W poszukiwaniu granic wolności wypowiedzi i wolności akademickich
Na stronach Kongresu popieraliśmy ks. prof. Alfreda Wierzbickiego w związku z wytoczeniem przeciwko niemu sprawy dyscyplinarnej na jego macierzystej uczelni. Nasza obrona wynikała m. in z przywiązania do wartości, jaką stanowi wolność akademicka. Pojawia się zatem pytanie, czy również nie powinniśmy, kierując się tymi samymi wartościami, wystąpić w obronie ks. prof. Dariusza Oko, przeciwko któremu w Niemczech najpierw wydano nakaz karny, a następnie w wyniku odwołania polskiego duchownego toczy się sprawa karna. Czy przypadkiem nie kierujemy się tym, że poglądy ks. prof. Wierzbickiego są nam bliskie, a poglądy ks. prof. Dariusza Oko jak najdalsze?
Otóż tak nie jest. Różnica wynika stąd, że między tym, co zrobił ks. prof. Wierzbicki, a tym, co zrobił ks. prof. Dariusz Oko, zachodzi fundamentalna różnica. Ks. prof. Wierzbicki dokonał krytycznej oceny stanowiska Konferencji Episkopatu Polski w sprawie mniejszości seksualnych zarzucając, że jest to dokument sprawiający wrażenie, jakby był pisany na Księżycu, a nie w Polsce, gdzie na tym tle prześladuje się ludzi. Na dodatek wskazał, że wywody Episkopatu są zagmatwane i niewiele w nich treści. W związku z tym zarzucił biskupom, że choć myślą racjonalnie, to odchodzą od tego, co jest rdzeniem chrześcijaństwa. Odniósł się także krytycznie do oceny działalności członków Fundacji Życie i Rodzina oceniając, że są to rycerze cywilizacji śmierci i wskazując na ich podobieństwo do komunistycznych aktywistów. Ponadto w jednym z wywiadów dokonał ostrej oceny zaangażowania politycznego Kościoła, który poparłszy PIS, wyszedł na głupka. Ks. prof. Wierzbicki podkreślił, że boli go kompromitacja Kościoła. Zarzucił też biskupom, że się nie spisali i nie wiedzą, co to jest demokracja. Ponadto publicznie zastanawiał się nad tym, czy nie należy zrewidować poglądu Kościoła, według którego homoseksualizm jest złem i postulował zaakceptowanie związków partnerskich. Ks. prof. Wierzbicki podpisał też apel zwykłych księży, w którym postawiono na przykład pytanie o to, czy można kobiecie nakazać urodzić dziecko skazane na bezmierny ból, a matkę, bo niestety często kobiety zostają w tej sytuacji same, obarczyć obowiązkiem opieki nad tym dzieckiem, co obydwoje może głęboko unieszczęśliwić. Z dokumentu tego wynikał zarzut, że Kościół nie pracował wystarczająco nad ludzkimi sumieniami. Ks. prof. Wierzbicki nazwał też swojego kolegę z uniwersytetu niezbyt przyjaznym epitetem w reakcji na opowiadanie podczas kazania bzdur dotyczących koronawirusa i możliwości zarażenia się nim w Kościele.
Patrząc trochę okiem prawnika, jedynie ten ostatni zarzut ma jakikolwiek sens z punktu widzenia ochrony dóbr osobistych, ale i tak jest niezasadny. Każdy z nas, biorąc udział w dyskusji publicznej, a zwłaszcza będąc profesorem, nie może pleść bzdur na temat pandemii, gdy są w oczywistym konflikcie z nauką i narażają na śmiertelne niebezpieczeństwo ludzi, którzy ze względu na profesorskie godności (choć z innej dziedziny) oraz przymiot duchownego takiej osobie nierzadko bezgranicznie wierzą i ufają. Duchowny profesor, który postanawia w ramach kazania wygłaszać twierdzenia niezgodne z nauką, musi się z tym liczyć, że w publicznym dyskursie zostanie też określony w sposób ostry. Wszyscy publicznie zaangażowani musimy się liczyć z ostrymi ocenami i jeżeli jesteśmy swoich racji pewni, takie określenia nie mogą nas dotknąć. Dlatego także w tej sprawie nie można się dopatrzeć naruszenia, które wymagałoby prawnych procedur (pomijając już to, że te procedury przez długotrwałe wałkowanie tematu jeszcze bardziej wzmacniają siłę przekazu). Gdyby jednak chodziło o ten ostatni zarzut, Zespół Organizacyjny by się nie angażował ani zapewne nie pisano by felietonów. Absurdalność pozostałych zarzutów do takiej obrony nas skłoniła.
W przypadku ks. prof. Dariusza Oko sytuacja jest zdecydowanie inna. Przyczyny, dla których wobec ks. prof. Oko toczy się postępowanie karne w Niemczech, zawarte są w jego artykule opublikowanym w czasopiśmie „Theologisches” w styczniu 2021. Za ten artykuł ks. prof. Oko postawiono zarzut popełnienia przestępstwa „Volksverhetzung”, tj. podburzania czy też siania nienawiści. Sąd uznał zasadność tego zarzutu, wydał nakaz karny, od którego ks. prof. Oko się odwołał. Teraz odbędzie się rozprawa. Tytuł artykułu brzmi w oryginale: „Über die Notwendigkeit, homosexuelle Cliquen in der Kirche zu begrenzen”, czyli „O konieczności ograniczenia w Kościele klik homoseksualnych”.
Artykuł ks. prof. Oko jest czymś całkowicie niezwykłym – trudno uwierzyć, że mógł go napisać ksiądz i jednocześnie profesor. Autor rozpoczyna swój tekst od różnych papieskich cytatów, wskazując na istnienie wyrastających z seminariów klik homoseksualnych, z których rekrutują się księża, biskupi i kardynałowie, kierujący się w swoim życiu przestępczymi motywami. Tworzą się w ten sposób prawdziwie homoseksualne mafie. Ks. prof. Oko wskazuje na to, że zajmuje się tymi problemami od dawna i nawet napisał artykuł „Mit dem Papst gegen Homohäresie” („Z papieżem przeciwko homoherezji”). Autor podkreśla, jak wiele odwagi wymagało napisanie tego tekstu, ale przeważyła troska o dobro Kościoła. Tekst ten według samego autora doczekał się powszechnego uznania, przetłumaczono go na wiele języków, a w końcu sam Benedykt XVI, jak pisze ks. Oko, „największy uczony i intelektualista, jaki do tej pory zasiadał na tronie papieskim”, udzielił autorowi osobistego błogosławieństwa. Dzieło ks. Oko stało się według opinii samego autora „klasykiem”, jeśli chodzi o opisanie problemu homolobby i homoherezji w Kościele (określenia tego rodzaju przytaczam za ks. Oko).
Takie wprowadzenie dobrze oddaje klimat dzieła i mówi więcej o autorze, niż on sam chciałby powiedzieć. Ale to oczywiście samo w sobie nie może być podstawą karnych zarzutów. To raczej przyczynek do rozważań o polityce publikacji tekstów w czasopismach teologicznych. Nie jest moim celem opisywanie tego tekstu ani polemika z nim, lecz wskazanie, gdzie autor przekracza granicę prawa karnego.
W tekście tym mnoży się od określeń typu „homomafia” i „homolobby”, co już zdaje się przekraczać granicę między naukowym opisywaniem jakiegoś zjawiska a zwykłym sianiem nienawiści. Na str. 62 pojawia się tytuł, który zaczyna mrozić krew w żyłach: „Parasitismus in der Kirche” – co należałoby przetłumaczyć dosłownie jako „pasożytnictwo w Kościele”, ale to tłumaczenie nie oddaje ładunku, który w języku niemieckim wiąże się ze sformułowaniem „Parasitismus”, odniesionym do grupy ludzi. Myślę, że każdy jest w stanie łatwo odnaleźć przyczynę tego emocjonalnego ładunku i inne konteksty użycia tego słowa w języku niemieckim. Dlatego niemiecki czytelnik tego tekstu musiał w tym miejscu doznać wstrząsu, że coś podobnego w Niemczech, po tych wszystkich doświadczeniach z nienawiścią, mogło się ukazać. Tekst dalej nie pozostawia złudzeń, że nie chodzi tu o zjawisko, ale o ludzi: „Kolonie von Parasiten”, kolonia pasożytów, dbających tylko o siebie. To jest sformułowanie użyte w tekście w czasopiśmie teologicznym w odniesieniu do ludzi. Dalej w tekście mnożą się uwagi na temat, jakimi to jedynie złymi (łagodnie mówiąc – powtórzenie języka ks. prof. Oko przekracza jednak moje estetyczne możliwości) motywacjami homoseksualni księża kierują się w swoim życiu. Ponownie pojawiają się odwołania do pasożyta, porównań do Cosy Nostry czy Ndraghnety, aż w końcu do Krebsgeschwür, rakowego guza, co też użyte w języku niemieckim w tym kontekście odbiera mowę.
Jak ma się czuć homoseksualny ksiądz, żyjący w zgodzie z nakazami moralności, czytając taki tekst? Jest określony z powodów, na które nie ma wpływu, jako zrakowaciałość lub pasożyt. Autor może twierdzić, że nie do takiej osoby odnosił swój tekst, ale wymowa jest inna. Taki tekst wzbudza i sieje nienawiść. Uniemożliwia on namysł nad wadliwymi strukturami Kościoła, w których nierzadko awansowały osoby niegodne, ale nie ze względu na przynależność do danej orientacji seksualnej, na którą nie miały wpływu, ale ze względu na popełniane czyny.
Używanie takich określeń, jakich dopuścił się ks. Oko wobec osób o danej orientacji seksualnej, nie jest chronione wolnościami akademickimi. Za nimi nie można się skryć, siejąc nienawiść. Dojście do takich wniosków nie jest wynikiem przesiąknięcia „neomarksizmem” (kolejna kategoria często używana w naszym rodzimym dyskursie bez żadnego sensu, niegodna filozofa), ale jest zwykłą przyzwoitością. Tekst „Über Notwendigkeit, homosexuelle Cliquen in der Kirche zu begrenzen” mógłby rzeczywiście ukazać się w zupełnie innej (a może nie tak innej, jak nam się wydaje) epoce, w tym właśnie języku. I wtedy nikt by się nie zdziwił. Na szczęście dziś nad takimi tekstami nie można przejść do porządku dziennego.
Dlatego przypadek ks. prof. Dariusza Oko nie mieści się w ramach swobody akademickiego i publicznego dyskursu. To uzasadnia nasz zupełnie inny sposób postępowania w tych dwóch wypadkach.
PS: Rozprawa ks. prof. Oko miała miejsce wczoraj. Wyniku na razie nie znamy.
2 Komentarze
Jesteśmy wdzięczni Autorowi za bardzo fachowe, prawne przedstawienie trudno dostępnych w Polsce, niemieckojęzycznych materiałów produkowanych przez ks prof. OKo i wynikłych z nich problemów prawnych tego polskiego księdza. Tym mocniej utwierdzamy się w przekonaniu, ze jego poglądy są nam obce ideowo i estetycznie.
Ja rowniez jestem wdzieczna, bo dzieki tej i poprzedniej opinii mialam okazje zainteresowac sie bardziej wypowiedziami ks. prof. Ksiedza Wierzbickiego. Przez to wiem, ze w Kosciele nie wszystko jeszcze stracone, skoro tacy kaplani istnieja. Natomiast poglady ks. prof. Oko, takze i dla mnie sa obce. Pod kazdym wzgledem.