KONGRES Katoliczek i Katolików

Nasze opinie

Myśląc o aborcji

Myśląc o aborcji

Rzecz nie w tym, by do prawdy dotrzeć lub nie – nie w naszych to jest rękach – lecz w braku skrupułów, który pozwala nie spełniać podstawowych warunków potrzebnych do dotarcia. Zachowujemy się wciąż jak ów nieśmiertelny wiejski księżulo, który zwycięsko odpiera ataki manichejczyków, nie zadając sobie uprzednio trudu, by choćby zainteresować się, na czym polega ich doktryna.

(Bunt mas, José Ortega y Gasset)


Tytułem wstępu

Głos w tej sprawie zabieram jako ktoś, kogo dręczy na co dzień pytanie, które nie tak dawno temu zadał Paul Ricœur: kim jest ten, który pyta o to, kim jest? Chodzi mi najpierw o trud przeżywania własnego życia w sposób jak najbardziej świadomy. Innymi słowy – o wysiłek docierania do prawdy, polegający między innymi na wierności regułom, które rozum sam podpowiada, aby poprawność procesu myślenia została należycie skontrolowana. To właśnie owe reguły czynią ten unikalny ludzki fenomen zdyscyplinowanym, relatywnie precyzyjnym i przez to przydatnym, lecz na tym nie kończy się moja zgryzota. Jest jeszcze moralność myślenia wynikająca ze ścisłego powiązania ludzkiej racjonalności z wolną wolą człowieczą. Zależności występujące pomiędzy ludzkim rozumem i chceniem decydują bowiem o dobru albo złu motywów i/lub skutków ludzkiego działania. Próbuję także zrozumieć psychologiczny aspekt mechanizmów dobra i zła dostrzeżony w słynnej frazie: nic ponętniejszego dla człowieka niż wolność jego sumienia i jednocześnie nic boleśniejszego. Uwzględnianie tych trzech perspektyw uważam za minimum, jakie powinno charakteryzować człowieka myślącego nie od święta, który równocześnie pamięta, że najpierw należy samemu sobie przysporzyć trudu myślenia, zanim innym przypominać się zacznie, jak ono jest ważne.

Na ogół problem ochrony prawnej godności i integralności osoby ludzkiej rozpatrywanej w kontekście ludzkich embrionów kojarzony jest przez tzw. większość bardziej z nauczaniem moralnym Kościoła rzymskokatolickiego niż z proekologiczną aktywnością organizacji Greenpeace. Tymczasem to ta druga instytucja weszła w spór sądowy z dr Oliverem Brüstle z powodu domniemania, że opracowana przez niego metoda izolowania komórek macierzystych prowadzi do zniszczenia embrionów, więc tym samym narusza unijną zasadę ochrony godności i integralności każdego z nas. Rozstrzygnięcie tego sporu oparło się ostatecznie w 2011 roku o kompetencje Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu, ponieważ stoi on na straży poszanowania fundamentalnych wartości UE, do których należy respektowanie owej godności.

Greenpeace przeciw dr Oliver Brüstle

Moje uwagi popełniam najpierw na marginesie lektury wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie C‑34/10 i towarzyszącej mu opinii rzecznika generalnego Yves’a Bota. W drugiej części tekstu wkroczę na teren debaty toczącej się wokół czterech projektów ustaw postulujących zmiany w obowiązującym w Polsce prawie aborcyjnym, ponieważ wspomniany wyrok może mieć tu coś do powiedzenia.

Batalia sądowa pomiędzy Greenpeace i dr Oliverem Brüstle wywołała konieczność udzielenia odpowiedzi przez trybunał w Luksemburgu na sześć pytań prejudycjalnych, które zadał mu niemiecki sąd federalny (Bundesgerichtshof). Dotyczyły one między innymi tego, co należy rozumieć pod pojęciem „embrionów ludzkich” w kontekście dyrektywy 98/44/WE Parlamentu Europejskiego i Rady, a w szczególności: a) czy obejmuje ono wszystkie stadia rozwoju życia ludzkiego od zapłodnienia komórki jajowej, czy też muszą być spełnione dodatkowe przesłanki, jak na przykład osiągnięcie określonego stadium rozwoju, b) czy obejmuje ono również – niezapłodnione ludzkie komórki jajowe, w które wszczepiono jądro komórkowe pochodzące z dojrzałej komórki ludzkiej, niezapłodnione ludzkie komórki jajowe, które zostały pobudzone do podziału i dalszego rozwoju w drodze partenogenezy, c) czy obejmuje ono również komórki macierzyste, które zostały pozyskane z embrionów ludzkich w stadium blastocysty?

Ponieważ celem mojej wypowiedzi nie jest pełna rekonstrukcja sprawy C‑34/10, lecz wyłącznie zwrócenie uwagi na rodzaj argumentacji użytej przez sąd w ogłoszonym wyroku, dlatego zajmę się tylko tą drugą sprawą. Z pełną treścią wyroku i opinii można zapoznać się na stronie internetowej Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, także w języku polskim.

Już na pierwszy rzut oka można dostrzec, iż rzetelność intelektualna rozstrzygnięcia w sprawie Brüstle przeciwko Greenpeace odstaje bardzo wyraźnie in plus od poziomu bieżącej debaty publicznej w podobnych kwestiach. To, co zwykle mówi się na forum publicum na temat zakresu ochrony prawnej embrionów ludzkich, stanowi zwykle wybuchowy koktajl emocji, swobodnych skojarzeń i niedoważonych myśli. Światopoglądowe i ideologiczne zacietrzewienie ściga się tu z propagandowymi technikami komunikowania własnych stanowisk i opinii. Ktoś powie, że to różnica naturalna i oczywista, zważywszy na odmienność ról, jakie pełnią sądy i agora. Jednak w mojej ocenie rozdźwięk pomiędzy racjonalnością wykładni sądu i zdominowanymi przez emocje opiniami uczestników agory osiągnął w tej sprawie rozmiar nienaturalny i nieoczywisty.

Centralny punkt odniesienia dla wyroku w sprawie Brüstle przeciwko Greenpeace stanowiło z oczywistych względów stwierdzenie zawarte w preambule prawa UE, że Unia jest zbudowana na niepodzielnych, powszechnych wartościach: godności osoby ludzkiej, wolności, równości i solidarności. Także w art. 1 Karty praw podstawowych UE przeczytamy, iż „Godność człowieka jest nienaruszalna. Musi być szanowana i chroniona”. Dodatkowo wzięto tu pod uwagę wspólne dla wszystkich państw członkowskich UE minimalne rozumienie etyki. Natomiast na podstawie obecnego stanu wiedzy naukowej, dotyczącej procesu kształtowania się ciała ludzkiego, oraz przyjmując także za istotną dla stanowienia prawa przesłankę, że nauka milczy na temat początków ludzkiego życia, TSUE ustalił, co należy uważać za „embrion ludzki” w kontekście dyrektywy 98/44/WE Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie ochrony prawnej wynalazków biotechnologicznych. Za „embrion ludzki” uznano tu: każdą ludzką komórkę jajową, począwszy od stadium jej zapłodnienia, każdą niezapłodnioną ludzką komórkę jajową, w którą wszczepiono jądro komórkowe pochodzące z dojrzałej komórki ludzkiej, każdą niezapłodnioną ludzką komórkę jajową, która została pobudzona do podziału i dalszego rozwoju w drodze partenogenezy, natomiast do sądu krajowego ma należeć ustalenie, w świetle rozwoju nauki, czy komórka macierzysta, która została pozyskana z embrionu ludzkiego w stadium blastocysty, stanowi „embrion ludzki”.

Komórki wymienione w wyroku zyskały status embrionu ludzkiego, ponieważ każda z nich jest kompletnie wyposażona i zdolna do tego, aby w wyniku kolejnych przekształceń rozwinąć się w pełni dojrzałą jednostkę ludzką. W ten sposób luksemburski trybunał odwołał się wyłącznie do bezspornej wiedzy medycznej stwierdzającej, że każdy organizm ludzki powstał w wyniku podziałów pojedynczych komórek. I stąd według TSUE ciało ludzkie należy objąć zasadą ochrony godności już od pierwszych znanych nam etapów jego powstawania. Trzy lata później, w roku 2014 Trybunał Sprawiedliwości UE doprecyzował, że: „niezapłodniona komórka jajowa, której rozwój został pobudzony w drodze partenogenezy i która nie posiada zdolności rozwinięcia się w jednostkę ludzką, nie może być uważana za embrion ludzki. Jednakże, w przypadku gdyby taka komórka jajowa została poddana manipulacji genetycznej, skutkiem czego mogłaby rozwinąć się w jednostkę ludzką, musiałaby ona zostać uznana za embrion ludzki i jako taka byłaby pozbawiona zdolności patentowej.”

Rzetelność wyroku

Formalny i ostrożny tok rozumowania w sprawie C‑34/10 przyjęty przez trybunał w Luksemburgu pozwolił mu uniknąć światopoglądowych i filozoficznych rozważań nad znaczeniem pojęcia „życie”, którego nie potrafimy zdefiniować na obszarze nauk empirycznych. Wypada zatem podkreślić, że wyrok w sprawie Brüstle przeciwko Greenpeace został uzasadniony w sposób wystarczająco zdystansowany wobec religijnych wierzeń, filozoficznych poglądów, subiektywnych przesłanek o podłożu psychologicznym, jak również naukowych sporów, a zastosowana w nim argumentacja odpowiada obiektywności w znaczeniu, jakie przypisuje się obecnie temu pojęciu. Przy czym trzeba wyraźnie zastrzec, iż poszczególnych wyroków TSUE nie można traktować jako rozstrzygnięć obowiązujących powszechnie, czyli obejmujących swym zasięgiem więcej przypadków niż tylko ten rozpatrywany w konkretnej sprawie. Nie oznacza to jednak braku możliwości powtórzenia tej samej argumentacji w innej rozprawie sądowej, jeśli okaże się to uzasadnione jej materią.

Dla dr Olivera Brüstle wyrok wielkiej izby Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej skutkuje tym, że jego wynalazek nie może być opatentowany na terenie EU, ponieważ nie spełnia wymogów zawartych w dyrektywy 98/44/WE Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie ochrony prawnej wynalazków biotechnologicznych, gdyż narusza zasadę ochrony godności i integralności osoby ludzkiej.

Możliwe konsekwencje

Co mogłoby z tego wynikać dla przyszłego kształtu prawa aborcyjnego w Polsce? Po pierwsze: jeżeli zasada ochrony godności przysługuje ciału ludzkiemu od pierwszych znanych nam etapów jego powstawania, to obejmuje ona zarówno embrion ludzki rozwijający się poza organizmem kobiety, embrion zagnieżdżony w ciele kobiety, a także ciało każdej kobiety, każdego mężczyzny i każdej istoty ludzkiej identyfikującej się w inny sposób.

Po drugie: mówimy tu o osobnych ludzkich ciałach. W kontekście prawa do legalnej aborcji oznacza to, że np. przekonanie wyrażane w haśle „Moje ciało mój wybór” nie jest w stanie uniknąć zarzutu o dehumanizowanie najwcześniejszego znanego nam etapu kształtowania się ciała człowieka. Jak sądzę, stanowi ono ponadto nietrafny sposób zwrócenia uwagi na faktyczne niebezpieczeństwo potraktowania ciała kobiety z mniejszym szacunkiem i troską niż ciała nowej istoty ludzkiej, która rozwija się dzięki kobiecemu ciału. Rzecz jednak w tym, iż kwestię najwyższej wagi, czyli godności ciała kobiety, próbuje się rozpatrywać w oderwaniu od tego, czym się ono realnie staje w sytuacji ciąży. Decyzją, którą trzeba wówczas podjąć, może być jedynie afirmacja lub negacja faktu, że nastąpiła w ciele kobiety istotna zmiana, ponieważ nowe ciało ludzkie zaczęło kształtować się w jej własnym ciele, naznaczając je nową niepewnością. Ośmielę się twierdzić, że sednem całej sprawy są relacje, jakie zachodzą między owymi dwoma, a nawet trzema i więcej ciałami, a szczególnie niepokój o ich przyszłość. Na korzyść tego przekonania zdają się przemawiać rozliczne przypadki z życia wzięte.

Zasłyszałem ostatnio historię pewnej kobiety. Wychowywała swojego synka samotnie, ponieważ jego ojciec był od zawsze nieobecny w ich życiu. Matka przyjechała z dzieckiem do Brukseli, gdy chłopiec miał ok. dziesięciu lat i chorował na raka wątroby, w związku z czym potrzebował jej przeszczepu. W tych okolicznościach matka bez wahania zdecydowała się być dla niego dawczynią, ale względy medyczne wykluczyły ją z tej roli. Dlatego poprosiła ojca dziecka o sprawdzenie, czy może w jego przypadku występuje zgodność wymagana przy transplantacji. Ale on nie chciał słyszeć nawet o wstępnych badaniach w tej materii. Ostatecznie rak zdążył się rozwinąć na tyle, że przeszczep organu pozyskanego w końcu od obcego dawcy nie zapobiegł śmierci chłopca.

Przedstawione zdarzenia pozwalają dostrzec istotne znaczenie kontekstu społecznego dla funkcjonowania naszego ciała od początku procesu jego kształtowania się. Pozostaje ono w relacji do innych ludzkich ciał i zależy od nich z różną intensywnością przez całe życie. W podanym przykładzie każdy z jego bohaterów odegrał jakąś rolę społeczną i podejmował decyzje, których skutki miały wpływ na los dziecka. Zaważyły one na historii ciała chłopca niezależnie od tego, kiedy zapadły, w pierwszym, dwunastym czy pięćset dwudziestym tygodniu jego funkcjonowania. Jest jednak coś jeszcze, co istotnie zróżnicowało zaangażowanie poszczególnych osób w los chłopca. Mężczyzna jako ojciec dwukrotnie zdezerterował z pełnienia swojej roli, nie ryzykując swoim ciałem na korzyść dziecka. Ciało kobiety jako matki zaangażowane było po stronie dziecka najpierw w procesie rozwoju prenatalnego, potem rodzenia i w końcu jako rodzica sprawującego opiekę i będącego gotowym do bycia dawczynią. Wagi tych faktów nie można pominąć. Ponadto lekarzom i owemu obcemu dawcy nie udało się zapobiec temu, co zawsze zagraża ludzkiemu ciału, czyli jego nieuleczalnej śmiertelności. Gdy dramatyzm ludzkiego losu wziął górę w sprawie, nie pozostawił już nikomu jakiegokolwiek wyboru, a wtedy rozpoczęło się poszukiwanie winnego temu, co się stało.

Brzydota dyskursu o aborcji

Według Kennetha Burke’a, jednego z ojców nowej retoryki, chrześcijaństwo wywarło przemożny wpływ także na sposób prowadzenia debaty publicznej. Wpisało ją w ramę cyklu winy i odkupienia, gdzie podstawę wszelkich zabiegów retorycznych, których ludzie imają się na arenie społecznej, stanowi chęć pozbycia się wszechogarniającego nas poczucia winy. Zdaniem Burke’a, aby osiągnąć pożądany przez każdego skutek w postacie publicznego oczyszczenie, mamy do wyboru tylko dwie ścieżki postępowania. Albo upokorzymy samych siebie, albo znajdziemy wroga na zewnątrz, który spełni rolę kozła ofiarnego. Przy czym wina i ofiara muszą być doskonałe, zatem kozioł musi być uosobienie wszelkiego zła. Z tego punktu widzenia nie dziwi mnie wcale, że w sporze o prawo do legalnej aborcji w Polsce zarówno środowiska pro-life, jak i zwolennicy liberalizacji prawa aborcyjnego nagminnie przypisują sobie nawzajem najgorsze z możliwych motywy działania oraz cechy indywidualne lub grupowe.

Ale koncepcja Burke’a pozwala zrozumieć jeszcze coś więcej. W jego przekonaniu życie ludzi zawsze pozostaje dramatem, więc ich wypowiedzi często uderzają w ton patetycznego lub histerycznego tragizmu. Hasła ścierające się w debacie aborcyjnej – piekło kobiet vs. mordercy nienarodzonych – są dobitnym tego przykładem. W centrum akcji tego dramatu spotkały się przede wszystkim dwie grupy społeczne, które obarczając winą swego adwersarza, rywalizują o laur publicznego odkupienia. Jedna stara się wzruszyć bryłę świata z jego dotychczasowych posad, dlatego na ofiarę dla Azazela wybrała w szczególności Kościół rzymskokatolicki. Druga, w obronie aborcyjnych restrykcji, obwołała kozłem ofiarnym liberalne i lewicowe feministki. I nie jest tu ważne, kim i jakie są obie grupy po prawdzie. Liczy się bowiem tylko to, jak dzięki swym zabiegom retorycznym są\będą postrzegane przez publiczność obserwującą kolejne odsłony tragedii, czy pozbędą się w jej oczach odium winy (przypisywanej, sugerowanej lub rzeczywistej).

Nowy lepszy świat

Nie po raz pierwszy w dziejach świata z długotrwałego i ponurego doświadczenia realnej krzywdy, w tym wypadku krzywdy kobiet, wyrosnąć chce nowy lepszy świata. Czy w takim nowym wspaniałym świecie dramat może zniknąć z jego sceny tylko dlatego, że ktoś znowu uwierzył, że przejęcie kontroli nad tragicznym biegiem ludzkich spraw rządzi się regułą „chcieć znaczy móc”? Czy dzięki temu będą się rodzić wyłącznie dzieci zdrowe, chciane i kochane? Nie sądzę, ponieważ losy pojedynczych ludzi zwykle zostają naznaczone przez te dramatyczne skutki realizowania utopii społecznych w praktyce, włącznie z tymi tworzonymi przez rzymskich katolików, np. republikę Guarani lub marzenia socjalistów chrześcijańskich, okrzykniętych partyzantami ruchu katolicko-społecznego. Wszystkie jak dotąd charakteryzowała skłonność do stosowania nadmiernej kontroli wobec ludzkiej mowy, ciała i obyczajów. Wbrew pozorom również tym razem nie zanosi się na inny scenariusz, nawet jeśli przemilczymy dramatyzm wizji Huxley’a (Nowy wspaniały świat) lub rozważań Habermasa (Przyszłość natury ludzkiej) o regulowanej przez rynek eugenice liberalnej. A przecież dalibóg obaj agentami Watykanu nie byli.

Niemniej jednak od ustawodawcy, który ma zadecydować o przyszłym kształcie prawa regulującego dostęp do legalnej aborcji, oczekuję zdecydowanie czegoś więcej niż taktycznego złagodzenie dramatyzmu retoryki. Tyle mogliśmy zauważyć w sejmie podczas pierwszego czytania czterech projektów tzw. ustaw aborcyjnych. We mnie wzbudziło to co najmniej niesmak, ponieważ nie od dzisiaj wiadomo, jakie są rzeczywiste cele bohaterów tego sporu. Parlamentarzystów powinno być stać na dystans porównywalny z tym, który cechował pracę wielkiej izby Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie C‑34/10. Nie tylko w takich przypadkach dla jakości prawa więcej znaczy ważenie racji niż emocji. Debat sejmowych nie należy zmieniać w seans terapii grupowej sui generis, mimo że posłanki i posłowie wielokrotnie dają pretekst, aby sądzić, iż takowy by im się akurat przydał.

Rozumne prawo świeckie, regulujące zachowania ogółu obywateli w państwie demokratycznym, w kwestii dopuszczalności aborcji najpierw nie może jej komukolwiek nakazywać, co wydaje się oczywiste. Z kolei nie powinno zakazywać aborcji w taki sposób, że respektowanie tego zakazu wiązałoby się z przymuszaniem kogoś do heroizmu, co też nie brzmi kontrowersyjnie. Lecz nie powinno również zrównywać swobodnego aktu woli dokonania aborcji zgodnie z prawem (czyli na życzenie) z wolnością wyboru pozostawionego kobiecie stojącej na krawędzi jej własnego życia lub zdrowia. Jednocześnie nie mam wątpliwości, że w tej kwestii potrzebna jest większa wrażliwość i szacunek wobec kobiet niż wyraża się to w obowiązującej ustawie aborcyjnej i ogólnospołecznej świadomości. Dotyczy to przemyślenia całego szeregu zagadnień związanych z aborcją, jak np. zakres jej depenalizacji czy zapewnienie kobietom bezpieczeństwa zdrowotnego i socjalnego w tym kontekście.

Trwałe porozumienie społeczne w tych wszystkich sprawach jest możliwe tylko wówczas, gdy obie strony sporu o aborcję zechcą się do czegoś przyznać publicznie. Otóż że dramatyzm ludzkiej egzystencji przerasta nas wszystkich, ponieważ posiada tę właściwość, iż nie można go usunąć z ludzkiego losu w żaden sposób. W szczególności nie można tego zrobić za pomocą prawa, które próbuje go poddać nadmiernej kontroli. Zawsze żyjemy po ciemnej stronie świata, a ten nowy wspaniały jest ostatecznie co najwyżej polityczną utopią lub religijną nadzieją często nie pozbawioną niepewności wśród wierzących.

Nadmierną kontrolę ludzkiej wolności łączymy zwykle z tyranami, socjopatami, systemami totalitarnymi lub religijnym rygoryzmem moralnym. Podobno jednak każdy ma swój kawałek cienia – brak cienia jest dowodem nieistnienia. Dlaczego więc mielibyśmy sądzić, że nie kładą go za sobą także zwolennicy aborcji na życzenie? Przecież ich skłonność do stosowania nadmiaru kontroli w odniesieniu do mowy, ciała i obyczajów widoczna jest choćby w sloganach, które chętnie wygłaszają. Czy na pewno nie wyrażają tego, czego nie sposób zrealizować? Czy cel, aby piekło kobiet zamarzło, nie uświęca tu środków, jakie stosują? Także nadreprezentacja kobiet w komisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw dotyczących aborcji może świadczyć o skłonności do nadmiernej kontroli. Dlaczego bowiem akurat tym razem ktoś miałby okazać się dobrym sędzią we własnej sprawie? A tragizm z życia ludzkiego i tak nie zniknie i będzie nadal kpił z wolnej woli człowieczej, bo na tym on polega, że ogranicza nasz wybór do tragicznego w konsekwencjach minimum. Doprawdy niedobrze się dzieje, gdy stronom konfliktu brak pokory wobec wagi tego dramatyzmu, bo nasze „chcę” i „nie chcę” niewiele przed nim znaczy. Dyskusja ponad głowami tych, których dotyczy, przejawia się w tym, że spierający się bardziej cenią sobie prymat własnych idei niż realny los konkretnego człowieka.

Krzyk kobiet jak u Muncha

Dominika Wielowieyska trafnie oszacowała postawę Polaków wobec aborcji, stwierdzając zawczasu, iż lewica myli się w swoich opiniach, bo „Polacy chcą liberalnego prawa, ale jednocześnie chcą symbolicznego aktu stwierdzającego, że aborcja nie jest zwykłym zabiegiem medycznym, że problem etyczny związany z rozwojem życia w ciele kobiety istnieje.” Od siebie dodam, że katastrofalnym błędem byłoby zlekceważenie krzyku kobiet w sprawie aborcji, który słychać nad Wisłą, w jakichkolwiek słowach bywa wyrażany. Jak na obrazie Muncha – jest metaforą prawdziwego bólu, samotności i lęku przed tym, co nieznane. I więcej jeszcze, gdyż stoi za nim pamięć o dramatycznej przeszłości. Zignorowanie czegoś takiego niechybnie doprowadzi nas do nowej społecznej aberracji. Ona już wyrosła w ramach nurtu „woke culture” lepiącego swe przekonania ze specyficznego połączenia doświadczenia realnej krzywdy i pragnienia nowego lepszego świata sytego powszechnym panowaniem sprawiedliwości społecznej, która de facto zawsze pozostaje dla nas nieosiągalnym celem.

„Piekło kobiet” współtworzą co najmniej dwa elementy. Z jednej strony do jego trwania przyczynia się prawo, jeśli kontroluje nadmiernie dopuszczalność aborcji, ponieważ w sytuacjach tragicznych dla człowieka wymaga zbyt wiele od ogółu społeczeństwa różnorodnego etycznie i ułomnego moralnie. Z drugiej zaś jego temperaturę podnosi polityczna kontrola prawomyślności, jakiej poddawane jest imaginarium kształtujące współczesną matrycę zbiorowej tożsamości kobiet. To lewicowe nie tylko uruchomiło machinę inżynierii społecznej w celu budowy nowego wspaniałego świata. Być może wbrew intencjom jego wyznawców, mówiąc o aborcji jako prawie człowieka, hamletyzują oni najbardziej podstawową kwestię warunkującą przyszłość naszego gatunku. Rodzić albo nie rodzić; oto nie jest pytanie, które powinno się stawiać z myślą o bardziej szczęśliwym losie następnych pokoleń ludzkich. One najpierw muszą się po prostu urodzić dzięki wielkoduszności współczesnych. Kim jest ten, kto pyta „rodzić albo nie rodzić”, w kontraście z resztą żywego stworzenia, które naturalnie kolonizuje nawet małą szczelinę powstającą na pustyni betonozy?

Rzecz nie w tym, by do prawdy dotrzeć lub nie – nie w naszych to jest rękach – lecz w braku skrupułów, który pozwala nie spełniać podstawowych warunków potrzebnych do dotarcia. Zachowujemy się wciąż jak ów nieśmiertelny wiejski księżulo, który zwycięsko odpiera ataki manichejczyków, nie zadając sobie uprzednio trudu, by choćby zainteresować się, na czym polega ich doktryna.

(Bunt mas, José Ortega y Gasset)

O autorze

Paweł Gużyński OP

Dominikanin, magister braci studentów Prowincji Królestwa Niderlandów. Mieszka w Convent H. Petrus van Verona w Rotterdamie. Publicysta, współpracował z Religia TV i Boska TV, komentator medialny. W czasach PRL działacz ruchu „Wolność i Pokój” oraz współpracownik podziemnych struktur „Solidarności”, odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności za działalność opozycyjną.

Zostaw komentarz