Patrzę na aborcję jako na nierozwiązywalny problem egzystencjalny. Oficjalne statystyki dotyczące wykonanych legalnie aborcji w Polsce wskazują na niewielkie liczby, lecz organizacje pomagające kobietom w dokonaniu aborcji szacują, że tysiące kobiet szukają tego rozwiązania za granicą lub same przeprowadzają aborcje farmakologiczne, co nie jest karalne. W czasach, gdy aborcja była legalna w Polsce (do 1993 roku), tysiące kobiet dokonywały aborcji w polskich szpitalach. Aborcję nazywano wtedy zabiegiem przerwania ciąży. Obecnie, gdy obowiązuje restrykcyjne prawo antyaborcyjne, narasta sprzeciw kobiet (i mężczyzn) wobec odbierania kobietom możliwości decydowania o swoim życiu. Nie ma bowiem wątpliwości, że zmuszenie kobiety do urodzenia niechcianego, a czasem niepełnosprawnego dziecka jest dramatyczną ingerencją w jej życie. Prawie wszędzie w Europie aborcja jest legalna na życzenie kobiety do 12 tygodnia ciąży.
Jednak widzę w obecnej dyskusji o zmianie prawa antyaborcyjnego skupienie się tylko na jednej stronie zjawiska aborcji. Mówienie o aborcji jedynie jako o zabiegu medycznym i jako o prawie do własnego ciała nie jest całą prawdą. Zarodek, a później płód nie jest częścią ciała kobiety, jest rozwijającą się osobną żywą istotą. Pytanie, czy od samego początku, czyli od zapłodnienia zarodek jest istotą ludzką, jest pytaniem, na które nie potrafimy udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Istnieje definicja ciąży jako procesu, który liczy się od zagnieżdżenia się zarodka w macicy. Wczesne wydalenie zarodka z organizmu kobiety dokonuje się często samoistnie i nie nazywamy tego poronieniem. Gdy jednak zarodek dalej się rozwija, organizm kobiety podczas ciąży przygotowuje się do urodzenia dziecka. Przerwanie tego procesu, zarówno samoistne (poronienie), jak i sztuczne (aborcja) jest traumą w sensie psychologicznym, z daleko sięgającymi skutkami, również czasem ze stresem pourazowym.
Z drugiej strony, prawo nie powinno zmuszać kobiet do heroizmu – taką sytuacją jest zagrożenie zdrowia i życia kobiety, ciąża powstała w wyniku gwałtu i (zakazane obecnie) poważne uszkodzenie płodu. W polskim prawodawstwie z 1993 roku te trzy przesłanki zwane były kompromisem aborcyjnym, który został złamany w 2020 roku przez wykreślenie trzeciej przesłanki – uszkodzenia płodu. Obecnie postulowane dopuszczenie aborcji do 12. tygodnia ciąży na życzenie kobiety wydaje się reakcją na to restrykcyjne prawo i na niestosowanie go przez niektórych lekarzy (przypadki śmierci kobiet w szpitalach w sytuacjach, gdy aborcja była legalna).
Na poziomie uświadomienia sobie tzw. nagich faktów aborcja po prostu jest, ponieważ kobiety zarówno pragną mieć dzieci, jak i bronią się przed niechcianymi dziećmi. Trzeba sobie zdawać sprawę, że niechciane ciąże były i nadal będą przerywane w sposób legalny i nielegalny, czy się to komuś podoba czy nie. Ani prawo państwowe, ani nauka moralna Kościoła nie są w stanie wyeliminować aborcji. Prawo, które nie jest egzekwowane, a jest kontestowane przez dużą część społeczeństwa, staje się martwym prawem. Także Kościół ze swoim bezwzględnym potępieniem aborcji jako zabójstwa raczej przyczynia się do antagonizowania społeczeństwa, niż do ograniczenia liczby aborcji. A więc zarówno bagatelizowanie aborcji, jak i walka z tym zjawiskiem przy pomocy paragrafów i straszenia potępieniem wydają się niewłaściwymi drogami ograniczenia liczby aborcji. A chodzi właśnie o to, o maksymalne ograniczenie liczby aborcji.
W powodzi słów, krzyków, ale i przemilczeń ginie egzystencjalny aspekt zarówno przerwania ciąży, jak i zmuszania kobiet do kontynuowania niechcianych ciąż. Starając się patrzeć na cały problem chłodnym okiem, co jest bardzo trudne, bo problem ten budzi ogromne emocje, mogę tylko wyrazić mój pogląd, że właściwa edukacja seksualna i stosowanie antykoncepcji, w tym tabletek „dzień po” powinny ograniczyć liczbę niechcianych ciąż. Tak dzieje się już w wielu krajach, które zasadniczo ograniczyły liczbę aborcji przy jednoczesnym zalegalizowaniu jej. W przypadku zaistnienia niechcianej ciąży powinna odbyć się wzorem niemieckim obowiązkowa konsultacja z psychologiem i pracownikiem socjalnym, kiedy kobieta byłaby rzetelnie informowana o wszystkich skutkach aborcji, a także o pomocy finansowej i socjalnej udzielanej kobietom w ciąży. Po takiej konsultacji sama kobieta mogłaby zdecydować, czy chce nadal dokonać aborcji.
Niestety, Kościół odgrywa w tym względzie rolę hamulca powyższych rozwiązań poprzez potępianie antykoncepcji (innej niż naturalna), w tym stosowania tabletek „dzień po”, a nawet wprowadzania do szkół edukacji seksualnej. Tak jak za pontyfikatu Jana Pawła II Kościół sprzeciwił się udziałowi katolickich poradni w Niemczech w konsultacjach dla kobiet pragnących dokonać aborcji, tak i obecnie odwraca się od rzeczywistego celu, jakim jest ograniczenie liczby aborcji. Stawianie na jednej płaszczyźnie antykoncepcji i aborcji jest poważnym nieporozumieniem i od 1968 roku (rok wydania encykliki „Humanae vitae”) przyczynia się do odchodzenia setek tysięcy katolików od Kościoła.
Na marginesie sporu o aborcję można dodać, że zmiany obyczajowości i rozwój medycyny sprzyjają ograniczaniu liczby aborcji. Kobiety nie czują już odium posiadania nieślubnego dziecka, społeczeństwo akceptuje samotne macierzyństwo, a technika USG, umożliwiająca zobaczenie rozwijającego się płodu, przyczynia się do traktowania go jako swojego przyszłego dziecka. Oczywiście, last but not least, państwo, które chce ograniczyć liczbę aborcji, powinno bardziej zabezpieczyć sytuację materialną samotnych matek i rodzin wielodzietnych, a także zapewnić odpowiednie wsparcie rodzinom, które wychowują niepełnosprawne dzieci. Ustawodawca powinien bezwzględnie iść w tym kierunku przy okazji prac nad zmianami w prawie dotyczącym aborcji.
Na razie wysoka temperatura dysputy, a raczej połajanek wokół aborcji nie opada. Politycy, którzy chcą ostudzić tę temperaturę, są odsądzani od czci i wiary. Z obu stron brak spokojnego ważenia racji i znajdowania najlepszych rozwiązań prawnych dotyczących tego, co jest nieodzowne w pluralistycznym społeczeństwie w stosunku do nierozwiązalnego problemu egzystencjalnego, jakim jest aborcja.
1 Komentarz
Zgadzam się z Twoimi tezami. Aborcja to jest bardzo trudno kwestia, zawsze dramatyczna. Chodzi przecież o życie. Ale jestem zdania, że zdesperowana kobieta i tak znajdzie sposób. Dlatego nie uważam, żeby było sensowne zakazywanie i penalizowanie aborcji (i pompowanie podziemia aborcyjnego). Aborcji należy zapobiegać, ale poprzez stworzenie takich mechanizmów i warunków, takiego systemu wsparcia, żeby kobieta – wraz z ojcem dziecka lub bez niego (bo sytuacje są różne) – mimo wszystko miała poczucie, że jeśli zdecyduje się urodzić dziecko, otrzyma potrzebną pomoc. I żeby w związku z tym była w stanie znaleźć w sobie odwagę, aby to dziecko urodzić.
Ponadto jak w przypadku wielu kwestii, bardzo istotna jest prewencja. A więć soildna edukacja seksualna i dostęp do taniej i skutecznej antykoncepcji. Kościół musi zrewidować swoje podejście do zapobiegania ciąży, nie dla każdej kobiety / pary metody naturalne wchodzą w rachubę. A zapobieganie poczęciu w momencie, w którym z jakichś względów nie możemy sobie pozwolić na potomstwo, to jest prewencja – nie ma ciąży, więc nie pojawia się w ogóle kwestia aborcji.
Pozostaje kwestia decyzji z obszaru heroizmu, to, co regulowała ustawa tzw. „kompromisowa”. Aborcja nie jest prawem człowieka, ale może być prawem konkretnej kobiety, w konkretnej sytuacji, bo kobieta ma prawo się ratować, gdy ciąża zagraża jej życiu, jej zdrowiu (także psychicznemu), a także ma prawo nie być w stanie zdecydować się na urodzenie dziecka z wadami letalnymi. To jest często ryzyko dla zdrowia matki (przy niektórych deformacjach poród siłami natury jest niebezpieczny), a także ogromne obciążenie psychiczne. Heroizmu nie wolno wymagać od nikogo. Tu ostateczna decyzja zawsze powinna należeć do matki, a jeśli nie chcemy, aby przerwała ciążę, to powinniśmy / powinnyśmy ją wspierać, ale nie zmuszać do niczego.