W „Tygodniku Powszechnym” [nr 31(3864) z dn. 30 lipca 2023, s. 44-46.] redaktor Tomasz P. Terlikowski zamieścił artykuł pt. Polityczne bałwochwalstwo. Wydaje mi się, iż głównym problemem, któremu poświęcony był artykuł, jest próba odpowiedzi na pytania: „w jakim miejscu jest obecnie Kościół w Polsce, z czym sobie nie radzi, jakie zagrożenia przed nim stoją i wreszcie co go kształtuje” (s. 45). Jest w nim kilka ciekawych tez (choć także niekoniecznie nowych). Za najciekawsze (przynajmniej dla mnie) uznałbym te o możliwych „pomysłach na Jasną Górę” (s.46). Ale nie o tym chciałbym pisać. Wydaje mi się, że najgłębszym pytaniem jest pytanie o fundamentalną przyczynę obecnego stanu, o to „co go kształtuje” (jak ujął to P. Terlikowski). Zwolennicy św. Tomasza z Akwinu przywołują jego myśl, że drobny błąd w rzeczach podstawowych rodzi fatalne skutki w dalszych następstwach. Podobną myśl wyraził Wolter (choć o wiele bardziej obrazowo), że „jeśli pierwszy guzik zostanie źle zapięty, wszystkie guziki będą źle zapięte”. Co więc jest tym „pierwszym guzikiem”? Różni ludzie dają różne odpowiedzi. Nie podejmuję się ich oceniania (samo ich przytoczenie, a tym bardziej dyskusja z nimi, mogłoby przekształcić się w potężny artykuł; może nawet w książkę). Pozwolę sobie na postawienie własnej hipotezy (jakoś nigdzie jej nie spotkałem, ale przecież nie znaczy to, że ktoś już na to nie zwrócił uwagi). Ten „pierwszy guzik” widziałbym w bajce rosyjskiego bajkopisarza – Kryłowa. W bajce Gęsi przedstawił (wyśmiewał) argumentację gęsi (czyli szlachty) za ich przywilejami. Argument podstawowy brzmiał: „nasi przodkowie zbawili Rzym”. Opowieści o gęsiach kapitolińskich nie będę przytaczał – wiele osób pewnie jeszcze ją zna; ci którzy jej nie znają, łatwo do niej mogą dotrzeć. Argument gęsi jest taki, że zasługi naszych przodków przechodzą na nas. Są czymś w rodzaju spadku, który nam się „po prostu należy”; on usprawiedliwia nasze przywileje, które też nam się „po prostu należą”. Wydaje mi się, że Kościół w Polsce przyjął argumentację gęsi z bajki Kryłowa. Uznał, że niewątpliwe zasługi Kościoła z czasów poprzedniego ustroju (a nawet z całych dziejów Polski) dały mu tak wielki „spadek”, że zabezpieczy go on przed wszelkimi przeciwnościami w przyszłości niezależnie od tego, jaka by ona była. Było dobrze, jest dobrze, to będzie też DALEJ dobrze! A tymczasem nie ma żelaznej zasady, że spadek (nawet duży czy wręcz ogromny) zabezpiecza bezproblemowe życie. Spadek można czasami źle wykorzystać, można nim źle zarządzać, a nawet go czasami bezpowrotnie utracić. Bo „nasi przodkowie zbawili Rzym”, ale nie znaczy to, że ich byłe już zwycięstwa uchronią nas przed nowymi zagrożeniami. A nasz Kościół w przekonaniu o swej wyższości ponad wszystkimi (szczególnie tymi niezdarnymi chrześcijanami na Zachodzie) płynął sobie spokojnie i radośnie ku przyszłości. Nie dopuszczał nawet takiej ewentualności, że nurt może przyspieszyć, wzburzyć się. Nie podejmował poważnych przygotowań na ewentualność znalezienia się w rwącym nurcie. I nagle zauważył gwałtownie zbliżającą się przepaść! „Panie ratuj, bo giniemy!”
Wraz z przekonaniem, iż „nasi przodkowie zbawili Rzym”, a z tego powodu należą nam się specjalne bonusy oraz zwolnienia z wielu obowiązków dnia codziennego, towarzyszy Kościołowi polskiemu paralelne przekonanie o dopuszczalności (a może nawet obowiązku) ignorowania dorobku Soboru Watykańskiego II. Zgodnie z tym przekonaniem Vaticanum Secundum to taki „wybryk” Jana XXIII, który podczas „drzemki” Ducha Świętego zwołał sobór i narobił Kościołowi kłopotów. Stąd kompletny brak zainteresowania jego myślą, oceną obecnej sytuacji Kościoła w świecie, płynących stąd wskazań.
Jan XXIII na otwarcie Soboru mówił między innymi, że ma on „za zadanie jeszcze raz stwierdzić ciągłość nauczania Kościoła, przedstawiając je w formie wyjątkowej wszystkim ludziom naszych czasów i uwzględniając różne odchylenia, potrzeby i warunki nowych czasów”. Bo „konieczną jest rzeczą, aby Kościół nie oddalał się od świętego dziedzictwa prawdy przekazanego przez Ojców; lecz aby równocześnie uwzględniał teraźniejszość, nowe warunki i formy życia nowoczesnego na świecie, które otwarły nowe drogi dla apostolstwa katolickiego”.Gdyż„czym innym jest istota starodawnej nauki stanowiącej skarbiec wiary, a czym innym jest sposób jej wyrażania”.
Nie dziwi więc, że najobszerniejszym dokumentem Soboru jest Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym [KDK](9 rozdziałów na 92 stronach). W tych dokumentach pojawia się pojęcie „znaków czasu”. Pojęcie to nie jest sprecyzowane; raczej tylko ogólnie opisane: „Kościół zawsze ma obowiązek badać znaki czasów i wyjaśniać je w świetle Ewangelii, tak aby mógł w sposób dostosowany do mentalności każdego pokolenia odpowiadać ludziom na ich odwieczne pytania dotyczące sensu życia obecnego i przyszłego oraz wzajemnego ich stosunku do siebie. Należy zatem poznawać i rozumieć świat, w którym żyjemy, a także jego nieraz dramatyczne oczekiwania, dążenia i właściwości” (KDK, 4). „Znaki czasu” nie są też szczegółowo wymienione. Wydaje mi się, że mogą być różne dla różnych miejsc. Dałoby się też pewnie wyodrębnić specyficzne znaki czasu dla Kościoła w Polsce (które niezauważone czy świadomie pominięte stają się „anty-znakami czasu” polskiego Kościoła).
W tym miejscu najlepiej byłoby przytoczyć tekst Gaudium et spes (łaciński tytuł KDK) in extenso. Jasne jest, że ze względu na objętość, jest to tutaj niemożliwe. Spróbuję więc wybrać takie fragmenty, które jakoś „streszczałyby” przekaz DKD w „naszej” sprawie (wszystkie „wytłuszczenia” wcześniejsze i następnepochodzą ode mnie – P.I).
- „Dziś rodzaj ludzki przeżywa nowy okres swojej historii, w którym głębokie i szybkie przemiany rozprzestrzeniają się stopniowo na cały świat. Wywołane inteligencją człowieka i jego twórczymi zabiegami, oddziałują ze swej strony na samego człowieka, na jego sądy i pragnienia indywidualne i zbiorowe, na jego sposób myślenia i działania zarówno w odniesieniu do rzeczy, jak i do ludzi. Tak więc możemy już mówić o prawdziwej przemianie społecznej i kulturalnej, która wywiera swój wpływ również na życie religijne” (KDK, nr 4).
- „Tymczasem wzrasta przekonanie, że ród ludzki nie tylko może i powinien coraz bardziej umacniać swoje panowanie nad rzeczami stworzonymi, lecz że ponadto jego jest rzeczą ustanowić taki porządek polityczny, społeczny i gospodarczy, który by z każdym dniem coraz lepiej służył człowiekowi i pomagał tak jednostkom, jak i grupom społecznym w utwierdzaniu i wyrabianiu właściwej sobie godności” (KDK, nr 9).
- „Także instytucje, prawa i sposoby myślenia i odczuwania przekazane przez przodków nie zawsze wydają się odpowiadać dzisiejszemu stanowi rzeczy; stąd powstaje zamieszanie w sposobie i samych normach postępowania” (KDK, nr 7).
- „Jest więc jasne, że wspólnota polityczna i władza publiczna opierają się na naturze ludzkiej i należą do porządku określonego przez Boga, jakkolwiek forma ustroju i wybór władz pozostawione są wolnej woli obywateli” (KDK, nr 74).
- „Kościół, który z racji swego zadania i kompetencji w żaden sposób nie utożsamia się ze wspólnotą polityczną ani nie wiąże się z żadnym systemem politycznym, jest zarazem znakiem i zabezpieczeniem transcendentalnego charakteru osoby ludzkiej” (KDK, nr 76).
- „Moc bowiem, jaką Kościół może tchnąć w dzisiejszą społeczność ludzką, polega na wierze i miłości zrealizowanych w życiu, nie zaś na jakimś zewnętrznym panowaniu przy pomocy środków czysto ludzkich” (KDK, nr 42).
- „Rzeczy bowiem doczesne i te, które w obecnym stanie człowieka przewyższają ten świat, łączą się ściśle ze sobą, a nawet sam Kościół posługuje się rzeczami doczesnymi w stopniu, w jakim wymaga ich właściwe mu posłannictwo. Nie pokłada jednak swoich nadziei w przywilejach ofiarowanych mu przez władzę państwową; co więcej, wyrzeknie się korzystania z pewnych praw legalnie nabytych, skoro się okaże, że korzystanie z nich podważa szczerość jego świadectwa albo że nowe warunki życia domagają się innego układu stosunków” (KDK, nr 76).
- „Nigdy ludzie nie mieli tak wyczulonego jak dziś poczucia wolności” (KDK, nr 4). [Por. Jan Paweł II, Veritatis splendor, nr 31. Poruszone tam zagadnienie wzajemnych relacji między wolnością, prawdą i dobrem jest bardzo ciekawe, ale nie może być tutaj poruszone].
- O sytuacji w sprawach religii/wiary: „Z jednej strony […] dochodzi do żywszego poczucia Boga; z drugiej zaś strony liczniejsze masy praktycznie odchodzą od religii” (KDK, nr 7).
Na tle tych cytatów widać, jak anachroniczne (świadome lub nawet nieświadome) jest liczenie na to, że „nasi przodkowie zbawili Rzym”.Wynika z nich, że wiara/religia staje się dziś dla ludzi bardziej dobrem niż obyczajem (może nawet przymusem). W argumentacji za nią należy odwoływać się nie tyle do prawa kanonicznego, co raczej do błogosławieństw, do uroku chrześcijaństwa! Nie ma co odwoływać się do zasług z przeszłości. Trzeba chrześcijaństwo ukazywać jako wielkie, pociągające ku sobie dobro, które jest oferowane wolnym ludziom do wolnego wyboru.
Tymczasem Kościół w Polsce (jego „personel”) zaufał raczej władzy świeckiej niż Opatrzności Bożej. Na jego pewne usprawiedliwienie można powiedzieć, że był intensywnie kuszony przez tę władzę; może nawet czasami „chciał dobrze”; wydaje się jednak, że raczej radośnie uległ pokusie. Szczególnie fatalnie wypadł, gdy wszedł w „sojusz tronu z ołtarzem” przy rządach PiS-u. [Tu drugi temat, który musi pozostać na boku. Co ich tak bardzo do siebie zbliżało? Czy nie podobne rozumienie władzy?] Związanie się z PiS-em zostało odczytane (szczególnie przez tych, którzy PiS-u nie akceptowali) jako wyraz akceptacji jego NIEGODZIWOŚCI: wielokrotnego łamania Konstytucji (abp. Hoser skwitował to powiedzeniem, że konstytucja to nie Pismo Święte), kłamstw, kradzieży, nienawiści, pogardy dla obywateli. Próbując te zachowania Kościoła w Polsce określić najdelikatniej, trzeba powiedzieć przynajmniej, że były to działania nieroztropne (a z etyki wiadomo, że cnota roztropności jest królową cnót i to ona powinna kierować pozostałymi cnotami, jeśli takie tu występowały). Dodatkowymi czynnikami wpływającymi na obecne „niskie notowania” Kościoła w Polsce są liczne (pewnie prawda, że chętnie nagłaśniane przez „wrogów Kościoła”; przez co przecież czyny te nie stają się dobre!) czyny/zachowania/działania „personelu” będące radykalnie przeciwne nauczaniu Kościoła. A wiara (mniej religia) jest rzeczywistością szczególnie delikatną. Jest pewną akceptacją wewnętrzną wynikającą z zaufania. Jeśli następuje utrata zaufania do pewnych tez, znika też wiara w nie! Warto mieć w pamięci starożytną przestrogę: verba docent, exempla trahunt – słowa uczą, przykłady pociągają. Bez aktualnych czynów (nie tylko dobrych, ale nawet chwalebnych!) przekonanie, że „nasi przoskowie zbawili Rzym” notowań Kościoła w Polsce nie poprawi!
PS.
- Zachęcałbym do głębokiego przemyślenia jeszcze innej myśli z dokumentów Soboru Watykańskiego II: „Prawda nie inaczej się narzuca jak tylko siłą samej prawdy, która wnika w umysły jednocześnie łagodnie i silnie” (Deklaracja o wolności religijnej, nr 1).
- Czy nie sądzicie Państwo Czytelnicy, że pomysł na Komisję Majątkową był szczególną „zemstą” komuny” na polskim Kościele? Trzeba przyznać, że inteligentną i równocześnie weryfikującą jego wewnętrzną spójność nauczania i życia.