Jako chrześcijanie, jako katolicy, mamy świadomość, jak jest nas wielu. Poczuliśmy się silni. Chyba zbyt silni, skoro kiedy przyszedł czas kryzysu — tak dalece wielu z nas z nim sobie nie radzi.
Nie pamiętam żadnych sposobów celebracji Zesłania Ducha Świętego z dzieciństwa ani z młodości. Może tylko opowieści mamy, że na Zielone Świątki wysypywało się w domach na wsi podłogi tatarakiem. O Duchu Świętym usłyszałam dopiero przed bierzmowaniem. Sam sakrament bierzmowania wspominam jako moment podniosły, ale nie przypominam sobie, aby coś we mnie zmienił. Dopiero po latach, kiedy zaczęły pojawiać się w moich kościołach parafialnych wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, kiedy potem sama wstąpiłam do wspólnoty ewangelizacyjnej Przyjaciół Oblubieńca – uświadomiłam sobie obecność Tego, który przecież we mnie od Chrztu Świętego żył. To On pukał do mego serca wiele razy, mówił do mnie przez różne wydarzenia mojego życia, aż doprowadził do nawrócenia.
Od tego momentu poznaję Go, szukam, staram się w sobie widzieć, być z Nim w ciągłym kontakcie. Myślę, że moje uczestnictwo w Kongresie Katoliczek i Katolików jest także skutkiem inspiracji Bożego Ducha. I także nie przez przypadek akurat teraz w mojej wspólnocie treścią rozważań jest Msza Święta, a w tym konkretnym tygodniu min. wezwanie „Pan z wami” – jako wezwanie do jedności w Panu.
Czym jest jedność, o którą prosimy w każdej Mszy Św.? Jak należy rozumieć jedność Kościoła? Po każdym kolejnym spotkaniu mojego zespołu („Duszpasterstwo młodzieży we współczesnym świecie”) w Kongresie mam coraz więcej pewności, że tak właśnie, jak się ją rozumie tutaj. Jedność chrześcijańska to stała gotowość spotkania w duchu prawdy i miłości. Czyli – w Duchu Świętym. Spotkania w modlitwie, na Eucharystii, w dyskusji. W radości i w strapieniu. Spotkanie to zaczyna się zawsze modlitwą i jego celem nie jest dowodzenie swoich racji, ale budowanie relacji.
Przypomniał to ksiądz Witalyj w swoim kazaniu podczas Eucharystii w wigilię Zesłania Ducha Świętego. I pobudził mnie do rozmyślań nad historią budowy wieży Babel. Obraz społeczności ludzkiej, która jednoczy się i porozumiewa po to, aby się wywyższyć, aby dominować, zdobyć władzę – to obraz współczesnej ludzkości. To również często obraz chrześcijan, Kościoła Katolickiego, chociaż też innych religii.
Co jest naszym wspólnym językiem? Media, możliwości błyskawicznej komunikacji, mobilność, ale też tradycja, wiara, wyznanie. Żyjemy w globalnej wiosce. Wiemy, co się dzieje w każdym zakątku świata. Jako chrześcijanie, jako katolicy, mamy świadomość, jak jest nas wielu. Poczuliśmy się silni. Chyba zbyt silni, skoro kiedy przyszedł czas kryzysu — tak dalece wielu z nas z nim sobie nie radzi.
Często potrafimy nasze wspólne wysiłki wynikające z jedności myślenia, kultury wykorzystać w szlachetnych, pięknych celach – pomocy, pociechy, informacji o złu, które gdzieś się dzieje. Ale równie często ulegamy przez to iluzji boskości, wszechwładzy. Równie często społeczeństwa, narody wykorzystują tę sytuację do manipulowania innymi, do wykorzystywania ich na płaszczyźnie ekonomicznej, politycznej, emocjonalnej. A przede wszystkim – posuwamy się we wszystkich dziedzinach za daleko. Nie ma nic złego w rozwoju techniki, medycyny, w sieci internetowej, w mediach – pod warunkiem, ze zachowamy w ich wykorzystywaniu i rozwoju umiar, rozsądek. A nasza codzienność pokazuje nam, że tego właśnie nie umiemy.
Może dlatego Bóg miesza nam języki? Dziś przecież – mimo tych nieograniczonych możliwości komunikacji – rozumiemy się coraz mniej. Dlatego ta nasza siła jest moim zdaniem iluzoryczna. Kiedy czyta się komentarze pod wypowiedziami w portalach społecznościowych, widać wyraźnie, że komentujący nie rozumieją treści, intencji komentowanych wypowiedzi. Niby mówimy tym samym, językiem, a jednak nie pojmujemy drugiego człowieka. Ale również mu nie wierzymy, nie ufamy. Przedstawiamy racje, udowadniamy swoje zdanie, przekazujemy informacje, opisujemy doświadczenia – a jednak nie powstają z tego dobre rozmowy, trwałe relacje. Bo dopiero wtedy, kiedy wychodzimy do drugiego człowieka ze szczerą intencją przyjęcia ryzyka, że on będzie jakoś inny, że nie zawsze się z nami zgodzi, niekoniecznie będzie robił i mówił to, czego się spodziewamy – rodzi się prawdziwe porozumienie. I tu objawia się Święty Duch Jedności. Jedności w człowieczeństwie danym nam przez Boga, a nie jedności poglądów.
Jak czytam w moim podręczniku formacyjnym – to Bóg jest w centrum naszej wspólnoty. A my Go mamy naśladować w miłości, w wybaczeniu, w zrozumieniu. I On nas połączy mimo różnic. Tego właśnie doświadczam w Kongresie. Od spotkań oczekiwałam przede wszystkim możliwości wyrażenia niezgody na nieewangeliczność kościoła instytucjonalnego, potwierdzenia moich opinii i intuicji na temat konieczności zmian, ale ważniejsza okazała się świadomość różnorodności doświadczeń i potrzeb ludzi tworzących Kościół. Dzięki temu, coraz częściej też dostrzegam to, co w tym Kościele — po ludzku oceniając — wartościowe, co już jest dobre, co się zmienia. A dzięki temu kazaniu w wigilię Zielonych Świątek uzmysłowiłam sobie, że taka źle wykorzystana jedność może ponieść w kierunku pychy i mentalności korporacyjnej każdego – mnie też, a więc trzeba się przed nią strzec.
Powtórzę – to Pan czyni wspólnotę. Jeśli my tworzymy grupę jednomyślnych, monowyznaniowych, monoetnicznych, jednoczyniących – to, jak uczy historia – zaczynamy to wykorzystywać przeciwko komuś. Zaczynamy w tych, którzy są wokół, widzieć niebezpiecznych innych. Budujemy naszą wieżę i od razu szukamy tych, którzy chcą ją oblegać. Zamiast cieszyć się wspólnym działaniem – zaczynamy się zbroić do obrony.
Jako członkini zespołu „Duszpasterstwo młodzieży we współczesnym świecie” zastanawiam się, co możemy zrobić, żeby nasza młodzież nie zatracała się w budowaniu współczesnych świeckich i kościelnych wież Babel. Widzę, że mówi ona innym językiem, ale wierzę, że to nie jest przeszkoda, która uniemożliwia porozumienie, tylko wyzwanie dla nas, dorosłych. I test jakości naszej współpracy z Duchem Świętym, który może nas każdego języka nauczyć. A ta sobotnia Eucharystia przypomniała mi jeden ze znanych nam wszystkim – młodym i starszym – języków: język radości. Pokazała radosny Koścół – taki, w którym się nie odgrywa ról i nie występuje (często z tremą i obawami) – ale w pełni, swobodnie uczestniczy w spotkaniu z dobrym Bogiem. Tym językiem powinien mówić lud Boży prowadzony przez Ducha Pocieszyciela.
Takie przemyślenia podsuwa mi w tym czasie – Zesłania Ducha, bierzmowań – Duch Mądrości, Duch Pokoju.
Zdjęcie główne: music4life/Pixabay
7 Komentarzy
„O Duchu Świętym usłyszałam dopiero przed bierzmowaniem.”
Współczuję, [… – usunięto, Regulamin, pkt. 3.7 c].
„Bo dopiero wtedy, kiedy wychodzimy do drugiego człowieka ze szczerą intencją przyjęcia ryzyka, że on będzie jakoś inny, że nie zawsze się z nami zgodzi, niekoniecznie będzie robił i mówił to, czego się spodziewamy – rodzi się prawdziwe porozumienie. I tu objawia się Święty Duch Jedności. Jedności w człowieczeństwie danym nam przez Boga, a nie jedności poglądów. ”
A tymczasem u św. Pawła czytamy coś takiego na temat jedności w Kościele:
Ef 4,3-5
3 Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój. 4 Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. 5 Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest.
Nie ma mowy o jedności „w człowieczeństwie”, ale jest za to mowa o jednej nadziei i jednej WIERZE. Nie że każdy wyznaje co chce, a jedność dotyczy „człowieczeństwa”, ale że wszyscy wierzą tak samo i w to samo.
Ja to bardziej rozumiem tak, że nie bardzo da się oddzielić jedno od drugiego i że jedność w człowieczeństwie jest naturalną konsekwencją łączności w Duchu i w wierze. Pozdrawiam.
To rozumienie jest błędne i de facto stanowi głoszenie własnej Ewangelii, bo św. Paweł nie pisał o „łączności w Duchu i wierze”, tylko o „jednej wierze”, która jest wyznacznikiem jedności członków Kościoła. Zaś jednym mamy być „w Chrystusie” bez podziału na nacje czy stan (por. Ga 3, 27-28), a nie „w człowieczeństwie” (co to ogóle znaczy?).
Mam takie pytanie: Czy swoje interpretacje Biblii tudzież poglądy weryfikujesz w jakikolwiek sposób nauczaniem Kościoła pod kątem tego, czy są poprawne?
Drogi Panie,
próba analizy, której Pan tu usiłuje dokonać ma charakter czysto semantyczny. I to daleki od jądra tej semantyczności, pozostający raczej w otaczającej je mgle. Czy „łączność w” jest czymś innym, drogi Pani Yarpenie, od „jednego”? Można tak to oczywiście interpretować. Można uznać to jednak za synonim. A wtedy krytyka ma charakter wadliwy, by nie powiedzieć, że jest, mówiąc po staropolsku, szukaniem dziury w całym.
Kolejna sprawa to punkt tej łączności: czy nie można być jednocześnie połączonym w Chrystusie i człowieczeństwie? Gdybym stosował Pańską drobiazgowość i, spójrzmy prawdzie w oczy, przewrotność wnioskowania, uznałbym, że podważa Pan człowieczeństwo Chrystusa.
Czy Pan zatem weryfikuje swoje poglądy pod kątem ich spójności i ciągłości wywodu logicznego?
Mi się felieton pani Doroty bardzo podobał i bardzo za niego dziękuję!
Kombinujesz jak koń pod górę aby tylko nie przyznać, że Apostołowie nauczali o zupełnie innej jedności chrześcijan, niż jest to proponowane w tym tekście, a na co zwróciłem uwagę.
To już kolejna Pana wypowiedź w odniesieniu do mojego tekstu, czuję się więc w obowiązku odezwać. Dochodzę do wniosku, że muszę się precyzyjniej wyrażać. Prawidłowością jest, ze wypowiadając się podświadomie zakładamy jakieś wspólne z odbiorcą rozumienie pojęć, słów – nie zawsze jednak tak jest. Zacznę od tego, że słowo „współczuję”, od którego Pan zaczyna komentarz do słów „O Duchu Świętym usłyszałam dopiero przed bierzmowaniem” chcę i będę interpretować jako wyraz szczerej troski wyrażonej w dobrej wierze. Ale też spieszę z wyjaśnieniem: użyłam tu skrótu myślowego – i zapewniam, że więcej tego nie zrobię – który dla osób w moim wieku lub znającym realia, w których przyszło mi dorastać, jest chyba zrozumiały. Prawdopodobnie jednak – dla Pana – nie. Bierzmowano mnie w roku zdaje się 1985 lub 86. W tamtych latach nie docierała do przeciętnego dziecka inna wiedza oprócz tej, że Duch Święty jest jedną z trzech Osób Boskich. Słyszeliśmy oczywiście podczas liturgii czytania mówiące o Duchu, widzieliśmy symbolizującą Go gołębicę, ale nie było to w kazaniach czy na lekcjach religii (bo nawet sowo „katecheza” było jeszcze mało używane) rozwijane, tłumaczone. Nie mówię tego z pretensją czy żalem – po prostu stwierdzam fakt. I od razu uściślam – chodzi mi o powszechną w moim środowisku świadomość – nie o nauczanie Kościoła zawarte w dokumentach, w katechizmie. O darach Ducha Świętego zaczęto mnie uczyć dopiero jako siódmoklasistkę. A potem nie pamiętam, aby do tego wracano. Tyle tytułem wyjaśnienia.
Przejdźmy do tego, co mnie zmartwiło w Pana wypowiedzi, mianowicie do pytania „co to w ogóle jest człowieczeństwo”. Na tym etapie rozwoju myśli filozoficznej, psychologicznej i teologicznej jest to już chyba dobrze omówione pojęcie, ale ja użyłam go w najprostszym, podstawowym i słownikowym rozumieniu: „człowieczeństwo – natura ludzka, istotne cechy człowieka, godność ludzka; bycie człowiekiem” (Słownik Języka Polskiego, PWN 1998). Dodałam też, że człowieczeństwo zostało nam dane przez Boga. Czyli chodziło mi o – po chrześcijańsku rozumiane – wspólne, Boskie źródło tego człowieczeństwa. Chyba tego Pan nie zechciał zauważyć. I absolutnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że wspólnota wiary jest w jakiejkolwiek sprzeczności ze wspólnotą w człowieczeństwie. Spotykając się na Eucharystii jesteśmy wspólnotą wierzących, ale zanim stajemy się wierzący – wszyscy jesteśmy ludźmi i bliźnimi. Wspólnota człowieczeństwa jest po prostu najbardziej podstawową kategorią. Ja, jako chrześcijanka, katoliczka, wierzę, że właśnie takiego człowieka stworzył dobry Bóg – starającego się kochać innego człowieka. Stworzył nas z miłości i dla miłości, swoją miłość w nas zaszczepił i nakazał nam miłować się nawzajem. Ta miłość tworzy wspólnotę. Jesteśmy ludzka wspólnotą. O takiej wspólnocie pisałam. Czy gdyby na Eucharystii, w dobrej wierze, pojawił się niewierzący lub niekatolik – to ze względu na jego niewiarę lub inne wyznanie czy religię – mamy go wyłączać z naszej wspólnotowej jedności? No chyba wręcz przeciwnie – a im dalej jest od Boga – tym bardziej należy starać się go objąć miłością, aby mu tego Boga pokazać! Nie to robili apostołowie? Nie będę przywoływać cytatów z Pisma Św. jako dowodów, bo miałby Pan prawo to potraktować jako przypuszczenie, że Pan ich nie zna.
I sprawa ostatnia. Zdaje się, że Pan przypisał moim słowom o akceptacji drugiego człowieka w jego inności (łącznie z innością zachowań i poglądów) zbyt wąskie znaczenie. Pisząc o poglądach i nie wskazując o jakie poglądy chodzi, miałam na celu właśnie podkreślenie, że o wszelkie możliwe. Na każdy temat. Wcale nie tylko o poglądy na wiarę, rozumienie Ewangelii czy nauczania Kościoła. A teraz dopowiem, co tez wydaje się oczywiste, że czym innym jest pochwalanie poglądów, a czym innym akceptowanie faktu, że ilu ludzi – tyle racji (w znaczeniu: sposobów widzenia problemu). Jako ludzie myślący mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek poglądy innych analizować i oceniać, w razie potrzeby upominać w duchu miłości, jeśli widzimy, że poglądy bliźniego rodzą jakieś zło. Ale to, że się różnimy, i że mamy do tego prawo jest niezaprzeczalne. I akceptacja tego faktu to jedyny możliwy punkt wyjścia do rozmowy – inaczej: o czym by ona była? Co by wnosiła? I ważniejsza rzecz – nieprzyznawanie innym prawa do inności rodzi zamknięcie, a w konsekwencji – niechęć a nawet nienawiść. Przy czym podkreślam: to nie jest równoznaczne z pochwalaniem wszystkiego, a zwłaszcza jakiegoś zła.
Podobnie nie mogę się nie sprzeciwić stwierdzeniu, że mamy wierzyć „tak samo”. Nie możemy jako ludzie wierzyć „tak samo” – podobnie jak nie możemy „tak samo” czuć bólu (mimo identycznego bodźca, który go wywołuje), „tak samo” przezywać miłości, nawet „tak samo” postrzegać elementów rzeczywistości – bo jesteśmy indywidualnie różni. I to jest normalne i dobre.
Wyczuwam (może błędnie?) jakiś Pana strach przebijający z tego komentarza, strach przed tym, że każdy mógłby wierzyć, cytuję: „w co chce”. Mnie to nie przeraża, bo ja właśnie odnajduję w Duchu Św. wspomnianą przez Pana nadzieję na to, że ani ja, ani inni szczerze wierzący nie pobłądzą, jeśli pójdą drogą miłości. A w razie błędu – jest instancja ostatnia – Boże Miłosierdzie, o które i dla mnie – mam nadzieję – się Pan modli.
Mi także, jest głębokim wyznaniem wiary.