gmachu parlamentu nie narusza zasady rozdzielenia religii i państwa. Kwestia obecności symboli religijnych w urzędach czy innych miejscach władzy jest złożona, bo w skład wspólnoty obywatelskiej wchodzą też ludzie religijni, którzy mają prawo do oswajania przestrzeni publicznej ważnymi dla siebie znakami. Dlatego na przykład posłowie mogą publicznie odwołać się do Bożej pomocy, składając ślubowanie w Sejmie. Niekiedy jednak znaki religijne umieszczane są w sferze publicznej jako symbol dominacji konkretnej wspólnoty, a wtedy są nadużyciem.
W przypadku świecznika chanukowego w Sejmie sytuacja jest inna. Chanukija nie jest symbolem dominacji, bo żydowskich współobywateli już prawie między nami nie ma. Nie jest to też jedynie symbol religijny, lecz symbol pamięci i tęsknoty. Do istoty Rzeczypospolitej należała – jako przejaw jej wielkości – wielokulturowość. Żydowscy współobywatele współkształtowali naszą narodową tożsamość. Holocaust, a także inne prześladowania, których doznali żydowscy sąsiedzi, uczynił nas wszystkich okaleczonymi i niepełnymi. Świecznik chanukowy przywraca nam, Żydom i nie-Żydom, część tej utraconej duchowej tożsamości. Dlatego ma prawo być w gmachu parlamentu Rzeczypospolitej.
Ten, kto podniósł na niego rękę (nie warto wspominać jego nazwiska, bo tacy ludzie winni podlegać sankcji damnatio memoriae: powinni być wykreśleni z naszej historii i pamięci) uderzył nie tylko w symbol religii, z której także wyrasta chrześcijaństwo, ale w serce Rzeczypospolitej. Pył z gaśnicy plugawi nas wszystkich, godząc w naszą tożsamość religijną i obywatelską. Sprawca swoim czynem wykluczył się z naszej wspólnoty.