O autorze
Paweł Gużyński OP
Dominikanin, magister braci studentów Prowincji Królestwa Niderlandów. Mieszka w Convent H. Petrus van Verona w Rotterdamie. Publicysta, współpracował z Religia TV i Boska TV, komentator medialny. W czasach PRL działacz ruchu „Wolność i Pokój” oraz współpracownik podziemnych struktur „Solidarności”, odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności za działalność opozycyjną.
Najbliższe spotkania
- 2 stycznia 2025
-
-
SPOTKANIE GRUPY ONLINE: Władza w Kościele
2 stycznia 2025 19:30 - 21:30
-
- 3 stycznia 2025
-
-
SPOTKANIE GRUPY ONLINE: Kobiety w Kościele
3 stycznia 2025 19:00 - 21:00
-
- 7 stycznia 2025
-
-
SPOTKANIE GRUPY ONLINE: Troska o ład społeczny
7 stycznia 2025 19:00 - 21:00
-
- 9 stycznia 2025
-
-
SPOTKANIE GRUPY ONLINE: Spojrzenie na małżeństwo i związki partnerskie
9 stycznia 2025 20:00 - 22:00
-
- 16 stycznia 2025
-
-
SPOTKANIE GRUPY ONLINE: Władza w Kościele
16 stycznia 2025 19:30 - 21:30
-
- 17 stycznia 2025
-
-
SPOTKANIE GRUPY ONLINE: Kobiety w Kościele
17 stycznia 2025 19:00 - 21:00
-
- 21 stycznia 2025
-
-
SPOTKANIE GRUPY ONLINE: Troska o ład społeczny
21 stycznia 2025 19:00 - 21:00
-
- 23 stycznia 2025
-
-
SPOTKANIE GRUPY ONLINE: Spojrzenie na małżeństwo i związki partnerskie
23 stycznia 2025 20:00 - 22:00
-
13 Komentarzy
Mam 67 lat i od wielu lat czuję się zagubiony w kwestiach wiary, co nie znaczy, że przestałem wierzyć w Pana Boga czy w Pana Jezusa. Wręcz przeciwnie, wątpliwości umocniły moją wiarę w Boga, choć nadal szukam prawdy i wyjaśnienia moich wątpliwości. Uważam za błędne i niezgodne z Dekalogiem stwierdzenie, że „obrazy i figury w kościele są konieczne by wierni widzieli do kogo się modlą”, pomijam fakt, że wielokrotnie wierni uważają te obrazy i figury za święte i oddają im cześć, a przecież jest napisane w Księdze Wyjścia i Księdze Powtórzonego Prawa „Nie uczynisz sobie obrazu rytego ani żadnej podobizny tego, co jest na niebie w górze i co na ziemi nisko, ani z tych rzeczy, które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał ani służył. Ja jestem Pan, Bóg twój, mocny, zawistny, ………”
Nie mniej nie zrozumiała, dla mnie, jest forma niektórych słów, wypowiadanych przez księży w czasie mszy i nie tylko np. „niech was błogosławi Bóg Wszechmogący ….” czyżby księża mieli władzę na Panem Bogiem nakazując mu błogosławienie, a przecież można było by inaczej np. „Panie Boże, proszę pobłogosław tu zgromadzonych”
Zostałem wychowany w wierze katolickiej, uczono mnie „kto na ciebie kamieniem, ty na niego chlebem”, „ nie czyń drugiemu co tobie nie miłe”, „ miłuj bliźniego swego jak siebie samego”, „ wybaczaj, a będzie ci wybaczone”, „nie osądzaj a nie będziesz osądzany”, „zło i dobro wróci do ciebie po siedmiokroć” etc. etc. etc., a po latach jeszcze homilie J.P.II i Desiderata;
„ Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu – pamiętaj jaki pokój może być w ciszy.
Tak dalece jak to możliwe nie wyrzekając się siebie, bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi. Prawdę swą głoś spokojnie i jasno, słuchaj też tego co mówią inni, nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swoją opowieść. Jeśli porównujesz się z innymi możesz stać się próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie. ….”.
Bywało, że zadawałem sobie pytanie, czy Bóg istnieje ? … a czy ktoś, jednoznacznie i dogłębnie, wytłumaczy mi jak to się dzieje, że prąd elektryczny płynie, albo dlaczego kolejne elektrony i protony dodane do atomu np. wodoru tworzą pierwiastki raz gazowe innym razem ciekłe jeszcze innym metaliczne a nawet ciekłe metaliczne jak rtęć. Gdyby atom wodoru powiększyć tak by elektron był wielkości piłki tenisowej to jego orbita miała by promień 8 kilometrów… gigantyczna pusta przestrzeń…. elektrony, takie małe a mają tak potężną moc przenoszenia energii ….. czy to mogło powstać bez udziału Pana Boga ?? a synteza cukru w liściach …. jak dotąd nie słyszałem by ktoś wyjaśnił jak to się dzieje. Zapewne można było by jeszcze długo pisać o rzeczach, o zjawiskach które wykorzystujemy choć nie mamy zielonego pojęcia o co w tym chodzi, jak to się dzieje.
Jak dla mnie cały ten mikro i makro świat, cały ten wszechświat, bez udziału Pana Boga nie mógł by powstać.
Ogromnie dziękuję, Panie Mieczysławie, za ten szczery, a zarazem bardzo interesujący i czytelny wpis. Każdy z Pana problemów jest z nieco innej dziedziny i nie wszędzie nasza grupa dialogu jest najlepszym miejscem, aby uzyskać odpowiedź.
Na przykład, co do tego czy można tworzyć obrazy rzeczy nadprzyrodzonych, a także co do roli księdza w czasie liturgii – najlepszą grupą będą zapewne „Relacje międzywyznaniowe”, gdzie uczestnicy mają lepszą niż my wiedzę o wielowiekowych sporach na te tematy, prowadzonych między teologami katolicyzmu, protestantyzmu i prawosławia.
Co do podobieństw między Dezyderatą, naukami Nowego Testamentu i Jana Pawła II, to wcale się nie dziwię, że są one widoczne dla kogoś, kto szuka wiary – jak Pan – bardzo na własną rękę. Ehrmann napisał to bardzo dawno, ale jakby wprost dla współczesnego czytelnika, który oprócz miłości dla innych chce kochać także samego siebie, a prawdy szuka na wielu drogach. Dobrze, że istnieją takie „dobre wspólne miejsca” w różnych nurtach kultury.
Co do przejścia od wskazywanych przez Pana braków we współczesnej wiedzy naukowej do przekonania o istnieniu Boga – takie rozumowanie także ma długą tradycję i równie długo, bo już całe wieki, jest krytykowane. Proponuję na początek sprawdzić hasło „Bóg luk” na polskiej wikipedii, a także linkowane tam materiały. Moje zdanie jest takie: luki (a także obecny dość fundamentalny kryzys paradygmatów naukowych) nie tyle prowadzą wprost do wiary w Boga, ile osłabiają alternatywne światopoglądy świeckie, inspirowane i budowane z elementów ścisłej wiedzy. Rozwinąłem to bardziej w tekście „Wyznanie wiary ateisty”, łatwo wygooglować, gdyby Pan zechciał poczytać.
Pozdrawiam serdecznie!
Witam i dziękuję za komentarz.
Wiem, że w swoim wpisie poruszyłem wiele wątków z wielu dziedzin, ale jest to tylko część pytań, moich niewyjaśnionych problemów dotyczących nie tylko istnienia Pana Boga ale także stworzenia wszechświata. Należę do ludzi ciekawskich i ciekawych świata, bardzo dociekliwych i choć często wpadałem w pułapkę wiedzy, gdzie wyjaśnienie jednego problemu rodziło nowe pytania, nie poddawałem się. Dziś już nie ta pamięć i odpowiedzi dotyczące budowy atomu, czy związane z biologią, fizyką i chemią, stały się mniej ważne. Pozostały problemy z tym czy jestem godnym, czy niegodnym sługą Bożym, czy w swym życiu mam jeszcze coś do zrobienia co spodoba się Panu Bogu, czy przez swe postępowanie zasłużę na życie wieczne ??? Wierzę bezwarunkowo, że nasze życie nie może się zakończyć na poziomie cielesnym, na poziomie tu i teraz.
W moim życiu były sytuacje które sprawiły, że nie ma takiej siły, takiego mówcy i jego argumentów, które przekonały by mnie, że jesteśmy tylko wybrykiem natury który sprawił, że mamy rozum, że mamy świadomość swojego istnienia, że potrafimy kochać i po śmierci już nic nie ma.
Wielokrotnie miałem przykłady istnienia Boga, istnienia ducha opiekuńczego lub Anioła Stróża – nie wiem jak go prawidłowo nazwać.
Od młodych lat nauczyłem się polegać na intuicji, na przyjmowaniu rzeczy takimi jakie są. Nie wiem czy to Pan Bóg, czy opiekuńczy duch, dawali mi znaki by mnie ostrzec przed jakimiś działaniami. Były to np. myśli a raczej jakiś wewnętrzny głos w głowie, np. poszedłem z żoną oglądać w kościele Groby Pańskie, był – jak dla mnie troszkę zaskakujący- pomyślałem, jak przed czymś takim można się modlić i nagle ten głos w głowie, ta myśl…. ” to po co tutaj przyszedłeś”. Innym razem musiałem wyjechać służbowo i nowiutkie autko, Ford, nie chce odpalić, po kilku minutach jakby nic się nie stało, rusza, wyjeżdżam poza Warszawę a tam straszny karambol, wiele rozbitych samochodów – mogłem być wśród nich. Takie przykłady mógłbym tu mnożyć.
Pan Bóg do nas wielokrotnie mówi lecz my słuchając, nie słyszymy, daje nam różne znaki a my patrząc nie widzimy, albo nie chcemy usłyszeć i zobaczyć. Nauka, media, prasa i książki naukowe sprawiły, ze ponadnormatywnie analizujemy to co widzimy i słyszymy i uznajemy, że przesłyszało albo przewidziało mi się.
Prosimy Pana Boga o „coś” i jeśli natychmiast tego nie dostaniemy przestajemy wierzyć w jego istnienie nie zastanawiając się…., a możne Pan Bóg miał inne plany.
Bywały w moim życiu różne zakręty losu, poznałem co to bezdomność, brak pieniędzy na jedzenie, co to spanie w nieogrzewanym pokoju gdy na zewnątrz -28 st. C. a herbata po godzinie zamarza w szklance …… i nigdy nie miałem pretensji do Pana Boga o to co się stało.
Tak dla wyjaśnienia, nie byłem bezrobotnym, nie byłem alkoholikiem czy narkomanem, ot tak się przydarzyło, że oddałem całą wypłatę żonie po czym zostałem zmuszony do opuszczenia mieszkania – nie ja, nie moje zachowanie było powodem takiej jej decyzji. Do następnej wypłaty zostało mi 150 zł. – dałem radę. Była już żona, wyszła na tym gorzej, ja mam teraz ponad czterokrotnie wyższą emeryturę niż ona, Tak miało być, ciężki rok minął, teraz to ja mogę dysponować swoimi pieniędzmi nie muszę już oddawać z kwitkiem, nie będę musiał spłacał długów pasierbicy etc. etc. Pan Bóg w ten sposób uchronił mnie przed gorszym losem.
Jeszcze raz dziękuję za odpowiedź.
Podane wyżej przykłady są raczej niemożliwe do sprawdzenia. Opisane poniżej będzie można sprawdzić ;
Moja ceremonia ślubna w kościele Św. Mikołaja w Kaliszu. Ponieważ ceremonia odbywała się w mojej parafii, ustaliliśmy, że będą ją celebrować księża z mojej i jej parafii. Dopiero przy składaniu podpisów okazało się, że księża nazywali się Przyszło i Przeszło – miała to być dla mnie przestroga. Półtora roku po ślubie żona odeszła do kochanka. W ciągu dziesięciu lat pięciokrotnie opróżniała mieszkanie i wyprowadzała się do kolejnych kochanków. Wyprowadziłem się do Warszawy by zakończyć powroty.
Drugi przykład.
Ślub pasierbicy. W drodze do kościoła młody przycina drzwiami samochodu suknię – jest brudna i lekko rozdarta. Tuż przed sakramentalnym „tak” fotograf potrąca stolik z tacą na której były obrączki. Obrączkę młodej udaje się złapać, obrączka młodego wpada przez kratę do kanału wentylacyjnego. Po pięciu latach narzeczeństwa i 12 miesiącach jako małżeństwo okazało się, że mają rozbieżne poglądy w temacie dom, praca i przede wszystkim dzieci. Młoda chciała zwiedzać świat, robić karierę zawodową, o dzieciach nie myślała, były by przeszkodą w realizacji innych celów.
Pan Bóg próbował nas ostrzegać przed błędnymi decyzjami, przed przysięgą której nie dotrzymamy. Zaślepieni miłością, nie zauważyliśmy i nie zrozumieliśmy znaków.
Z radością, choć późno, włączam się w dyskusję wewnątrzgrupową, z pozycji nieuczonego w teologii. Chcę Panu Mieczysławowi powiedzieć, że podobne do Pana problemy ma wielu wierzących katolików. I miała je historia (obrazoburstwo). Nie prowadzą one jednak do utraty wiary, czego Pan też jest przykładem. Z biegiem czasu problemy te przechodzą, a pomaga w tym otwartość na rozpoznawanie „znaków niebieskich” we własnym życiu. I Pan sam, Drogi Panie Mieczysławie, to spostrzegł. Dostrzeganie danych nam przez Boga Jego znaków i działania ich w nas zajmuje potem miejsce kłopotów z wyborem figuratywności Adresata naszych modlitw.
W dniu 28 października br. odbyło się długo oczekiwane zebranie grupy roboczej „Trudne pytania”. Byli tacy, którzy mimo najlepszych chęci nie mogli w nim uczestniczyć z przyczyn czysto technicznych. Gdyby można prosić o jakieś przybliżenie treści obrad, zwłaszcza wypowiedzi kś. prof. Szostka, byliby bardzo wdzięczni ci pokrzywdzeni technicznie. Regina baartoszyńska
Pomimo swej niekompetencji technicznej udało mi się do pewnego stopnia uczestniczyć w dzisiejszym zebraniu grupy „Trudne pytania”. Było bardzo interesujące, choć zdominowane przez grupę ateistów. Zdecydowany głos ze strony przeciwnej to tylko głos ks. prof. Szostka. Bo Prelegent mówił z pozycji stworzonego przez Habermasa, zbyt pojemnego terminu – „postsekularyzmu” I tłumaczyl się ze swej formacji religijnej, jakby uważał ją za obciążenie w tym towarzystwie. Ale i ze słów prof. Woleńskiego wierzący (zostaję przy tym słowie, bo wiadomo, że – w Boga) mogli przypomnieć sobie, jak ważna dla postawy religijnej jest troska o dobro wspólne. I jeszcze prof. Woleński uświadomił mi mówiąc, że dla niego ważne jest nie to, czy Bóg istnieje, ile – argumenty na Jego istnienie, że jestem wdzięczna losowi za takie argumenty. Dali mi je wybitni fizycy i kosmologowie, którzy nie boją się popularyzować swą wiedzę. To np. Nell de Grasse Tyson samym tytułem jednej z wielu swych książek „Kosmiczne zachwyty”nie tylko przedstawia niezwykle skomplikowane i wysoce zharmonizowane. z sobą obiekty swego zachwytu, ale i ich piękno, wyraża podziw i składa hołd za to ich Stwórcy, bo takie piękno nie mogło powstać z materii (której zresztą – nie czarnej – w kosmosie tylko 5%). Przekonują mnie tez argumenty innych fizyków, niekoniecznie popularyzujących swą wiedzę, jak niektórzy wybitni profesorowie z Uniwersytetu Warszawskiego, współpracujący z noblistami na Zachodzie, którzy nie boja się pisać, ze „dotykają transcendencji”. nie mówię o ks. prof. Hellerze i innych. Dziękuję Profesorze Woleński za Pana słowa.
Jestem osobą wierzącą poprzez tradycję rodzinną, co w nieodległej przeszłości było normą w naszym Kościele. Od wielu lat staram się w sposób całkowicie wolny od czyjegokolwiek przymusu budować „relację” z Bogiem. Nie wiem, w jaki sposób to robić. Ciągle słyszę, że przecież to jest to samo co budowanie relacji w innymi ludźmi, choćny z mężem. Naprawdę? Gdy pytam męża o radę, to coś tam próbuje mi podpowiedzieć. Gdy proszę o pomoc – pomaga. Gdy o coś pytam – odpowiada. Z Panem Bogiem nie tak łatwo! Nie słyszę nic, a nic w sobie. Żadnych głosów, szeptów, jakiś nieodpartych myśli… Żadnych natchnień, wzruszeń, uniesień! Nic z tych rzeczy. A przecież Pan Bóg jako wszechmogący doskonale zdaje sobie sprawę z moich słabości i ułomności, więc wie, że sama z siebie niewiele potrafię. Że ten mechanizm o dużej bezwładności, jakim jest moje serce, trzeba byłoby wprawić w ruch, bo sam z siebie niczego nie wykrzesze. Pan Bóg istnieje bez najmniejszej wątpliwości, ale ja nie mam do niego dostępu. On jest otwarty i gotowy na relację ze mną, On czeka na mnie, ale ja jestem spętana własnymi ułomnościami, przeżyciami z przeszłości, słabą psychiką, pogmatwaną osobowością i z tego, co słyszę od innych – takich ogarnietych i poukładanych, którzy już są z Nim w zażyłej relacji – nie mam szansy na bycie z Nim blisko. Sama z siebie nie dam rady. W tej sytuacji zadaję sobie pytanie, czy człowiek, który wierzy w istnienie Boga, ale bez relacji z Nim, jest osobą wierzącą?
Droga Pani Ewo, dziękuję za zabranie głosu w komentarzach do naszej grupy. Nie chcę Pani niczego od siebie sugerować, bo jestem ateistą. Ale mam wrażenie że Pani problemy z „milczeniem Boga” są bardzo podobne do tych, o jakich niedawno pisał ktoś jak najbardziej wierzący – Tomasz Terlikowski. Daję link poniżej, ale wcześniej krótki cytat na zachętę. Terlikowski wychodzi od takiej refleksji: „Nigdy nie usłyszałem żadnych głosów, nie miałem wizji, ani snów, ani nawet nie przeżyłem jakiegoś szczególnego momentu rozgrzania serca, nawrócenia czy przemiany, żadnego nadzwyczajnego doświadczenia, które mógłbym określić – właśnie w znaczeniu empirycznym – „spotkaniem”. Tyle na zachętę, proszę kliknąć link. Pozdrawiam! https://deon.pl/kosciol/komentarze/dlaczego-wierzysz,2252804
Tak, jest Pani osoba wierzącą. Podobne trudności przezywa wielu katolików. Trzeba tylko je powierzyć Bogu. A On po czasie – stopniowo je usunie i wysunie przed Panią nowe wartości
Dziękuję za miłe i wartościowe zebranie grupy „”Trudne pytania….”w dniu 1 marcA 2023R.. Osoba niebiorąca udziału w dyskusji, jak ja, mogla zauważyć, jak bardzo skróciła się odległość naszych pozycji światopoglądowych, czemu zresztą dawali wyraz asami Dyskutanci. Już Wprowadzający w tematykę zebrania, p.Dariusz, powiedział coś, co nas na ten trop naprowadzało. I p. Staszek określił siebie jako wierzącego (pamiętam inne jego samookreślenia) oraz mówił o konieczności obciosywania kantów naszych poglądów. Jakże to współgrało z pięknymi słowami pożegnania na niedługi przecież czas prof. Woleńskiego, który tu nazwał świat „wielkim Wieczernikiem”. Nie mówię już o słowach ks. Szostka, który dostrzegł zmianę też w postawie wobec dialogu u Referenta. To jest mój g los w dyskusji po dyskusji. A ileż jeszcze można powiedzieć!!!
Szanowna Pani Profesor, ogromnie mnie cieszą Pani obserwacje. Dają mi nadzieję. Nie widzimy jeszcze z Sebastianem żadnej generalnej metody dialogu, ani jakiejś totalnej „wspólnej perspektywy”, którą jako cała grupa byśmy odkryli, zaakceptowali i mogli rozwijać. Ale takie zbliżenia w różnych szczegółowych sprawach, jakie Pani obserwuje – są z pewnością równie ważne. Też czuję, że idziemy w dobrym kierunku. Dziękuję bardzo za komentarz.
Jakże mnie cieszy odpowiedź Organizatora naszej grupy i jej zebrań. potwierdzająca moje obserwacje. A w dodatku uchylająca rąbka tajemnicy wiązanej z zasygnalizowanymi efektami Jego pracy. Proszę się nie martwić niewypracowaną jeszcze „generalną metodą dialogu”. Ona kiedyś przyjdzie sama. I kanty naszych rozbieżności kiedyś zetrą się same, a my będziemy mogli się rozwijać na odnalezionej wspólnej drodze. Wiem, co mówię. Życzmy sobie Światła w tych poszukiwaniach.