Jest mi wstyd, że jeden z moich największych autorytetów nie sprostał podstawowym wymaganiom Ewangelii. Wstydzę się jednak jeszcze bardziej za współczesnych jego następców, którzy dysponując inną wiedzą, nauczeni doświadczeniem i nieskrępowani totalitarną władzą państwową bronią tej historii niegodnymi środkami.
Jestem głęboko rozczarowany, kiedy okazuje się, że Karol Wojtyła nie różnił się od swoich kolegów w sposobie reagowania na przypadki pedofilii. Należę do osób, które czuły dumę z „Papieża Polaka”, brały sobie do serca słowa o „własnym Westerplatte” i wzruszały się na wspomnienie „kremówek”. Więcej, w dużym stopniu Jan Paweł II wzbudził we mnie zainteresowania filozofią, które zdecydowały o wyborze etyki jako kierunku studiów i wpłynął na trwałe personalistyczne zainteresowanie rzeczywistością. Już w szkole średniej przeczytałem Miłość i odpowiedzialność, która to książka ukształtowała mnie jako dorosłego człowieka. Potem wielokrotnie do niej wracałem, analizując także pozostały dorobek naukowy, teologiczny i duchowy Karola Wojtyły. Dlatego długo pozostawałem sceptyczny wobec głosów zarzucających mu brak troski o dzieci cierpiące w wyniku zbrodni pedofilii. Nie mieściło mi się w głowie, że taki subtelny intelektualista, wyjątkowo wrażliwy na ludzką godność, propagator umiejscowienia człowieka w centrum działania Kościoła nie dostrzegał należycie krzywdy dziecka wykorzystanego seksualnie. Jednak skonfrontowany z faktami przyjmuję je z bolesną akceptacją.
Okazuje się jednak, że fakty nie robią żadnego wrażenia na kierownictwie KEP, a nawet – jeśli nie pasują do przyjętej narracji – zastępuje się je wygodniejszymi alternatywnymi narracjami. A zatem fakt dziennikarskiego śledztwa, które miało na celu stwierdzenie, czy Karol Wojtyła wiedział o przypadkach pedofilii wśród kleru, zanim został papieżem i jak ewentualnie na takie przypadki reagował (ocena, na ile to się udało, jest osobną sprawą), nazywa się „próbą zdyskredytowania jego osoby i dzieła, podejmowaną pod pozorem troski o prawdę i dobro” (Gądecki) lub „drugim zamachem na Jana Pawła II” (Jędraszewski). Nie przyjmuje się do wiadomości faktu, że materiały SB były jedynie punktem wyjścia do szukania potwierdzeń w innych źródłach („bezkrytycznie uznając tworzone przez Służby Bezpieczeństwa dokumenty za wiarygodne źródła” – Gądecki, „szyderstwa, kłamstwa i insynuacje” – Jędraszewski). Fakt zatajenia przed arcybiskupem Wiednia rzeczywistych powodów wysłania podwładnego za granicę, czyli tuszowania pedofilii, zostaje pominięty milczeniem przez dwóch najważniejszych polskich hierarchów.
Gdy nie liczą się fakty, można snuć własną opowieść. Jej motywem przewodnim jest „medialny atak na kard. Karola Wojtyłę”, który „ma swoje głębsze przyczyny”. Abp Gądecki odsyła w tym miejscu do stanowiska Rady Stałej KEP, która bez żadnego uzasadnienia, za to z całkowitą pewnością, widzi je w „nastawieniu do jego nauczania”, które „nie odpowiada współczesnym ideologiom propagującym hedonizm, relatywizm i nihilizm moralny”. Wtóruje temu abp Jędraszewski, ujawniając autorów tego „ataku” jako „głosicieli ideologii gender, zwolenników aborcji i eutanazji”, którzy próbują Jana Pawła II „zniszczyć, osłabić jego autorytet i wyszydzić jego święte imię”. To smutne, że dwaj niewątpliwie inteligentni, starannie wykształceni i z dorobkiem naukowym hierarchowie zdają się nie rozumieć lub taktycznie udają niezrozumienie, że zainteresowanie, a nawet nacisk opinii publicznej na wyjaśnienie tych spraw wynika z wielu naturalnych, historycznych i cywilizacyjnych procesów, a ich redukcja do jakichś mrocznych środowisk, które snują tajemne spiski, to w najlepszym przypadku błąd poznawczy.
Jeszcze straszniej robi się, gdy biskupi próbują jakoś jednak zmierzyć się z rzeczywistością. Abp Gądecki przyznaje wprawdzie nieśmiało, że Karol Wojtyła „mógł popełniać błędy”, choć nie nazywa żadnego z nich. Zamiast tego wskazuje na okoliczności, które – jak rozumiem – mogły być źródłami tych hipotetycznych „błędów”: sytuacja polityczna, prawodawstwo, świadomość społeczna i „zwyczajowe sposoby rozwiązywania problemów”. Abp Jędraszewski nie bawi się w takie subtelności i zaraz po stwierdzeniu o „odrażającym złu, jakie przeniknęło do życia Kościoła”, równie kategorycznie co kuriozalnie i ezopowo wyjaśnia, że „jest to zło, które w dużo większym stopniu stało się nawet zachwalane i swoistą ideologią w innych środowiskach”. Ale zaraz, coś tu nie pasuje. Czy ci sami panowie, którzy niestrudzenie piętnują świat za usuwanie kategorii grzechu, nie są w stanie go albo zauważyć, albo nazwać po imieniu, zasłaniając się terminem „błąd”? Czy ci sami piewcy niezmiennych i obiektywnych zasad moralnych relatywizują ocenę moralną czynów w zależności od zewnętrznych okoliczności? Czy ci sami surowi sędziowie ponownych związków rozwodników uważają, że nie za każde zło ponosi się odpowiedzialność moralną i że dla ludzi, którzy nie poradzili sobie z życiowymi wyzwaniami, jest miejsce w Kościele, nawet najbardziej zaszczytne, bez konieczności pokuty, przepraszania i żałowania za grzechy?
Jednak najstraszniejszy w reakcjach kierownictwa KEP na materiał red. Gutowskiego jest całkowity brak zainteresowania ofiarami przestępstw seksualnych. Jak czują się skrzywdzeni, którzy nie mogą doczekać się jakiejkolwiek formy uznania ich cierpienia ze strony Kościoła, a jeszcze dowiadują się między wierszami, że są częścią „ataku” lub „próby niszczenia świetlanej pamięci” Karola Wojtyły? Na co komu Kościół, który broni swoich najznakomitszych przedstawicieli, a za nic ma cierpienia najmniejszych, choćby pośrednio wynikających z działania tych pierwszych? Co ma oznaczać sprzeciw biskupa krakowskiego wobec apelu o zgłaszanie się skrzywdzonych przez księży pedofilów, jeśli nie próbę zastraszania świadków? Jak rozumieć obronę dobrego imienia kardynała i papieża poprzez wskazywanie na prawo, zwyczaje i świadomość, skoro jak byk stoi w Ewangelii, że „byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych”? Słaby to autorytet i prorok ludzkiej godności, który potrzebuje dodatkowych danych, by stwierdzić, że obcowanie seksualne z dzieckiem jest raną na całe życie (od zwykłych ludzi tamtego czasu nie wymagam takiej dalekowzroczności).
Uczono mnie na wydziale filozofii chrześcijańskiej Akademii Teologii Katolickiej (dziś Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego), że lekceważenie prawdy, mijanie się z prawdą, zamilczanie prawdy, zaprzeczanie prawdzie – to zwykłe kłamstwo. Natomiast Kościół uczy mnie, że bezpodstawne przypisywanie komuś szkodliwych poglądów i złych intencji, czyli składanie „fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” – to jeden z najcięższych grzechów. Ewangelia uczy, że misją Kościoła jest troska o najmniejszych i najsłabszych, a nie o „kapłaństwo” duchownych i głoszenie Dobrej Nowiny, a nie Kodeksu Prawa Kanonicznego. Psychologia z kolei uczy, że brak empatii dla skrzywdzonych, pomijanie ich świadectw, a tym bardziej sugestie, że konfabulują, uczestnicząc w jakiejś nagonce, jest wtórną wiktymizacją, która trwa w imię „obrony świętości” już nierzadko kilkadziesiąt lat.
Powyższe nie oznacza osądu moralnego wymienionych biskupów. Może być bowiem tak, że przeżywają pierwszy etap żałoby po stracie, czyli zaprzeczanie. Może nie potrafią poradzić sobie z dysonansem poznawczym. To nie zbrodnia, lecz człowieczeństwo. Nie można również wykluczyć – niestety –świadomej obrony własnego status quo, dla której obrona imienia patrona jest wygodną przykrywką. Przyszłość rozstrzygnie, jeśli bowiem stosunek do Jana Pawła II stanie się kryterium przynależności do Kościoła katolickiego, testem na ortodoksję i warunkiem uczestnictwa w debacie wewnątrzkościelnej, to będzie znaczyło po pierwsze, że potwierdzi się raczej ta druga opcja, a po drugie, że idolatria stanie się już oficjalnie swoistą treścią wiary chrześcijańskiej nad Wisłą. Niepokojące są sygnały w postaci pojawiających się oświadczeń kolejnych biskupów, organizacji katolickich i grup duchownych, których charakteru nie można odebrać inaczej niż jako deklaracji lojalności wobec tonu nadanego przez kierownictwo KEP. Zamknięcie kościelnych archiwów też nie daje przesłanek do optymizmu.
1 Komentarz
Dariuszu,
Rozumiem Twoje rozczarowanie a nawet jak to określiłeś wstyd, dla mnie kluczowe są fakty, te należy weryfikować mając dostęp do archiwów kościelnych.
Znamy dokonania Papieża Jana Pawła II oraz kim On dla naszego pokolenia był, o czym po części napisałeś. Też w młodości przeczytałem książkę „Miłość i odpowiedzialność” i choć obecnie jest wielu jej krytyków, była dla mnie podobnie jak dla Ciebie, lekturą ważną.
Wracając do faktów, wiemy, że Karol Wojtyła jako biskup od 1958 do 1978 roku, musiał stawać przed dylematem, jak w kontekście systemowej walki z Kościołem, podchodzić do różnego typu prowokacyjnych działań, wydziału Departamentu IV MSW. Zajmował się on od 1962r walką z wrogą „antypaństwową” działalnością kościołów i związków wyznaniowych, ewidencjonowaniem i dokumentowaniem m.in. działalności kleru katolickiego i innych wyznań. Jego szefem był Stanisław Morawski odpowiedzialny za aresztowanie oraz przetrzymywanie w więzieniu Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Są to sprawy dla nas znane, gdyż większość z nas czytała lub słuchała w Radiu Wolna Europa relacje płk. Józefa Światły, wysokiego funkcjonariusza tzw. „bespieki”, który opowiadał o sposobach działania tego typu instytucji. Pytanie jest, na ile w tych warunkach, można było, rozróżnić rzeczywiste lub sfingowane doniesienia o kapłanach a te rozpoznane jako faktyczne, bez wątpliwości zadenuncjować do Milicji Obywatelskiej. Czy Karol Wojtyła spotkał się z ofiarami przestępstw pedofilii? O tym nie wiemy.
Obecnie mamy do czynienia zgoła z odmienną sytuacją, biskupi mają pełną jasność czym jest pedofilia, nie ma organów do walki z Kościołem, są owszem katolicy oraz osoby świeckie, które chciałyby wiedzieć, jaka jest prawda. Poznanie prawdy, nie wynika z niezdrowej ciekawości ale próby ocalenia tego dobra, jakim jest właśnie Kościół, który w moim przekonaniu, jeśli ma być wiarygodny, w imię przyszłości, nie może ciągle uciekać przed przeszłością. Tymczasem sposób blokowania dostępu do kościelnych archiwów jest jej zaprzeczeniem, co ujawnił film Marcina Gutowskiego.