Szok. Niedowierzanie. Mordercza złość. Współczucie. Płacz. Przerażenie. Lęk. Nienawiść. Solidarność. Te szarpiące nami emocje poza tym, czego i kogo bezpośrednio dotyczą, na najgłębszym poziomie odsłaniają naszą poznawczą bezradność i metafizyczną niepewność. Wręcz paraliż rozumienia, którego nie likwiduje tysiące gorączkowo tworzonych elokwentnych analiz o tym, co się nam wszystkim przydarzyło. Wykończeni dwuletnią pandemią weszliśmy w stan wojny bez-końca.
Czujemy, że wojna w Ukrainie oznacza coś więcej niż „tylko” niesprawiedliwą i okrutną wojnę imperialnej tyrani przeciw niewinnym i słabszym sąsiadom. To koniec świata, jaki znamy. To światowa katastrofa bezpieczeństwa, która odtąd konkurować będzie z grozą globalnego ocieplenia. Wyzwanie, które zmienia nas wszystkich. Nie tylko polityków. Do świata Zachodu powrócił lęk wobec realnej możliwości gwałtownej śmierci, który według Hobbesa ufundował ludzkie społeczeństwo. Państwo powstało, byśmy przestali się bać gwałtownej śmierci ze strony drugiego człowieka, powierzając swą wolność suwerenowi, gwarantującemu bezpieczeństwo.
Wojna w Ukrainie i zagrożenie wojną reszty świata zburzyło nie tylko powojenne i pozimnowojenne poczucie bezpieczeństwa Zachodu, ale przypomniało nam brutalnie, że „życie człowieka jest samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”. Ukraińscy cywile w ruinach swych bombardowanych miast już tego doświadczają. Istotniejszy niż to, ze ta wojna cofa nas do czasów „barbarzyństwa” nagiej polityki siły, jest fakt, że przywraca rolę trwogi człowieka przed nim samym jako źródłem władzy i współdziałania. Wojna przypomina nam zwierzęcą przeszłość człowieka, zagryzającego i lękającego się innych i świata, przeszłość, która miała bezpowrotnie ulec zapomnieniu w cywilizacyjnym tyglu. Człowiek Zachodu ze zgrozą znowu dziś odkrywa, że powróciły wszystkie przepędzone ongiś demony przeszłości. Ta wojna przeraża nas ponownym odkryciem radykalnego zła, które ujawnia ludzka natura.
Demoniczności sytuacji dodaje fakt, że nie tylko Ukraińcy, Rosjanie, lecz cała ludzkość stała się zakładnikiem politycznego szaleńca. Ale nie podkreślałbym wagi tego jednostkowego szaleństwa. Uważam, że próby ostatecznego wyjaśnienia obecnej katastrofy na kozetce psychoanalitycznej Putina, choć potrzebne i ważne, banalizują problem. Powrót aktywnej przemocy międzynarodowej wywołanej przez potęgi nuklearne mógł zdarzyć się również bez niego.
Obecna sytuacja nie niweczy i unieważnia olbrzymiego dorobku powojennego świata, by wyrwać kły nagiej przemocy i sile w kształtowaniu porządku międzynarodowego, ale niestety przywraca jej współdecydujące i destruktywne miejsce. Musimy bardziej niż dotąd liczyć się z tym, że potęgi nuklearne w istocie będą działać jak państwa upadłe czy organizacje terrorystyczne, sięgając po broń konwencjonalną i grożąc użyciem atomowej.
W obliczu atomowego gangstera, jakim okazała się Putinowska Rosja – osobiście nigdy nie miałem wątpliwości, czym jest Putin i ta Rosja – pacyfistyczna Europa musi odkryć w sobie groźnego i skutecznego wojownika. A liberałowie pójść na wojnę. Na długie lata. Co to oznacza dla nas, jako ludzi i obywateli? Zgodę na zabijanie w obronie własnej i szkolenie do zabijania. Bo nawet jeśli tylko część z nas będzie pod bronią i służyć w armii czy organizacjach paramilitarnych, to wszyscy staniemy przed moralnym i głęboko osobistym wyborem, żeby włączyć zabijanie i odstraszanie zabijaniem do swej ludzkiej i obywatelskiej etyki.
Bez tej przemiany pacyfistycznych serc w wojowników-killerów Zachód nie udźwignie konieczności olbrzymiego wzrostu wydatków zbrojeniowych, zmniejszenia dobrobytu, ograniczenia wolności obywatelskich i potężnych konfliktów społecznych z powodu milionów uchodźców z Ukrainy w Europie. Ale też nieustannej zgody na bardzo konkretne działania zbrojne i zabijanie jednych ludzi w obronie drugich. Nasza obecna spontaniczna akceptacja, a nawet radość z zabijanych i branych do niewoli rosyjskich żołnierzy stanie się nieodłączną częścią etyk prywatnych i publicznych w XXI wieku.
Będziemy musieli nauczyć się z tym żyć: jako killerzy i wspólnicy killerów już wciąż. Przemiana postmodernistycznych i pacyfistycznych konsumentów Zachodu w obywateli-żołnierzy będzie – obok transformacji spalinowców w greenpeaceowców -najgłębszą zmianą, jaka nas czeka w tym stuleciu. Nie spodziewaliśmy się tego i myśleliśmy, że wystarczy sprawy bezpieczeństwa narodowego i światowego zostawić wąskiej grupie profesjonalistów. Dziś widzimy, że wystarczył tydzień, by zamienić spokojnych ukraińskich cywili w morderczych wojowników. Taki sam proces, tyle że metodyczny i nieco spokojniejszy, czeka resztę świata Zachodu, jeśli nie chce zostać ofiarą upadłej Rosji czy szykujących się do panowania nad światem coraz groźniejszych Chin.
Świat jaki znaliśmy, właśnie się kończy. My sami w nieobliczalnej grozie wojny redefiniujemy swoje człowieczeństwo. Spontaniczna, masowa i wielkoduszna pomoc Polaków i większości świata wobec Ukrainy i Ukraińców jest poruszającym cudem dobroci i miłości w obliczu bezprecedensowego zła i cierpienia niewinnych. Musimy jednak pamiętać, że wyzwania, przed jakimi postawiła nas wojna na Ukrainie mają charakter głębszy i trwalszy niż podpowiadają nam pierwsze bolesne emocje.
Tę wojnę możemy wygrać tylko dzięki głębokiej i długofalowej przemianie umysłów i serc całych zachodnich społeczeństw, nieznanej od dawna ofiarności i zgodzie na osobisty dyskomfort, wynikający z konieczności duchowej transformacji nas, ludzi Zachodu. Jak stać się wojownikami, nie przestając być obywatelami, demokratami i liberałami chroniącymi praw? Jak przekształcić pierwotny lęk nie w bezwzględną nienawiść czy oddanie się w niewolę za bezpieczeństwo, ale w zdeterminowany i skuteczny gniew? Jak współtworzyć konieczną jedność polityczną z wewnętrznymi wrogami, którymi się pogardza? Jak zachować pełnię bogactwa człowieczeństwa i rozkoszy życia, zgadzając się na zabijanie i szkoląc do niego?
XXI wiek właśnie się rozpoczął…
Tekst ukazał się pierwotnie na Facebooku
1 Komentarz
Tak, nic już nie będzie takie jak jeszcze przed 24 lutego 2022. Barbarzyństwo i moralny upadek Rosji właśnie przypieczętował w Niedzielę Przebaczenia (!!!) patriarcha Cyryl słowami: „rozpoczęliśmy walkę, która ma znaczenie nie fizyczne, ale metafizyczne”. Ów bałwochwalca mówi o „prawie do stania po stronie światła i prawdy Bożej”, kiedy dawno w swoim sercu uśmiercił Chrystusa, umieszczając w miejscu Boga swoją „Ruś”. Zbrodniarz Putin nie jest dla niego żadnym złem, „możnymi tego świata” z którymi trzeba prowadzić tę „metafizyczną”, ale i bezwzględną fizyczną walkę są organizatorzy… parad gejowskich. W tym samym czasie armia jego „świętej Rusi” morduje kobiety i dzieci. Co prawda odezwał się „jeden sprawiedliwy” (diakon Andriej Kurajew) potępiając hierarchę, ale kierownictwo rosyjskiej cerkwi prawosławnej zapewne myśli tak jak ów Cyryl. Świadome odwracanie pojęć dobra i zła to grzech przeciwko Duchowi Świętemu. W ten sposób Cyryl nadał tej wojnie wyraźny wektor moralny. Rosja z jej kościołem są po ciemnej stronie mocy.