W kościele Bożego Ciała w Krakowie odprawiono mszę przebłagalną za Halloween. Pomyślałem sobie, że ktoś powinien odprawić mszę przebłagalną za mszę przebłagalną za Halloween. Fala przetaczających się głosów oburzenia różnych duchownych na świętowanie Halloween ośmiesza Kościół. Jest to odmiana walki z Harrym Potterem, która nadaje Halloweenowi jakieś absurdalne znaczenia i pokazuje tylko, że Kościół nie radzi sobie z rzeczywistością, stawiając dzieci przed niezrozumiałymi wyborami.
Każde nasze świętowanie, w tym tradycja chodzenia na groby oraz zwyczaje związane z Bożym Narodzeniem, ma w sobie elementy pogańskie. Ma je także kult świętych. Wcale nie musimy zwalczać w sobie tego pogaństwa, bo składa się ono na duchowość człowieka. Halloween jest jednym ze sposobów radzenia sobie ze śmiercią. Brałem w nim kiedyś udział w USA; to cudowne, kolorowe święto łączące ludzi. W niczym nie przeszkadza w skupieniu nad grobami bliskich w dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki. Znacznie więcej bluźnierstwa – wynikającego z hipokryzji – zawiera w sobie idea mszy przebłagalnych za cudze grzechy. W Ewangelii czytamy, jak pewien pobożniś dziękuje Bogu, że nie jest taki jak ten drugi, który modli się, po prostu dziękując Bogu za cud stworzenia.
W strachu przed Halloween kryje się też oczywiście strach, który sam odczuwam. Słuchałem właśnie audycji w TOK FM o sposobach obchodzenia świąt na przełomie października i listopada. Wysuwano argumenty, że znicze są szkodliwe z punktu widzenia ekologii. Tak, są. Jednak te dwa dni cmentarzy rozświetlonych płomykami świeczek są mi potrzebne do życia. Tworzą niezbędną (dla mnie) atmosferę jakiegoś (jakże pogańskiego) kontaktu z osobami, których już tutaj nie ma, a mamy nadzieję, że jednak są. Nie chcę, żeby komuś przyszło do głowy zakazać mi świeczek na grobie moich bliskich. Przeraża mnie myśl, że kiedyś zamiast zapalenia światła na moim grobie mogą się pojawić jakieś internetowe cmentarze pamięci.
W „Gazecie Wyborczej” jedna z felietonistek pyta, co jest bardziej traumatyczne dla dzieci: dynia czy półnagi mężczyzna na krzyżu. Pytanie to, w zamyśle prowokacyjne, rani człowieka wierzącego. Czy świat przyszłości musi polegać na ciągłym zadawaniu ran? Nie przeszkadzają mi dynie, ale dziwię się, że komuś sprawia przyjemność wyrządzanie krzywdy osobom wierzącym przez stawianie takich pytań.
Coraz trudniejszy jest ten świat. Nie umiemy szanować się nawzajem. Wymyślamy nieistniejące problemy – chyba po to, żeby nie musieć się mierzyć z tymi realnymi. W każdym razie ja nie widzę problemu w dyni i mogę ją mieć na ganku swojego domu. Jednak prawa do zapalenia znicza też nie dam sobie odebrać, bo jest dla mnie ważniejsze niż wielu „młodziersom” to się wydaje.
2 Komentarze
Dziękuję za podniesienie tych ogólnoludzkich, prostych – a doniosłych kwestii życia i wiary. Jak mogli – skądinąd mądrzy – redaktorzy „Gazety Wyborczej” zadac tak absurdalne, zbrodnicze pytanie!!!
Ten wpis pokazuje, jak różne wrażliwości a w szczególności doświadczenia, kształtują nasze przekonania. Odwiedzając grób moich rodziców, byłem wdzięczny rodzinie mojej siostry, która ograniczyła się do symbolicznej świecy oraz wiązanki z naturalnych gałązek z iglaków i suszu. Podobnie był przystrojony grób rodziców mojej żony, gdzie pojawiły się, jakże wiele mówiące, czerwone owoce z gałązek z krzewu róży oraz żywe listki winobluszczu, próbujące niczym całunem okryć, jeszcze całkiem świeżą ziemię. Czy dla zadumy lub modlitwy potrzeba jeszcze czegoś?
Rozumiejąc wszystkich, którzy głęboko traktują symbol zapalonego światła świecy, próbuję wraz z nimi spojrzeć niejako z lotu ptaka na cmentarz, nie tylko wieczorową porą w dniu Wszystkich Świętych ale tydzień lub dwa po. Tu idyllę zastępują rzędy kontenerów, wypełnione po brzegi stertami plastikowych dekoracji oraz tysiące nikomu już niepotrzebnych zniczy, których utylizacja z uwagi na wymieszanie różnego typu substancji np. szkła z wypełniaczem woskopodobnym, w wielu przypadkach zajmie kilkaset lat. Czy to nie jest jeden z tych obszarów, które wymaga naszego nawrócenia a przynajmniej zastanowienia? Niestety nie dostrzegam w Kościele w Polsce pochylenia się nad tą kwestią. Magiczne podejścia do sposobu uczczenia pamięci swoich bliskich, stanowiących zrozumiały sposób poradzenia sobie z lękiem przed śmiercią, wciąż jest obecne. Kiedy jako katolicy doczekamy się poważnego potraktowania, być może najważniejszej encykliki dla naszego pokolenia Papieża Franciszka Laudato si?