
Złożenie przez ministra Sikorskiego protestu w Watykanie w związku z wypowiedziami biskupów, z których jeden publicznie chwalił przestępczą działalność tzw. straży obywatelskich na granicy, zaś drugi wyzywał rząd od gangsterów, przypisując jego członkom bycie Niemcami, wywołało dyskusję z udziałem p. Czarnka nad konkordatem i wolnością słowa. Pan Czarnek uważa, że konkordat nie ma tu nic do rzeczy, a biskupi jako obywatele mogą mówić, co chcą.
Otóż rzecz jest bardziej złożona. Konkordat jest umową międzynarodową i obejmuje tym samym Kościół sferą oddziaływania prawa międzynarodowego. Obie strony uznały, że autonomia państwa i Kościoła jest gwarantowana prawem międzynarodowym i że działalność Kościoła jest objęta gwarancjami, ale i ograniczeniami prawa międzynarodowego. Dlatego Kościół bronił się przed wydaniem dokumentów postępowań kanonicznych w sprawach nadużyć seksualnych, wskazując polskiemu sądowi drogę dyplomatyczną.
To jednak nie działa tylko w jedną stronę. Biskup wypowiada się na Jasnej Górze nie jako prywatny obywatel RP, ale jako hierarcha Kościoła w imieniu Kościoła. Ocena działań tzw. straży obywatelskiej nie jest objęta wolnością religii i kultu, tylko stanowi bezpośrednie wmieszanie się w politykę państwa i naruszenie Konkordatu. To, że przy okazji twierdzeń biskupa nie da się pogodzić z Ewangelią, a zwłaszcza czytaną kilka dni po wypowiedzi bp. Długosza przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie, jest rzeczywiście wewnętrzną sprawą Kościoła. To, że biskup odważnie atakuje nauczanie Jezusa, troszkę jednak przeraża. Ale z tego punktu widzenia Konkordatu nie narusza.