Czy w świecie podzielonym i oddalającym się z prędkością galaktyk od samego siebie są jeszcze obszary religijne, kulturowe, polityczne, w końcu ekologiczne, które możemy uznać za wspólne? Odpowiedź w części odnajduję w ostatnio wyświetlanym na ekranach kin filmie „Oppenheimer”. Przynajmniej w tej materii spodziewam się zgody, że był ważnym wydarzeniem i to niewyłącznie z uwagi na jego artystyczny lub komercyjny sukces.
Historia wynalazcy bomby atomowej, a dokładnie sposobu oraz możliwości rozszczepienia jąder pierwiastków ciężkich stała się dla części widzów tropem, aby zrozumieć, w którym miejscu jako ludzie jesteśmy. Gdzie ostatecznie wyścig zbrojeń, ale także każdy inny wyścig religijny, ideowy, polityczny, ekonomiczny nas doprowadza? W tym najbardziej podstawowym wymiarze warto ponownie przemyśleć nasz krytyczny stosunek do pacyfizmu reprezentowanego przez papieża Franciszka oraz podejmowanych przez niego odpowiedzi na rodzące się konflikty.
Reżyser filmu Christopher Nolan naprowadza widza na skraj przepaści i pyta: „Czy widząc skutki swoich działań, chcesz niezmiennie podążać w tym samym kierunku?”
To pytanie nurtuje także głównego bohatera, ma on wątpliwość, czy swoim genialnym odkryciem, umożliwiającym budowę bomby atomowej, dokonał kroku zmierzającego do zaprowadzenia pokoju lub wręcz przeciwnie – w dłuższej perspektywie spowodował zwiększenie niebezpieczeństwa konfliktu globalnego z użyciem broni masowego rażenia. Ten temat wydaje się główną osią sporu, a jej pierwszym aktem była odmowa fizyka co do kierowania programem budowy, jeszcze bardziej śmiercionośnej bomby wodorowej. Nieufność pomiędzy Oppenheimerem a establishmentem politycznym, skutkuje zamknięciem naukowcowi dostępu do ściśle tajnych badań oraz wysuwanymi w stosunku do niego podejrzeniami o współpracę z wrogim mocarstwem.
Ta historia staje się obrazem rozdartego społeczeństwa, które nie odnajduje sposobu adekwatnej reakcji na zagrożenia, przerzucając odpowiedzialność na państwo lub Kościół i rezygnując tym samym z odnajdowania dróg wyjścia. Boimy się tego, co nadchodzi, widząc z jednej strony coś zewnętrznego, zapętlający się świat, podobnie jak w filmie pogrążony w wojnie, a z drugiej strony podział wewnętrzny, spowodowany innym podejściem do rodzących się wyzwań oraz zgoła różne wnioski wyciągane z przeszłości.
Nadzieja na to, że przynajmniej we wspólnocie Kościoła tym obszarem, gdzie ponownie odkryjemy w sobie siostry i braci, będzie synod zainicjowany przez papieża Franciszka, legła w gruzach. Odnoszę wrażenie, że z góry narzucony sposób przeprowadzenia synodu oraz wyczuwalna niechęć słuchania głosu świeckich zaprzepaściły jego owoce, a oczekiwanie na drugą taką szansę w najbliższej perspektywie nie wydaje się realne. Brak porozumienia skutkuje tym, że każda z grup pozostaje w tym samym punkcie co przed synodem (oficjalnie niezakończonym), okopana na swoich pozycjach w przekonaniu o prowadzeniu przez Ducha Świętego.
Czyżby rozszerzanie się wszechświata było wpisane w naturę ludzi i stąd wraz z odcięciem pępowiny oddalamy się od siebie? Na takie i inne dylematy reżyser filmu „Oppenheimer” nie odpowiada wprost, a jednak podsuwa pewne wskazówki.
Trzeba być krytycznym, nie lekceważyć zdania innych oraz co najważniejsze, wyciągać wnioski ze swojego postępowania, zwłaszcza gdy uznamy naszą wybitnie niekomfortową sytuację poruszania się na krawędzi.
4 Komentarze
Ciekawe odniesienie prawa i faktu fizycznego do faktu antropologicznego i moralnego : rozszerzanie się przestrzeni – jak oddalanie się ludzi od siebie. Bo rozszerzanie się Wszechswiata oznacza tez oddalanie się galaktyk od siebie.
Ciekawe, że film o Oppenheimerze zdobył tak dużą popularność, a wcześniejsza znacznie sztuka Durrenmatta no tym wielkim Uczonym – nie. Oglądałam ją w latach 90. na deskach skromnego teatru w Warszawie na Zoliborzu.
Niezwykle ciekawe porównanie oddalania się ludzi od siebie dzisiaj do rozszerzana sie przet srzeni, co powoduje tez oddalanie się galaktyk od siebie.
Sztuka Durrenmatta „Fizycy” z Oppenheimerem w roli bohatera głównego, kótrą obejrałam w Warszawie w latach
9o. nie wywołąla takiego rezonansu.
Wtedy żyliśmy w przekonaniu o możliwym dialogu, ten działał jak magnes przybliżając środowiska o całkiem odmiennych przekonaniach. Pamiętam rok 1989 będąc na pielgrzymce w Rzymie spotkanie z Adamem Michnikiem i Bronisławem Geremkiem w Castel Gandolfo, którzy w tym czasie byli zaproszeni przez Jana Pawła II. Fenomen zbliżenia świata nauki i religii, był możliwy za sprawą osób z otwartym umysłem takich jak ks. Józef Tischner, biskup Józef Życiński ale także Zbigniew Brzeziński, Leszek Kołakowski, Jerzy Turowicz czy też Emmanuel Levinas.
Nie powinniśmy co prawda oglądać się na to co było a jednak jakoś smutno.
WTEDY I św. Jan Paweł II mówił o „dwu płucach”, którymi oddycha Europa, haśle tak skrzętnie podjętym przez Francję. Rozumie się przez tę metaforę także „rozum i wiarę”, niezbędne dla kultywowania właściwej, głębokiej wiary.