Kościół katolicki w Korei zrodził się w wyjątkowo nietypowy sposób. Nie ma innego kraju z podobną historią wiary. Koreański Kościół nie powstał bowiem za sprawą pracy misjonarzy, jak to miało miejsce w innych krajach. Zrodził się z pragnienia zmiany społecznej w ludzkich sercach.
W połowie osiemnastego wieku w Korei panował bardzo silny system feudalny z mocno naznaczonymi stanami. Były jednak osoby, głównie należące do elit intelektualnych, w których narastała frustracja i niezadowolenie z panującego niesprawiedliwego systemu, a w ich sercach powoli rodziło się pytanie, czy można żyć inaczej. Poszukując odpowiedzi na to pytanie, trafiono na książki z Chin mówiące o wierze w Boga, który dał nam życie, jest naszym Ojcem a nas wszystkich stworzył jako braci. Przeczytawszy o Bogu, wobec którego wszyscy jesteśmy równi i nie ma już wyżej czy niżej urodzonych – ludzie ci zapragnęli żyć w ten sposób. Podjęli decyzję o przyjęciu tej wiary, która odpowiadała na obecne w nich pragnienia i po prostu zaczęli wcielać ją w życie, włączając w swoje doświadczenie osoby z niższych sfer społecznych. Pierwszym z tych poszukujących, który w 1784 roku przyjął chrzest, a wraz z nim imię Piotr, był Lee Syn Hun. Tak właśnie zrodził się Kościół w Korei: poprzez osoby niewierzące, ale poszukujące prawdy i „czegoś więcej” w życiu…
Mówi mi to o dwóch rzeczach. Po pierwsze, o ogromnej sile sprawczej Ewangelii, o jej mocy odpowiadania na egzystencjalne potrzeby ludzkich serc i relacji, również w wymiarze społecznym. Po drugie, ta historia utwierdza mnie w przekonaniu o ogromnym potencjale osób świeckich. Pierwsi kapłani, misjonarze przyjechali na prośbę Koreańczyków dopiero po latach, w jakiś sposób „na gotowe”. Oczywiście trzeba było uporządkować wiele rzeczy, ale to, co istotne, już istniało i rozrastało się. I to był znak, że Bóg błogosławił młodemu Kościołowi w Korei.
A jak wygląda sytuacja tutejszego Kościoła w naszych czasach? Oczywiście to, co napiszę, jest wyłącznie moją skromną opinią. Uważam, że dzisiaj Kościół koreański jest przygotowany do tego, by struktury świeckie mogły odgrywać w nim ważną rolę, ale niestety często tak się nie dzieje. Dlaczego?
Przykładowo, w każdej parafii istnieje rada parafialna jako organ zarządzający. W każdej parafii jest znaczne zaangażowanie świeckich, którzy współpracują w różnego rodzaju duszpasterstwach, przy prowadzeniu rekolekcji, są wolontariusze, którzy prowadzą katechezę, zarówno dla dzieci, młodzieży jak i dorosłych przygotowujących się do chrztu. Struktura więc jest, jest zaangażowanie ze strony świeckich… Owszem, ale jednocześnie w większości parafii jest tak silna pozycja księdza, że bez jego pozwolenia nic nie może się odbyć.
W Korei proboszczowie zmieniają się co 5 lat. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre jest to, że istnieje możliwość zmiany. Niestety, zupełnie niefunkcjonalne jest to, że co 5 lat cała parafia musi na nowo przystosowywać się do stylu nowego księdza.
Według mnie mówi to o tym, że istniejące struktury nie mają mocy, jaką powinny mieć, że rady parafialne nie mają tak naprawdę siły zarządzającej, a jedynie wykonują to, co nakaże dany ksiądz. Oczywiście nie zawsze tak jest, ale niestety wciąż zbyt często.
W diecezji, w której pracuję, rozmawialiśmy na ten temat na spotkaniach Rady Diecezjalnej. Czuję, że we wszystkich jest pragnienie zmiany, by Kościół stawał się bardziej synodalny, ale przed nami długa droga do przebycia… Myślę, że wszyscy musimy zakorzeniać się w Chrystusie i uczyć się od Niego, co znaczy być braćmi, bo mamy tylko jednego Ojca, zarówno świeccy jak i duchowni. A myślę, że Kościół w Korei wciąż jeszcze dużo może się nauczyć, wracając do swoich historycznych korzeni…