Spotkanie z drugą osobą, z jej „innością”, może być dla nas, wierzących, szansą do pozytywnej zmiany. Ale może też stać się powodem zamknięcia z obawy przed potencjalnym zagrożeniem.
„Dlaczego Bóg obdarzył swym głosem taką kreaturę?” – to pytanie, które Salieri kieruje do księdza na początku „Amadeusa” – filmu Milosa Formana. Dla jasności dodam, że pytanie dotyczy Mozarta. „Ksiądz nie znalazł na nie odpowiedzi…..” — tak rozpoczyna się tekst Sebastiana Łukomskiego o „dezintegracji pozytywnej”.
Pamiętam, jak kilka lat temu na mszy świętej pojawiła się osoba z zielonymi włosami, tatuażem bodaj na szyi, z ostentacyjnymi dziurami w wytartych spodniach. To był szok dla wspólnoty, gdzie schemat zachowań symbolizowały ławki niemal ponumerowane i przypisane do konkretnej osoby. Wiedziało się, że rodzina z dwójką dzieci siedzi zawsze w trzeciej ławce po lewej, kółko różańcowe sytuuje się w komplecie w drugiej, a ławka pierwsza pozostaje zwykle pusta. To było niezmienne, coś jak dogmaty. Tym bardziej bulwersujące było, kiedy opisany młodzieniec bezceremonialnie zasiadł w pierwszej, pustej ławce. Czuło się, że wzrok wszystkich utkwił w jednym punkcie i nie był to odprawiający niedzielną Eucharystię ksiądz.
Jest to przerysowany obraz sytuacji, w której jako wierzący stajemy przed nowym wyzwaniem, problemem lub osobą w jakiejś mierze nieprzystającą do naszego wyobrażenia świata. Z takim przypadkiem mieliśmy do czynienia kilka lat temu, gdy pojawiła się sprawa uchodźców. Nie będę tego rozwijał, myślę, że sprawa jest jasna.
Bóg nieustannie nas zaskakuje, wybiera to, co z naszego punktu widzenia wydaje się słabe – prawdziwe „kreatury”, by nawiązać do przywołanej sceny filmowej, którymi w dodatku chce się posługiwać. Używa trudnego języka miłości bezwarunkowej wobec wszystkich, nie wyłączając tych „innych”. Scen mogących stanowić ilustrację tej postawy jest sporo, zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie. Jezus, właśnie z tego powodu, staje się zgorszeniem dla towarzyszących mu uczniów. Próbuje łamać ich utarte schematy myślenia, wskazując na osoby z „marginesu” (dzieci, niewiasty, Samarytan). Dzieje się to również po Jego odejściu, jak w przypadku św. Pawła, któremu odebrany wzrok paradoksalnie przywrócił widzenie. Zobaczył świat znacznie szerzej z innej — Bożej perspektywy.
Wiele osób zastanawia się, dlaczego jak dotąd tylko nieliczni duchowni odnajdują się w Kongresie Katoliczek i Katolików? Skąd bierze się niechęć do partnerskiego dialogu, zwłaszcza gdy proszą o niego osoby wierzące, zatroskane o los Kościoła?
Możliwe, że przyczyna jest poważniejsza niż brak czasu, nieznajomość środowiska lub obawa przed legitymizacją nowego ruchu. Nie wykluczam postaw konformistycznych, jednak w moim przekonaniu powód jest głębszy: niepokój hierarchów i szeregowych księży o możliwą dezintegrację w Kościele. Może ją zapoczątkować równoprawne traktowanie świeckich i duchownych w możliwości wyrażania w ramach spotkań niezależnych opinii. Jego przeciwieństwem jest posłuszeństwo, do którego wielu się odwołuje oraz odwieczna hierarchiczna struktura. Przy takim podejściu to duchowni ostatecznie określają, co jest dla wspólnoty właściwe, zdejmując z niej brzemię odpowiedzialności i dając w zamian poczucie bezpieczeństwa.
Tak można odczytać niektóre wypowiedzi, gdy z jednej strony przestrzega się przed dialogiem bez biskupów, z drugiej zaś proponuje ingerencję odgórną w treści i tematy podejmowane przez KKiK, kwestionując w ten sposób zasadę partnerstwa. Przyjmuje się a priori, że to, co było dobre dla wierzących w przeszłości — na przykład w sposobie wyrażania opinii przez świeckich — jest wystarczające i nie ma potrzeby tego zmieniać.
Warto brać pod uwagę diagnozę obecnej sytuacji, formułowaną przez socjologów. Rzeczywistość w ich rozumieniu jest znacznie bardziej dynamiczna lub — jak to wielu określa za Zygmuntem Baumanem — „płynna”. A to oznacza, że dotychczasowy model relacji, również tych w obrębie Kościoła, staje się „krępującym gorsetem”, który na początku uwiera, a ostatecznie dochodzi często do jego zerwania.
Z takim zerwaniem, mieliśmy do czynienia w obserwowanych z niepokojem, niezrozumiałych dla wielu, wydarzeniach sprzed kilku miesięcy związanych z wyjściem kobiet na ulice naszych miast. To pokazało, jak bardzo różnorodność opinii wyrażona w przestrzeni publicznej jest niepożądana, traktowana jak zagrożenie, gdy tymczasem to ona daje niepowtarzalną okazję do skonfrontowania się z „innym” – osobą, sytuacją, światem.
Zrozumienie tego procesu z punktu widzenia psychologicznego odnajdujemy z kolei u wybitnego lekarza, psychiatry, psychologa, filozofa i pedagoga prof. Kazimierza Dąbrowskiego. Jak twierdzi ten autor, każdy człowiek lub szerzej społeczność podlega dynamicznemu procesowi twórczemu. Nigdy nie znajduje się długo w jednym stanie. Kryzys, który niemal zawsze postrzegamy jako zagrożenie, może być zapowiedzią pozytywnej przemiany. Coś musi się rozsypać, ulec dezintegracji, aby nastąpiło ponowne połączenie — wewnętrzna odbudowa osoby (wspólnoty) na wyższym poziomie.
Czy kryzys w Kościele jest zatem szansą czy zagrożeniem?
Proponuję, idąc za myślą profesora Kazimierza Dąbrowskiego, odczytać go jako niezbędny impuls dla koniecznej odnowy Kościoła. Liczę na pozytywną dezintegrację.
Zdjęcie główne: Torsten Dettlaff/Pexels