Podczas Świąt Wielkanocy byłem na mszach świętych w dwóch różnych Kościołach. Na Wawelu i u siebie w parafii. Obie msze były inne, ale obie były piękne. Bardzo lubię łacińską mszę na Wawelu i msze w mojej parafii. Były to głębokie, potrzebne w tym czasie przeżycia, choć bardzo różne z istoty rzeczy. Ale łączyła je wspólna cecha, a może raczej zgrzyt. W obu wypadkach człowiek nie miałby szans zorientować się, że w Ukrainie jest wojna.
Wojna, czyli piekło na ziemi. Z punktu widzenia najeźdźcy akt nie tylko antyludzki, ale głęboko antyreligijny, stanowiący najgłębszą obrazę Boga. Jeśli można by sobie wyobrazić jedyny niewybaczalny grzech przeciwko Duchowi Świętemu, to właśnie tam on się dzieje i popełniają go Moskale pod duchowym przywództwem będącego w diabelskich łapach antypatriarchy Cyryla. Oddech zła w najgorszym wydaniu czujemy na naszych karkach. A tu nie pada właściwie żadne słowo. Gdzieś padło pod koniec coś o toczących się na całym świecie wojnach, a w drugim przypadku coś o potrzebie pokoju.
Przez ostatnie dwa miesiące wojna w Ukrainie jest we mnie do głębi obecna. Przez moment za pierwszym razem w Wielką Niedzielę pomyślałem sobie, że to może dobrze. Może to był potrzebny oddech nieskażony wojną. Jednak po chwili doszło do mnie, że czegoś wszyscy zaniedbaliśmy. Bo modlitwa za walczących Ukraińców i walczące Ukrainki należy się im, a nie nam. To nasz religijny obowiązek wobec naszych cierpiących sióstr i braci. Jakoś trudno przychodzi powszechne przyjęcie tej modlitwy.
To oczywiście moje jednostkowe doświadczenie. Tylko współbrzmi ono za bardzo z mozolnym nazywaniem przez Stolicę Apostolską zła po imieniu, a w tej wojnie ma ono swoje imię. Wiem, jest wielu księży, którzy zadbali o odpowiednią modlitwę w intencji cierpiącej Ukrainie, jest wielu, którzy jak nasz ks. Arek czy ks. Jan z Bibic aktywnie angażują się w pomoc potrzebującym z Ukrainy. Płynie na Wschód pomoc Caritasu, a kard. Krajewski modli się na grobach pomordowanych przez Moskali Ukrainek i Ukraińców. Ale mam wrażenie pewnego odizolowania tych przykładów i brakuje bardziej widocznej obecności Kościoła. A z upływem czasu i ubytkiem sił ta obecność oraz ciągle przypominanie o konieczności modlitwy i osobistego zaangażowania w pomoc będą coraz bardziej potrzebne.