KONGRES Katoliczek i Katolików

Nasze opinie

Stary niedźwiedź mocno śpi

Stary niedźwiedź mocno śpi

Bierność wiernych świeckich nie wynika z ich lenistwa, braku poczucia odpowiedzialności czy codziennego zabiegania. Wręcz przeciwnie, to skrzętnie wspierana przez biskupów cnota.

O faktach nie będziemy dyskutować. Aktywność świeckich katolików jest żenująco niska, w większości sprowadza się (a i to coraz rzadziej) do udziału w niedzielnej Mszy i przystępowaniu do sakramentów. Niektóre – że tak zażartuję – wspólnoty parafialne ożywiają się jedynie z okazji dnia świętego patrona, jakiegoś lokalnego, pobożnego zwyczaju lub ciekawej inicjatywy proboszcza. Owszem, jakaś część przyjdzie jeszcze na rekolekcje, zaangażuje się w zaplanowaną (żeby nie powiedzieć – narzuconą) przez kurię nowennę czy inną akcję paraliturgiczną. Jednak są to wciąż te same, coraz mniej liczne i coraz starsze osoby.

Tak, świeccy bywają leniwi, niezainteresowani i zabiegani. Może nawet stanowią większość. Co jednak symptomatyczne, potrafią się natychmiast oddolnie zorganizować i skutecznie oraz z wielkim zaangażowaniem działać, gdy zostanie naruszone jakieś dobro uznane przez nich za fundamentalne (np. dostęp do parafialnego cmentarza), poczują się zagrożeni przez realne w ich mniemaniu niebezpieczeństwo (np. usunięcie lubianego proboszcza) lub zmuszeni materialnymi czy formalnymi okolicznościami (np. naprawa przeciekającego dachu świątyni, zapowiedź likwidacji parafii). Nie przez przypadek prawdziwie żyjące parafie to te, w których świeckim pozostawia się sprawczość.

Powyższe oznacza, że powszechna bierność laikatu to raczej skutek, a nie przyczyna słabości Kościoła w Polsce. Problemem nie jest bowiem brak aktywności świeckich, lecz środowisko, które sprzyja, a nawet wymusza przyjmowanie takiej postawy. Bierny świecki to nie zagrożenie w oczach biskupa, to skarb. Pomimo nieustannych zapewnień o dialogu ze świeckimi, ich znaczeniu i wartości, pomimo apeli o branie większej odpowiedzialności za losy Kościoła, odwoływania się do równej godności wynikającej z chrztu wciąż sabotuje się przejawy samodzielności w myśleniu lub działaniu. Wystarczy nie odpowiadać na maile, odmawiać zaproszeniom, ignorować lub dyskredytować inicjatywy.

Na czym polega ten dyskretny urok biernego świeckiego? Po pierwsze, głośno nie protestuje, nie domaga się, nie kontroluje, nie krytykuje, nie konfrontuje biskupa z rzeczywistością. Po drugie, zapewnia stabilne finansowanie instytucji kościelnych (tak, moim zdaniem wciąż ogromna liczebność „katolików kulturowych” to nie objaw dbałości o „trzcinę nadłamaną”, lecz twarda kalkulacja wpływów z praktycznego w wielu regionach Polski monopolu na rytuały przejścia). Po trzecie, można go użyć do działań bliskim sercu biskupa. Wystarczy przekonać, że katechizacja w szkole to fundament wiary jego dzieci, postraszyć taką czy inną ideologią lub postawić przed koniecznością sprostania jakimś formalnościom, aby wywołać określony nacisk społeczny, z zadowoleniem obserwować wymachiwanie  – okręconymi wokół dłoni niby kastet – różańcami w kierunku osobistych wrogów hierarchy, a nawet szczycić się sukcesami duszpasterskimi w postaci masowego udziału młodzieży w takich czy innych wydarzeniach.

Z jakiego powodu zatem biskupowi zależałoby na autentycznym przebudzeniu świeckich? Ale gdyby znalazł się nawet taki, to jest skrępowany kościelnymi przepisami, co widzimy na przykładzie aktualnych napięć między Watykanem a Kościołem w Niemczech. Trzeba to jasno powiedzieć. Na podstawie aktualnego nauczania Kościoła świecki nie ma prawa do decydowania o kluczowych dla siebie sprawach (kto i jak kieruje jego Kościołem lokalnym), odmawia mu się podstawowych kompetencji duchowych (mówi mu się, co jest, a co nie jest grzechem, a bardziej skomplikowane sytuacje poddaje pod „rozeznanie” wyświęconemu mężczyźnie). Pozostaje mu „funkcja doradcza”, jeśli ktoś łaskawie zapyta go o zdanie, oraz wykonawcza, jeśli wspaniałomyślnie ustąpi mu się nieco miejsca. Nie dziwi, że niewiele osób garnie się do wykonywania tych funkcji często fasadowych lub związanych z „wyszarpywaniem” okruchów władzy koniecznych do ich pełnienia.

Drażni mnie utyskiwanie na brak zainteresowania np. radami duszpasterskimi, ponieważ tam, gdzie proboszcz jest faktycznie zainteresowany opinią parafian, takie rady powstają i prężnie działają. Sami biskupi, wbrew deklaracjom, zniechęcają do ich powstawania, wypowiadając się o tym, jak powinny według nich być ukształtowane (proboszcz decyduje o wszystkim, w tym o składzie rady) i że nie są obowiązkowe. Nie sądzę, żeby średnia braku zainteresowania parafią odbiegała od podobnej średniej w przeciętnej wspólnocie mieszkaniowej. Każdy, kto ma okazję być jej członkiem, wie, ile osób przychodzi na zebrania pomimo faktu, że właściciele mieszkań mają o niebo (nomen omen) większe pole sprawstwa niż parafianie. Wystarczy jednak perspektywa zarządu przymusowego z wyznaczonym przez sąd wynagrodzeniem, żeby aktywność mieszkańców radykalnie wzrosła. Czyli okoliczności zewnętrzne mają znaczenie.

Natura ludzka jest taka, że aktywiści zawsze stanowią mniejszość. Zamiast więc o tę mniejszość zadbać, w praktyce zniechęca się do działania kolejne grupy wiernych. Może podpowiem biskupom. Należy tak zmienić Kodeks Prawa Kanonicznego, aby parafie stały się dobrem wspólnym parafian, a więc podmiotem prawa zarządzanym przez wspólnotę, która ponosi pełną odpowiedzialność za jej funkcjonowanie, również odpowiedzialność materialną. Taka wspólnota wybierałaby, a przynajmniej miała wpływ na obsadę funkcji proboszcza, który ograniczałby się do zadań duszpasterski, otrzymując za swoją pracę (tak, pracę, a nie żadną tam „posługę”) uzgodnione wynagrodzenie. Dlaczego w Polsce to nie przejdzie? Bo okazałoby się, że niektóre parafie zbankrutowałyby czy to przez nieudolność, czy brak zainteresowania usługą religijną wystarczającej grupy wiernych, a inne przeszłyby w ręce ambitnych, niesterowalnych przez biskupa wiernych. Laikat przebudziłby się i zaczął stanowić siłę, z którą biskupi musieliby się liczyć.

Jest więc tak:

My się go boimy,
Na palcach chodzimy,
Jak się zbudzi, to nas zje.

						
						

					
O autorze

Dariusz Kubaszewski

Zostaw komentarz