Mówiąc o sobie, mówimy o innych. Jesteśmy bowiem wszyscy jak kolorowa mozaika, złożona z małych elementów, śladów po ludziach, których obecność w naszym życiu ukształtowała niepowtarzalną indywidualność każdego z nas. Także sam Bóg przychodzi często do nas w człowieku, mówi jego ustami, objawia się w jego życiu i świadectwie. W spotkaniu. Dziś spróbujemy wskazać spotkania, które najbardziej wpłynęły na naszą relację z Bogiem.
Basia — studentka, działaczka społeczna, miłośniczka kultury
Tak już jest — jesteśmy, jak sądzę, w pewnym sensie wypadkową tych, którzy weszli kiedyś do naszego życia. Jakkolwiek człowiek próbował się przed tym bronić; w imię myśli, że on sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem Ja żegluję dość słabo, stąd nie ukrywam tego, ile zawdzięczam tym, którzy mnie jakoś ukształtowali. Także moja relacja z Bogiem i przeżywanie wiary, choć tak mocno osobiste, nie są zupełnie „moje własne”. Na mojej ścieżce było mi dane poznać różne osoby, które wpłynęły na to jak dziś widzę moją wiarę i miejsce w Kościele. I, że to właśnie to miejsce.
Oczywiście, mówiąc o ludziach, którzy zaprowadzili mnie do Boga, powinnam zacząć od rodziców, poprzez katechetów i katechetki, przyjaciół ze wspólnot i spoza, spowiedników. Musiałabym, będąc szczerą, wymienić ogromnie wiele (nie)przypadkowych spotkań, które rzuciły światło na jakiś aspekt mojej tożsamości i identyfikacji w Kościele i z Kościołem. Wówczas ten obszerny tekst mógłby być publikowany w periodyku. Ograniczę się jednak do trzech postaci — w trzech etapach mojego niedługiego jeszcze życia i duchowości.
Ks. Klakier — wiecie, jak kot Gargamela, polujący na smerfy. Dzięki niemu zrozumiałam, że Bóg „jest dla mnie”. Dla mnie, siedmio-, ośmio-, dziesięcioletniej Basi. Że nie ukrywa się tylko w wielkich, trudnych słowach — a w każdym prostym geście, czułości, wyrazie zaopiekowania, troski i docenienia. W kazaniach dla dzieci, ale nie infantylnych, nie głupich. Że jest, a ja chce być z nim. Chcę Mu śpiewać, chwalić Go, mówić do Niego i o Nim. Nie muszę i nie chcę się wstydzić przed koleżankami, że angażuję się w msze, we wspólnoty, że to dla mnie ważne. I, że ja też jestem ważna.
Ks. Jakub aka Tomasz — przez lata mój przewodnik duchowy. Choć tak naprawdę przewodziliśmy sobie nawzajem, prowadziliśmy się. Poznał mnie, gdy miałam 15 lat i był naocznym świadkiem mojego wchodzenia w tzw. dorosłość i dojrzewania, także w wymiarze duchowym. Śmieję się zawsze, że od razu między nami „zaiskrzyło”. Mówię dość literalnie — nierzadko sypały się iskry. Dużo dyskutowaliśmy, często spieraliśmy się o różne kwestie społeczno-polityczne i światopoglądowe. Konfrontowaliśmy opinie. Często się nie zgadzaliśmy. Jednak zawsze miałam poczucie, że szanuje i ceni we mnie nawet to, co jest dla niego obce i niezrozumiałe. Dziękuję mu za to — pozwolił mi być spójną i prawdziwą, mimo tego, ile to kosztowało. Jego i mnie. 🙂
Konrad — społeczności Klubów Tygodnika Powszechnego jest na pewno znany. Mimo, że przez długi czas nie znaliśmy się osobiście, skłamałabym mówiąc, że nie wpłynął na to, jak widzę swoją wiarę. Obserwując jego, ale także inne osoby związane z Tygodnikiem, Kontaktem, Więzią, Wiarą i Tęczą czy innymi organizacjami i wspólnotami progresywnych, otwartych katolików, uświadomiłam sobie naprawdę, co we mnie rezonuje. Jak chciałabym mówić o ludziach i do nich. Swoją postawą pokazał, jak chciałabym pewne kwestie odczytywać i jak rozeznawać je w sercu. Nie mówcie mu tego (bo jeszcze obrośnie w piórka ;)), ale był na mojej drodze wiary ważną postacią, pewnym wzorcem. No i doprowadził mnie do Tygodnika i Wspólnoty, a one do Kongresu.
***
I tak jestem tutaj. A ze mną kalejdoskop różnych barw wszystkich tych, którzy w jakimś stopniu zaprowadzili mnie do Boga albo ukazali mi go inaczej, pełniej, prawdziwie. Mam nadzieję, że kiedyś, gdzieś u kogoś w sercu, w takim spisie ukaże się wzmianka o mnie. Że ja też kogoś poprowadzę. Lub będę mu — tylko i aż — towarzyszyć.
Małgosia — filozof, tłumaczka, businesswoman
Dziękując Bogu za łaskę wiary, myślę o ludziach, którzy na różne sposoby prowadzili mnie do Niego. Rodzice, babcie, siostry zakonne w przedszkolu, siostry katechetki w podstawówce… Trudno byłoby wymienić wszystkich. Dlatego wybrałam trzy osoby, które miały znaczący wpływ na kształtowanie się mojej relacji z Bogiem.
Wujek Tadek, brat mojej mamy, mój chrzestny ojciec. Gdy w dzieciństwie spędzałam wakacje u dziadków na wsi, pokazywał mi różne zwierzęta i rośliny, tłumaczył zjawiska przyrodnicze – uczył mnie kochać piękno świata. Z powodu choroby i splotu życiowych okoliczności przeszedł przez życie samotnie, ale zawsze otoczony ludźmi i zaabsorbowany ich problemami.
Ks. Roman Mikler (1949 – 2012), wieloletni proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Krakowie. Zaprzyjaźniliśmy się po samobójczej śmierci bliskiej mi osoby. Dzięki niemu nie obraziłam się na Pana Boga. Roman słuchał i cierpliwie towarzyszył mojemu buntowi, choć byłam osobą z innego Kościoła. Zachęcił mnie do tworzenia wraz z krakowskimi luteranami prywatnego liceum, dziś jednej z najlepszych szkół średnich w Krakowie. Zainteresował się duchowymi potrzebami osób LGBT, które nadal znajdują u krakowskich luteran bezpieczne miejsce modlitwy i spotkań.
Pani Ania, pracownica w mojej firmie. Powszechnie lubiana, taktowna, współczująca, pomocna. Przed pandemią spotykałyśmy się czasami na porannych mszach. Sporo rozmawiamy na tematy religijne. Nie opowiadam jej drastycznych historii z życia Kościoła, a ona nie zaprasza mnie do miejscowego kółka różańcowego – spotykamy się pośrodku.
***
Chciałabym żyć jak opisane osoby — być dla innych światłem w ciemnościach albo przynajmniej nie gasić światła, które każdy człowiek nosi w sobie od urodzenia…
1 Komentarz
Wiem, że komentarz powinien być zwięzły, jednak te trzy wymienione przez was osoby, mnie zaintrygowały. Krótko o moich typach.
Józef, mój ojciec chrzestny, malarz, poeta, osoba niezwykła, otwarta na świat i ludzi wokół, ciepły i dobry, oddałby wszystko dla innych. Pamiętam, że to od niego usłyszałem pierwszy raz o Pascalu i jego słynnym „zakładzie”.
Kolejna to babcia Ela, w jej nieco żylastych dłoniach niemal zawsze przesuwały się jakby bezwiednie koraliki różańca. Twardo stąpająca po ziemi a jednocześnie wyrozumiała i uśmiechnięta. Żyła skromnie w dwupokojowym mieszkanku w Bytomiu, wychowała 5 dzieci w tym moją mamę. Szanująca ludzi, szczególnie tych z obrzeży. Byli niemal na wyciągnięcie ręki , tuż za jej oknem. Piwiarnia w której górnicy zawijali wychodząc z tzw „szychty”, nie była miłą kawiarenką. Pijaństwo, wulgarność, bijatyki to była codzienność. Ciekawe, że nigdy nie narzekała, wręcz przeciwnie, mówiła o nich jak o dzieciach, z czułością.
Ostatnia z osób ksiądz Herbert Hlubek, wybitny duszpasterz, filozof a przede wszystkim człowiek. Z pasją poszukiwał Prawdy .To co uderzało to zestawienie ogromnej wiedzy z niespotykaną skromnością. Swoje intuicje na temat Boga wywodził z fenomenologii. Co te trzy osoby łączyło, oczy w nich jak w Smreczyńskim Stawie odbijało się niebo. Przyłączam się do was i dziękuję tym wszystkim, którzy byli i ciągle są naszymi duchowymi przewodnikami w drodze do wiary. Andrzej