Cieszy, że w sprawie kryzysu w Kościele etap chowania głowy w piasek mamy już za sobą, o czym świadczy ogłoszony przez Papieża Franciszka Synod. Jego temat — Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo i misja — daje nadzieję na zbliżenie ludzi, którym przyszłość Kościoła leży na sercu. W tym kontekście warto wsłuchać się w różne pojawiające się głosy i spróbować wyciągnąć wnioski.
Kongres Katoliczek i Katolików powstał jako swego rodzaju znak sprzeciwu części katolików wobec obojętności i apatii w zderzeniu z narastającym kryzysem Kościoła. Osoby zebrane w tematycznych grupach pracują nad raportami obejmującymi przestrzenie najpilniej wymagające odnowy. Równolegle, w mediach trwa dyskusja środowisk zaangażowanych katolików o innej wrażliwości wokół książki Roda Drehera Opcja Benedykta. Opiera się ona, w największym skrócie, na powrocie do benedyktyńskiej duchowości w obliczu narastającego kryzysu, który autor porównuje do potopu. Ten zaś jest spowodowany złymi wpływami „świata”. W podobnym tonie pojawiają się głosy wielu duchownych, którzy w kościelnych kazaniach, nawiązują do diagnozy postawionej przez Papieża Benedykta XVI. Swoje przemyślenia zawarł on w ważnym Liście o przyczynach kryzysu Kościoła z kwietnia 2019 r.
Za główny powód kryzysu Papież Benedykt uznał ideę wolności seksualnej z lat 60. Już wiele lat temu przewidywał, że stanie się ona powodem sekularyzacji w Kościele Katolickim. Twierdził, że parafie cieszące się dużą frekwencją skurczą się do małych wspólnot. W dalszej perspektywie, to one — jak rozumiem — staną się zasiewem Kościoła, który ponownie będzie się odradzał.
Tu chciałbym wyrazić głos polemiczny, odnoszący się zarówno do wskazanych przez Papieża Benedykta XVI przyczyn kryzysu, jak i Roda Drehera oraz optymistycznej wizji odnowy Kościoła.
Zastanawiające jest to, że, opisując obecny kryzys, obie osoby szukają jego przyczyn poza Kościołem. A przecież to właśnie w nim, poprzez, między innymi, ukrywanie przestępstw, tak wyraźnie on się objawił.
Przyglądając się z kolei apostazjom lub cichym odejściom od Kościoła, można dojść do odmiennych wniosków co do jego przyszłości. Jak na razie, opuszczają Kościół nie tylko tzw. „letni katolicy”, ale często osoby zaangażowane, niemogące pogodzić się z patologicznymi zjawiskami, których, niestety, nie brakuje.
Czy stracili oni wiarę w ogóle? Tego nie wiemy. Z pewnością nie ma w nich wiary w to, że Kościół jako instytucja może się jeszcze zmienić. Młodzież już dawno uznała, że nie warto kopać się z koniem, co oznacza, że lepiej i bezpieczniej zostawić go w świętym spokoju. Pytanie, które w takiej sytuacji się pojawia to: jak będzie wyglądać wspólnota nowego Kościoła, o których mówi Papież Benedykt XVI?
Idea odrodzenia się Kościoła na bazie wspólnot, które jak dotąd nie były w stanie reagować na zło, a swoje podporządkowanie instytucji, traktują jako przejaw wierności Bogu, jest trudna do akceptacji. W tym kontekście, propozycja dialogu w duchu braterstwa, wszystkich ludzi dobrej woli, uwzględniająca różne wrażliwości, włączająca, a nie wykluczająca, jest mi znacznie bliższa. Przy takim podejściu, zło „ świata” to nie coś zewnętrznego, raczej są to nasze ograniczenia, które nie pozwalają być w pełni człowiekiem – czyli takim, jakim widzi każdego Bóg.
Są nimi w szczególności : lęk, kompleksy, niezrozumienie, uprzedzenia, małostkowość, poczucie wyższości, głupota, zgromadzone dobra . Można by wymienić jeszcze parę innych drobiazgów, chociażby „wyizolowane sumienia” o których mówi Papież Franciszek. Te, jak fale radiowe, funkcjonują wyłącznie w pewnych wyizolowanych zakresach.
Jednak aby dokonać zmiany, trzeba zrobić krok do przodu, stanąć w prawdzie nie tylko o sobie ale także o wspólnocie do której się należy. Bez ujawnienia skrywanych w kościelnych archiwach niewygodnych dokumentów, jesteśmy jako Kościół niewiarygodni. W tm kontekście Opcja Benedykta może mieć sens ale jako krok drugi.
Czy jesteśmy gotowi podjąć ryzyko stanięcia w prawdzie?
2 Komentarze
„ryzyko stanięcia w prawdzie?” – naprawdę ryzyko? Dla ucznia Chrystusa?
Zastanawiam się na ile kwestia zmian w Kościele może zależeć od nas – świeckich? Na to, że dojdzie do zmian odgórnych – w hierarchii nie ma co liczyć. Ale oddolna presja wiernych na księży, którzy utknęli w czasach przedsoborowych i marzy im się powrót do czasów kiedy ksiądz „miał autorytet” i mógł wciskać wiernym co tylko chciał, być może jest jeśli nie najskuteczniejsza, to przynajmniej jedyną realną w obecnej chwili możliwością zainicjowania tej zmiany. Gdyby ludzie wychodzili z kościoła, podczas kazania, które nosi znamiona kazania ideologicznego, albo kłamliwego itp, gdyby mieli odwagę podejmować dyskusję z księżmi, którzy opowiadają głupoty, to pewnie coś by się zaczęło zmieniać. Ja próbuje to robić w swojej parafii – niestety proboszcz ma koronny argument – jestem jedyną osobą, która ma jakieś uwagi odnośnie „jego” nauczania. Próbka tego, co nam wciska: nagonka na księży w związku z aferami pedofilskimi jest niezrozumiała, bo przecież problem dotyczy też innych grup zawodowych (sic!) budowlańców, mechaników itp; określenie „tęczowa zaraza” nie może być dla nikogo obraźliwe – przecież Dominikanie walczyli z zarazą w średniowieczu i nikt nie miał o to do nich pretensji; ci którzy chodzą do kościoła mogą spać spokojnie, bo są blisko Boga; tamci poza kościołem sami sobie są winni – nie ma co się o nich martwić; pamiętajmy, żeby budować wokół siebie .święte otoczenie to znaczy przyjaźnić się tylko z tymi, którzy są blisko Boga, w przeciwnym razie zło nas dopadnie .. To tylko kilka przybliżonych wypowiedzi, oddających „ducha wiary”, którą szerzy nasz proboszcz. Czy to jeszcze katolicyzm??? A jednak nikt, poza mną, się temu nie sprzeciwia!