KONGRES Katoliczek i Katolików

Nasze opinie

PROSZĘ ODEJŚĆ!

PROSZĘ ODEJŚĆ!

Taki zakamuflowany komunikat słyszę od mojego Kościoła za każdym razem, gdy używam sumienia i rozumu. Teraz usłyszałem go wprost. Skorzystać z tej wyjątkowej oferty?

W dniu 2 grudnia br. brałem udział w odprawianej o godz. 11.15 Mszy pogrzebowej w kościele pw. św. Jozafata na Powązkach w Warszawie. Podaję te dane szczegółowo, gdyż nie znam nazwiska celebransa, ale z pewnością kardynał Nycz nie będzie miał problemu z ustaleniem danych tego delikwenta (mam nadzieję, że wśród czytających znajdzie się ktoś, kto ułatwi to zadanie ordynariuszowi Archidiecezji Warszawskiej). Otóż podczas komunii ustawiłem się grzecznie w kolejce i podszedłem z prawidłowo ułożonymi na sobie dłońmi, aby otrzymać w nie Ciało Chrystusa. Ksiądz spojrzał na mnie groźnie i odmówił udzielenia sakramentu w ten sposób. Na moje wyraźne, tym razem ustne żądanie, odrzekł: „Proszę odejść!”. Wróciłem do ławki bez dalszych protestów tylko dlatego, żeby nie obciążać żałobników jakimś dodatkowym, niezrozumiałym zamieszaniem.

Nie dzielę się tym przykrym doświadczeniem z tego powodu, że doznałem publicznego upokorzenia (a doznałem w postaci rzucenia podejrzenia, że stanowię niebezpieczeństwo profanacji), aby przytoczyć jeszcze jeden przykład księdza, który nic nie zrozumiał z własnego powołania (a nie zrozumiał idei szafarza), aby wreszcie dotarło to haniebne zachowanie do uszu jego przełożonych (oby dotarło). Czynię to, hołdując zasadzie, że milczenie oznaczałoby zgodę na takie traktowanie oraz odpowiedzialność za podobne postępowanie tego księdza wobec innych, obdarzonych może mniej zakorzenioną wiarą, już stojących w metaforycznej kruchcie, będących „trzciną nadłamaną” lub „knotkiem o nikłym płomieniu”, którzy po takiej chorej akcji do Kościoła/kościoła nie wrócą. Tu potrzebny jest krzyk, bo to jest czysta, brutalna przemoc, którą przerwać może tylko stanowczy gest sprzeciwu.

Jest przede wszystkim jeden, bardziej ogólny powód. Ten przykład, nieodosobniony przecież, ukazuje powszechnie obowiązujący w polskim Kościele mechanizm, w wyniku stosowania którego nie dość, że nie dochodzi do żadnych realnych zmian, to jeszcze z dumą można ogłaszać ich wprowadzanie. Proszę zauważyć, że na zarzut, iż niewiele się robi, aby przeciwdziałać pedofilii (częściowo trafny, bo bardzo dużo robi niewielu), przytacza się listę wydanych dokumentów i podjętych inicjatyw. Tymczasem w realu, czyli życiu parafialnym nic lub prawie nic się nie zmienia (na 106 odwiedzonych przeze mnie parafii w pewnej diecezji w środkowej Polsce informacja o akcji „Zranieni w Kościele” znajdowała się w… 2). Bo przecież w tej parafii nie ma tego problemu. Z tego samego powodu, pomimo istnienia wyraźnej podstawy prawnej, nie przyjęły się ministrantki. Bo w naszej parafii nie ma takiej potrzeby. Dlatego też nie udało się upowszechnić „Synodu o synodalności”. Bo nikt nie jest zainteresowany. Ta sama zasada stoi za praktycznym wyeliminowaniem (poza nielicznymi w skali kraju wyjątkami) komunii „na rękę”, choć nauka Kościoła zrównuje ją ze sposobem tradycyjnym. Nazywam ją małym sabotażem. Zaraz wytłumaczę.

Posłużę się bardzo wdzięcznym materiałem z youtubowego kanału „Bez sloganu” prowadzonego od kilkunastu lat przez dwóch franciszkanów. Polecam także inne odcinki każdemu o wystarczająco mocnych nerwach, kto chce się dowiedzieć, jak wygląda nauczanie Kościoła w przeciętnej parafii. Nie ma tam jednej tezy, która nie byłoby właśnie wytartym sloganem wymagającym korekty, a przynajmniej uwagi teologa, psychologa czy etyka. Naprawdę. Z córką organizujemy sobie taki rodzaj bingo, które polega na wytypowaniu określonych zdań, powiedzeń czy argumentów, które pojawią się w danym materiale. Trafiamy bezbłędnie. To cenne źródło wiedzy o powodach zapaści polskiego Kościoła, gdyż prowadzący ściśle trzymając się jego aktualnej nauki, a jednocześnie bezwiednie ją dezawuują, brnąc w jej objaśnianiu w przedziwne przykłady, krindżowe porównania, infantylne żarciki, chichocząc przy tym w niestosownych momentach. Nie krytykuję formatu, intencji ani zaangażowania, bo te są godne podziwu, ale efekt jest memicznogenny.

W odcinku nr 86 (dostępne są także ich późniejsze filmiki na ten temat, gdzie m.in. bronią się przed tradycjonalistami za rzekome modernistyczne podejście w tej sprawie) duchowni wzięli na warsztat „Komunię św. na rękę” stosując właśnie ten mechanizm, który postaram się zdekonstruować. Uczciwie przywołali watykański i polski dokument zezwalający na taką formę przystąpienia do tego sakramentu. Wyraźne zaznaczyli, że obie formy są prawidłowe, a żadna z nich nie jest ani lepsza ani gorsza. Po czym resztę materiału poświęcili na zniechęceniu do przyjmowania „na rękę”. Posłużyli się przy tym metodą wywoływania wątpliwości, wstydu, lęku i poczucia winy.

Wątpliwości co do własnych intencji communicantes zasiali sugerując, iż przywiązanie do którejś z form oznacza, że bardziej w tym sakramencie liczy się człowiek (mówiąc w tym kontekście z wyraźnym lekceważeniem o „emocjonalnym podejściu”). Tak jakby do komunii nie przystępowali ludzie z dojrzałym podejściem do podstawowych norm higienicznych, świadome swoich ograniczeń osoby cierpiące na nerwice natręctw lub głęboko straumatyzowane w przeszłości przez przemocowe zachowanie duchownego. I tak jakby w jakimkolwiek sakramencie bardziej chodziło o Boga niż o człowieka. Ponadto dwukrotnie w kilkuminutowym materiale franciszkanie poniżyli osoby przyjmujące „na rękę” słowami („jeśli ktoś jest zagorzałym zwolennikiem i już musi przyjmować”) oraz gestem (kiwanie głową z widocznym politowaniem i jednoznaczną dezaprobatą), czego nie można odczytać inaczej, niż jako nieintencjonalną, lecz niestety skuteczną próbę zawstydzenia.

Lęk pojawia się jako następstwo długiego wywodu na temat obecności Jezusa w partykułach oraz należnej im z tego powodu czci (przywołuje to na myśl szczęśliwie porzucone, XIX-wieczne sumy teologiczno-moralne, w których uczenie i definitywnie rozstrzygano najbardziej nieprawdopodobne kazusy, np. czy połknięta mucha łamie post eucharystyczny). Franciszkanie detalicznie opisują, z jakim szacunkiem traktuje się w praniu tzw. bieliznę ołtarzową właśnie ze względu na możliwość pozostawania na niej cząstek opłatka, z jakim namaszczeniem ksiądz pozbywa się ich z rąk, jak to nigdy się nie zdarzyło, aby po rozdzieleniu komunii patena „była czyściutka, nie było jakiejś partykuły, zawsze coś zostanie, zawsze coś się ukruszy, jakaś drobinka zostanie i w tej drobince jest cały Jezus”. Wywód wzmocniono argumentem historycznym, który jakoby przekonuje, że choć w pierwszych wiekach obowiązywała forma „na rękę”, to później zastąpiła ją metoda „na klęcząco i do ust”, gdyż Kościół pogłębił wiarę i wiedzę na temat Eucharystii, pragnąc oddać szacunek „do tych najmniejszych cząsteczek, które mogłyby przy przyjmowaniu na rękę upaść”. Czyli w praktyce przyjęcie „na rękę” oznacza brak szacunku i głębokiej wiary w istotę Eucharystii albo daleko posuniętą niedojrzałość. Szach.

Mat w tej rozgrywce ma postać poczucia winy, które – jak wiadomo wytrawnym manipulatorom – raz wywołane wymaga psychoterapii, gdyż nie jest podatne na usunięcie pomimo racjonalnych uzasadnień. Powyższej narracji „o szacunku” duchowni przeciwstawiają (tu już) celowo przejaskrawiony obraz osoby przyjmującej komunię „na rękę” jako kogoś, kto „nawet nie spojrzy na dłoń, czy nie przykleiły się do niej okruchy hostii, no bo po co” albo nie spożywa hostii w obecności szafarza. A jak już się przykleiła? „No to paluszkiem i do buzi” (ten cytat wraz z wymownym instruktarzem jest też idealną ilustracją dziecięcego traktowania świeckich przez duchownych oraz infantylizmu samych duchownych). A jak poleciała na ziemię? „To już bierzesz na swoją odpowiedzialność”. W domyśle: jesteś winny profanacji. Game over. Fanfary.

Teraz pytanie. Jaką decyzję w sprawie formy przyjęcia komunii podejmie osoba uczciwie zainteresowana tematem po obejrzeniu tego materiału? No właśnie. Na tym polega ten mechanizm. Nie ma konieczności, aby zakazywać nielubianej/nieakceptowanej/podejrzanej praktyki czy pobożności. Można wręcz deklaratywnie ją wspierać, bo wystarczy zastosować metody wywoływania wątpliwości, wstydu, lęku i poczucia winy, aby skutecznie je sabotować. A jeszcze w odwodzie jest dobry, stary szantaż moralny i bardziej nowoczesny gaslighting. Pamiętają Państwo niechlubne stanowisko komisji Episkopatu na początku pandemii? Z jednej strony uznanie dla zdobyczy medycyny, a z drugiej jakieś androny sugerujące wykorzystywanie martwych płodów z aborcji do produkcji szczepionek. Efekt widzimy. Mam wrażenie, że nawet objawienie przez samego Jezusa na Placu św. Piotra, że kapłaństwo kobiet jest dopuszczalne, nic by w Polsce nie zmieniło, bo po prostu nie będzie się ich przyjmowało do seminarium z miliona tyleż pomysłowych, co pozamerytorycznych zastrzeżeń, uwag, niebezpieczeństw i lokalnych uwarunkowań.

A dlaczego „mały sabotaż”? Bo nie mogąc sprzeciwić się jawnie Watykanowi, nie dysponując przekonywującymi argumentami i będąc w narracyjnej mniejszości, można posługiwać się tylko wyżej opisaną metodą zatruwania, rozkręcania, zamalowywania i obtłukiwania reform tak, aby w praktyce wszystko pozostało po staremu. Wynika to z lęku przed zmianą, a lęk – jak uczy psychologia – najłatwiej zakamuflować przemocą. Proszę uważnie się przyjrzeć, że każda wypowiedź hierarchy, po której nie wiadomo, gdzie podziać oczy ze wstydu, posiada tę charakterystyczną diadę: lęk i przemoc. Ponieważ sprzedaje się nam lękową duchowość, to nic dziwnego, że jakby nie klepać, to wychodzi z tego przemocowy Kościół. A dla własnego zdrowia należy przynajmniej na jakiś czas odseparować się od takich toksycznej relacji.

Więc odejść czy nie?

O autorze

Dariusz Kubaszewski

4 Komentarze

    Bardzo wnikliwa refleksja wywiedziona nie tylko ze wspomnianego incydentu. Tak wygląda polska synodalność w praktyce. Z jednej strony klerykalne zatrzaśnięcie w szafie rytuałów, z drugiej język kościelnej nowomowy: jak powiedzieć z namaszczeniem, aby nic nie powiedzieć, co najwyżej dźgnąć niektórych. I tak „nabożnie” myślącym mamy zostawić Kościół? Darku, w Tobie i podobnie czującym nadzieja!

    Nie odchodzić. Ale Komunii na rękę trzeba bronić i uświadamiać księży, że to nie jest jedynie pandemiczny eksces, a potem wszystko wróci do dawnej praktyki. Komunia na rękę jest znakiem, że ręce wiernego nie są gorsze i mniej święte od rąk kapłana. Komunia na rękę jest znakiem emancypacji i dojrzałości chrześcijańskiej. Nie można pozwolić na jej odebranie.

    Nie odchodzić a piętnować! W pełni identyfikuję się z tym co napisałeś i komentarzami. Jednak uważam iż nie powinniśmy być bierni wobec takich sytuacji. A są pewnie setki podobnych przypadków i większość osób zachowuje się podobnie – aby nie doprowadzać do napięć podczas nabożeństw. Ale to doprowadzi do stworzenia jakiejś „prywatnej sekty” nazywanej Kościół Polski. Tam gdzie reguły będą ustalać dowolnie księża, bez szacunku dla wskazań dla całego KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO na świecie. Nigdzie w świecie nie spotkałem się z takim sekowaniem, a naprawdę we wielu krajach uczestniczyłem w Mszy św.. Jako Kongres oficjalnie powinniśmy wystąpić z protestem do tej parafii oraz biskupa. Powinniśmy dać przykład, że nie zostawimy żadnego katolika samego z tym problemem. Również Kongres powinien zwrócić się do wszystkich mediów katolickich w celu śledzenia takich zachowań!
    A na koniec trywialne porównanie ( za co przepraszam) . Gdy idziemy do restauracji i odmawia się nam podania zamówionego dania, to czy wychodzimy czy robimy awanturę szefowi lokalu?! Pamiętajmy , że to my utrzymujemy Kościół i płacimy pensję prezbiterom.

    Zastanawiam czym dla autora i komentujących jest Eucharystia? Owszem, odmowa udzielenia komunii na rękę jest czymś niewłaściwym i niezgodnym z nauką Kościoła która zrównuje tę formę ze sposobem tradycyjnym (choć czy wiadomo, która forma jest starsza?). Można użyć ostrzejszych określeń na określenie sytuacji, ale nie zmieni to faktu, że kontrowersja dotyczy sprawy trzeciorzędnej. I z tego powodu rezygnować, jak sugeruje wypowiedź autora, z przyjęcia „Ciała Chrystusa”???.

    Jeszcze uwaga do „trywialnego porównania” pana Roberta. Czy będąc głodnym rezygnujemy z obiadu bo drugie danie podano na głębokim talerzu, a sztućce są aluminiowe?

Zostaw komentarz