W czasie wakacji jeździłem nieco po południu Polski. Częstym widokiem są tam dwa kościoły we wsi. Jeden starszy, często drewniany, a drugi wielki betonowy i na ogół dość brzydki. Budowa drugiego kościoła była często wynikiem optymizmu duchowieństwa, że miejsca będzie potrzeba coraz więcej i że stary kościółek obok nie wystarczy. Dzisiaj zmierzamy w kierunku pustki w jednym i w drugim kościele.
Można powiedzieć, że budowniczowie drugich kościołów nie mogli przewidzieć takiego rozwoju wypadków, a chcieli zapewnić wiernym odpowiednio dużo miejsca. Niestety, po latach można także stwierdzić, że między dzisiejszym spadkiem religijności a budową drugiego kościoła jest związek i że tamta działalność budowlana niosła w sobie zalążek dzisiejszego kryzysu. Księża budowniczowie drugich kościołów podejmowali trud budowy, bo był to jedyny sposób, w jaki mogli sobie wyobrazić swoje funkcjonowanie w parafii oraz jedyny sposób, jaki znali, aby parafian jakoś zaangażować w życie Kościoła, robiąc to jednocześnie tak, aby nadal nie byli tego Kościoła podmiotami.
Budowa była okazją proszenia o wsparcie finansowe i o zaangażowanie się w jej przeprowadzenie. Pozwalała też proboszczowi na komfort niezajmowania się prawdziwym duszpasterstwem. Nie musiał więc budować wspólnoty parafialnej w oparciu o życie religijne i jego pogłębianie, a także w oparciu o realnie tworzone struktury współodpowiedzialności za Kościół. Wielu słabo przygotowanym teologicznie i w ogóle humanistycznie proboszczom łatwiej było organizować cegły, wapno, dachówki i zarządzać budową. Cel budowy uzasadniał się sam. To przecież nowy kościół. Przy okazji tracono z oczu prawdziwy cel Kościoła uważając, że symbolem jego potęgi, a także dowodem spełnionego proboszczowego życia będzie nowa budowla.
I tak zostaniemy z tymi budynkami najczęściej wątpliwej urody, szpecącymi dodatkowo stare kościółki. Nie będą one jednak symbolem potęgi, ale znakiem, że w decydującym momencie zaniedbano budowę prawdziwego Kościoła, zastępując ją prostszym mieszaniem murarskiej zaprawy.