Jak można poważnie traktować przywódców religijnych, którzy nie czują skrupułów przed zastępowaniem mojego sumienia w zakresie piątkowego jadłospisu, gdy jednocześnie pokornie ustępują przed powagą wyboru w kwestii narażenia siebie i innych na śmiertelną chorobę, czyli jeszcze o stanowisku Zespołu Ekspertów ds. Bioetycznych KEP.
Pozostawiając na boku naukową poprawność dokumentu (załóżmy, że nie zawiera grubych błędów rzeczowych, chociaż mój optymizm w tej sprawie nie jest wielki po wypowiedzi KEP promującej tzw. „terapię konwersyjną”) oraz ewidentne błędy w komunikacji (powszechnego oburzenia, także osób życzliwych Kościołowi, rezygnacji członków Zespołu oraz konieczności wyjaśnień przewodniczącego nie da się przecież wytłumaczyć brakiem umiejętności czytania ze zrozumieniem)… Pozostaje coś dużo ważniejszego, a mianowicie decyzje dotyczące zdrowia i życia poszczególnych osób. One zaś, przy zachowaniu „należytej staranności” poznawczej, czy nawet po starannym zapoznaniu się ze stanowiskiem Zespołu (co zdecydowanie wykracza poza tę staranność, ze względu konieczność kompetentnego posługiwania pojęciami filozoficznymi), otrzymały następującą normę postępowania: szczepienie nie jest obowiązkiem moralnym a przyjęcie niektórych szczepionek jest dopuszczalne tylko w sytuacji przymusu i zaprezentowania „zdecydowanego wyrazu dezaprobaty dla aborcji.”
W praktyce przeciętny katolik, który do tej pory nie miał żadnych wątpliwości co do przyjęcia szczepionki (uważał za oczywiste, że dopuszczone do obrotu środki lecznicze spełniają wszystkie wymagane standardy), nie mówiąc już o zdecydowanych przeciwnikach szczepień i osobach ogólnie nieufnych wobec koncernów farmaceutycznych, mając przed sobą tak zarysowaną perspektywę moralną, choćby dla spokoju sumienia i uniknięcia konieczności dokonania samodzielnej oceny własnego przypadku lub zaspakajając potrzebę nieskazitelności moralnej, raczej odpuści sobie szczepienie niż zaryzykuje dopełnienie wszystkich postawionych warunków. Zresztą, jak takie dopełnienie miałoby wyglądać? Jak ocenić, czy sytuacja jest bezalternatywna (skoro usprawiedliwione moralnie jest odstąpienie od szczepień)? Któremu lekarzowi zaufać (skoro Zespół wyróżnia tych „kompetentnych”)? Których naukowców słuchać (skoro stanowisko mówi o „rzetelnej wiedzy”)? Jak wyrazić sprzeciw wobec aborcji w sytuacji i wobec osoby kompletnie niezwiązanej ze sztucznym poronieniem, aby jeszcze nie narazić siebie i Kościół na śmieszność? Nie bez znaczenia jest również fakt wtłaczania w głowy wierzących koncepcji „obowiązywania w sumieniu” zaleceń moralnych biskupów, która pozostawia wiernych zupełnie nieprzygotowanych do nagle podarowanej i niespodziewanie podkreślanej samodzielności wyboru. Wobec powyższego nie zdziwi, jeśli katolicy masowo odwrócą się od szczepień, a biskupi (którzy publicznie nie zdystansowali się od stanowiska Zespołu) będą osobiście odpowiedzialni za każdy uszczerbek na zdrowiu i śmierć spowodowaną zniechęceniem do szczepień.
Tu chodzi o coś więcej niż zawiły, specjalistyczny i wyszukany język. Ten jeszcze jakoś na siłę dałby się obronić, choć chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego takiemu dokumentowi nie może towarzyszyć jasny i prosty komunikat, sformułowany w jakiejś ludzkiej mowie, streszczający jego główne tezy. Tu mamy do czynienia z brakiem fundamentalnej cnoty roztropności, która niewątpliwie powstrzymałaby publikację obszernych, subtelnych i niekonkluzywnych rozważań nad dylematami moralnymi szczepień. Tym bardziej, gdy oczywistym kontekstem jest szczyt pandemii (to sugeruje, że coś wyjątkowo ważnego i pilnego jest do zakomunikowania) oraz wcześniejsze stanowisko Watykanu w tej samej sprawie (to z kolei wskazuje, że stanowisko będzie przynajmniej w jakiejś mierze odrębne lub uzupełnione). I właśnie w takiej sytuacji opinii publicznej zostaje zaprezentowany tekst, w którym — zamiast jednoznacznego nakazu moralnego poddania się szczepieniu, od którego zwalniają tylko bardzo szczególne i wyjątkowe przeciwskazania medyczne i moralne — autorzy detalicznie zajmują się głównie „zastrzeżeniami etycznymi”, „moralnymi oporami”, „obawami”, dodając do nich jeszcze o konsekwentnie przymiotniki takie jak „słuszne” i „uzasadnione”, co nie tylko sprawia wrażenie, ale wprost prowadzi do wniosku, że choć sama idea wakcynacji jest błogosławieństwem dla ludzkości, to wiąże się z tyloma problemami, wątpliwościami i kontrowersjami, że w praktyce moralnie uzasadnione jest również odstąpienie od niej. Otrzymujemy w konsekwencji faktyczne zrównanie wartości moralnej decyzji o zaszczepieniu się przeciwko COVID-19 — które jest obciążone ryzykiem śmierci mniejszym niż przejażdżka na rowerze — z odmową zaszczepienia, które wiąże się z 2%-owym ryzykiem śmierci własnej i wszystkich, których w związku z tym zarazimy. To tak jakby w sytuacji powodzi Ministerstwo Środowiska wydało obszernie uzasadnione ostrzeżenie przeciwko stosowaniu plastikowych worków na piasek. Brak wyczucia czasu to eufemizm.
Ostatnim, choć nie mniej ważnym zagadnieniem, jest wzmacnianie wśród wierzących neurotycznej odmiany duchowości, w której zło czai się wszędzie. Gdzie nic poza heroizmem nie jest dość czyste moralnie i w ogóle trudno znaleźć sposób, aby nie zgrzeszyć. Mając na względzie logikę wywodu zaprezentowaną przez Zespół — którą da się sprowadzić do stwierdzenia, że skoro dzisiaj wykorzystuje się kopie komórek z pobranych kilkadziesiąt lat temu fragmentów tkanek abortowanego płodu do prac nad poprawą bezpieczeństwa szczepień, to korzystanie z nich budzi zastrzeżenia moralne poza sytuacją przymusową i pociąga za sobą konieczność wyrażenia sprzeciwu wobec aborcji — należy wyrazić zdziwienie, że nie wydano całej serii innych komunikatów w nie mniej moralnie wątpliwych sprawach. Wyobrażam sobie stanowisko, w którym KEP szeroko omówi zagadnienie warunków pracy przy wydobyciu metali ziem rzadkich koniecznych do produkcji telefonów komórkowych, wskaże firmy, które akceptują taki proceder i ograniczy moralną słuszność korzystania z ich produktów do sytuacji wezwania karetki z obowiązkowym poinformowaniem jej załogi, że nie popiera się niewolnictwa dzieci. Albo żeby unikać jedzenia awokado, bo jego produkcję opanowały gangi. Ewentualnie aby zachować ostrożność w podejściu do psychiatrii dziecięcej, bo Hans Asperger był zbrodniarzem. To nie są tematy do żartów. To sposób rozumowania, który odbiera dylematom moralnym doniosłość a jego autorom powagę.
Od początku pandemii oczekuję od starszych mojego Kościoła jasnego, prostego i kategorycznego stanowiska, że kto nie stosuje się do zaleceń medycznych, nie przestrzega obostrzeń, lekceważy zagrożenie, podważa autorytet lekarzy, rozpowszechnia fałszywe informacje, czy wreszcie odmawia zaszczepienia się, zaciąga na siebie poważną winę moralną z tytułu złamania piątego przykazania Dekalogu. Biskupi nie mają problemu, aby wydawać takie opinie wobec naruszeń nieporównywalnie mniej znaczących przykazań kościelnych. Zamiast tego otrzymuję zdawkowe, ogólnikowe, spóźnione lub homeopatycznie rozwodnione zachęty do „troski o zdrowie i życie”. Celowo pomijam pojedyncze głosy, które są bardziej adekwatne, bo są równoważone przez — na szczęście równie nieliczne, ale nie potępione — brednie na temat tego, że „Jezus nie zaraża”. Ponadto mam przed oczami te wszystkie ingresy, uroczystości i spotkania, podczas których biskupi jawnie lekceważą covidowe ograniczenia. W takiej sytuacji boleśnie zrozumiały jest przypadek wiernego, który został przez wspólnotę parafialną wyklęty za informowanie Policji o naruszaniu dyscypliny sanitarnej przez proboszcza.
Zastanawiam się: czy hierarchowie mają świadomość skali odpowiedzialności za życie powierzonych sobie wiernych? Czy publikując swoje stanowiska biorą pod uwagę realne, doczesne skutki swoich słów? Czy są gotowi zadośćuczynić za wywołane efekty? Czy rozumieją wreszcie, że pewność posiadania racji nie jest wystarczającą kompetencją do bycia biskupem, a ich słowa mają swoją, niezależną od intencji i towarzyszących im świętych cytatów, wagę?
2 Komentarze
Autor trafnie diagnozuje jeden z poważniejszych problemów polskiego Kościoła. Ma on tendencję do wymyślania rzekomych problemów moralnych, jak ten opisany, a unikania odnoszenia się do problemów rzeczywistych (przemoc domowa, grzechy ekologiczne, stosunek do pracowników (umowy śmieciowe) itd. Ta nieadekwatność podejmowanych pytań w stosunku do realnych dylematów i generowanie nowych, niepotrzebnych dylematów, wynikających z fałszywych przesłanek, ale będących realnym źródłem dodatkowych i niepotrzebnych cierpień ludzi osłabia Kościół,który nie daje już wskazówek potrzebnych w realnym życiu.
Niestety, smutna racja. Dla mnie trudny do pojęcia byłby fakt wydania jakiegokolwiek komunikatu którejkolwiek z komórek obradujących pod auspicjami KEP, będącego w sprzeczności do oficjalnego stanowiska Stolicy Apostolskiej. A tu mamy z taką sytuacją do czynienia i to jeszcze w tak ważnej sprawie. Wielu ludzi może czuć się zmieszanych i postawionych przed trudnym dylematem, z poczuciem ciężaru włożonego na barki. Język komunikatu sprawia wrażenie, jak gdyby autorzy dokumentu chcieli tak coś powiedzieć, by nie powiedzieć dosłownie i w razie czego przerzucić winę niezrozumienia intencji na odbiorcę. Tragiczna forma, treść i -niestety, obawiam się, że dla wielu, którzy pójdą tokiem rozumowania przewidywanym przez Autora artykułu – również konsekwencje.